8. Kości zostały rzucone
Spostrzeżenia przyjaciół Teda były aż za bardzo trafne. Im więcej czasu spędzał z nią, tym ważniejsza się dla niego stawała, co było dość bolesnym paradoksem, wziąwszy pod uwagę ich obecną sytuację, a właściwie jedyną możliwą sytuację. Można powiedzieć, że Edward Tonks sam siebie torturował, ale za nic w świecie nie chciał zrywać tej więzi, nawet, jeśli była to tylko przyjaźń.
O dziwo ich układ się sprawdzał, gdy tylko jedno z nich miało mętlik w głowie, ale czasami tak bywa, że wszechświat postanawia postawić przed nami olbrzymi drogowskaz, którego nie da się ominąć
Stało się tak dwa tygodnie później, gdy luty dobiegał końca i dnie stawały się cieplejsze, a śnieg powoli topniał by w nocy zamienić się w olbrzymią taflę lodu. Gdy spotkali się wieży astronomicznej, wiał lodowaty wiatr z nad jeziora, który sprawiał, że najgrubszy płaszcz niewiele pomagał, ale Andromeda uparła się, że chce tam zostać i omówić z nim jedną z przeczytanych historii, która tak ją zafascynowała, że omal nie powiedziała o niej siostrze. Ted się zgodził, ale widząc jak dziewczyna trzęsie się z zimna zdjął swój szal i owinął nim dokładnie jej szyję.
- Ja mam gruby golf, więc nie zmarznę- zapewnił ją.
Andromeda nie powinna była wtedy spoglądać na niego, jednak stało się. Spojrzała na jego pogodną twarz i dostrzegła coś, czego właściwie przez całe życie jej brakowało. W jego oczach gościła troska i ciepło, którego nigdy nie widziała w oczach matki. Było to tak przyjemne uczucie, że aż zamilkła na kilka chwil, nie potrafiąc odwrócić wzroku.
To jedno spojrzenie wystarczyło by zasiać w niej ziarno niepewności. Wracając do siebie, nie potrafiła o nim zapomnieć. Cięgle zastanawiała się, dlaczego spojrzał na nią w taki sposób? Próbowała zrozumieć, co tak właściwie oznacza ta troska widoczna w jego oczach. Nie mając w życiu prawdziwych przyjaciół, nie wiedziała czy to jest coś normalnego. Próbowała sobie przypomnieć czy ktoś inny patrzył na nią w taki sposób.
O dziwo odszukała dwa takie wspomnienia. Jedno z nich dotyczyło Narcyzy, jej młodsza siostra potrafiła się troszczyć o innych, ale nie często to robiła. Drugie było związane z jej ojcem, który, na co dzień niezbyt wtrącał się w życie i wychowanie córek, zostawiał to ich matce. Jednak kiedyś spojrzał na nią w podobny sposób, gdy w dzieciństwie zachorowała, a on pchany więzią rodzicielską, zajrzał do niej w nocy, by sprawdzić czy gorączka spada. Do tej pory czuwał przy niej jedynie ich skrzat, także w pierwszej chwili pomyślała, że to omamy, ale z czasem zrozumiała, że ojciec naprawdę do niej przyszedł tamtej nocy.
Co łączyło te trzy osoby? Przez całą kolację nie udało się jej tego ustalić, więc postanowiła o tym zapomnieć i nie przejmować się czymś tak mało istotnym jak jedno spojrzenia. Jednak od tamtej chwili nieco inaczej patrzyła na Tonksa. Ostrożnie przyglądała się mu na korytarzu, ale miała wrażanie, że nic się nie zmieniło w jego sposobie zachowania.
- Andromeda, poczekaj!- dziewczyna przystanęła na korytarzu, tak by nie przeszkadzać innym w przemieszczaniu się i poczekała na siostrę.- Podobno ktoś cię wczoraj widział z jakimś Puchonem- powiedziała wprost, nie zamierzając owijać w bawełnę.- Kto to?- dziewczyna poczuła jak lodowata obręcz zaciska się na jej szyi.
- Pewnie mowa o mnie- zszokowana spojrzała na ciemnowłosego chłopaka z idealnie zawiązanym żółto czarnym krawatem.- Cześć, jestem Trevor Prewett- Narcyza niepewnie uścisnęła jego dłoń. Znała wszystkie rody czystej krwi i wiedziała, że należy do jednego z nich, ale był Puchonem, a ona niezbyt przepadała za osobami z poza Slytherinu.- Prosiłem Andromedę żeby mi pomogła z eliksirami, nieprawda?- spanikowana starsza panna Black przytaknęła gwałtownie.
- Tak, radzę sobie niemal najlepiej, więc zgodziłam się mu wyjaśnić jedną recepturę, która może być na egzaminach- skłamała, próbując odzyskać spokój. Narcyza najwidoczniej w to uwierzyła, bo się uśmiechnęła lekko.
- Mi też przydałaby się pomoc z eliksirami- oznajmiła niewinnym głosikiem.- Ale powiem ci, o co dokładnie chodzi wieczorem, teraz muszę iść na transmutację- uśmiechnęła się jeszcze raz i zniknęła w tłumie.
- A my idziemy na eliksiry- oznajmił Trevor, na którego Andromeda spoglądała z niepewnością, ale rzeczywiście szli w jednym kierunku.
- Nie rozmawialiśmy o żadnych konsultacjach- zauważyła, korzystając z faktu, że nikogo przy nich nie ma.
- Zgadza się, ale wiedziałem, o którego Puchona jej chodziło. Nie podsłuchiwałem was, po prostu znalazłem się tam we właściwym miejscu i czasie- Andromeda zacisnęła mocniej usta. Trevor domyślił się, co ją dręczy.- Nie powiedział nam o was, sami się domyśliliśmy, że coś się zadziało w jego życiu i użyliśmy sprawdzonych metod by wydusić z niego twoje imię i to dosłownie, ale spokojnie, wasz sekret jest z nami bezpieczny.
- Dziękuję- Trevor lekko się uśmiechnął.
- Nie ma, za co, jakoś nie miałem ochoty przekonać się, co Ślizgoni zrobią z Tonksem kiedy dowiedzą się, że spotyka się z ich wężową księżniczką.
- Z kim?- dziewczyna nie rozumiała, o czym mówił.
- Nie ważne- dotarli pod salę.- Proponuję większą czujność.
Zerknął po innych uczniach i poszedł do swoich znajomych, zostawiając ją samą. Andromeda zamyśliła się nieco nad wszystkimi wydarzeniami, która miały ostatnio miejsce. Zaskakujące jak sporym elementem jej życia stał się Ted.
Zimowa przyjaźń przeradzała się powoli w coś więcej zwłaszcza w umyśle Edwarda, ale o dziwo na ich następnym spotkaniu dało się zauważyć jakieś nietypowe dla Andromedy skrępowanie. W jej myślach wciąż pojawiało się wspomnienie jego troskliwego spojrzenia. Ted to zauważył, ale wolał nic nie mówić. Spokojnie rozmawiali jak wcześniej, ale było widać, że zachowują pewien dystans, którego wcześniej nie było.
Ted zaczął się zastanawiać czy zrobił albo powiedział coś nie tak, ale mimo wytężania umysłu, nie potrafił zrozumieć, o co chodzi i gdzie leży problem. Mimo to obiecali się spotkać następnego tygodnia, jednak w kilka chwil po tym, gdy pojawili się na wieży astronomicznej w kolejny czwartek, rozpadał się deszcz. Był już marzec, więc nic dziwnego, że pogoda uległa zmianie, ale pokrzyżowało im to plany. Nagłe oberwanie chmury, bez jakiegokolwiek uprzedzenia, przepędziło ich do zamku.
- I co teraz?- zapytała ocierając policzki, na których pozostało kilka kropli deszczu.
- W szkole jest wiele opuszczonych sali lekcyjnych, przemknijmy niezauważeni i się gdzieś schowajmy- zaproponował. Andromeda wiedziała, że to ryzykowny plan, ale się zgodziła.
Dawniej w wieży astronomicznej odbywało się więcej zajęć, teraz uczniowie jedynie podziwiali niebo z jej szczytu, ale jak się okazało było tam kilka opuszczonych klas, które pokryła już gruba warstwa kurzu. Tedy żałował, że nie wpadł na to wcześniej. Sale nie były ogrzewane, ale i tak było tam cieplej niż zimą na szczycie dachu. Nie można było na to nic poradzić, więc mogli jedynie cieszyć się obecną chwilą.
- Tutaj najwyżej Irytek nas znajdzie- zauważył, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Jak on nas znajdzie to cała szkoła się dowie, to bardzo wkurzający duch- przypomniała mu.- Ciekawe, do czego służyła ta klasa.
- Chyba do lekcji muzyki, chociaż nie sądziłem, że takie tu kiedyś były- zauważył wskazując stary fortepian.
- A chór to, co?- Ted musiał jej przyznać rację.- Może kiedyś tutaj ćwiczyli żeby nikomu nie przeszkadzać- podeszła do instrumentu i usiadła na ławie, po czym przeciągnęła dłonią po klawiszach.- Pewnie jest rozstrojony.
- Potrafisz na nim grać?- to pytanie rozbawiło nieco Andromedę.
- W takiej rodzinie jak moja każdy potrafi zagrać przynajmniej na jednym klasycznym instrumencie, chociaż Bellatrix jakimś cudem udało się tego uniknąć. Ja gram na fortepianie, Narcyza na skrzypcach, ale potrafi również zagrać ze mną na cztery ręce.
- Zaprezentuj coś, może nie jest w aż tak tragicznym stanie jak się wydaje- stwierdził wskazując na instrument.- To szkoła magii, tu wszystko jest możliwe.
Andromeda skinęła głową i stuknęła w kilka klawiszy, a dźwięk okazał się zaskakująco czysty, więc postanowiła zagrać dłuższą melodię. O dziwo rody ceniące czystą krew nie miały nic przeciwko klasycznym utworom muzycznym, stworzonym przez mugoli. Andromeda znała ich całkiem sporo, ale w ten pochmurny wieczór postanowiła zagrać coś wesołego i wybrała Wiosnę Vivaldiego.
Ted przysiadł koło niej i patrzył jak delikatne palce dziewczyny przemykają po klawiszach bez cienia wątpliwości. Cała sala wypełniła się piękną melodią. Andromeda była naprawdę dobrą pianistką, ale tak to jest, gdy ćwiczy się bez wytchnienia przez pięć lat, a później doszkala, co wakacje. Dziewczyna naprawdę zdążyła to polubić, uwielbiała swoje lekcje gry, bo wtedy nikt nie wymagał od niej niczego więcej. Grając była szczęśliwa, dzięki temu życie w ich ponurym domu stawało się znośniejsze. Gdy uderzała w klawisze, na jej twarzy zawsze pojawił się delikatny uśmiech.
Już dawno nie miała okazji grać, zwykle robiła to w wigilię, ale tego roku nie miała okazji. Zerknęła na Teda, który przyglądał się jej jak zaczarowany. Na jego twarzy również błąkał się uśmiech, który powiększył się, gdy dziewczyna zakończyła utwór i na niego spojrzała. Nie wiedział jak wyrazić swój podziw dla jej umiejętności. Jak docenić coś tak pięknego?
Wybrał chyba najbardziej nietypowy ze wszystkich sposobów. Pochylił się i ją pocałował. Andromeda drgnęła i się lekko odsunęła. Ted spojrzał w jej zaskoczone oczy, ale nie dostrzegł w nich cienia strachu czy pogardy, a ponieważ nie uciekła zaryzykował ponownie i znów ją pocałował.
Andromeda nie zdążyła nawet pomyśleć, gdy drzwi stanęły otworem. Stojąca w nich blondynka krzyknęła głośno i nim jej siostra zdążyła zareagować, wybiegła. Dziewczyna spojrzała na Teda, czując jak świat wali się jej z pod nóg. Niewiele myśląc, wybiegła za Narcyzą.
Chłopak w końcu zdołał złapać oddech. Widok najmłodszej z panien Black, sprawił, że serce mu zamarło. Wiedział, co to oznacza. Ich sekret się wydał, a to nie mogło oznaczać nic dobrego dla żadnego z nich. Wręcz czuł jak świat się rozpada na drobne kawałki, a najgorsze było to, że już nic kompletnie nie mógł zrobić. Kości zostały rzucone.
Mógł jedynie wrócić do swojego dormitorium, do którego wpadł ciężko oddychając po szybkim biegu. Przyjaciele spojrzeli na niego.
- Co jest, wąż cię ugryzł?- Ted rzucił szal w kąt.
- Pocałowałem ją- oznajmił chodząc tam i z powrotem.- Naprawdę to zrobiłem....
- A ona, co, uciekła?- zapytał Trevor. Ted pokręcił głową i nagle zrobił się blady. Przyjaciel położył mu dłoń na ramieniu.- Co jest?
- Jej siostra nas przyłapała, Narcyza nas widziała- jego współlokatorzy wiedzieli, co to znaczy.- Andromeda za nią pobiegła, nie wiem, co robić.
- Zostaw jej to, jeśli ktoś przekona tego dzieciaka do milczenia to tylko ona- Ted podświadomie wiedział, że jego przyjaciele mają rację.- Ty oddychaj i poczekaj, co ma do powiedzenia. A dla bezpieczeństwa lepiej się nas trzymaj.
- A co jeśli jej coś zrobią?- Ted naprawdę się o nią martwił.- Jej rodzice wpadną w szał.
- Da sobie radę, lepiej jej to zostawić, twoja ingerencja tylko dodatkowo jej zaszkodzi. Poczekaj aż ona da ci znać czy udało się jakoś udobruchać mała bestyjkę.
Ted wiedział, że nie ma szans, iż Narcyza przymknie oko na ich znajomość, zwłaszcza, że przyłapała ich w takiej a nie innej sytuacji. Miał tylko nadzieję, że nic się nie stanie Andromedzie, tego by nie zniósł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro