10. Arystokratyczna natura
Ted nie spał właściwie całą noc martwiąc się o Andromedę, której nie widział odkąd pobiegła za siostrą. Nie wiedział czy udało się jej przekonać Narcyzę, a już tym bardziej, za jaką cenę. Umysł podpowiadał mu najgorsze scenariusze. Sytuacja, w których zastała ich najmłodsza z sióstr była całkowitym złamaniem reguł, według których żyła rodzina Blacków. Andromeda nie powinna była z nim rozmawiać, a co dopiero pozwolić żeby ją pocałował.
Przyjaciele mu powtarzali żeby lepiej martwił się o siebie i tłum rozwścieczonych Ślizgonów, ale on się tym kompletnie nie przejmował. Obchodziło go jedynie to, czy dziewczyna jest cała i zdrowa.
Niestety przy śniadaniu nie wyglądała na tak ową. Siedziała zgarbiona i bezmyślnie mieszała łyżką w owsiance, nie podnosząc wzroku nawet na sekundę. Jej siostra wyglądała za to na pewną siebie i dumną z tego, co udało się jej osiągnąć minionego wieczora.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że to diabeł w ciele anioła?- zapytał Trevor.
- Coś w tym jest- zgodził się z nim jeden z jego współlokatorów, Denis.- Niezła z niej żmija, tak się szczerzyć, gdy siostra wygląda jakby...- Trevor kopnął go pod stołem, więc zamilkł, spoglądając na Teda, który zacisnął mocno dłonie.- Nic jej nie będzie, pani prefekt jest twarda.
- Niech sama mi o tym powie to się uspokoję- oznajmił wstając od stołu. Spojrzał po raz ostatni na Andromedę i wyszedł z sali.
Wiedział, że Narcyza będzie miała oko na siostrę, ale musiał z nią porozmawiać. Dlatego czekał na nią na jednym z rozwidleń, wiedząc, że szatynka musi tamtędy przejść żeby dotrzeć do klasy. Nie mieli razem pierwszych zajęć, ale był gotowy się spóźnić, jeśli dzięki temu mieli porozmawiać o minionym dniu.
Andromeda opuściła jadalnię dopiero, gdy zniknęli z niej również znajomi Tonksa. Jej siostra przestała się wtedy interesować otoczeniem, a średnia panna Black nie miała ochoty na rozmowy z Narcyzom. Obietnica, którą na niej wymogła, była zbyt bolesna.
- Nie będziesz z nim rozmawiać ani na niego patrzeć- te słowa wciąż krążyły po jej głowie.
Nie wyobrażała sobie jak ma to zrobić. Nie wiedziała, co właściwie zaszło między nimi minionego wieczora, ale jednego była pewna. Nikt nigdy nie był jej bliższy niż Tedy. Nikogo innego nie mogła nazwać przyjacielem, a już tym bardziej kimś więcej. Tylko jemu mogła zaufać na tyle żeby być sobą i tylko z nim nie mogła być.
Silne szarpnięcie za łokieć, sprawiło, że aż pisnęła ze strachu, wyrwana z ponurych rozmyślań. Niemal wpadła z całym impetem na Teda, ale chłopak nie pozwoliłby jej upaść, a już na pewno nie na ziemię.
Andromeda chciała go uściskać, ale nie mogła. Jej oczy się zaszkliły a gardło ścisnęło boleśnie.
- Nic ci nie jest?- zapytał, przyglądając się jej z taką troską, że jej serce aż zabolało. Czemu on musiał tak na nią patrzeć?
- Siostra by mnie nie skrzywdziła- oznajmiła cicho, za wszelką cenę próbując uniknąć jego wzroku.- Nie zmienia to faktu, że... od dzisiaj... jesteśmy sobie obcy- aż drgnęła, gdy w końcu powiedziała te słowa na głos.
- Ona tego chce, ale nie ty- jak ona pragnęła przyznać mu rację.- Możemy dalej...
- Nie, to koniec- Ted aż się cofnął o krok.- Nie będziemy się już widywać, ja jestem z potężnego rodu, mającego jedną z najczystszych krwi w świecie magii, a ty jesteś mugolakiem. Moje przeznaczenie w żaden sposób nie łączy się z tobą.
- Wcześniej ci to nie przeszkadzało- przypomniał jej.- Po co chcesz trwać w tym kłamstwie, jesteś na tyle silna i zaradna, że poradzisz sobie sama, nie musisz być im posłuszna, możesz wybrać inną drogę, inne życie, w którym będziesz szczęśliwa. Masz prawo decydować o sobie, możesz wybrać, kim chcesz być, z kim chcesz być- Andromeda pokręciła głową. Gdyby postąpiła tak jak jej radził, przynajmniej jedna osoba poważnie by przez to ucierpiała.
- Nie mówiłbyś tak gdybyś wychował się w tym świecie. Tu istnieją tylko dwie strony medalu i nie można go obrócić. Jutro dam Trevorowi twoje książki na eliksirach i już więcej nie będziemy rozmawiać. Podjęłam decyzję- Ted nie pozwolił jej odejść. Tak mocno złapał ją za nadgarstek, że aż ją to zabolało, ale nic nie powiedziała.
- Nie rób tego, nie poddawaj się- Andromeda spojrzała w jego ciepłe, troskliwe oczy, czując, że zaraz się rozpłacze.
- Ja się nie poddaję, tylko wybieram właściwą kartę- wyszarpnęła swoją dłoń.- Przepraszam, że tyle cię zwodziłam.
Ted chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Patrzył jak dziewczyna odchodzi, kuląc jeszcze bardziej ramiona. Tak nie wyglądała osoba, która cieszyła się z własnej decyzji, wiedział o tym, ale jak mógł ją przekonać, jak miał sprawić żeby przestała się bać rodziny i wybrała to, czego tak naprawdę pragnęła? Czy sam był dość silny żeby ją przed nimi ochronić, a może nie miał dość mocy by zadbać, chociaż o własne bezpieczeństwo?
W tamtej chwili nie miało to znaczenia. Jedyna cenna rzecz w jego życiu powoli wyślizgiwała się mu z rąk, a on nie wiedział jak ma ją mocniej złapać. Kiedyś utrzymał szal, którym szarpał silny wiatr, dzisiaj miał wrażenie, że przegrywa z lekkim podmuchem. Lekkim podmuchem, który dopiero zwiastował burzę.
Następnego dnia Andromeda rzeczywiście oddała Trevorowi książki, zbywając go tak szybko jak tylko było to możliwe. Nie chciała żeby ktoś powiedział siostrze o tym, że utrzymuje jakiekolwiek kontakty z Tedym. Jedyny sposób żeby wszyscy wyszli z tej sytuacji cało, polegał na całkowitej kapitulacji z jej strony, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Minęły kolejne dwa dni, ale jej ramiona nie wyprostowały się ani odrobinę. Snuła się po korytarzach krzycząc jedynie na uczniów, którzy łamali regulamin. Na lekach odpowiadała tylko wtedy, gdy nauczyciel skierował pytanie konkretnie do niej. Unikała wszystkiego i wszystkich, stroniła od Puchonów tak bardzo jak było to możliwe, sprawiając, że Narcyza uśmiechała się z dumą. Andromeda nie mogła na nią patrzeć, drobny skrawek jej serca, nienawidził jej młodszej siostry. Czemu bycie wiernym rodzinie nie oznaczało bycia szczęśliwym?
Andromeda próbowała zrozumieć przekonania swojej rodziny, wbijała sobie do głowy, że matka i ojciec mają rację, ale to nic nie dawało, zwłaszcza, gdy w bibliotece usłyszała szepty o pobiciu jednego z uczniów.
- Kto trafił do szpitala?- dwójka czwartoklasistów aż podskoczyła, gdy gwałtownie się nad nimi pochyliła.- Kto?
- Jakiś Puchon, ponoć wkurzył Ślizgonów- Andromeda poczuła narastający strach.- Nazywał się... nazywał się?- spojrzał na kolegę. Wzrok stojącej nad nimi dziewczyny, przerażał ich.
- On chyba ma na imię...znaczy nazywa się Tt...Tonks czy coś takiego. To się stało trzy godziny temu, pewnie jest w szpitalu...
Andromeda złapała swoje rzeczy i wybiegła z biblioteki, nie przejmując się nawoływaniem bibliotekarki, że nie wolno tam biegać. Przemknęła korytarzami, nie rozumiejąc jak mogło do tego dojść, przecież zrobiła wszystko, o co prosiła Narcyza.
Z szalejącym sercem, wpadła do skrzydła szpitalnego, drzwi aż głośno uderzyły o ścianę, gdy tam wtargnęła. Pielęgniarka na nią krzyknęła, że tak nie można, ale ona miała to gdzieś. Wzrokiem odnalazła jedynego pacjenta, którego obudziła swoim głośnym pojawieniem się.
- Jak do tego doszło?- zapytała wprost, przyglądając się dokładnie. Efekty starcia ze Ślizgonami powoli znikały, ale nadal wyglądał okropnie. Olbrzymi siniec pod okiem, spuchnięta szczęka i nos, który niedawno został nastawiony. Mogła się tylko domyślać jak źle wygląda reszta jego ciała.- Czemu cię pobili?
- Bo cię lubię- wymamrotał, podnosząc się lekko, by nie leżeć tak bezczynnie. Spojrzał na pielęgniarkę, ale ta widocznie zrozumiała, że nic mu nie grozi.
- Po co im to mówiłeś?! Czy ty chcesz zginąć?
- Nie powiedziałem im tego- Andromeda nie rozumiała.- Już wiedzieli, przyszli mi przekazać, że mam się do ciebie nie zbliżać. Mało skuteczna metoda, jesteś tu dzięki nim- Andromeda zacisnęła mocno usta.- Wszyscy już wiedzą, czumu chcesz uciekać?
- Czemu jesteś głupi?- to pytanie go zaskoczyło.- Zobacz, co się stało, gdy cię unikam, wyobraź sobie, do czego by doszło gdybym cię wybrała. Jesteś idiota, który pragnie śmierci?
- Więc dlatego posłuchałaś siostry, żeby nic mi się nie stało?- Andromeda milczała, ale on uznał to za potwierdzenie.- Nie musisz mnie chronić, potrafię o siebie zadbać...
- Czy ty siebie nie widziałeś? Oni nie żartowali i ja też tego nie robię, z naszą przyjaźnią koniec, nie chcę cię więcej widzieć...
- Podejmujesz tą decyzję myśląc, że mnie chronisz, co jest całkowicie głupie, bo ja wiem, co może się stać i mnie to nie obchodzi, chce z tobą być i gdzieś mam to co inni powiedzą i zrobią.
- Więc naprawdę jesteś głupcem- Andromeda cofnęła się o krok. Widziała, co musi zrobić jeśli chce żeby to się skończyło.- Chcesz ze mną być? Myślałeś, że jak skończy się szkoła to z tobą zostanę i będziemy żyć w jakiejś głupiej bajce? I co mi dasz? Poślubię Croucha i będę miała dobre, spokojne życie. Rodzice go dla mnie wybrali więc z pewnością się nadaje. Jest wykształcony, ma dobra pracę, barwną przyszłość i idealne pochodzenie. Myślałeś, że ktoś taki jak ja, pochodzący ze znakomitego rodu Blacków naprawdę zwiąże się z taką szlamą jak ty?- serce jej pękało, ale wiedziała, że musi mu patrzeć prosto w oczy i to z przekonaniem, bo inaczej nie uwierzy jej słowom.- To była tylko zabawa, nudziło mi się więc postanowiłam się trochę zabawić- Tedy zaczął kręcić głową.- Tak naprawdę nic dla mnie nie znaczyłeś.
- To co tutaj robisz? Po co przyszłaś, skoro nic dla ciebie nie znaczę?
- Bo jakoś nie chce być odpowiedzialna za twoją śmierć- Ted jej nie wierzył, nie potrafił.- Dobra ze mnie aktorka, naprawdę uwierzyłeś?
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo- zapewnił ją. – Wiem, że kłamiesz.
- Myśl sobie co chcesz ja przestałam się już w to bawić. Lepiej wracaj do zdrowia, bo nie zdasz egzaminów i będziesz już całkiem żałosny. Żegnam.
Obróciła się i odeszła. Ted patrzył za nią, powtarzając sobie, że kłamała, że powiedziała to tylko po to by go chronić. To miało sens, skoro problemem była ich relacja to jej brak powinien to wszystko rozwiązać i zapewnić mu spokój.
Zmienił nieco zdanie, gdy po wyjściu ze szpitala zobaczył Andromedę, siedzącą razem ze Ślizgonami, którzy go pobili. Z czegoś się śmiała, nie patrząc nawet w jego kierunku. Ona już wybrała drogę, którą musiała podążyć. Jego złamane tym widokiem serce również postanowiło to zrobić. Musiał wrócić na obrany wcześniej kurs, w którym nie było Andromedy Black. Jej rodzina wygrała, dziewczyna pogodziła się z ich wolą i przybrała maskę, która im odpowiadała. Stała się przykładną panną Black, prawdziwym powodem do dumy swoich rodziców. Od tamtego dnia, zawsze wyglądała nienagannie, przyćmiewając nawet Narcyzę. Jej oceny były najlepsze w klasie, a poza tym, wszyscy zaczęli się z nią liczyć. Obudziła w sobie arystokratyczną naturę, której Bellatrix zawdzięczała przywództwo przez minione lata.
Była z rodu Blacków, więc musiała być najlepsza by przynieść chwałę nazwisku. Nic innego nie miało znaczenia, nawet łzy, które czasem wylewała przez sen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro