VII
Rano obudziło mnie pukanie do drzwi. Léa.
— Wstawaj, Rosie! Dziś wigilia!
— Ojej, co tak wcześnie.... — jakoś zwlokłam się z łóżka. — Pójdę obudzić Syr... — nie dokończyłam, przeszkodziło mi ogromne ziewnięcie. Umyłam się i ubrałam w krótką czerwona sukienkę.
Black już nie spał. Siedział na łóżku i coś pakował. Gdy weszłam, zaczął to chować.
— Co tak bez pukania? Co to za maniery? — zaśmiał się.
— O ty! Wstawaj, chodź mi pomóc w przygotowaniach do kolacji. Masz zostać u nas na święta.
— Naprawdę mogę? Nie chcę przeszkadzać...
— Nie przeszkadzasz. Nawet... — zarumieniłam się. — Nieważne. Czekam w ogrodzie.
Na schodach spotkałam Vince'a i Léę.
— Poradzicie sobie przez chwilkę? Chciałabym mu wyjaśnić...
— Dary? Jasne, poradzimy.
— Léa, proszę... nie używaj tego ciagle...
W tym momencie u szczytu schodów pojawił się Syriusz. Muszę przyznać, że wyglądał naprawdę świetnie w bordowej koszulce, czarnych spodniach i włosach spiętych w kucyk.
~*~
Poszliśmy do ogrodu, znów usiedliśmy w altanie nad jeziorem.
— Muszę ci coś powiedzieć... — zaczęłam. — Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał...
— Zawsze będę chciał.
— No dobrze... więc jak pewnie wiesz albo i nie, moja matka pochodzi z rodu Dongen-Mjor. Jednak większość ludzi nie wie o, nazwijmy to, przypadłości, związanej z tym rodem. Otóż każda kobieta z tego rodu rodzi się z Darami. Są to umiejętności magiczne, bezróżdżkowe... A zresztą pokażę ci. Moimi Darami są Żywioły — pokazałam po kolei Wodę, Ziemię, Ogień i Powietrze. O dziwo, wszystko mi wyszło. Za to Syriusz zaniemówił z wrażenia. — oraz Muzyka i Wspomnienia. — również pokazałam Muzykę, tworząc melodię i śpiewając. Dalej nic nie mówił... — Czy mogłabym ci pokazać Dar Wspomnień?
— J-jasne... — wydukał.
Przyłożyłam mu rękę do policzka i pokazałam, jak żyłam zanim Voldemort zamordował mi rodziców. Gdy skończyłam, był w szoku.
— Zrozumiem, jeśli będziesz chciał zerwać kontakt...
— Nie, Rosé, nigdy. Jesteś wspaniała! Aż dziwię się, że mnie nigdy nie potraktowałaś tym promieniem ognia, jak byłem...
— Było minęło. A co do rażenia ludzi mocą, nie mogę. To ściśle tajne. Wie o tym tylko ród Dongen-Mjor, Yuney'owie, Dumbledore i McGonagall. No i teraz ty, a w szkole pokażę Remusowi, Jamesowi i Peterowi.
— To że dyrektor, to rozumiem, ale McSztywna?
— Nie nazywaj jej tak. To moja matka chrzestna. Najlepsza przyjaciółka mojej matki. Widziałeś ten obraz w korytarzu?
— Tak... Czy obok twojej matki jest właśnie McGonagall?
— Tak. To ona.
— Ładna była. Ale nie czas o niej. Chcę ci tylko powiedzieć, że nieważne, co się stanie, ja zawsze będę przy tobie i cię nie opuszczę. Nigdy.
Zarumieniłam się, a on mnie przytulił. Po mnie więcej pół godziny wróciliśmy do domu, gdzie czekała na nas praca przy przygotowaniach do wigilii. Większość była już zrobiona, my mieliśmy tylko porozwieszać ozdoby i zaplanować repertuar kolęd i pastorałek. Wieszając skarpetki na kominku, szepnęłam do Syriusza:
— Uważaj, co myślisz przy Léi - ma Dar Myśli, czyli legilimencję.
— Dzięki. — odszepnął.
~*~
Kolacja upłynęła w naprawdę wspaniałej atmosferze. Syriusz powiedział nam, że na tak miłej wigilii nigdy nie był. Było nam miło, ale jednocześnie przykro, że nie czuł nigdy rodzinnej magii świąt.
Po kolacji każdy miał zaśpiewać jedną piosenkę, aby dostać prezenty. Pierwsza była Léonore. Gdy skończyła, Vincent wstał i oświadczył jej się. Oczywiście, powiedziała: „Tak". Szczerze, kompletnie się tego nie spodziewałam, ale cieszyłam się razem z nią. Vince jest świetnym człowiekiem i na pewno będzie wspaniałym mężem. Oprócz narzeczonego, Léa dostała zestaw magicznego krawiectwa oraz narysowany własnoręcznie portret.
Vince otrzymał nową miotłę (był fanem Quidditcha) i zestaw do jej konserwacji.
Ja dostałam album z rodzinnymi zdjęciami, i suknię, podobno zaprojektowaną przez Morales'a oraz tajemniczą paczuszkę. Napisane na niej było: otwórz potem. Ł.
Podejrzewałam, że to Syriusz dał mi ten prezent i uznałam, że go posłucham.
Syriusz także dostał prezent, widziałam, że się nie spodziewał. Dałam mu sweter w barwach Gryffindoru z naszytym czarnym psem - jego animagiczną postacią.
~*~
Po skończonym świętowaniu poszłam z Blackiem na górę, do małego saloniku. Vince i Léa zostali - zaczęli już omawiać szczegóły ślubu. Usiedliśmy razem na sofie, a ja wyciągnęłam paczuszkę. Odpakowałam ostrożnie i wyciągnęłam... obraz, namalowany farbami, przedstawiający mnie na moście, w długiej czerwonej sukni. W tle widać było miasto.
— Mam nadzieję, że ci się spodoba... nie mam talentu.
— Żartujesz? Jest piękny! — uścisnęłam go i pocałowałam. — Kocham cię, Black.
— Ja ciebie też, Yuney.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro