18
Dwie godziny, tyle już Kanda szedł szybkim krokiem, starając się dogonić miodowowłosą. Najgorsze było to, że nie wiedział, jak daleko już była lub czy nie zeszła gdzieś ze szlaku. Napędzany przez wściekłość i determinację, klnął pod nosem, że w ogóle pozwolił dziewczynie samej wyruszyć. Jeśli tylko się Zakon dowie, oboje mają przekichane, a nie miał najmniejszej ochoty stać się powodem porannych ploteczek przy śniadaniu. Akurat, kiedy zaczęło mu na niej zależeć i dopero co wkuł to sobie do tego swojego tępego łba, ona po prostu idzie dalej, karząc mu wracać z pustym kwitkiem. Zaczął się już nawet przyzwyczajać do jej pogmatwanej natury i do całej tej dziwnej zagadki, ale nie. W najlepszym momencie musiała zwiać, a teraz biedny Yū był zmuszony zapirzać ile sił w nogach, byleby zdążyć przed całkowitym zniknięciem dziewczyny. Czemu tak nagle zaczęło mu zależeć? Po co on w ogóle to robi, skoro szukanie jej nie należało do jego obowiązków?
Ugh, zagmatwane to wszystko jak cholera.
Wilgoć i chłód, które jeszcze unosiły się w powietrzu, nie były w stanie uspokoić szermierza, jedynie mogły ochładzać jego ciało przy wysiłku. Delikatny wiatr muskał poważną twarz, przy okazji niepewnie rozwiewajając granatowe, prawie że aż czarne, włosy. Krople rosy mieniły się wśród traw i krzewów od blasku słońca, skapując powoli na coraz to niższe partie, dopóki nie dostały się do ściółki. Nie było słychać żadnych odgłosów zwierząt, a jedynie od czasu do czasu szelest liści oraz szybkie kroki poważnookiego. Całe to piękno nie miało teraz dla niego zbyt wielkiego znaczenia, bo oprócz tego, że istniało, jakoś nie specjalnie rzucało mu się w oczy.
- Mam ci przeliterować, żebyś zrozumiał?!
Ciemnowłosy przystanął, odwracając głowę w stronę źródła dźwięku. Trochę wiedziony ciekawością, wszedł między drzewa i już po chwili zobaczył chłopaka, na oko miał może z siedemnaście lat, a na przeciw niego stał jakiś (chyba) szesnastolatek, patrzącego na swojego towarzysza jak na idiotę. Ten pierwszy miał tak jasne blond włosy, że aż kremowe, sięgające mu do połowy szyi, a na jego twarzy było widoczne maleńkie zadrapanie. Był ubrany w ciemne spodnie opinające nogi nieznajomego oraz długą granatową pelerynę. Drugi chłopak miał natomiast krótkie, bordowe włosy i lśniące szare oczy, niczym grafit od ołówka, które przenikały postać na przeciwko. Tego samego koloru spodnie były w połowie zasłaniane przez długi, jasny płaszcz, który aktualnie był rozpięty, odsłaniając ciemną bluzkę.
- Ile razy mam ci powtarzać?! Ja nic nie wiem!
Turkusowe oczy skierowały się w stronę Yū, z wściekłością lustrując jego sylwetkę. Przez chwilę bacznie mu się przygladały, a po chwili beszczeczelnie zaczęły się gapić w jego granatowe tęczówki.
- A ty tu czego? - warknął zakapturzony chłopak z jasnymi włosami.
- Kim jesteście? - mruknął zirytowany, że takie dziecko ma czelność się odzywać do niego w ten sposób.
- Ja mam na imię Sheen Asagi - przedstawił się młodszy - A to mój kuzyn Deah Nathaniel. W czym możemy ci pomóc?
- Szukam dziewczyny, z metr pięćdziesiąt wzrostu, miodowe włosy i bladobłękitne oczy - powiedział bezuczuciowo, jakby to co powiedział, nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Bordowowłosy pokiwał powoli głową i zastanowił się przez chwilę, odruchowo łapiąc się się za podbródek. Cmoknął z niezadowoleniem, a jego oczy zdawały się wrócić do rzeczywistości, patrząc intensywnie na ciemnowłosego stojącego przed nim.
- Widziałem taką dziewczynę. Szła tędy niedawno, jakby się paliło. Wyglądała na przestraszoną...
Nawet nie dziękując, poważnooki wrócił z powrotem na drogę, idąc, a raczej niemal że biegnąc, za Candy, a przynajmniej miał taką nadzieję. Nie zważał nawet na krzyki za sobą, przez co odwrócił się dopiero, gdy czyjaś ręka spoczęła na jego ramieniu. Przed sobą miał rzekomego Nathaniela, który ledwo dyszał, gdyż jeszcze minutę temu gonił ciemnowłosego, drąc się na całą okolicę w jego kierunku, ale ten idiota oczywiście nie śmiał nawet na niego spojrzeć, więc musiał go gonić niczym uciekający wór diamentów. Podtrzymując się trochę ramienia Egzorcysty, uspokoił się szybko, ponieważ wysiłek nie był taki wielki, jak mogłoby się wydawać. Co prawda jego oddech szybko stawał się płytki, ale nawet biegnąc z maksymalną szybkością, wbrew pozorom był w stanie przebiec nawet ponad sto kilometrów, a zaledwie dziesięć minut wystarczyło mu na regenerację. To była jego ukryta umiejętność, nie tylko łatwa do spostrzeżenia, ale też bardzo przydatna w codziennym życiu, zwłaszcza, jeżeli musisz gonić jakiegoś nieznajomego gościa, który na pewno wie coś, czego nie byłeś w stanie zdobyć przez dobry kawał czasu.
- Jak ma na imię ta dziewczyna? - kremowowłosy spojrzał z nadzieją w jak zwykle niezłomne oczy Kandy.
Ku jego zaskoczeniu poważnooki prychnął tylko, wznawiając swój zabójczy wręcz chód. Zatrzymał się jednak po szokujących słowach, jakie dotarły do niego, przeszywając go na wskroś.
- Candy Rosie Bloom, prawda? Szuka Jaskini Zmierzchu, czyż nie?
Dosłownie w jednej sekundzie dopadł chłopaka, łapiąc go za pelerynę. Jego oczy miały wyryte w sobie jedno zdanie: "Co to ma znaczyć?!", ale nie odezwał się ani razu.
- N... Nie mówiła ci o H - Hayato, N - Nathanielu i Y - Yurim? - wydukał turkusowooki, a uścisk mężczyzny zdecydowanie zelżał.
Istotnie, przez jakiś niewielki fragment ich podróży akcja toczyła się wokół jakiegoś tam Nathaniela i najwyraźniej popełnił błąd, niespecjalnie przykuwając do tego uwagę. Nawet jeśli coś tam bąknęła, to czy to był powód, aby on miał od razu poświęcać swoje zaufanie? Może warto postawić jedną z ostatnjch kart na stół, żeby przekonać się, czy to był dobry ruch? Jednak kto normalny ryzykuje, handlując własnym życiem? Chyba tylko debil.
Kolejny raz zignorował kremowowłosego, stwierdzając, że nie ma czasu na takie błahostki. Ten nie dał mu jednak upragnionego spokoju, warcząc cały czas coś pod nosem. Niestety Yū mimo własnej woli nie powiedział chłopakowi, że ma iść, gdzie pieprz gęsto rośnie, a kiedy już miał się odezwać, przerwał mu głośny hałas z kierunku, w którym właśnie szedł. Brązowawy dym uniósł się w powietrzu, po chwili opadając razem z wiatrem, a wszystko niebezpiecznie ucichło. Siedemnastolatek i ciemnowłosy pobiegli ile sił w nogach do miejsca zdarzenia, ale nim zdażyli przebiec choćby pięć metrów, było już za późno.
~~~
Nadzieja umiera ostatnia, a wraz z nią my sami. Serce przestaje wtedy bić lub wręcz przeciwnie - przyśpiesza do zawrotnych prędkości, przyprawiając o zawał. Każdy kolejny ruch staje się coraz słabszy, każdy oddech staje się bez znaczenia - to tylko przyszłość czekająca większość osób, które zatracają się w miłości. Niektórzy boją się jej, jeszcze inni nie dopuszczają ją do siebie z powodu nienawiści czy smutku, ale są jednak tacy, którzy z łatwością otwierają drzwi do swojego serca. Każdy jest inny i każdy przyjmuje ciepło do siebie tak, jak bardzo sobie na to pozwoli. Miłość zaskakuje, nie zawsze jednak w pozytywnym znaczeniu. Często przez nią przyszłość jest bardziej zagmatwana niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić, ale po tych wszystkich kłopotach, zawsze wychodzi słońce, ogrzewając zimną i wilgotną ziemię od nadmiaru brzydkiej pogody. Miłość daje życie, życie daje śmierć. Taka jest kolej rzeczy, tyle, że uczucie ciągle trwa i nawet po naszej śmierci jest gdzieś ukryte pod czarnym jedwabiem.
~~~
- Panie, czy to nie za szybko?
Milenijny Hrabia spojrzał na młodzieńca, który właśnie przybył do niego, aby zacząć rozmowę na temat swojej misji. Wcześniej czekali, dopóki akcja się nie rozwinie, a teraz wszystko miało potoczyć się tak szybko, zupełnie nie przypominając poprzednich działań Noah. Musiał porozmawiać o tym z Earlem sam na sam, gdyż niepokoiła go ta cała sytuacja. Spodziewał się jakiegoś wyjaśnienia z jego strony i wcale się nie pomylił.
- Czekanie będzie równało się z jej śmiercią. Uczucia rozkwitły, więc nie widzę przeszkód, aby teraz ją zabrać. Po za tym, co jeśli pogodziłaby się ze swoją drugą stroną i nie wybrałaby nas? Całe starania poszłyby na marne... - Hrabia spojrzał w jego kierunku - Dlatego ty się tym zajmiesz, Tykki. Road otworzy ci odpowiednie drzwi.
Nic nie mówiąc skinął głową, kierując się w stronę pokoju dziewczyny. Przeszedł szybkim krokiem przez korytarz, nawet przez chwilę nie myśląc o dziewczynie, wokół której cały plan krążył. Jednak nie było mu to obojętne, co się stanie. Na razie była ona jedynie berłem, potrzebnym do władzy ostatecznej. Może była koroną, albo całą insygnią królewską? Czy bez niej dałoby się osiągnąć ich upragniony cel? Te wszystkie pytania mężczyzna odłożył na bok, skupiając się jedynie na zadaniu, które miał wykonać, nic po za tym.
Wszedł do pokoju swojej bratanicy, nie racząc nawet zapukać. Road leżała na plecach na swoim łóżku, patrząc się zawzięcie na ciemny sufit, po którym chodził niewielki pająk z białym krzyżem na plecach. Odwróciła głowę, gdy do jej uszu dotarł dźwięk kroków roznoszący się po całym pomieszczeniu i wyrywający ją z własnych myśli na temat nowej członkini w ich "rodzinie". Bardzo ciekawiło ją, jak dziewczyna zareaguje na to wszystko, a szczególnie - kim naprawdę jest.
- Tak? - mruknęła niezadowolona, widząc Tikkiego. Nie trudziła się nawet na uśmiech.
- Otwórz drzwi do przełęczy. Hrabia kazał mi po nią iść - oparł się o ścianę, z uwagą przyglądając się, jak ciemnowłosa zmusza się do siadu.
Popatrzyła na niego jak na idiotę, marszcząc przy tym brwi, a na jej ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
- Już? - zdziwiła się.
- To nie moja decyzja - burknął - Po za tym, wydaje się słuszna.
~~~
Za dużo myśli kłębiło się w jej głowie. Miała tylko nadzieję, że szermierz wróci z powrotem do Czarnego Zakonu, w duchu wierząc, iż on naprawdę ją zostawi, ponieważ nie wydawało się, aby mu zależało. Nawet jeśli są przyjaciółmi, nie potrafiła do końca go rozszyfrować, tak jak on ją. Zdawała sobie sprawę, z tego, że charakter i zachowanie zmienia się wraz z trudnymi oraz ważnymi zdarzeniami. Wszystkie nasze zmiany są jedynie skutkiem wpływu różnych historii na nasze życie, ukazując swoje drugie oblicze na ludziach w przyszłości. To ją najbardziej przerażało: drastyczne zmiany, które przez nią przechodziły, a w połowie były temu winne jej własne decyzje. Uciekała teraz nie tylko przed Kandą, ale też własnymi uczuciami, które gdzieś rozrywały ją od środka, powodując, że przejmowała się każdą, nawet najdrobniejszą rzeczą.
Nieoczekiwanie skręciła, wchodząc w chaszcze, jednak teraz miała to gdzieś. Po prostu szła, nawet przez chwilę się nie przejmując, czy idzie w odpowiednią stronę, o ile w ogóle wtedy taka istniała. Dotarła na jakąś polanę, po czym przycupnęła na niej przy drzewie, stojącym na środku. Cień mile ją ochłodził, a jej wzrok padł na maleńkie, rude stworzonko spiralnie wbiegające po korze jednego z dębów. Przez chwilę poczuła upragniony od dwóch i pół godziny spokój, ale nie na długo. Czyjaś obecność zasiała w jej sercu strach, wraz z innym dziwnym obrazem w głowie. Nigdy nie rozpoznała tego typu osoby.
- Cześć, Candy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro