74
Sabbath skinął głową w stronę rany i kłapnął zębami na natarczywą muchę. Odleciała, ale nie na długo.
Po codziennym odkażaniu rany preparatem i psikaniem jej różnymi spreyami opuchlizna zmalała. W pewnym momencie mógł w końcu pójść na pierwszy trening od dawna.
***
Ogiery ruszyły, a za nimi wzbił się kurz. Szybko zbliżali się do celownika.
Skarogniady Black wyrzucił przednie nogi w powietrze. Kochał jego rutynę ścigania się i to, że jest taki sławny.
Minął cielownik z 10 długościami przewagi.
- Rozsiodłaj go i daj do boksu. Musi odpocząć, bo z samego ranka wyjeżdżamy na Del Mar Racetrack.
***
Black energicznie wyszedł po rampie z wysoko uniesioną głową. Wziął wdech rześkiego, porannego powietrza. Niebo było lekko różowe, a na niektórych gałązkach drzew skraplały się krople wody.
Z chęcią wracał po lata do znajomej stajni. Nkezyb duża, ale ładnie urządzona - przestronny, biały budynek znacznie wyróżniał się na tle lasu.
Sabbath parsknął lekko szarpiąc za uwiąz. Łańcuszek od razu wbił mu się w nos i zrezygnował z dalszego ruchu.
- No chodź, staruchu! - zawołał Matt delikatnie ciągnąc za uwiąz.
Ogier przewrócił oczami i leniwie ruszył w stronę stajni. Nie mógł się doczekać Pacific Classic.
Nagle przypomniał sobie o śnie.
---------
192 słowa.
kk
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro