Wilk
Dźwięk jest nikły, cichy, przypomina bardziej chichot małego dziecka. Potem zmienia się w głośny, donośny śmiech, przez który mam ciarki na plecach. Mam wrażenie, że nawet jego głos uległ zmianie, jest szyderczy, ostry, ocieka szaleństwem i obłudą. Na kilka sekund wszystko cichnie, nawet wiatr, liście i koniki polne nasłuchują, czekając na rozwój akcji. Po chwili Nicolas wciąga głośno powietrze, jakby przez ten śmiech prawie się udusił i mówi:
– Jacie, jacie, myślałem, że odejdziesz w swoją stronę i nadal będziesz nazywać mnie Irgni! Jednak nie jesteś tak głupia, jak myślałem...
– Możliwe, że bym się nabrała – przerywam mu, nadal stojąc do niego tyłem. - Ale mam to, czego nie ma nikt inny.
– To znaczy?
– Oczy od boga. Dawno temu zawarłam pakt z Wyższą Istotą. Widzę rzeczy, których człowiek nie może dostrzec. Kiedy pierwszy raz ciebie spotkałam, otaczała cię krew. Od samego początku wiedziałam, kim jesteś i jak masz na imię. Musiałam się tylko upewnić. Na dodatek... przez przypadek podałeś mi prawdziwą datę śmierci pierwszej ofiary. Trzy miesiące temu zamordowałeś swoją matkę i stałeś się potworem.
– Gadanie! – Jego głos niebezpiecznie się unosi, słyszę, jak niespokojnie chodzi w tę i z powrotem, wydeptując nowe ścieżki. – Nie lubię tych wszystkich zabawnych tekstów o potworach i człowieku. My wszyscy jesteśmy ludźmi! Tylko wy... tylko wy jesteście tak ograniczeni i boicie się potęgi! To normalne, że silny ma władzę nad słabszym!
Odwracam się gwałtownie i przełykam zdenerwowana ślinę. Oczy Nicolasa są szeroko otwarte, zdenerwowany łapie mocno za czuprynę i ją pociąga do tyłu. Czarna peruka upada na ziemię, przede mną stoi chłopak z włosami niczym słoma. Zdenerwowany je roztrzepuje, oddycha niespokojnie, w prawej dłoni nerwowo bawi się kostką.
– I to pozwala ci zabijać?
– A nie? – pyta przejęty, ogień odbija się od jego szklanych, pustych oczu. – Nie rozumiesz tego – mamrocze smutny, jego wzrok błądzi niespokojnie po ściółce, jakby czegoś na niej szukał. – Do cholery, nie rozumiesz tego! – krzyczy, a ja drgam, chcąc się bronić przed jego gwałtownym atakiem. Wszystkie moje mięśnie są napięte, przygotowane. W przeciwieństwie do mojego umysłu.
Zgina się on w pół, jakby nagle rozbolał go brzuch, a ja nie wierzę, że to jest nadal ta sama osoba. Po chwili opanowuje go histeryczny, tworzący gęsią skórę, śmiech.
– Taa, nie rozumiesz, bo jesteś słaba. Tylko tacy jak ja pojmują słowo potęga! Tylko ludzie mojego pokroju mogą przede mną stać i ze mną walczyć! A kiedy nadejdzie dzień – bierze głęboki wdech, odchyla głowę do tyłu i rozpościera ramiona. Na jego twarzy rozciąga się krwiożerczy, brutalny uśmiech szaleńca. – Dzień chwały, kiedy spotkam osobę silniejszą ode mnie, zabiję słabszego, tymi właśnie dłońmi wyrwę sobie język, a potem wepchnę do gardła. Będę powoli umierał przed bogiem tego świata, bo tylko bóg może mnie powstrzymać!
– Dlaczego to zrobiłeś? – Wręcz warczę, nie kryjąc do niego obrzydzenia. – Na tyle zwariowałeś, że zabiłeś swoją matkę? Nie dziwię się, że cię tam trzymała – mówię i nawet nie zastanawiam się nad swoimi słowami. Jego oczy niebezpieczne błyszczą, jakby chciał mi powiedzieć, że powoli przekraczam granicę.
– Och, przesadzasz – odzywa się wręcz naburmuszony, ręce opuszcza wzdłuż tułowia i obserwuje mnie z dziwną ironią. – Nic jej nie byłem winien. To była kara za to, co mi zrobiła. Zasłużyła na to, tak jak ojciec. Choć jego przypadkiem zabiłem. – Dostrzegając mój wyraz twarzy, chichocze. – Przyjaciele nie mają przed sobą żadnych tajemnic, prawda? Bo jesteśmy przyjaciółmi? Mimo że spędziliśmy ze sobą zaledwie dwa dni, z nikim tak dobrze się nie bawiłem. – Tym razem on odwraca się do mnie plecami, a w dłoni obraca czarną kostkę. – Gdybyś tylko zobaczyła twarz matki, kiedy odkryła, że z ust ojca wydostają się robaki... bogowie, to był tak piękny widok! – Przez jego ciało przechodzą dobrze widoczne dreszcze ekscytacji. – Nie jestem pewien, czy ja go zabiłem, czy sam umarł po drodze, ale dzięki mojemu czcigodnemu ojcu jestem taki, jaki jestem! Był dobrym człowiekiem! Tyle dla mnie zrobił, umarł, abym ja rozpoczął życie! Ta suka tego nie rozumiała, nie rozumiała tego, że jestem ponad ludźmi ich zachciankami! Jestem silny, silny jak nikt inny i żadne reguły nie będą mnie krępować, w tym żałosne, ludzkie życie. Mój byt jest błędem, powinienem urodzić się wśród bogów, wśród takich, jak ja! Dziwka zamknęła mnie w tym cholernym pokoju, bojąc się cokolwiek mi zrobić. W nocy nie mogła spać, obawiając się, że umrze w trakcie snu, lękała się dnia w mieście i obracała w tłocznym miejscu, szukając mojej twarzy. Mówili, że oszalała! Że postradała zmysły! Bała się własnego syna, którego uwięziła, miała przy sobie wściekłe zwierzę, które w każdej chwili mogło zaatakować. Nie mogłem stamtąd wyjść, dopóki żyła od świata odgradzała mnie bariera utkana z jej energii. To, co raz wejdzie do środka, już nigdy nie wyjdzie. Kisiłem się w tym małym pokoju czternaście lat, czternaście lat bała się spojrzeć prawdzie w oczy. Że urodziła nowego pana śmierci! Wtedy przez przypadek znalazł mnie kamerdyner Luosa, zgubił się w tej olbrzymiej posiadłości. Postanowił mi pomóc, jeśli ja pomogę mu. Nienawidził swojego pana, tego zboczonego starucha, kupował chłopców, a potem ich gwałcił w tej samej sypialni, w której gwałcił już zmarłą żonę. Kamerdyner codziennie przynosił mi żywe zwierzęta, a ja na nich eksperymentowałem, odkrywając moc boga! Nie mogłem wyrzucić ciał, bariera nie przepuszczała żadnej istoty, czy to żywej, czy martwej. Chowałem je w szafie, przez rok leżałem i spałem metr od gnijących, robaczywych ciał, kiedy matka nie wiedziała, w której sypialni ma spać! Nawet nie zauważyłem, kiedy straciłem węch i przestałem reagować na rozkładające się zwierzęta. Wiesz, jak to wygląda? Masz wrażenie, że ciało jeszcze kona i porusza się, dopiero po chwili zdajesz sobie sprawę, że nawet po śmierci żyjesz na tym świecie. Kamerdyner otruł tę sukę, a ja wreszcie mogłem wyjść! – Odwraca się w moją stronę z obłąkanym uśmiechem i gwałtownie kłania niczym prawdziwy dżentelmen. – Panie Luos Canratti, jak miło, że pan dzisiaj do mnie przyszedł!
Mój wzrok pada tam, gdzie spojrzenie blondyna. Z pomiędzy drzew wyłaniają się dwie sylwetki, Luosa, który siedzi na wózku inwalidzkim i jego kamerdynera, wysokiego, starszego pana z gęstymi, siwymi włosami zaczesanymi do tyłu. Canretti drży na całym ciele, spogląda najpierw na mnie, potem na Nicolasa. Służący przystaje przed blondynem i głęboko mu się kłania.
– Panie Canretti, dawno żeśmy się nie widzieli – mówi Nicolas, podchodzi do mężczyzny i staje za nim. Pochyla się w jego stronę, jego nos dotyka ucha starca, i bierze głęboki wdech, jakby rozkoszował się zapachem Luosa. – Piękne i niebywałe, panie Canretti. Doprowadza mnie pan do obłędu.
Po chwili z wielką brutalnością zrzuca szlachcica z wózka. Luos nawet nie protestuje, nic nie mówi, a kamerdyner nie ma zamiaru pomagać swojemu panu.
– Hej, Trewor, nie pomożesz? – pyta Nicolas i z pogardą obserwuje starca, który na drżących rękach próbuje unieść do góry swoje ciało. Sama chcę coś zrobić, ale mrożące i dzikie spojrzenie chłopaka skutecznie mnie zatrzymuje. Zaciskam mocno wargi i próbuję ich zrozumieć.
– Nie, paniczu.
– Naprawdę? – pyta zrezygnowany, nadyma policzki i coś analizuje. Po chwili na jego twarzy powtórnie pojawia się szatański uśmiech. Z wielką siłą i agresją uderza w brzuch starca, ciężkie buty wbijają się w żebra Luosa. Powtarza tę czynność wiele razy, coraz szybciej, brutalniej, a mi jest ciężko oddychać. – A teraz, a teraz, a teraz, a teraz, a teraz?! – pyta między uderzeniami, a ja nie wytrzymuję.
– Do cholery, Nicolas, zostaw go, bo to ja stanę się osobą, która cię zabije. A nie chcę tego robić – mówię, choć naprawdę się boję. Przede mną stoi szaleniec, który może wyrwać mi głowę. Nie znam jego zdolności i motywacji. Niepewnie wyciągam przed siebie rękę i obiecuję sobie, że jeśli jeszcze raz go uderzy, naprawdę użyję tego zaklęcia.
Ciało Nicolasa zatrzymuje się, na jego twarzy jest zaskoczenie, a potem wybucha śmiechem. Trzęsie się cały, nawet na podłużnej twarzy kamerdynera maluje się delikatny uśmiech, jakby ta sytuacja go bawiła.
– Zabijesz? Zabijesz?! Mówisz to do mnie? Naprawdę, niebywałe! Czyżbym ci nie mówił, że silni stoją wyżej nad słabszymi i decydują o ich losie? Ale nawet bez tego – kuca, swoimi palcami łapie głowę Luosa i unosi ją do góry. Przykłada palec do czarnej przepaski i, odsłaniając oko, mówi. – Jest już dawno martwy.
Luos nie ma oka. Jest tam wielka, czarna dziura wypchana białymi robakami, muchami, wijącymi się insektami. Przerażona upadam na tyłek, przykładam dłoń do ust i próbuję nie zwymiotować. Trewora to nie dziwi, ale nawet on odwraca spojrzenie i przełyka ślinę. Bo to prawdopodobnie jest ślina.
– Nie dziwiło cię to, że Luos nie mówił? – pyta Nicolas i od niechcenia wkłada palec w breję rozkładającego się mięsa i robactwa. Widzę, jak małe insekty wręcz wypływają i upadają na ziemię. – Albo ta ogrodniczka, przed śmiercią nie pisnęła ani jednego słowa. To troszkę dziwna, prawda? Przecież mogła się tłumaczyć, powiedzieć, że jest jej przykro, że zrobiła to dla swojego dziecka... Ale... wypadła przez okno. Wtedy, kiedy my przyszliśmy. – Wyciąga brudny palec, przez chwilę mu się przygląda i oblizuje go, jakby to była najpyszniejsza potrawa wszech czasów. Ignoruje wręcz fioletowe mięso i białe, wijące się robaki. Kolejny raz robi mi się niedobrze. – Nawet bogowie nie są wszechmocni, co za tym idzie, ja także.
– Czym ty jesteś? – Mój głos drży, a Nicolas spogląda na mnie spode łba. Jego jasne, błękitne oczy przypominają mi te u lalek, przerażające, takie, w które nie da się patrzeć bez przerwy przez kilka sekund. Brutalnie uderza ciałem starca o ziemię, a z uszu, oczu, nosa, gardła wylatuje chmura much.
– Czym jestem? – Powoli wstaje i zaczesuje przydługawe włosy do tyłu. – Przez wiele lat sam nie wiedziałem, ale książki pozwoliły mi zrozumieć. To dzięki nim wiem, że należę do gatunku nadludzi. Właściwie czuję się obrażony, kiedy ktoś nazywa mnie człowiekiem. Jak mogę być porównywalny do tak prymitywnych istot?! Żałosne! Niewybaczalne! Widzisz, moja przyjaciółko bez imienia, bo pewnie Loren jest fałszywe, jestem panem śmierci. Jestem – uśmiecha się szeroko, a ciało Luosa unosi się i staje za nim. – Nekromantą, istotą, która włada martwymi ludźmi!
Wpatruję się w niego zastygła, potem mój wzrok ląduje na ziemi. Krzywię się, zaciskam zęby i będąc na skraju opanowania, syczę:
– Przestań gadać głupoty, jesteś chory. Musisz się leczyć.
– Och, Loren, nie jestem stuprocentowym nekromantą, ten rodzaj magii został przecież wytępiony. Ogólnie moją dziedziną jest magia czakr, czyli wydobywanie z kogoś energii lub jej zatrzymywanie. Jednak świat mnie kocha i wybrał mnie na swoje dziecko. Posiadam Serce Many – mruży swoje oczy. – Zdolność kierowania ludzkimi ciałami i używania ich zdolności do własnych celów. Patrząc na to z boku, jestem nawet ponad nekromantami, którzy tylko mogli opętać kilka zwierzaczków i bachora. Moje Serce Many jest idealne!
Serce Many. Szlachta i rodzina królewska posiadają w swoim ciele czwartą, potężną czakrę. Przez tę mutację człowiek ma dodatkową, niecodzienną zdolność. Tam, gdzie znajduje się czarka, pojawia się srebrny tatuaż. Moi rodzice i rodzeństwo także to posiadali. Oprócz mnie. Po prostu urodziłam się beztalenciem.
Pokazuje mi swój język. Ozdobiony jest licznymi czarnymi znakami, pozakręcanymi wzorami i strzałkami. Powili wstaję, moje nogi drżą, ale nienawiść do jego osoby rośnie z sekundy na sekundę. To uczucie jest obce i nieprzyjemne, jakby nie stworzone dla mnie.
– Nie skrzywdzę cię, nie mam do tego prawa. Zostaniesz osądzony, jak reszta zbrodniarzy twojego pokroju.
Ciężkie ciało upada na moje wysunięte ręce. Tracę równowagę i obserwuję powyginane dłonie tej ogrodniczki, jej szyję, wykręconą o sto osiemdziesiąt stopni. Przede mną pojawia się Nicolas, za nim tuzin martwych ciał, i całkowicie poważnie, bez uśmiechu i z szalonym spojrzeniem, oznajmia:
– Mówiłem ci, że jestem ponad tobą.
Palce prostuje, kciuk zgina i opiera o wewnętrzną stronę dłoni, a po chwili wbija swoją dłoń w moją klatkę piersiową. W jednej sekundzie tracę panowanie nad kończynami, upadam przed nim na kolana i bezradna obserwuję, jak przykłada dłoń do mojego czoła.
– Odejdę z tego miasta, ale dzień chwały jeszcze nie nadszedł. Jeśli chcesz mnie powstrzymać, najpierw stań się istotą potężniejszą ode mnie.
Uśmiecham się do niego podstępnie i odpowiadam:
- Zaskoczę cię. Jestem słabym magiem Próżni, nie posiadam Serca Many, ale... Nikt nie przebije moich zaklęć.
Ziemia rozświetla się w przepięknych, srebrnych znakach, a zdezorientowany Nicolas zaczyna się niespokojnie kręcić. Moja satysfakcja znika, kiedy się orientuję, że źle narysowałam jedne ze znaków.
Całkowicie zmienia moje zaklęcie.
– I co to było za zaklęcie?
– Przenoszenia w czasie. – Wszyscy wysoko unoszą brwi. – Miałam jeden cel. Cofnąć się w czasie o kilka dni i zapobiec wszystkim tragediom. Chciałam zdemaskować Nicolasa, sprowadzając was w miejsce, w którym dokonał jednej ze zbrodni. Niestety, pomyliły mi się zaklęcia. Zamiast się cofnąć, przeniosłam się do bliskiej przyszłości. Akurat wtedy badaliście zwłoki.
– To niedorzeczne. Zaklęciami czasu posługują się tylko najsilniejsi magowie. Nie ma bata, że taka słaba gówniara da radę użyć tak potężnej magii. Historia była naprawdę interesująca, ale nie mogę w to wszystko uwierzyć.
Zaciskam mocno szczękę, chcę się już wykłócać i tłumaczyć, że prawdziwy morderca jest nadal na wolności. Jednak ten starszy pan mnie wyprzedza.
– Powinniście zająć się szukaniem Nicolasa. Ta młoda dama – uśmiecha się pogodnie i pokrzepiająco – wykazała się ogromną odwagą. Wszystko co powiedziała, to prawda. Chyba wierzycie Wiedzącemu, prawda?
Wiedzący...
– To przykre. Naprawdę. Wcześniej należałeś do Rady, a teraz płaszczysz się przede mną jak... pies. No – unosi do góry głowę, a w przeraźliwie jasnych oczach pojawia się coś mrocznego, niebezpiecznego, coś co przyciąga, hipnotyzuje i niszczy – szczekaj.
Mężczyzna w średnim wieku próbuje się odsunąć, ale potężna energia zaczyna go dusić i nie pozwala odejść. Po twarzy obficie płyną łzy, nie może ich powstrzymać, a przez gwałtowny ból całego ciała, cicho łka.
Młody mężczyzna zakrywa skórzanymi rękawiczkami rosnący, szyderczy uśmiech. W tęczówkach płonie rozbawienie i dziecięca radość, jakby się tym wszystkim bawił.
– Ty skomlesz. Nie szczekasz.
Ciężkim, wojskowym butem przygniata jego twarz do ziemi. Radny próbuje się wydostać, łapie za materiał i pociąga w przeciwnym kierunku, ale to nic nie daje. Kiedy ma wrażenie, że zaraz jego oczy wypłyną z oczodołów, a czaszka całkowicie zostanie zmiażdżona, słyszy rozbawiony, pełen pogardy głos:
– Czy teraz zaczniesz szczekać?
– Mój generale, mam kilka ważnych informacji. Powinieneś mnie wysłuchać. Nalegam.
Do namiotu wchodzi Jason. Bez pytania bierze jedno krzesło, siada na nim i ignoruje łkającą ofiarę.
– Błagam, błagam, pomóż mi! Zrobię wszystko, naprawdę... – milknie, kiedy spogląda na Generała Hieny. Przykłada on wskazujący palec do ust, pokazując, aby zamilkł. Kiedy ofiara przenosi wzrok na pozbawione uczuć oczy, od razu zaprzestaje i nadal drżąc, leży na ziemi.
– Tak jak mi poleciłeś, mój generale, zacząłem szukać jakichś informacji o tym Wiedzącym. Samuelu z Rodu Phantom. Cała jego rodzina została wymordowana dwanaście lat temu.
– Jaka szkoda.
– Nie do końca, mój generale. Obserwowałem dwór królewski w Nirvanie. Co ciekawe, znajduje się tam Michael, albinos. Po dokładnym sprawdzeniu dowiedziałem się, że został nowym doradcą młodego króla, Caligo. I jest z Rodu Phantom.
– Niestety, jest on wierny królowi, prawda? Nie damy rady go namówić do współpracy. Są jak psy, przeraźliwie lojalni. – Spogląda na Radnego – Szybciej zginą, niż wydadzą swoich właścicieli.
Starszy mężczyzna tylko się kuli.
– Podsłuchałem bardzo interesującą rozmowę. Dowiedziałem się, że ma on siostrę bliźniaczkę, która żywi wielki uraz do rodziny królewskiej. Ponoć powtarza, że to oni zamordowali jej rodziców.
Zaintrygowany generał unosi wysoko brwi i nerwowo zaczyna uderzać palcami o rączkę krzesła.
– Mów dalej.
– Moglibyśmy to uznać za szaleństwo i obłęd, gdyby nie to, że jest przecież albinosem. Nie wiadomo, jakiego boga ma po swojej stronie. Jednak... nie wiemy, gdzie aktualnie się znajduje. Ciągle podróżuje i powtarza, że jest uczennicą jakiegoś Cuena, łowcy skarbów.
Młody mężczyzna wybucha głośnym śmiechem. W pięknych oczach czai się czyste rozbawienie, nie potrafi się pozbyć natrętnego uśmiechu, który co chwilę wraca. Zaczesuje dłonią włosy, które i tak wracają na swoje miejsce.
– Nikt taki nie istnieje. Doprawdy, musi być naprawdę interesującym aniołkiem! – Nagle poważnieje, jakby potrafił zmieniać swoją osobowość jak rękawiczki. – Chcę ją. Naprawdę bardzo mnie intryguje. Mam nadzieję, że ją znajdziesz, mój najlepszy przyjacielu.
Zwierzę siada na stole i przez chwilę mu się przygląda. Czerwone ślepia skanują twarz właściciela, przechyla główkę, jakby naprawdę rozumiał słowa swojego pana.
Generał ociężale się unosi, jakby dźwigał na swoich plecach kilkadziesiąt kilogramów. Powoli kieruje się w stronę wyjścia i mówi:
– Znajdź ją, ma dotrzeć do mnie żywa. Jeśli ktoś spróbuje ją zaatakować, zabij. – Odwraca głowę w stronę Jasona i z chorym szaleństwem oznajmia: – To ja zdecyduję, kiedy dziewczyna zginie. Ach – zatrzymuje się, przykłada dłoń do czoła, jakby czegoś zapomniał – jesteś nudny. Jak reszta tej dwunastki. Naprawdę bardzo mi przykro.
Wychodzi. Za nim Jason, jego doradca.
Radny leży tak na ziemi przez kilka minut. Kiedy nie słyszy żadnych rozmów, próbuje się podnieść i może uciec. Nagle ciało zaczyna go nieprzyjemnie mrowić, szybko to uczucie przeradza się w ból. Zaciska mocno dłonie na obolałych mięśniach nóg i rąk, jakby to miało mu pomóc. Otwiera szeroko usta, chcąc krzyczeć, ale z gardła nie wydostaje się żaden dźwięk. Przerażony obserwuje, jak jego prawa ręka skręca się o trzysta osiemdziesiąt stopni, a on całkowicie traci panowanie nad własnym ciałem.
Przeraźliwy wrzask przechodzi przez namiot, kiedy kości wyskakują ze stawów, a krew zalewa usta, oczy, uszy i nos. Jego katusze nie mają końca, wręcz przeciwnie nasilają się, a on jedynie błaga w myślach o śmierć.
Ostatnie co widzi, to czarne, wojskowe buty, osobę, która przed nim kuca i uśmiech.
Uśmiech prawdziwego Diabła.
Jego kark zostaje gwałtownie przekręcony.
Nareszcie.
Z góry bardzo dziękuję za wskazanie mi moich błędów. Po setnym przeczytaniu tego samego już niczego nie widzę XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro