40
Black Sabbath zaczął głośno chrupać swoją dzisiejszą porcję śniadaniową. Pozytywnie przyjął to, że ma przerwę od treningów - wczorajsze zawody doszczętnie go zmęczyły.
- I co, znowu 1 miejsce? Może w końcu byś odpuścił, co? - w stajni rozległ się rechot śmiechu Dark Rice'a.
Gniadosz przewrócił oczami. Doskonale wiedział, do kogo są skierowane te słowa. Niby się już pogodzili, ale Black mu nie wybaczył.
- W końcu przyznałeś się, że jesteś gorszy? Daj mi spokój. - kłapnął zębami powietrze.
- Ty się nie znasz na żartach, a i tak nie chciałem się z tobą godzić. To wszystko było jedną wielką ściemą. Aww, jaka szkoda, że nasz kochany Sabb...
- Zostaw go. - syknął Amethyst, jasnogniady folblut, ''przywódca''?
Ogier skulił uszy i schował głowę w boksie. Nie chciał, aby to wyglądało tak, że Amethyst go broni.
- Cześć Black...
*
- Właśnie idę na trening, będę się ścigać z Silent Heart. - parsknęła zadowolona Golden.
- Łatwo z nim wygrasz, dasz radę. - gniady miał nadzieję, że przyjaciel tego nie usłyszał.
Klacz zastrzygła uszami na jego słowa.
- Gdzie następnie startujesz?
- Słyszałem, że za miesiąc w Santa Anita Derby, a później... - zająknął się, kiedy dotarła do niego straszna świadomość. Niby się nie bał, ale jeśli przegra, Rice go zniszczy.
- Co potem? - zarżała jelenia klacz, już odchodząc w stronę toru.
- Kentucky Derby... - Sabbath zastygł w bezruchu.
*
Obydwa konie wystrzeliły ze startboksów w tej samej chwili, no, może gniady z większym opóźnieniem. Parły do przodu, a grzywa i ogon powiewały na wietrze. Celownik zbliżał się z każdą chwilą. Na zakręcie złota klacz przyspieszyła, zostawiając tamtego w tyle.
- Bardzo dobrze jej idzie, robi znaczne postępy. - Peter ujął stoper w dłonie. - 46.42, jak tak dalej pójdzie, to ścignie się z Jadeitem.
Matt pokiwał głową klepiąc Silenta.
- On też dobrze biega, prawda? - pogładził go po czole. - Dobry koń. - szepnął wręczając mu marchewkę, na co ogier wesoło parsknął i ją schrupał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro