Las Artemidy. (13)
-Co na kolację? - Spytałam, przecierając oczy.
-To, co zrobisz. - Odparł Nico i spojrzał na mnie wyczekująco.
Westchnęłam i wstałam ociężale z łóżka.
-Co chcesz zjeść? - Ziewnęłam.
-Kanapki starczą.
-Okej. Będę za 20 minut. - Odrzekłam i wyszłam z pokoju.
Zastałam Leo w kuchni.
Popijał kawę i rozmyślał.
-Cześć. O czym tak myślisz?
-O tobie i Nico. - Spojrzał na mnie i siorbnął łyk kawy.
-Co znowu zrobiliśmy? - Zapytałam i otworzyłam lodówkę, wyciągając z niej jedzenie.
-Nie rozumiem was. Raz się kochacie i całujecie, a potem mówicie, że się tylko przyjaźnicie.
-Uwierz mi, sama chciałabym to zrozumieć - mruknęłam pod nosem i wyszłam z pomieszczenia.
Wkurzona zatrzasnęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz.
Zacisnęłam oczy, by nie wyleciały z nich łzy. Na dworze padało jak z cebra.
Rzuciłam się na kolana i zaczęłam wrzeszczeć w akompaniamencie płaczu. Waliłam pięściami w belkę obok mnie.
-Tego chciałaś? No dawaj Hero! Zabij mnie! Zabij mnie, zanim klątwa to zrobi! I tak to musi przyjść! Więc czemu nie teraz? Czemu tak bardzo mnie nienawidzisz? Zabij! Tego chcesz! Po to ta klątwa! - Wykrzykiwałam z całej siły. - Ja chcę umrzeć! Nie chcę cierpieć! Błagam! - Wychrypiałam.
Mój oddech mieszał się z płaczem. Nie przestawałam. Już nie wiem, czy po twarzy spływały mi krople deszczu, czy łzy.
Nagle coś gęstego spłynęło mi do ust.
Krew. Czarna krew.
Zaczęłam wrzeszczeć, jednocześnie płacząc.
Ktoś ukląkł obok mnie i złapał za ramiona.
Miałam to gdzieś.
Nie przestałam histeryzować.
Wyłam, szarpałam, biłam, płakałam, krwawiłam.
-Valeria, uspokój się! - Wrzasnął Nico, próbując mnie zagłuszyć.
-Zabij mnie! Błagam! Zabij! Nie powinnam żyć! - Wykrzyczałam, bijąc pięściami o jego klatkę piersiową.
Szybko wtuliłam się w jego ramię.
Powoli uspokajałam szybki oddech.
-Wiesz co jest magicznego w tym jeziorze? - Zapytał Nico, gdy się uspokoiłam.
-To, że zabija ludzi? - Nico parsknął śmiechem.
-Nie. Pokazuje nam jak bardzo chcemy żyć, gdy już nie mamy czasu. Jak bardzo nie doceniliśmy życia. - Przymknęłam oczy i napawałam się jego obecnością.
—•—
Nagle statek w coś walnął.
Przewróciłam się i jęknęłam.
-Las Artemidy. - Szepnął Nico, pomagając mi wstać.
-Co? Moja matka tu jest? - Spojrzałam na niego z wytrzeszczonymi oczami.
On wzruszył ramionami.
-Przestań. - Nie wytrzymałam.
-Ale co? - Spojrzał na mnie dziwnie.
-Być taki. - Przewróciłam oczami.
-Jaki? - Rozłożył ręce. On też wybuchnie.
-Taki... Ugh! - Wyrzuciłam ręce do góry. - Taki obojętny. Udajesz, że to, co jest między nami nie ma znaczenia. - Dźgnęłam go w klatkę piersiową.
-Trzymać się! - Wrzasnął Leo, zanim Nico zdążył coś powiedzieć.
Krzyknęłam zdezorientowana i poleciałam na Nico, który przewrócił się na ziemię przez gwałtowny ruch statku.
-Wszyscy cali? - Wysapał Valdez.
-Chyba tak. - Jęknęłam, otwierając oczy.
-Chyba rozbiłem głowę. - Mruknął Nico, rozwalając się na podłodze jak żaba.
-Jesteśmy na miejscu. - Szepnęło Hefajstosiątko, a ja przełknęłam ślinę.
To nie będzie miłe spotkanie.
—•—
-Jest tu ktoś? - Zawołałam, rozglądając się po obozowisku.
-Valeria? - Zza krzaków wyszła piękna, młoda kobieta w białej sukni, która ciągnęła się za nią. Na plecach miała łuk.
-A ty to...? - Podniosłam jedną brew do góry.
-Artemida. - Uśmiechnęła się przez łzy.
-Mama? - Wybałuszyłam oczy.
Zakrztusiłam się powietrzem.
To moja mama?
-Córeczko... - Wychrypiała i podbiegła do mnie.
Wtuliła mnie w siebie i zaczęła cicho płakać.
Nie oddałam jej przytulenia.
Ja zszokowana otworzyłam buzię i wytrzeszczyłam oczy.
Nagle do obozowiska wpadli Leo i Nico.
-Coś nas ominęło? - Zapytał Leo. - Kurczę! Zawsze się spóźniam na jakieś rzeczy! - Wyrzucił zdruzgotany ręce do góry.
—•—
-A co z ojcem? - Zapytała, wlewając mi herbaty do filiżanki.
Zacisnęłam usta i spuściłam wzrok, by potem wciągnąć powietrze.
-Jest w więzieniu.
-Gdy go poznawałam był idealnym partnerem. Czuły, kochany, mądry, przystojny. Po kilku latach dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Gdy Zeus się zorientował, chciał cię zabić. Ubłagałam go o litość i w ten sposób przeżyłaś. Oddałam cię twemu ojcu. Musiałam zostać. Do tego te omamy. To była kara za złamanie przysięgi. Nie miałam pojęcia o ojcu.
-Rozumiem. To da się zrozumieć. - Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie zobaczymy się więcej. - Spojrzała na mnie zmartwionym wzrokiem i położyła dłoń na mojej, którą szybko zabrałam.
-Wiem. Dlatego nie mogę się do ciebie przyzwyczajać. - Powiedziałam zimno, lecz spokojnie. - Gdzie mamy się udać? - Upiłam łyk herbaty i założyłam nogę na nogę.
-Do morza Posejdona. Drogę wskażą wam fale. - Zamrugała szybko. - Chcę, byś wiedziała, że cię kocham. Pomimo wszystko. - Powiedziała łamiącym się głosem.
-Wytrzymałaś 18 lat, to wytrzymasz i resztę. - Wstałam z krzesła i wyszłam stamtąd.
Zauważyłam jak Leo bawi się wazą, a Nico czyta.
-Morze Posejdona. Cała naprzód!
—•—
-I jak ci minął dzień z mamą? - Zagadał Nico, podczas gdy leżeliśmy na pokładzie.
-Nijak. Wyciągnęłam z niej informacje i koniec. - Wzruszyłam ramionami i spojrzałam na gwiazdozbiór na niebie.
-Widzisz to? To jest gwiazda polarna. A tam jest gwiazdozbiór Cefeusza. - Grafitowooki wskazał do góry.
-A tam? - Pokazałam palcem na inny.
-Tam? To Perseusz.
-Ciekawe. - Mruknęłam, ziewając.
-Migoczą, jak twoje oczy. - Wyszeptał i spojrzał w moim kierunku.
-Oh, daruj sobie te słabe teksty. Może były modne w 1956.
-Tak. Masz rację. - Uśmiechnął się pod nosem.
-Wiem. - Parsknęłam śmiechem.
Nagle jego wzrok przeniósł się na moje usta.
-Powiedz mi... - Zawahałam się - Co jest między nami?
-Kocham cię. - Szepnął i wstał z leżaka.
-Nico... - Chciałam coś powiedzieć, ale ten mi przerwał.
-Proszę, nie mów nic. - Położył mi palec na usta i przejechał po dolnej wardze.
W jednym momencie wpił mi się w usta i popchnął na kolumnę od żaglu.
Wplotłam mu dłonie we włosy i zaczęłam za nie delikatnie szarpać.
-Kocham cię. Kocham cię, jak nikogo innego. - Szepnął między pocałunkami.
Nagle usłyszeliśmy trzask. Wystraszona niechcący ugryzłam Nico w wargę.
-Jestem w złym momencie? - Zapytał Leo i spojrzał na nas z obawą.
-Załóżmy mu dzwoneczek. - Wywrócił oczami di Angelo, który trzymał dłoń przy krwawiącej wardze.
-Albo przyczepmy go do drzewa i porzućmy. - Zaśmiałam się, na co Valdez uciekł do swojej kabiny.
—•—
LittlePsychopath2104
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro