Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Dom z żółtą skrzynką na listy

Wyszedł dość długi rozdział, ale mam nadzieję, że się wam spodoba. Pamiętajcie żeby zostawić po sobie jakiś ślad

************************

Andromeda ostrożnie weszła na podwyższenie, uważając żeby nie przydepnąć białego materiału. Cztery kobiety, w tym jedna krawcowa przyjrzały się jej uważnie, poszukując wszelkich niedoskonałości. W przeciwieństwie do Lestranga, Crouch chciał wystawny ślub a to oznaczał również znacznie bogatszą suknię niż ta, którą miała na sobie Bellatrix. Andromeda czuła się w niej okropnie, ale reszcie najwidoczniej odpowiadała.

- Wygląda olśniewająco, suknie leży idealnie. Dobrze, że przestałaś chudnąć, bo jeszcze trochę i nic by z tej sukni nie zostało- zażartowała właścicielka sklepu.- Tylko, co to za mina, jeszcze tak smutnej panny młodej nie widziałam.

- Do ślubu został tydzień, jeszcze popracujemy nad jej uśmiechem- zapewniła ją matka dziewczyny, posyłając córce groźne spojrzenie.- Co z welonem, miał być gotowy na dzisiaj?

- I jest, proszę za mną. Ty kochanie tu poczekaj, zaraz ci go przyniesiemy i wszystko będzie idealnie- Andromeda nie protestowała, chociaż zupełnie inaczej pojmowała znaczenie słowa „idealnie". Na pewno nie miało to nic wspólnego z przygotowaniami do tego ślubu.

Została na kilka chwil całkiem sama. Spojrzała w olbrzymie lustro i dostrzegła piękną, lecz bardzo nieszczęśliwą kobietę. Wygładziła dłońmi przód sukni, która zdawała się ją dusić. Nie chciała tego, ale nie mogła odejść, nie miała, dokąd. Nie wierzyła, że został już tylko tydzień do ślubu. Miała wrażenie jakby zaledwie dzień wcześniej wróciła z Hogwartu.

Chcąc oderwać myśli od okropnego scenariusza, który miał niedługo zakończyć się wielkim finałem, wyjrzała przez okno. Ulice Londynu tonęły w bieli, za sprawa wciąż padającego śniegu, który uprzykrzał życie przechodniom. Patrzyła jak ludzie zmagają się z szalami, którymi szarpał wiatr i myślami wróciła do dnia, w którym poznała pewnego Puchona. Przy nikim nie była tak szczęśliwa, tylko on potrafił wywołać uśmiech na jej twarzy i tylko z nim nie wolno jej było być.

Myśląc o tym, dostrzegła znajomą sylwetkę, przechodzącą koło sklepu. W jednej chwili znalazła się przy oknie, ale gdy mężczyzna na nią spojrzał, nie dostrzegła znajomych, niebieskich oczu, które kiedyś tak pokochała. To nie był on.

- Co robisz?- zapytała Bellatrix, podchodząc do niej. Wyglądała jakby obserwowała ją od jakiegoś czasu.

- Nic, tylko się rozglądałam, co z tym welonem?- zapytała, chcąc zmienić temat. Na szczęście pomogła jej w tym krawcowa.

Ostrożnie nałożyła na jej głowę ostatni element ślubnej kreacji. Gdy inni się zachwycali jak pięknie wygląda, ona czuła coraz większy ból, który odrętwiał jej ciało. Miała wrażenie, że to jej kreacja do grobu, strój, w którym zostanie pochowana raz na zawsze pod grubą warstwą czarnej ziemi. Wiedziała, że nie będzie szczęśliwa, nikomu z pośród jej bliskich na tym nie zależało. Miała być posłuszna rodzinie i tak jak oni dbać od dobre imię rodziny, poślubiając innego czarodzieja czystej krwi.

Czuła się niczym zwierzę wystawione na sprzedaż, przedmiot, który lada dzień miał ozdobić inny dom, inną sypialnię. Już za tydzień miała stać się ozdobą w posiadłości Crouchów. Przed niczym innym nie pragnęła uciec jak przed tym. Merlinie jak bardzo tego nie chciała, zwłaszcza, że jej serce wciąż kochało kogoś innego.

Wróciła do przebieralni by zdjąć suknię. Znów spojrzała w lustro i zobaczyła obraz martwej osoby. Smutne, zapadnięte od niewyspania oczy, blade usta i policzki, na których od dawna nie pojawiał się rumieniec chyba, że od zimna. Jakże schudła w trakcie tych miesięcy, które spędziła w domu, ale nie była w stanie jeść. Na myśl o posiłku, robiło jej się niedobrze, zwłaszcza, że wszystkie jadała z rodziną przy jednym stole.

Poczuła lodowaty dreszcz, a później po jej twarzy spłynęła samotna łza. Nie chciała tak żyć, nie mogła, tylko dlaczego uzmysłowiła sobie to dopiero w tej chwili, gdy stała wystrojona w suknie ślubną dla kogoś innego. Nie znała długo Edwarda, ba raptem kilka miesięcy, nawet nie wiedziała czy o niej pamięta, ale chciała żeby to on ją oglądał w takiej kreacji a nie jakiś Crouch.

- Andromedo pomóc ci?- usłyszała głos młodszej siostry, dobiegający z korytarza.- Andromedo?

Kobieta zamknęła drzwi i spanikowana rozejrzała się po pomieszczeniu, a serce zaczęło jej tak szybko bić jakby zaraz miało wyskoczyć z jej piersi. Co ona robiła? Jaki miała plan? Wiedziała jedno, nie może tam wyjść, nie może wrócić do domu i już na pewno nie może poślubić Caspera Croucha. Ta droga doprowadziłaby do jej śmierci, a ona za bardzo chciała żyć i być szczęśliwa.

Usłyszała głosy pozostałych kobiet i już wiedziała, że zaraz pojawi się tam jej matka i starsza siostra, dla których żadnym problemem nie było otwarcie zamkniętych drzwi. Niewiele myśląc zarzuciła na ramiona swój płaszcz i wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Słysząc wrzaski siostry, przeniosła się w jedyne miejsce, jakie przyszło jej do głowy.

Wylądowała w śnieżycy na opustoszałej plaży przy Newquay w Kornwalii. Niewiele widziała, silny wiatr i gęsto padające płatki śniegu utrudniały orientację. Jedynie po dźwiękach wiedziała, że za plecami ma morze, więc gdzieś przed nią musi być miasteczko, wystarczyło wypatrzeć światła i iść w ich kierunku.

Dlaczego wybrała właśnie to miejsce? W życiu miała tylko jednego przyjaciela, który mieszkał w tym miasteczku, niezbyt jednak wiedziała gdzie dokładnie. Z ich wspólnych rozmów pamiętała, że było to gdzieś niedaleko morza. Pamiętała, że na kopertach z listami widniała nazwala ulicy, wydawało się jej, że brzmiała ona Quay Hill, ale nie była pewna.

Było już ciemno i na ulicy było niewiele osób, gdy dotarła w końcu do terenu zabudowanego, gdzie z pomocą Merlina znalazła przechodnia, który wskazał jej właściwy kierunek. Starała się przy tym zignorować nader ciekawskie spojrzenia mijanych ludzi. Rzadko widywało się kobietę w sukni ślubnej, błąkająca się w śnieżycy. Ona jednak musiała gdzieś dotrzeć, nie mogła zawrócić. Uciekła i chociaż miałaby umrzeć na tym chłodzie, cieszyła się, że była wolna. W końcu czuła, że wraca jej życie. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko odnalezienia właściwego domu, jednego z wielu w tym miasteczku.

Jej nogi były przemarznięte, w czółenkach miała pełno śniegu, a suknia zdawała się ważyć coraz więcej i więcej. Gdy w końcu odnalazła właściwą ulicę, niemal nie miała sił się poruszać. Przemarznięta, oklejona śniegiem, ledwo trzymała się na nogach.

- Przepraszam panią!- tak szybko jak tylko mogła przebiegła przez ulicę by zatrzymać staruszkę.- Wie pani może, w którym domu mieszka rodzina Tonks, szukam Edwarda Tonksa- kobieta przyjrzała się jej i aż zagwizdała z wrażenia.

- Skarbeńku, skąd ty się tu wzięłaś?- dziewczyna potarła zmarznięte ramiona, próbując przywrócić czucie w dłoniach.- Za zimno na takie kreacje.

- Wiem, długo by opowiadać. Błąkam się już po mieście od jakiegoś czasu, wiem, że on mieszka na tej ulicy, ale nie wiem, pod którym adresem.

- Rzeczywiście stary Tonks tu mieszka i jego syn chyba też, chociaż prawie go nie widuje- Andromeda poczuła przypływ nadziei.- Ale na pewno nie spodziewają się gości na święta, a już na pewno nie w takim stroju.

- Święta są dopiero jutro- przypomniała jej.- A ja... nie miałam czasu się przebrać. Proszę mi powiedzieć, który to dom, muszę się zobaczyć z Tedym.

- Uciekłaś dla niego z ołtarza, szczęściarz z tego dzieciaka- Andromeda przestąpiła z nogi na nogę. Czuła w nich niemiłosierny ból, a zimno w niczym nie pomagało. Suknia miała chyba z dziesięć warstw, ale i tak nie grzała ani trochę.- Mieszkają pod piętnastką, dom z żółtą skrzynką na listy.

- Bardzo pani dziękuję!- uścisnęła jej dłoń i ruszyła przed siebie, rozglądając się za właściwym budynkiem.

Dochodziła dziewiętnasta, gdy odnalazła żółtą skrzynkę na listy, na której widniał numer piętnaście. Spojrzała na mały, przytulny budynek, w którego oknach paliło się ciepłe światło. Mając wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy z piersi, wspięła się po schodach i drżącą dłonią chwyciła kołatkę, i zastukała do drzwi. Gdy nikt się nie pojawił, zrobiła to mocniej, czując, że łzy napływają jej do oczu.

W następnej chwili drzwi stanęły otworem, wypuszczając na zewnątrz sporą ilość światła i ciepła. Andromeda zamrugała gwałtownie, a stojący w progu mężczyzna w średnim wieku, uniósł obie brwi, po czym odchrząknął.

- Przeprasza, pani, do kogo?- zapytał, poprawiając okulary. Nie był pewny, czy wzrok go nie myli, ale rzeczywiście stała przed nim panna młoda.

- Szukam Teda... znaczy się Edwarda Tonksa. Powiedziano mi, że tu go znajdę- wydukała niepewnie.

- Edwarda, mojego syna?- potaknęła gwałtownie.

- Kto to tato?- mężczyzna się lekko odsunął, a wtedy chłopak dostrzegła znajomą twarz, za którą tak tęsknił.- Andromeda?- mężczyzna spojrzał to na jedno to na drugie i uznał, że lepiej zostawić ich samych.

Ted przyjrzał się uważnie dziewczynie. Z pod płaszcza wystawała suknie ślubna, pięknie ozdobiona delikatnym haftem. Jej policzki i nos były zarumienione od zimna, włosy były mokre od śniegu, podobnie jak płaszcz, który ani trochę nie chronił jej przed mrozem, a już na pewno nie w takim stanie.

- Co ty tu robisz?- podszedł do niej, nie wierząc własnym oczom. Miał ochotę jej dotknąć by się upewnić, że to nie jakieś złudzenie. Po twarzy dziewczyny spłynęły łzy.

- Ja nie mogłam, nie mogłam tam zostać- oznajmiła drżącym głosem, który ledwo zdołał usłyszeć.- Stałam w tym salonie i patrzyłam na swoje odbicie, czując, że umieram. Nie mogę tak żyć Tedy, nie mogę- zaczęła szlochać.- Przepraszam, że się tak pojawiłam, po tym, co wtedy powiedziałam, ale nie miałam, dokąd iść, ja...

- Ciii, już dobrze- podszedł bliżej i ją mocno objął. Bijący od niej chłód sprawił, że poczuł dreszcze.- Merlinie ile ty chodziłaś po dworze?

- Nie wiem- Ted wprowadził ją do środka. Ciepło, które ją otoczyło było tak przyjemne, że pewnie by zasnęła gdyby nie jego obecność.

- Musisz się rozgrzać i to prędko, bo będziesz chora.

Pomógł jej zdjąć płaszcz, który był oklejony od śniegu, po czym posadził ją przy niewielkim kominku w salonie, który był pełen książek. Stały na półkach, stolikach, parapetach, dosłownie wszędzie. Andromeda przebiegła po nich wzrokiem, a Tedy okrył ją kocem. Dalej lekko drżała, właściwie nieco mocniej niż wcześniej, dopiero teraz poczuła jak bardzo zmarzła.

- Matko- wymamrotał widząc pantofelki, w których włóczyła się po mieście. Zdjął je i dotknął czerwonych i lodowatych stóp dziewczyny.- Będziesz chora- Andromeda nic nie mówiła, jedynie pozwoliła by drugim kocem otulił jej nogi i zaczął jej delikatnie rozcierać.- Powinienem cię zabrać do szpitala...

- Tylko nie to, tam mnie od razu znajdą!- Tedy spojrzał w jej piękne, ciemne oczy i poczuł nieodpartą chęć żeby ją chronić.- Nie wrócę tam, nie poślubię Caspera, chociaż mieliby mnie wykląć. Nie zmusza mnie do tego.

- Już dobrze, tu jesteś bezpieczna- zapewnił ją.

Andromeda ujęła jego dłoń i mocno ją ścisnęła, czując jak do oczu napływają jej łzy. Była tak szczęśliwa, że go widzi. Nic innego się nie liczyło, nie czuła już chłodu czy zmęczenia. Tak bardzo za nim tęskniła, że wszystko inne traciło znaczenie. Gdyby ta chwila mogła trwać wieczność, wcale by się nie obraziła, byłaby najszczęśliwsza w świecie.

- Pomyślałem, że powinna zjeść coś ciepłego- oznajmił ojciec Teda, wchodząc do salonu z talerzem parującego gulaszu.- Nie jest wybitny, ale dobrze ci zrobi.

- Dziękuję panu- jego syn wstał, a ona ostrożnie ujęła gorący talerz. Jej brzuch wydał na tyle głośny dźwięk, że wszyscy go usłyszeli. Nie pamiętała, kiedy ostatnio coś jadła, może na śniadanie a może na kolację.

- Jest już późno, więc nie ma, co szukać jakichś rozwiązań. Domyślam się, że raczej nie masz jak wrócić do domu- Ted spojrzał błagalnie na swojego ojca.- Zjesz a później weźmiesz gorącą kąpiel, Edward znajdzie ci coś do ubrania, a rano pomyślimy, co dalej.

- Dziękuję- uśmiechnęła się do niego. Mężczyzna niezgrabnie skinął głową i wrócił do kuchni żeby uporać się z niemałym mętlikiem w głowie.

Wiedział, że jego syn interesował się kiedyś pewną dziewczyną o imieniu Andromeda, w końcu wysyłał mu cała masę książek dla niej, ale później jej temat całkowicie zniknął. Po powrocie z Hogwartu, Ted ani razu nie wspomniał o dziewczynie i stary Tonks nie spodziewał się, że ta kiedyś pojawi się pod ich domem, a już na pewno nie w sukni ślubnej, uciekając przed rodziną i to w środku zimy.

- Nie zachowaliśmy żadnych rzeczy po mojej mamie- oznajmił Ted.- Dam ci coś mojego, mam nadzieję, że jakoś uda ci się w to ubrać- podał jej czysta koszulkę i spodnie, które z całą pewnością były na nią za duże.- Na półce są czyste ręczniki. Spokojnie się umyj, wygrzej te zmarznięte stopy, będę w kuchni.

- Dziękuję ci Tedy- mężczyzna jedynie skinął głową i wyszedł z łazienki.

W trakcie kilku chwil jego świat wywrócił się do góry nogami. Poczuł się znowu jak ten uczniak, który siedział z nią na wymyślonych szlabanach żeby móc spędzić razem, chociaż trochę czasu. Nie sądził, że zobaczy ją jeszcze kiedyś, gdy oddalała się z peronu razem z siostrami i swoim przyszłym szwagrem. Nie wiedział czy ma skakać ze szczęścia czy spodziewać się najgorszego. Mimo wszystkich słów, które padły i długiej rozłąki, dalej ją kochał i raczej nic nie mogło tego zmienić. Może był tylko głupim dzieciakiem, który od tak zakochał się w osobie, którą znał tak krótko, ale nic nie mógł na to poradzić i nie chciał z tym nic robić.

- To ta Andromeda, która z takim zapałem czytała nasze książki?- zapytał mężczyzna, gdy jego syn wszedł do kuchni.

- Tak, to ona- stary Tonks skinął głową, przyglądając się synowi.

- Ciekawą kreacje wybrała sobie na tą wizytę. Pewnie kryje się za tym interesująca historia, zechcesz mi ją streścić?

Ted westchnął i szybko opowiedział ojcu, z jakiego rodu wywodzi się Andromeda i co to dla nich oznaczało. Wspomniał o ich rozstaniu i małżeństwie, do którego rodzice chcieli zmusić dziewczynę. Wyjaśnił mu również poglądy rodziny Blacków, którym ich gość się sprzeciwiał, a które były głównym powodem ich nieszczęścia.

- Z tego, co wiem miał wyjść za mąż za tydzień, ale jak mówiłem to małżeństwo aranżowane, nigdy go nie kochała- ojciec jedynie przytaknął, przyglądając się w dalszym ciągu synowi.

- A ty ją kochasz?- to pytanie sprawiło, że Ted aż drgnął.- Dość rzadko pod naszym domem pojawia się śliczna dziewczyna, która szuka ciebie mimo śnieżycy.

- Kocham ją, nie przestałem, chociaż dała mi ku temu powód. Nie sądziłem, że odważy się uciec od tego świata. Miałem wrażenie, że już nigdy więcej się nie spotkamy

- Ten świat jeszcze jej nie wypuścił, co zrobisz, jeśli tu po nią przyjadą?- Ted głośno przełkną ślinę i zerknął w stronę łazienki.

- Nie pozwolę jej odejść. Ona już wybrała i nie pozwolę żeby znów mi ją odebrali- Tonks znów skinął głową, zastanawiając się nad czymś.

- Poszukam mojej starej strzelby, bo czarować to ja nie potrafię- oznajmił, wychodząc z kuchni.

Ted westchnął i oparł się o blat. Wiedział, z jaka potęgą zadrze, jeśli Andromeda z nim zostanie. Ród Blacków był potężny i miał mnóstwo wpływów w całym świecie, nie tylko magicznym, ale również mugolskim, chociaż tak nim gardził. Sprzeciwienie się im oznaczało spore konsekwencje, ale on był na nie gotowy. Nie spodziewał się powrotu Andromedy, ale teraz, gdy była przy nim, nie zamierzał jej ponownie wypuścić.

Spojrzał na dziewczynę, która stanęła w progu kuchni. Wyglądała uroczo w zdecydowanie za dużym ubraniu z mokrymi włosami, które okalały jej twarz, powoli przemieniając się w typowe dla niej loki.

- Pewnie jesteś zmęczona, wypoczniesz i jutro poczujesz się znacznie lepiej- dziewczyna lekko się uśmiechnęła i poszła za nim na górę do niewielkiego pokoju gościnnego. Od dawna nikt tam nie wchodził, ale łóżko był okryte świeżą pościelą, więc Andromeda mogła tam spokojnie spać.- Mój ojciec rozumie twoją sytuację i nie jest zły za tą wizytę, możesz tu zostać.

- Cieszę się, nie chciałam ci robić kłopotów- Ted niezbyt wiedział, co ma ze sobą zrobić.- Możesz tu ze mną posiedzieć? Próbuje oswoić się z myślą, że naprawdę jestem tutaj, a nie w domu, to trochę jak sen i boję się, że jak wyjdziesz to się obudzę.

- Nie ma problemu- usiadł koło niej, czując się nieco niezręcznie.- Niech zgadnę, nie miałaś okazji poczytać żadnych nowych mitów?- Andromeda zaśmiała się, słysząc to pytanie i nim Ted zdążył zareagować, wtuliła się w niego.

- Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam- wyszeptała, czując nowe łzy, napływające jej do oczu.

- Mam, jako takie wyobrażenie- zapewnił ją, obejmując ją czule. Merlinie, jaka ona była drobna, niemal czuł wszystkie jej kości. - Nie wiesz jak się cieszę, że w końcu odważyłaś się być sobą.

Andromeda jedynie mocniej wtuliła w niego policzek i zamknęła zmęczone oczy. Nie było mowy o tym żeby pozwoliła mu odejść tamtej nocy. Ted spędził ją, tuż koło niej, tuląc ją przez cały czas. Niech cały świat się skończy, ważne, że mieli siebie. Nie obchodziło go, kiedy przyjdą jej krewni ani co zrobią, ona była jego i nic nie mogło tego zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro