22. Wspólne serce
Uroczystość, chociaż zorganizowana w dość krótkim czasie, zapowiadała się naprawdę przepięknie, co tylko bardziej stresowało Andromedę. Przygotowując się do ślubu słyszała wszystko, co się dzieje w kościele i czuła jak powoli opanowuje ją strach. Martwiła się, że coś pójdzie nie tak albo jej rodzina się niespodziewanie pojawi i wszystko zniszczy. Okropne wizje napełniały jej umysł, sprawiając, że zaczynała panikować.
- Już dobrze- Adelajda próbowała ją uspokoić, ale niewiele to pomogło i dziewczyna jedynie bardziej się trzęsła.
- Może pójdę po Tedyego- zaproponowała współpracownica dziewczyny.- On będzie wiedział, co zrobić, jak ją uspokoić.
- Wykluczone!- spojrzały na Andromedę, która starała się opanować niepokój.- Jego ojca albo jej kuzyna, tylko tak żeby pan młody się nie dowiedział, nie ma, co go martwić, to ma być ich najpiękniejszy dzień.
Dziewczyna poszła poszukać pomocy, ślub miał się rozpocząć lada chwila i trzeba było jak najszybciej opanować sytuację. Na nieszczęście stary Tonks stał przy swoim synu i o czymś z nim rozmawiał, więc nie mogła go poprosić o pomoc. Nie mając wyboru, próbowała odnaleźć kuzyna Andromedy, ale wiedziała jedynie, że to jakiś jedenastolatek. Przyjrzała się ludziom gromadzącym się w kościele i dostrzegła czterech chłopców, którzy siedzieli grzecznie na początku rzędu panny młodej. Szybko do nich podeszła, uśmiechając się do innych gości, by nie wzbudzać niepokoju.
- Który z was jest kuzynem Andromedy?- Syriusz wstał od razu, zdziwiony tym pytaniem.- Mamy niewielki problem, więc chodź ze mną.
- Co się dzieje?- dziewczyna spojrzała na kobietę wyglądającą na nie więcej niż czterdzieści lat.- Znam Andromedę od lat, czy coś się jej stało.
- Nie skąd- szybko się rozejrzała, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi.- Dopadła ją dość silna trema i tak trochę nie możemy jej uspokoić, a ślub zaczyna się za osiem minut- Syriusz spojrzał na swoją nauczycielkę, która rozejrzała się po sali.
- Chodźmy, skoro uspokoiłam ją przed egzaminami to i teraz dam radę.
Dziewczyna szybko potaknęła i zaprowadziła ją do Andromedy, która stała przy oknie i starała się uspokoić oddech, co nie szło jej najlepiej. McGonagall poprosiła pozostałe panie żeby zostawiły je same, domyślając się, co może być powodem tego napadu paniki.
- Już dobrze, spójrz na mnie- Andromeda z trudem wykonała polecenie.- Nie jesteś tu sama i nic złego się nie stanie.
- A co jeśli oni...
- Jestem tutaj ja, Horacy i profesor Sprout, a do tego wśród gości Edwarda znajdziesz nawet aurora- przypomniała jej.- Jeśli jakimś cudem ktoś odważyłby się przerwać ceremonię to nie zdoła już stąd wyjść- Andromeda patrzyła na nią, próbując skopiować jej opanowanie.- Wszystko będzie dobrze. Będę niedaleko i dopilnuje, aby wszystko się udało wiec nie masz się, czym martwić. Zaraz zyskasz nową kochającą rodzinę i będziesz już zawsze szczęśliwa. Spójrz na siebie, wyglądasz prześlicznie- Andromeda się zaśmiała.- Najpiękniejsza panna młoda, jestem pewna, że młody Tonks oniemieje z wrażenie- dziewczyna uśmiechnęła się, po czym wzięła głęboki, uspokajający wdech.- Gotowa?
- Żałuje, że nie mam odwagi Gryfonów, ale tak, wyjdę dzisiaj za Tedyego- McGonagall uśmiechnęła się i poprawiła jej welon.- Zrobi pani jeszcze coś dla mnie?
- Co takiego?- zapytała się, upewniając, że jej kreacja na pewno wygląda dobrze.
- Odprowadzi mnie pani?- McGonagall zamrugała zaskoczona.- Gdy będę już przy Tedym to odzyskam spokój, ale boję się, że coś stanie się po drodze, gdy będę samotnie szła przez ten kościół. Powinnam była raczej poprosić Slughorna, był moim opiekunem, ale pani jakoś była mi bliższa w szkole- kobieta uśmiechnęła się do niej.
- To będzie zaszczyt- zapewniła ją.- Chodźmy, dajmy znak, że można zaczekać, niech pan Tonks już dłużej nie czeka na narzeczoną.
Andromeda uśmiechnęła się, czując przyjemne łaskotanie. Minerwa miała rację, nie była sama i nawet gdyby jej rodzina postanowiła się pojawić to nie musiałaby walczyć z nimi w pojedynkę. Byli tam ludzie, którzy stali po jej stronie, na których zawsze mogła liczyć.
Gdy ruszyły do ołtarza przebiegła wzrokiem po twarzach zebranych. Sporej części gości nie znała, byli to krewni Tonksów, których jeszcze nie miała okazji poznać, ale dostrzegła też znajome osoby. Jej rówieśnicy, których zaprosił Tedy, uśmiechali się do niej szeroko, w oczach jednej z dziewczyn dostrzegła nawet łzy wzruszenia. A później dostrzegła swojego kuzyna, uśmiechniętego od ucha do ucha i jego przyjaciół, którzy również jej kibicowali, chociaż nigdy wcześniej ich nie widziała. Pilnowało ich dwoje nauczycieli z Hogwartu, chociaż tym razem nie było takiej konieczności. Uśmiechnęła się do nich, zaskoczona tym jak wzruszony jest jej dawny opiekun. Profesor Sprout szturchnęła go łokciem żeby się opanował, ale sama wyglądała jakby miała się w trakcie ślubu rozpłakać.
A później spojrzała na Edwarda Tonksa, który czekał na nią przy ołtarzu. Gdy zobaczyła jego twarz i oczy przepełnione miłością, zapomniała o dosłownie wszystkim innym. Gdy ujął jej dłoń, czas jakby stanął. Nie pamiętała czy wypowiedzieli, chociaż jedno słowo, była niczym zahipnotyzowana. Jednego była pewna, obrączka zabłysła na jej palcu, a podobna, lecz nieco większa, pojawiła się na dłoni Tedyego. Niewielki symbol, który sprawił, że jej serce wręcz urosło i całkiem zapomniała o panice, która dopadła ją przed ceremonią.
Jej przeznaczeniem było życie u jego boku, więc ten dzień musiał się udać idealnie. Myśląc o tym, czuła rozpierającą ją radość, która gościła również w spojrzeniu Tedyego. Gdy ceremonia dobiegła końca, spojrzeli na uradowanych gości, którzy cieszyli się ich szczęściem.
- Gotowa na nowe życie pani Tonks?- zapytał się jej, gdy we dwoje kierowali się w kierunku wyjścia z kościała.
- Z tobą, jak najbardziej- zapewniła go, uśmiechając się promiennie.
Gdzie się podział strach, który dopadł ją wcześniej? Nie wiadomo, ważne, że zniknął bezpowrotnie i nie przeszkodził w tej pięknej uroczystości, która miała połączyć ich życia raz na zawsze. Andromeda zapomniała o zmartwieniach i nawet gdyby dostrzegła wściekłą siostrę, która czaiła się niedaleko kościoła, nie przestraszyłaby się. Ni była już sama, a złowrogie spojrzenie Bellatrix nie mogło jej skrzywdzić. Wyrzekła się tych, którzy nie potrafili jej zaakceptować i była szczęśliwa, a pani Lestrange musiała o niej zapomnieć, chociaż była pewna, że nigdy nie zapomni o nienawiści, którą czuje do średniej siostry.
Teraz jednak łączyła je już jedynie przeszłość, nawet nazwiska nie miały ze sobą nic wspólnego, ale Andromedzie nie przeszkadzało, że id tamtego dnia będzie się nazywać jak cała wielka rodzina mugoli. Otrzymała to nazwisko wraz ze szczerą miłością Tedyego, który nie widział poza nią świata.
W trakcie wesela promienieli radością, którą zarażali wszystkich w koło. Andromeda jeszcze nigdy tyle nie tańczyła i chociaż nie chciała odstępować męża, zgadzała się podążyć na parkiet również z innymi, a wśród chętnych nie zabrakło jej teścia, profesora Slughorna czy Syriusza, który bardzo się cieszył jej szczęściem. Trevor żartował, że widział od dawna, że tych dwoje skończy razem, chociaż tak naprawdę nie sądził, że Andromeda znajdzie dość odwagi by wybrać taką ścieżkę.
- I co teraz planujesz moja droga?- zapytała się jej McGonagall, gdy pani Tonks usiadła na chwilę by odpocząć.
- Aktualnie cieszę się tym, co mam. Lubię pracę w kawiarni, chociaż wiem, że z moimi wynikami szkolnymi mogłabym zając wysokie stanowisko w ministerstwie, wolę jednak nie rzucać się w oczy, a poza tym nie potrzebuje tego do szczęścia- zapewniła ją.- Zostanę tu z Tedym i tylko to się liczy- kobieta uśmiechnęła się szeroko, ściskając jej delikatną dłoń.
- Lubię wiedzieć, że życie rozpieszcza moich uczniów- Andromeda uśmiechnęła się do niej.- Z nim będziesz szczęśliwa- McGonagall naprawdę w to wierzyła.
Wiedziała, że nie powinna zbytnio przywiązywać się do swoich uczniów i ingerować w ich życie, ale czasami trafiały się wyjątki, których po prostu nie dało się nie przygarnąć do serca. Gdy patrzyła jak Andromeda tańczy ze swoim mężem, czuła się dumna niczym matka, która pomogła córce odnaleźć właściwą drogę w życiu.
- Do mnie na ślub też pani przyjdzie?- kobieta spojrzała na Syriusza, na którego twarzy błąkał się huncwocki uśmiech.
- Jeśli tego dożyje to kto wie- zapewniła go.- Ale mam wrażenie, że wcześniej mnie wykończycie- chłopiec uśmiechnął się szerzej.- Wywińcie tu jakiś numer a po powrocie do Hogwartu dam wam półroczny szlaban.
- Nie może pani...
- Ja nie mogę?- Syriusz wiedział, że z tą kobietą lepiej nie zadzierać bardziej niż jest to konieczne.- Bawcie się jak inni i nie róbcie wstydu Andromedzie.
Tak też zrobili. Mimo różnić, odnaleźli wspólny kontakt z innymi przedstawicielami młodszego pokolenia, którzy byli na weselu. Syriusz cieszył się szczęściem kuzynki. Widząc ją, miał nadzieję, że sam kiedyś odnajdzie szczęśliwe zakończenie mimo tego, że nienawidził swojej rodziny bardziej niż Andromeda. Miał już przyjaciół, którzy zawsze mu pomagali i chociaż znali się krótko, to chronili go przed gniewem krewnych. Miał też Andromedę, która była gotowa udzielić mu schronienia, niezależnie od tego, że będzie musiała się zmierzyć z Blackami po raz kolejny. Czy mógł chcieć więcej? Raczej nie, ale Syriusz, zawsze znajdzie coś nowego, o co gotowy jest walczyć, nawet, jeśli to nie dotyczy jego samego.
- Tonks!- pan młody spojrzał na chłopca, który podszedł do niego, korzystając z nieobecności u jego boku Andromedy.- W pewnym sensie zostaliśmy dzisiaj rodziną, więc teraz mam ci coś do powiedzenia.
- Zamieniam się w słuch- nie był przestraszony groźnym spojrzeniem Syriusza, był raczej ciekaw tego, co ma do powiedzenia.
- Słynę z nienawidzenia swoich krewnych, ale Andromeda jest dla mnie ważna, to jedyna kuzynka, o którą się martwię i uwierz mi, że jeśli chociaż jeden włos spadnie jej z głowy z twojej winy to cie dopadnę, nawet, jeśli miałbym przez to skończyć w Azkabanie- Ted uśmiechnął się, słysząc to.
- Nigdy jej nie skrzywdzę, więc tam przeze mnie nie trafisz- zapewnił go.- I zawsze będziesz u nas mile widziany, jak zauważyłeś, teraz jesteśmy rodziną- poklepał go po ramieniu.- Tylko uprzedź jakbyś chciał sprowadzić wściekły ród Blacków- Syriusz parsknął śmiechem.
- Spokojna głowa, nimi sam się zajmę- zapewnił go.- Idź do niej, bo ktoś ci ją jeszcze ukradnie.
Ted uśmiechnął się do niego i poszedł do swojej młodej żony, ciesząc się, że ten dzień w końcu nadszedł. Niczego nigdy bardziej nie pragnął niż żyć u jej boku i teraz to marzenie się spełniło, sprawiając, że dwa serca, które zaczęły bić jak jedno, przepełniły się miłością, której nic nie mogło zniszczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro