15. Ultimatum
Żółtą skrzynkę, która stała przed domem Tonksów, było widać z daleka. Andromeda przyglądała się jej, gdy powoli zbliżali się do budynku, był to mały, wesoły element śnieżnego krajobrazu, który wręcz sprawiał, że na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Inni mieszkańcy mieli skrzynki na listy w stonowanych, ciemnych barwa, ale ta Tonksów wręcz zachęcała żeby coś do niej wrzucić. Poza tym, to właśnie dzięki niej udało się trafić do tego domu.
Do domu, którego drzwi okazały się być lekko uchylone. Andromeda zatrzymała Edwarda, gdy to dostrzegła i wskazała na szczelinę, która nie zapowiadała nic dobrego. Chłopak od razu chwycił różdżkę, która miał w kieszeni, a ona zrobiła to samo, chociaż wiedziała, że jeśli to jej rodzina, to nie wystarczy im siły żeby ich odeprzeć.
Drzwi zaskrzypiały cicho, gdy je otworzyli. W przedpokoju nie było widać śladów czyjejś nieproszonej obecności, ale oni i tak powoli przemieszczali się w gołąb budynku.
- Tato, to my- oznajmił Ted, ale nie usłyszeli żadnej odpowiedzi. Usłyszeli jedynie jakiś cichy dźwięk.
Weszli do salonu, w którym zobaczyli to, czego Andromeda bała się od chwili, gdy uciekła z salonu sukni ślubnych. W fotelu siedział jej ojciec, któremu towarzyszyło trzech mężczyzn, a jeden z nich trzymał pana Tonksa, przyciskając mocno różdżkę do jego szyi. Ted od razu zaatakował, ale nie zdołał przebić się przez tarcze ochronną nieproszonych gości.
- Rzućcie różdżki na ziemię albo go zabiję- oznajmił ojciec dziewczyny. Andromeda złapała chłopaka za ramię, chcąc mu dać do zrozumienia, że on nie żartuje.- Brać go- oznajmił, gdy młodzi oddali broń. Dziewczyna protestowała, ale byli za silni i w końcu odciągnęli od niej Edwarda. Mniej więcej w tym samym momencie wyłoniła się Bellatrix, która wędrowała po domu, oczekując ich powrotu.- Na nas pora.
- Nigdzie z wami nie pójdę- odparła na tyle stanowczo na ile potrafiła, czując na sobie karcący wzrok ojca.- Już wybrałam...
- Nie bądź śmieszna siostro!- słysząc jej krzyk, poczuła jak lodowaty dreszcz przebiega po jej ciele.- Wracasz z nami do domu- Andromeda spojrzała w jej pełne gniewu oczy.
- Nie zrobię tego siostro- Bellatrix wymierzyła jej tak mocny policzek, że aż poczuł smak krwi w ustach, ale i tak się wyprostowała i spojrzała na kobietę.- Zostanę tutaj- jej siostra uderzyła ją ponownie, ale znacznie mocniej. Andromeda upadła, ale Bellatrix i tak nie przestała jej uderzać. Ted próbował się wyrwać, ale dwóch czarodziei, którzy go trzymali, było za silnych.
- Dość- oznajmił stary Black.- Dość!- powtórzył głośniej, gdy najstarsza córka go nie posłuchała, a wtedy dziewczyna gwałtownie odskoczyła od siostry i wymamrotała przeprosiny.- Za kilka dni ślub, trzeba zadbać o jej wygląd.- Andromeda usiadła, walcząc ze sobą z całych sił żeby się nie rozpłakać.
- Nie poślubię Croucha, nie wrócę do domu- mężczyzna wstał z fotela i podszedł do niej. Patrzył z góry na córkę, która nie zdążyła wstać z ziemi. Dziewczyna jedynie zerknęła na Edwarda, który znów spróbował się wyrwać.
- Wrócisz i przestaniesz upokarzać naszą rodzinę. Lada dzień zostaniesz przykładną żoną i zrobisz to, co najlepsze dla naszego rodu- Andromeda znów zaprzeczyła, a wtedy ojciec wymierzył jej siarczysty policzek, od którego aż zadzwoniło jej w uszach.
- Wybrałam inną drogę- odparła, podnosząc głowę.
- Wybrałaś tą pchłę?- zapytał wskazując różdżką na Teda.- To robactwo?- Andromeda wiedziała, co się stanie jeszcze nim ojciec wypowiedział zaklęcie.
Zaklęcie torturujące sprawiło, że Ted zaczął wrzeszczeć z bólu. Upadł na ziemię i się skulił, ale to nie pomogło. Dziewczyna chciała ich powstrzymać, ale siostra ją przytrzymała, uniemożliwiając jej zrobienie czegokolwiek. Również ojciec chłopaka starał się coś zrobić, chociaż wiedział, że nie ma szans w porównaniu z mocą, którą dysponowała rodzina Andromedy i jej towarzysze. Nie mógł jednak patrzeć bezczynnie na cierpienia syna, który wręcz wył z bólu.
- Usunięcie tak mało znaczącego elementu nie sprawi nam problemu- zapewnił ją, gdy w końcu zdjął czar z chłopaka. Andromeda oderwała zapłakane oczy od Edwarda i spojrzała na ojca, wyrywając ramie z uścisku siostry.- Jeśli będzie trzeba to zabije jego i całką jego rodzinę, a wtedy nie będziesz miała już powodu by podważać mój wybór. Usunę tą ułudę.
- W takim razie zabij i mnie!- poczuła przypływ dziwnej siły, której się po sobie nie spodziewała.- Zabij mnie tu i teraz, i opuść ten dom raz na zawsze!
- Nigdy nie zabiłbym własnej krwi- zapewnił ją.- Wkrótce zrozumiesz jak ważna jest rodzina.
- Rozumiem, że dla ciebie rodzina to tylko interes! Masz córki wiec je sprzedajesz za pozycję, nic cię nie obchodzi to czy będę szczęśliwa- twarz mężczyzny nawet nie drgnęła.
- Wracamy do domu...
- Zabij mnie tu i teraz, bo jeśli mnie zabierzesz z tego domu to jutro znajdziecie mnie martwą!- powiedziała to z takim przekonaniem, że nawet jej ojciec nie mógł w nie wątpić.- Powieszę się, utopię, rzucę z dachu albo sama cisnę w siebie zaklęciem uśmiercającym, ale nie poślubię Croucha!
- Taka histeria nie przystoi komuś z naszego rodu!- dziewczyna wstała, mimo sprzeciwu siostry.- Zrobisz, co ci każę- wbił w nią swój wzrok, lecz Andromeda pierwszy raz w życiu nie ustąpiła.
- Zabij mnie ojcze lub się mnie wyrzeknij tu i teraz. Odejdź i zapomnij, a ja nigdy więcej nie pojawię się w domu Blacków, nie będę się przedstawiać ich nazwiskiem, zniknę z waszego świata.
- Złożyłaś przysięgę, że poślubisz Croucha!
- Ty ją złożyłeś! Ty mnie mu przyrzekłeś, nie pytając mnie o zdanie, tak jak wcześniej zrobiłeś to z Bellatrix i Narcyzą. Rozdałeś karty, przetasowałeś nasze losy i teraz pozbywasz się jednej po drugiej zagarniając to, co ci w zamian za nas obiecano!- twarz mężczyzny drgnęła.- Nie będę twoim pionkiem. Masz dwie opcje, zapomnij o mnie lub spraw, że umrę. Zabij mnie!- zawołała, łapiąc jego dłoń, w której trzymał różdżkę i wycelowała ją w swoją pierś.- Zabij tu i teraz lub odwlecz mój los do następnego świtu.
- Nie będziesz mi rozkazywać- wyszarpnął rękę z jej uścisku.- Jesteś moim dzieckiem, masz mnie słuchać.
- Jestem twoim dzieckiem, więc powinieneś mnie, chociaż trochę kochać- odparła, a jej słowa trafiły w czuły punkt.- Powinieneś o mnie dbać i martwić się o moje szczęście. Powinieneś przy mnie czuwać, gdy leże ciężko chora i odbierać mnie z dworca, gdy wracam ze szkoły. Powinieneś dbać o to bym się śmiała i czuła bezpieczna. Lecz skoro ty nie zrobiłeś tego wszystkiego, co czyni każdy inny ojciec, to czemu ja mam być przykładną córką?
- Dbałem o was od dnia, gdy się urodziłyście- przypomniał jej.
- Skrzat o mnie dbał- stwierdziła.- Matka mnie odsunęła od siebie po kilku dniach i przekazała pod opiekę tego ponurego stworzenia, a ty nie protestowałeś, a później spotkało to samo Narcyzę. Nie chcę taka być, nie chcę żyć w takim świecie. Wolę już do końca swoich dni ciężko pracować w jakiejś mugolskiej fabryce niż zmienić się w kogoś takiego jak ty i kobieta, która zwie się moją matką!- Bellatrix chciała zaprotestować, ale ojciec ją uciszył.
- Pójdziesz z nami- oznajmił ponownie.
- Nie pójdę panie Black, zostanę tutaj- powiedziała to z takim nienaturalnym spokojem, który wręcz zadał mu ból.- Hałasy i dziwne błyski na pewno zwróciły uwagę sąsiadów, nie macie zbyt wiele czasu by podjąć decyzję odnośnie tego jak zakończy się ten dzień.
Mężczyzna patrzył na nią, nie wierząc w siłę, która się w niej pojawiła. Dotąd uważał, że Bellatrix była jego najsilniejszym dzieckiem, ale patrząc w oczy Andromedy, zrozumiał jak bardzo się mylił. W głębi duszy, wiedział, ze zarzuty, które mu postawiła były prawdziwe, nie sądził jednak, że to jak ją traktował, wzmocni ja aż tak bardzo. Teraz jednak patrzył na nią i wiedział, że ona nie żartuje. Była gotowa odebrać sobie życie, jeśli zmusi ja do podążenia ścieżką, która wcześniej zaplanował. Czy mógł jednak zrezygnować i pozwolić jej na odejście.
Patrzył na jej twarz, na cieknącą z pęknięcia na ustach krew, siniec, który powoli pojawił się na jej policzku i oczy, które wręcz płonęły siłą, której nigdy wcześniej u niej nie widział. Gdzie się podziała cicha, posłuszna dziewczynka, którą obserwował przez tyle lat? Czy zawsze była aż tak silna? Nie wiedział, ale patrząc w jej oczy zrozumiał, że wybór, przed jakim go postawiła jest ostateczny, nie ma trzeciego rozwiązania, w przynajmniej takiego, które on byłby w stanie przyjąć.
- To jest twoja decyzja, tak wygląda przyszłość, którą wybierasz?- wskazał na pokój pełen książek, który w jej oczach był najcudowniejszym miejscem na świcie. Dziewczyna przytaknęła.- Wybierasz to ponad rodzinę?
- Wybieram szczęście i miłość- doprecyzowała.- Będąc tutaj, jestem szczęśliwa i w imię tego, jestem gotowa zrezygnować z wszystkich przywilejów, jakie daje mi pochodzenie. Moje siostry odnajdą radość na drodze, którą wybrałeś, ja jednak chcę pozostać tutaj- spojrzał na Edwarda i jego ojca, a późnej znów na średnią córkę.
- Nie zabije nikogo mojej krwi- zapewnił ją.- Ale uśmiercę cię w moich oczach...
- Ale ojcze!!!- mężczyzna uciszył Bellatrix gestem ręki.
- Od dzisiaj nie masz prawa przedstawiać się moim nazwiskiem lub nazywać nas rodziną. Wyklinam cię z rodziny Blacków i odbieram wszelkie prawa, które do tej pory miałaś, łącznie z posagiem, który miałaś otrzymać w dniu ślubu. Gdy stąd wyjdziemy będę miał tylko dwie córki. Bellatrix i Narcyzę, a ty zostaniesz tutaj skazana na życie w tym okropnym, mugolskim świecie.
- Niech tak będzie- powiedziała to z lekkością, która przyprawiła mężczyznę o ból.- Zgadzam się na twoje warunki. Mam nadzieję, że twoje córki odnajdą szczęście.
Mężczyzna przyjrzał się jej po raz ostatni, po czym złapał najstarszą córkę za ramię i wyprowadził z budynku. Pozostali nieproszeni goście spojrzeli po sobie i ruszyli w ślad za nimi, pozostawiając Tonksów i Andromedę w spokoju. Gdy drzwi za nimi trzasnęły, dziewczyna znów padła na podłogę i się rozpłakała, nie mogąc już dłużej panować nad emocjami. Stary Tonks pomógł tym czasem pozbierać się synowi, który niemal czuł ból, który wcześniej mu zadano. Widząc jednak jej łzy, nie mógł stać bezczynnie.
Pomógł się jej podnieść i objął ją troskliwie, wiedząc jak bardzo stresująca dla niej była ta sytuacja. Serce mu podpowiadało, że spełniłaby swoją groźbę, gdyby ojciec ją stamtąd zabrał. Zbytnio nienawidziła życia, jako Black, by przetrwać w nim, chociaż jeden dzień dłużej.
- Już dobrze, jesteś bezpieczna- zapewnił ją, spoglądając na ojca, który opadł na fotel.- Wszyscy jesteśmy bezpieczni.
Andromeda rozpłakała się jeszcze bardziej, zaciskając mocno dłonie na jego ubraniu. Jak ona się bała, po prostu czuła jakby świat się rozpadał, znikał po kawałeczku aż została ona sama i jej ojciec, jedyna osoba na tym świecie, której naprawdę się bała. Jednak jakimś cudem udało się jej ocalić życie, o którym marzyła, musiała tylko w nim wytrwać.
Pierwszym krokiem było zajęcie się śladom, które pozostały na jej twarzy. Tedy opatrzył je najdelikatniej jak mógł, nie chcąc jej zadać więcej bólu. Andromeda wyglądała jakby o czymś myślała, a on nie chciał jej w tym przeszkadzać, jednak zrobił to ktoś inny. Telefony mugoli na policje, zwróciły uwagę aurorów, którzy przysłali tam jednego ze swoich ludzi, by sprawdził, co się dzieje.
- Nie wygląda to najlepiej- zauważył młody mężczyzna, przyglądając się twarzy dziewczyny, która pamiętała go z Hogwartu, chociaż był od niej o dwa lata starszy.- Wygląda na to, że trzeba spisać raport. Mamy, więc Ronalda Tonksa i jego syna Edwarda, a także pannę Andromedę Black...
- Nie nazywam się tak- przerwała mu.- Nie nazywam się Black i nie zamierzam składać żadnych zeznań- oznajmiła, po czym opuściła salon.
- No dobrze, Tedy, opowiadaj, co tu się stało- chłopak spojrzał na młodego aurora, który był kuzynek jego przyjaciela Trevora, dlatego znali się całkiem dobrze.
- Skoro wiesz, kim ona jest to pewnie wystarczy fakt, że sprzeciwiła się rodzinie- mężczyzna szybko zrozumiał, o co chodzi. Black i mugole to niespotykane połączenie.- Wyrzekli się jej, ponieważ postanowiła zostać tutaj.
- Więc to oni narobili tu zamieszania?- młody Tonks jedynie przytaknął.- I ja mam nie spisywać raportu? Jestem pewny, że któremuś z was zrobili coś, za co mógłbym ich przymknąć- Edward przypomniał sobie ból, który mu zadano jednym z zaklęć niewybaczalnych.
- Nic a nic- skłamał, wiedząc, że jeśli zacznie się śledztwo, to na Andromedę spadną kolejne baty zadane przez rodzinę.- Siostry się pobiły, ale to chyba nie jest warte całej tej papierologii- auror schował notes do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- I co teraz zrobisz?- Ted mimo woli uśmiechnął się.
- To, co chciałem zrobić od jakiegoś czasu, po prostu będę z nią- zapewnił go.
Nie mógł być pewny, że ten koszmar już minął i że jej rodzina więcej się tam nie pojawił, ale jednego był pewny. Ona już wybrała, wybrała jego i świat, w którym żył. Nie mógł być szczęśliwszy, niezależnie od tego, co stało się wcześniej. Wystarczyło się teraz nie poddawać, trwać u jej boku, a nie było na świecie rzeczy, która zdawałby się łatwiejsza.
Gdy auror opuścił do m Tonksów, a Tedy upewnił się, że nic nie stało się jego ojcu, poszedł do Andromedy, która może już nie płakała, ale potrzebowała go. Usiadł koło niej i objął ją, a ona poczuła jak mrok naprawdę znika z jej życia. Tylko, co zrobić z taką wolnością?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro