18. Martwa narzeczona
Kolejny przydługi rozdział, ale mam nadzieję, że was nie zanudzi
****************************************************************
Gdy codziennie rano trzeba wstać i iść do pracy, czas zaczyna płynąć zaskakująco szybko. Ukryta w świecie mugoli, wyklęta przez rodzinę, wiodła tak proste życie jak to możliwe. Dni zmieniły się w tygodnie, a później minął jeden miesiąc a później drugi. Dzięki pracy w kawiarni, Andromeda stała się częścią społeczności tego małego miasteczka. Ludzie już nie plotkowali o uciekającej pannie młodej, przemieniło się to raczej w niewinny żarcik, który od czasu do czasu powtarzali przy niej. W pewien sposób, klienci zaczęli się zamieniać w jej znajomych i przyjaciół, zwłaszcza, że okazała się bardzo dobrą słuchaczką. Adelajda cieszyła się z nowej kelnerki, która pracowała ciężej od swoich poprzedniczek, a na dodatek, robiła dobre wrażenie na klientach.
- Mam wrażenie, że niektórzy przychodzą tutaj tylko dla twojego towarzystwa, nie dla mojej kawy- zażartowała właścicielka, gdy sprzątały wieczorem lokal.
- Wątpię, za dobrą pani robi kawę- kobieta uśmiechnęła się do niej
- Liczy się nie tylko smak, ale i podanie, a ty radzisz z tym sobie idealnie- zapewniła ją.- Mam nadzieję, że zamierzasz u nas zostać na dłużej, pracujesz tutaj już dwa miesiące, miałam wrażenie, że w tym czasie sporo się u ciebie zmieni.
- Zmieni?- dziewczyna nie do końca rozumiała, o co chodzi kobiecie.
- Oj moja droga, chodziło mi o ciebie i naszego uroczego Tedyego Tonksa. Wszyscy się zastanawiają, co jest miedzy wami i kiedy to się zmieni w coś więcej- Andromeda poczuła jak się rumieni.- To dobry chłopak.
- Najlepszy- poprawiła ją.- Trudno to wyjaśnić, ale jesteśmy przyjaciółmi i trudno byłoby to zmienić.
- Komu? Tobie czy jemu?- Andromeda podniosła ostatnie krzesło.- Ja się dziwię, że on jeszcze ci się nie oświadczył, widać, jak ważna dla niego jesteś. Poza tym stary Tonks też cię uwielbia.
- Wiem, oboje są cudowni, pewnie trudno pani uwierzyć, ale nikt nigdy bardziej się o mnie nie troszczył niż oni- spojrzenie właścicielki sklepu wręcz krzyczało „a więc, w czym problem". Andromeda wzięła głęboki wdech.- Tyle lat byłam zamknięta w szklanej kuli, że teraz chce się w pełni usamodzielnić nim powierzę komuś mój los, nawet, jeśli tym kimś jest ktoś tak cudowny jak Tedy.
- Bycie z kimś to nie wiezienie- zapewniła ją.- Dzięki temu nasz świat staje się lepszy- kobieta wskazała na witrynę sklepową, za którą stał Tedy, machając do niej przyjaźnie.- Może warto przemyśleć, co jest więzieniem, a co powodem do radości- Andromeda spojrzała na kobietę.- A teraz zmykaj do domu i się wyśpij, jutro niedziela, więc czeka nas masa pracy.
Dziewczyna szybko poszła na zaplecze po swój płaszcz. Mimo tego, że luty się już kończył, dalej było zimno, chociaż śniegu już trochę ubyło, ale tego dnia Andromeda zaskakująco długo ubierała płaszcz. Słowa Adelajdy jakoś nią poruszyły i bała się spojrzeć w oczy Tedyego, zwłaszcza, że on potrafił odgadnąć jej wszystkie myśli, a zwłaszcza te, które ją dręczyły.
- Co tak długo, jeszcze trochę i bym tu zamarzł?- dziewczyna uśmiechnęła się do niego, otulając szczelniej twarz szalikiem.
- Kiedy te mrozy ustąpią?- Ted również się nad tym zastanawiał.- Nie musisz po mnie przychodzić, drogę znam już na pamięć, z zamkniętymi oczami bym ja pokonał.
- Wiem, ale lubię to robić- zapewnił ją.- Poza tym, dzisiaj cały dzień siedziałem w domu to pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi. To dziwne, że ty pracujesz więcej niż ja. Masz tylko poniedziałki wolne.
- Taka praca, ale spokojnie, lubię to- mężczyzna w to nie wątpił, Andromeda może i wracała zmęczona, ale zawsze uśmiechnięta, a to było najważniejsze.- Jeszcze trochę i naprawdę poczuję, że sama dam radę przetrwać w tym świcie.
- No to masz problem- dziewczyna nie rozumiała.- Nie jesteś sama- Andromeda aż się zatrzymała i spojrzała na niego. Tedy również przystanął.
- Czy tobie przeszkadza nasz obecna sytuacja?- niezbyt rozumiał jej pytanie.- Wtedy w Hogwarcie, między nami było coś więcej niż przyjaźń, co niestety moja siostra zabiła dość szybko, a teraz...- nie wiedziała jak ubrać to w słowa.- Mam nadzieję, że wiesz, że cię lubię, ale próbuje po prostu, staram się...
- Wiem- zapewnił ją.- Wiem i rozumiem, co próbujesz zrobić ze swoim życiem. A poza tym wiem, że mnie lubisz i możesz być pewna, że z wzajemnością, ale spokojnie, poukładaj sobie życie. Ja ci pomogę, jak najmniej w niej ingerując- dziewczyna mimo woli uśmiechnęła się i złapała jego zimną dłoń.- Jesteś wolna możesz robić, co chcesz, nie martwiąc się o czas, a teraz chodź, bo zimno tu.
Andromeda nie puściła jego dłoni. Dotarli do domu, trzymając się dalej za ręce. Dziewczyna wiedziała, że nie może trwać w takiej sytuacji bez końca, niezależnie od tego, co mówił Tedy, ale w takiej sytuacji czuła się najbardziej pewna siebie. Ufała Edwardowi, ale bała się, że kolejny krok, będzie tak naprawdę cofnięciem się. W świecie, w którym się wychowała, małżeństwo, nie oznaczało nic dobrego i dlatego obawiała się iść do przodu, chociaż jakaś jej część o niczym innym nie marzyła. Poza tym nie miała nawet, kogo poprosić na druhnę. Jej życie zaczynało się i kończyło na bardzo wąskim gronie ludzi, którym mogła ufać. Z czasów szkolnych miała jednego przyjaciela, tylko jedną osobę, z którą utrzymywała kontakt.
Na myśl o tym, czuła się okropnie, dlatego wolała się skupić na tym, coś jednak w życiu osiągnęła oraz że ma, chociaż jednego przyjaciela, z którym może się tym cieszyć, a który nie wymaga od niej żadnych deklaracji. Rozumiała, ze zbyt długie wodzenie go za nos będzie niosło katastrofalne skutki, ale w tamtej chwili, potrzebowała jeszcze trochę spokoju by naprawdę się odnaleźć. Musiała się jedynie skupić i zrozumieć, czego jej tak naprawdę brakuje.
Przez to była trochę nieobecna duchem, gdy wrócili do domu oraz następnego dnia w pracy, chociaż jak zawsze doskonale wywiązywała się ze swoich obowiązków, nawet w godzinach szczytu. Gdy przetrwali wizytę wiernych, którzy powracali z kościoła, mogła w końcu złapać oddech. Wiedziała, że pracę skończy dopiero za kilka godzin, ale po czternastej zwykle był zdecydowanie mniejszy ruch. Jednak tamtego dnia, do kawiarni zawitał pewien gość, na którego widok serce Andromedy aż zamarło.
- Co tak stoisz, obsłuż klienta- pogoniła ją właścicielka.
Dziewczyna czuła jak serce jej szaleje, a myśl, że różdżka jest ukryta w płaszczu na zapleczu wręcz paraliżowała ją. Czując jak opanowuje ją strach i chęć ucieczki, podeszła do stolika, przy którym siedział jej niedoszły mąż.
- Chyba nie mieliśmy okazji porozmawiać- zauważył, przyglądając się jej niebieskiemu uniformowi.
- Myślałam, że wszystko ci wyjaśnią- oznajmiła, rozglądając się, ale wyglądało na to, że Crouch jest sam.
- Powiedzieli mi, że umarłaś, ale nie wyprawili pogrzebu. Wyobraź, więc sobie moje zaskoczenie, gdy jeden z moich znajomych, powiedział mi, że cię widział w jakimś mugolskim miasteczku- Andromeda zacisnęła dłonie na notatniku żeby ukryć ich drżenie.- Chyba nie sądzili, że dowiem się jak bardzo mnie okłamali, ale skoro już wiem to chyba zasłużyłem sobie na jakieś porządne wytłumaczenie faktu, że zostałem porzucony, przez narzeczona na kilka dni przed ślubem!- Andromeda nie dziwiła złość mężczyzny, miał prawo być na nią wściekły.
- Wyjaśnię ci, ale nie tutaj, ci mugole nie muszą tego słuchać. Poczekaj chwilę, zaraz przyjdę- szybko podeszła do właścicielki kawiarni, która im się dokładnie przyglądała.
- Co się dzieje?- zapytała Adelajda.- Kim on jest?
- Przepraszam, ale musze wyjść i z nim porozmawiać, to bardzo ważne- oznajmiła, mając ochotę poprosić żeby kobieta ją gdzieś ukryła.- Mogę wyjść?
- Skoro musisz to idź, dzisiaj i tak nie będzie sporego ruchu, ale na pewno wszystko w porządku?- zapytała, przyglądając się mężczyźnie, który wodził wzrokiem po pomieszczeniu. Nie wyglądał na bywalca takich małych kawiarni.
- Tak, po prostu muszę jeszcze wyjaśnić kilka spraw związanych z moją przeszłością.
Poszła na zaplecze i ubrała płaszcz. Zastanawiała się czy nie przesłać szybko jakiejś informacji Edwardowi, ale nie chciała ryzykować, że znów mu się coś stanie. Doszła do wniosku, że sama musi o zrobić, niezależnie od tego jak bardzo się obawiała tej rozmowy.
Nie było jednak odwrotu. Ubrana wróciła na salę i razem z Casperem opuściła kawiarnię. Nie wiedziała zbytnio, gdzie iść, ale uznała, że bezpiecznie będzie porozmawiać z dala od mugoli, zwłaszcza, że nie wiedziała jak ta konwersacja przebiegnie. Ważne, że teraz ściskała w dłoni różdżkę, którą miała ukrytą w kieszeni i była gotowa użyć jej w każdej chwili.
Zatrzymali się dopiero blisko zejścia nad morze gdzie nikogo nie było i w razie potrzeby nie byłoby świadków, których pamięć trzeba byłoby zmienić.
- Teraz wyjaśnisz mi, dlaczego moja „martwa narzeczona" pracuje u mugoli?- twarz, która zwykle była po prostu znudzona i obojętna, teraz wyglądała groźnie.- Jak do tego doszło?
- Uciekłam- przyznała wprost.- Na kilka dni przed ślubem nie wytrzymałam i uciekłam z domu do chłopaka, z którym byłam blisko, w Hogwarcie, a którego moja rodzina nigdy by nie zaakceptowała, bo jest mugolakiem- mężczyzna zamrugał i spojrzał na nią jakby mówiła w obcym języku.- Nie mogłam za ciebie wyjść, to małżeństwo nie było moim wyborem, lecz mojego ojca.
- Uciekłaś ode mnie dla jakiegoś głupiego dzieciaka?- Andromeda czuła strach, ale przytaknęła.- O co on może ci dać, czego nie zapewniłoby ci małżeństwo ze mną? Przez niego pracujesz w tym dziwnym miejscu, przy mnie nie musiałabyś tego robić.
- Przy nim jestem szczęśliwa- Casper znów wyglądał jakby nie rozumiał jej słów.- Przy nim jestem sobą, mogę się śmiać ile chce, popełniać całą masę błędów, przyjaźnić się, z kim tylko zapragnę. Jestem szczęśliwa i czuje się kochana, a nasze małżeństwo... to byłby tylko obowiązek. Dwoje ludzi zmuszonych do bycia ze sobą przez resztę swoich dni. Czy tego właśnie chcesz? Chcesz być nieszczęśliwy u boku kobiety, która będzie nieszczęśliwa?
- Skąd pomysł, że takie małżeństwo skończyłoby się nieszczęściem?
- A skąd pomysł, że byłoby inaczej?- Andromeda poczuła jakąś siłę walki.- Jak mogłabym być u twojego boku, gdy kocham kogoś innego? Zgodziłam się na to małżeństwo by go chronić, odtrąciłam go żeby moja siostra nie zniszczyła mu życia, ale nie mogłam tak żyć. Tkwiąc w domu, słuchając poleceń rodziców i szykując się do tego ślubu, powoli umierałam.
- Jestem aż takim potworem?!
- Jesteś mi obcy!- poprawiła go.- Nie znam cię i nigdy nie miałam okazji tego zmienić. Powiedziano nam, że mamy być razem i nic innego ich nie obchodziło, ale ja wcześniej poczułam coś do kogoś innego i trwanie u twojego boku byłoby kłamstwem. Nie mówię, że jesteś zły, ale nie jesteś osobą, z którą chcę spędzić resztę życia i jestem pewna, że jak się rozejrzysz to znajdziesz kogoś, kto bardzo chętnie zastąpi moje miejsce i cię uszczęśliwi- Crouch milczał, przyglądając się jej.- Moja rodzina powinna była powiedzieć ci prawdę.
- Mogli mi powiedzieć cokolwiek, ale widocznie ich też okłamałaś!
- Nigdy cię nie okłamałam, tak samo jak ich. Ojciec mnie znalazł, lecz wyrzekłam się rodowego nazwiska, przysięgłam zniknąć z ich świata. Wybrałam życie tutaj, a on w końcu ustąpił, oddał mi wolność.
Mężczyzna milczał, przyglądając się jej. Andromeda czuła niepokój z powodu ciszy, która zaległa miedzy nimi, nie wiedziała, co ma zrobić, ale uznała, że Crouch potrzebuje czasu żeby przemyśleć to, co mu powiedziała. Kłamstwo, które mu powiedziano na temat jej śmierci, musiało go zaskoczyć, zwłaszcza, że jej rodzina zerwała z nim kontakt. W tamtej chwili zrozumiała, że jemu jednemu była tak naprawdę winna wytłumaczenia.
- Więc tak chcesz żyć, wśród tych mugoli?- przytaknęła.- I to ma być szczęście?
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza niż tutaj- zapewniła go.- Mam wrażenie, że ty też możesz odnaleźć takie miejsce, ale z cała pewnością nie będzie ono u mojego boku. Przepraszam, że nie poinformowałam cię wcześniej o decyzjach, które podjęłam, ale nie mogłam tak żyć.
- Więc uciekłaś- Andromeda opuściła wzrok.- Mam nadzieję, że tego nie pożałujesz- spojrzała na niego zaskoczona.- Wiem, że to małżeństwo było głównie decyzją naszych rodzin, ale mimo to, spodobałaś mi się i nie potrafię ci życzyć niczego złego, chociaż mam ochotę zabić tego mugolaka. Chciałbym mieć taki wybór jak ty.
- Masz go, tylko musisz zadecydować, czego chcesz- Casper westchnął, tłamsząc cały gniew, który w nim narastał odkąd się dowiedział, że został okłamany.
- Ślizgoni nie słyną z odwagi- przypomniał jej.
- Do diabła z tymi stereotypami, sami decydujemy, kim chcemy być. Skoro ja dałam radę postawić na swoim to ty na pewno też zdołasz wybrać ścieżkę, na której będziesz szczęśliwy, tylko może nie uciekaj tak jak ja, to był mało przemyślany pomysł.
- Ale mimo to dałaś sobie radę. Przegrałem?
- To nie była gra- mężczyzna pokręcił głową.
- Była, a ty byłaś mistrzowską kartą, którą zdobył ktoś inny- Andromeda nie chciała myśleć o sobie, jako o przedmiocie, ale wolała nie wszczynać kłótni.- No cóż mam nadzieję, że mimo wszystko znajdę jakoś tą ułudę, w która wierzysz. Obyśmy się więcej nie spotkali.
Dziewczyna również sobie tego życzyła, ale nic powiedziała. Patrzyła jedynie jak mężczyzna wyciąga swoja różdżkę i znika z cichym trzaśnięciem. Czyżby to naprawdę był koniec jej kłopotów? Nie wiedziała, ale cieszyła się, że udało się jej zamknąć ten etap. Może tego jej brakowało żeby mogła ruszyć dalej.
Została w tamtym miejscu, zastanawiając się nad tym jak wyglądało jej dotychczasowe życie, co z niego wyciągnęła i dokąd zmierzało. W tamtej chwili była szczęśliwa i miała znacznie więcej niż myślała, że kiedyś zdoła zdobyć.
- Andromeda!- nie wiedział ile czasu tam stała nim usłyszała to nawoływanie. Poruszyła zmarzniętymi nogami i się rozejrzała. Dostrzegła Teda, który stał dość daleko, a później zniknął i pojawił się tuż koło niej.- Nic ci nie jest? Adelajda mówiła, że ktoś cię odwiedził i wyszłaś zdenerwowana.
- To był Crouch, ale wszystko w porządku- Ted dokładnie się jej przyjrzał.- Byłam mu winna wyjaśnienia, zwłaszcza, że moi rodzice powiedzieli mu, że umarłam.
- Czyli nic ci nie zrobił?- pokręciła głową, a na twarzy Tedyego pojawiła się niewyobrażalna ulga.- To, czemu nie wróciłaś do miasteczka! Czy ty chcesz żeby ja padł na zawał serca!?
- Myślałam- odparła wprost.
- I co tak ważnego wymyśliłaś żeby mnie tak stresować?- Andromeda podeszła krok bliżej i się lekko uśmiechnęła.
- Że tamten pocałunek był bardzo miły- Ted zamrugał, nie rozumiejąc o co chodzi, dopiero po chwili oprzytomniał i przypomniał sobie tamten wieczór w wieży astronomicznej.- Czy to, co było wtedy, dalej jest aktualne?
- Myślę, że tak... mam taką nadzieję- dziewczyna się uśmiechnęła, robiąc jeszcze jeden niewielki krok.
- To może spróbujemy sprawić żeby ten świat był jeszcze weselszy?
Tedy właściwie nie zdążył pomyśleć, po prostu się pochylił i ją pocałował, co odwdzięczyła z największą chęcią. To nie był niepewny pocałunek jak tamten w wieży, lecz przepełniony pewnością, że tak jak jest w tamtej chwili już zawsze powinno być.
- Jak to zmienimy?- zapytał po chwili, patrząc w jej błyszczące oczy.
- Krok po kroku? Coś na pewno wymyślimy, ale najchętniej bym zaczęła od gorącego kakao, trochę się tu nastałam- mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym znów ją pocałował, ale tym razem delikatniej.
- To wracajmy, tylko już dzisiaj zbyt wiele nie myśl- dziewczyna się uśmiechnęła i złapała jego ciepłą dłoń.
- Jak sobie życzysz, ale ty robisz kakao- Ted się zaśmiał, ale nie miał nic przeciwko temu.
Wrócili do domu, dużo się śmiejąc. Kto wie, może to był ich sposób na pokonanie zakłopotania, a może takowe nie powstało, skoro oboje czuli do siebie to samo. Tylko, co zrobić dalej z takim szczęściem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro