
>~> 4 <~<
>~>~<~<
"Sekrety - przez niektórych pożądane i ważne, ale jaka będzie ich cena? Czy zdołasz ją unieść?"
SALA TRONOWA
Rudowłosa kobieta bawiła się małą muszą nieopodal swojego wiernego, ptasiego towarzysza. Zwierzę bacznie obserwowało jak zdobyć nie ustnie przemyka między palcami pani. Ciszę przerwało skrzypienie ciężki drzwi. Do środka sali wszedł jeden z królewskich żołnierzy i uklęknął przed swoją królową. Zmierzyła mężczyznę wzrokiem i wciąż trzymając w dłoniach mysz, podniosła brew.
- Mam nadzieję, że masz słuszny powód zakłócania mi spokoju? - odparła stanowczym, a zarazem nieco groźnym głosem. Wciąż klękając, mężczyzna uniósł głowę gotów do odpowiedzi.
- Porwanie siostry liderki elfów niestety nie powiodło się...
- Co!? - krzyknęła, ściskając jedną z dłoni. Można było słyszeć chrupnięcie kości, po czym mysz upadła na ziemię. Poirytowana niepowodzeniem i stratą żywej zabawki, wściekła się jeszcze bardziej. Ssake zleciła ma dół i chwycił stworzenie w dziób, po czym wzbił się w powietrze. Podczas lotu pożywił się i usiadł na ramieniu swojej pani. Rudowłosa kobieta pogłaskała ptaka po szyi, czując przy tym ukojenie. Wzięła towarzysza na dłoń i delikatnie muskając pióra, obserwowała żołnierza.
- O litościwa Pani, wybacz i nie odbieraj mi życia... - wychrypiał przerażony z opuszczoną głową. Kruk uniósł się, a rudowłosa kobieta zbliżyła się do żołnierza. Obeszła mężczyznę dokoła, po czym jego podbrótka. Zaledwie jednym palcem uniósła jego głowę do góry i przenikliwie patrzyła mu w oczy.
- Ależ oczywiście, szkoda byłoby zabijać silnego żołnierza. Zwłaszcza takiego jak ty...- odparła, po czym odwróciła się. Czarnopióry towarzysz usiadł z powrotem na jej dłoni tak jak wcześniej. Zwróciła się z powrotem w kierunku żołnierza, głaszcząc przy tym swego ptaka. - Powiedz więc, jak to się stało, że nie wykonaliście powierzonego wam zadania? - spytała ciągle mierząc mężczyznę. Ten wciąż klęcząc, tylko przełknął silne nim, postanowił odpowiedzieć.
- Udało nam się porwać dziewczynę z zamku, ale podczas drogo zostali zaatakowani. Elfka, młoda, ale silna. Zależało jej na naszym celu.
- I...?
- I prawie się udało się, powstrzymać te dziewuchę. W ten zjawił się ten smok i...
- Smok!? - w oczach królowej błysnęło zainteresowaniem. Wiedziała co to za stworzenie, ale musiała mieć pewność, że się nie myli - Jaki smok?
- Dużo, wręcz ogromny i czarny. Pokryty białym futrem, a o czy to złote miał. Wszystkich pobił, ledwo, żeś my uciekli stamtąd. - nie słowa żołnierza, jedynie burknęła coś do siebie pod nosem
- Chce tego smoka żywego, wysłać listy gończe. Niech zacznie się polowanie na gadzinę, a i sprowadzić mi żywą zabawkę. Ta była zbyt kiepska, czy się rozumiemy? - spytała groźnie, dotykając paznokciem podbródka mężczyzny.
- Tak, oczywiście Pani... - oznajmił drżącym głosem, kłaniając się raz jeszcze i wyszedł. Rudowłosa kobieta zamaszystym ruchem obrócił się w kierunku towarzysza. Ptak siedział na gałęzi i wyłapując wzrok swej pani zakrakał. Wyciągnęła ku niemu dłoń, po czym delikatnie muskała pióra.
- Oh mój drogi, dlaczego za każdym razem musi mi podcinać skrzydła? Czyż nie powinien się cieszyć z mojego daru? - pytał towarzysza, który wysłuchiwał każde słowa z ust pani. Ptak wzbił się i ostrożnie wylądował na ręce rudowłosej. Kobieta podeszła powoli do okna. Wbiła wzrok w panujący za szkłem krajobraz. Delikatnie przymrużyła oczy stanowczo niezadowolona. Wspomnienia o bracie znowu zaczęły męczyć głowę. Tym, który nie powinien się narodzić. Straciła te jedną osobę, z którą więzi były wyjątkowe. Matka była dla rudowłosej wszystkim. Plotły razem warkocze, jeździły konno, tańczyły... Do tego dnia, kiedy pojawił się on i odebrał ją. Rodząc się, zabił matkę. - Mogłam od razu się go pozbyć... Teraz naprawię ten błąd... - odparła, otwierając okno. Spojrzała na swojego towarzysza, raz jeszcze gładząc jego pióra. - Nie ufam żołnierzom, tylko tobie mogę ufać. Lecieć mój drogi, leć i znajdź tego smoka. Będziesz mi oczami, leć... - rozkazała, unosząc do góry rękę. Ptak poderwał się i wzbił, po czym wyleciał przez otwarte okno. Położyła dłonie na parapecie wpatrując się w niebo. Jedyne co mogła dostrzec to oddalające się rysy czarnopiórego towarzysza...
SMOCZA JASKINIA
Nawet nie pamiętam kiedy zamknęłam oczy, zapadając tym samym w sen. Obudziła się tuż obok śpiącej jeszcze Sylvi. Podniosła głowę zaniepokojona, że smoka nie ma w gnieździe. Rozejrzała się, ale on ani na chwilę nie odszedł od jeziora. Wciąż stał, wpatrywał się i czekał. Powoli podniosła się na równe nogi nie chcą budzić Sylvi. Po cichu wyszłam z gniazda, po czym podeszłam bliżej. Dotknęłam dłonią jego zimnej skóry i spojrzałam w tafle wody. Czemu milczysz?
- Wybacz mi, nie powinnam działać impulsywnie. - oznajmiłam, ale tylko westchnął nic nie mówiąc. Proszę, nie mogę już znieść tej ciszy... Czekałam. Nic więcej zrobić nie mogłam. Czułam, że już nie długo się przed mną otworzy. Jaskinia powoli się ściemniała, przyprawiając o dreszcze. Nagle jakby się poruszył... Jasne światło z każdą chwilą pokrywało coraz to większe części jego ciała. W końcu cały smok był pokryty blaskiem. Odskoczyłam wystraszona, ale mimo to nie czułam strachu. Światło bladło, odsłaniając znajome mi rysy. Dopiero po chwili rozpoznałam, stojącego przy jeziorze mężczyznę. Tantai!? Ale to...niemożliwe!?
Sroga cisza budziła napięcie między nami, sprawiając niepokoju.
- Tantai...? Czy to... czy to naprawdę ty? Ale jak? - spytałam zszokowana, a ten ciągle milczał. - Proszę powiedz coś! Proszę... - odrzekłam, nie odrywając wzroku. Kiedy miałam już iść, odwrócił się...
-Tak, a skoro już wiesz to zapewne odejdziesz... - odpowiedział, tylko że słowa były takie smutne. Jakbym mogła? Kiedy tylko o tym myślę, czuję się źle. Zrobiłam kilka kroków do przodu i chwyciłam dłońmi jego ręce. Takie zimne, jak smocza skóra, którą nie raz dotykała.
- Nie mam zamiaru uciekać. - mówiąc to przyłożyłam delikatnie dłoń do jego policzka, który był równie zimny co ręce. - Czułam, że pod smoczą skórą, kryje się coś więcej. - wyszeptałam i miałam już iść kiedy chwycił mnie w swojej ramiona. Zdziwienie to to co co czułam, w tym momencie najbardziej. Czy tego właśnie potrzebował? Odrobiny wsparcia, którego najwidoczniej dotychczas nie doświadczył. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę w ciszy, dopóki nie wybrałam się na polowanie. Ostatnimi razy to Tantai był gospodarzem, a teraz postanowiłam mu się odwdzięczyć. Po zaledwie paru minutach wróciłam z królikiem, którego uparł się, że sam przyrządzi. Jedno można było przyznać ma rękę do kuchni. Zasnął, przyglądałam mu się przez jakiś czas, nie mogąc zmrużyć oka. Myślałam, jak mogłabym mu pomóc, aby tak nie cierpiał. Ogień zgasł, a w jaskini zrobiło się zimno. Pocierałam dłonie, aby się rozgrzać, do tego dochodził sen. Oczy zamykały coraz częściej, w końcu już się nie otworzyły. Delikatnie opadłam na ciało Tantai'a, nawet tego nie wiedząc. Pogrążyłam się w przyjemny sen, otulona ciepłem jego ciała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro