Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Głód

  – Witaj Aurora!

  Kobieta z głośnym trzaskiem kładzie na stół kufel pełen piwa i przeciera nadgarstkiem wilgotne usta. Uśmiecha się szeroko, lekko pijana i gwałtownie się unosi. Podchodzi do mnie żwawym krokiem, obejmuje za szyję i przyciska do swojej piersi. Jest wyższa ode mnie z kilkadziesiąt centymetrów, przez co boleśnie mnie dusi.

   – Loren, skarbie, jak... co ty robisz w stolicy? Nagle przypomniała się tobie stara właścicielka starej karczmy? – pyta, lekko urażona, a jej mętne spojrzenie przechodzi na spiętego Estona, który najchętniej by stąd wyszedł i już nie wrócił. – I oto jest mój ulubieniec! Powiedz, słodziutki, tęskniłeś?

  Gwałtownie łapie jedną dłonią jego policzki i przyciska swoje usta do jego. Niektórzy faceci zaczynają gwizdać, ci mniej trzeźwi marudzą, że akurat jego wybrała. Co się dziwić, chyba każdy chciałby mieć takie bliskie stosunki z Aurorą. Gdyby mogła, dzięki swojej urodzie zostałaby żoną kuzyna jakiegoś króla, czy może nawet przyszłego władcy.

  Zdenerwowany Eston szybko się od niej odsuwa, spluwa na ziemię i wręcz warczy:

   – Obrzydlistwo.

  Nerwowo przeczesuje swoje jasne włosy, chcąc ukryć narastającą niezręczność. Powinien już do tego przywyknąć, przecież za każdym razem Aurora wita go w ten sam sposób. Kobieta tylko rechocze, po chwili kaszle i ponownie rechocze. Niedbale odsuwa nogą jedno krzesło, siada na nim okrakiem i krzyczy za siebie:

   – Woson, jedno jasne piwo, ciastka i soczek pomarańczowy dla mojego kochasia.

   – Tak jest, szefowo!

  Ignoruję marudzenia Estona i z ciekawością obserwuję jej karczmę. W ciągu dwóch lat trochę pozmieniała, dodała kilka obrazów, zawiesiła herb na ścianie, no i zatrudniła kogoś do sprzątania. Nawet drewno na suficie było jakieś szare, a teraz błyszczy się ładnym, jasnym brązem. To miejsce przypomina mi chatki nad wodą, w których spędzałam wakacje, i które zmieniły się w mój dom. Jedynym minusem jest umiejscowienie. Jesteśmy niedaleko torów, przez co, co chwilę słyszę przejeżdżający pociąg.

   – No, więc słucham. Przecież wiem, że tak po prostu byś do mnie nie przyszła, nie jestem głupia, skarbek.

  Woson przynosi na tacy zamówienie, a ja siadam naprzeciwko kobiety. Eston przez chwilę się waha, jakby się bał, że ponownie zacznie go napastować, ale doskonale wiem, że jest zbyt leniwy, aby stać.

   – Niby się mówi, że wojna się kończy, prawda? Na południu widziałam więcej ludzi bez kończyn niż zdrowych. Ale... – nerwowo stukam paznokciami o stół – słyszałam plotki. O tym, że, wiesz, Alvaron zaatakował Edno.

  Aurora przenosi na mnie swoje czujne, czekoladowe spojrzenie. Bierze kawałek ciastka i zamacza go w piwie, a ja lekko się wzdrygam. Szalona.

   – To dobrze słyszałaś, młoda. To nie są żadne plotki. Jeden z moich dawnych klientów, bo już nie żyje, opowiadał mi o różnych anomaliach na wschodzie. Robi się nieciekawie.

   – Anomaliach? – pyta Eston, który nawet nieświadomie zaczyna pić ten pomarańczowy skok. Aurora tylko potakuje głową i dopiero teraz zauważam, że wszystkie zebrane tu osoby nam się przysłuchują. – Ale pogodowe? Mają jakichś potężnych niebiańskich magów? Może wiatru?

   – Eh, chyba źle to określiłam. – Ponownie zamacza ciastko w piwie. – Wszyscy zaczynają się dziwnie zachowywać. Wprowadzili nawet godzinę policyjną. Mówią, że Edno jest skończone, wszystkie państwa wykończyła wojna, a Alvaron grzecznie sobie czekało za Niezdobytymi Górami. Teraz są w stanie przejąć cały kontynent. A wiesz, jak kończy się przejęcie królestwa. Wszyscy z rodziny królewskiej giną...

   – Może to i dobrze? – wręcz to prycham. Nie jestem w stanie ukryć buzujących, negatywnych emocji. – Niech ten król śmieć wraz ze swoim synem Caligo powoli zdychają.

 Eston tylko wzdycha przeciągle, a Aurora odwraca spojrzenie, jakby się bała patrzeć mi w oczy. Dłoń mężczyzny ściska mi delikatnie ramię, jakby chciał mi coś przekazać.

   – Na dwór napadły Demony, nie Nirvana. Tylko pomyśl, jaki mieliby w tym cel?

  Zaciskam mocno szczękę, próbując nie myśleć o tamtym dniu. Dwanaście lat temu straciłam wszystko, rodzinę, dom, przyjaciół, nawet mój brat bliźniak szybko się ulotnił. Kiedy powtarzam, że za tym wszystkim stoi Nirvana, mój własny kraj, nikt mi nie wierzy. Chyba jednak jestem głupia, mówiąc to w nieskończoność. Tylko ja, ośmioletni bachor, mógł dostrzec prawdę. Prawdę schowaną pod silną magią iluzji.

  Bardzo łatwo można znaleźć powód tej... rzezi. Albinosi nie są dobrymi magami, wyczarowanie jednej chmurki jest szczytem moich możliwości, ale jedyni potrafimy porozumiewać się z bogami. A bogowie to zwycięstwo, władza, wiedza i potęga. Bogowie to absolutność.

   – Nie rozmawiajmy o tym. Przyszliśmy się dowiedzieć czegoś więcej o Alvaron. Wraz z Estonem chcemy wyruszyć, ale za bardzo się boimy. Już raz widziałam środek walki, nie mam ochoty tego powtarzać. – Widząc ich strapione miny, gromadzę w sobie pozytywną energię, szeroko się uśmiecham i zawadiacko zaczesuję do tyłu włosy. – No i jesteśmy świetnymi łowcami skarbów! Kto wie, co czai się za górami.

   – Loren, naszym największym zleceniem było złapanie szopa ze wścieklizną. Nikt nie bierze nas na poważnie.

  Aurora wybucha głośnym śmiechem, opluwając przy tym stół i wszystkie ciastka. Zniesmaczony Eston odstawia smakołyk i wyciera dłonie w workowate spodnie.

   – Każde, najmniejsze zadanie sprowadza nas do wielkiego bogactwa, ty pesymisto! Po prostu nadal czekam na prawdziwe zlecenie. Może i moja magia znikania nie jest wybitnie zniewalająca, ale dzięki twoim zdolnościom rzemieślniczym możemy przechwycić coś naprawdę niesamowitego. Oczywiście – poruszam jednoznacznie brwiami – niesamowicie wartościowego.

   – Czy ty siebie słyszysz? Nie mamy żadnej ofensywnej magii. Jedynie, co robimy za każdym razem gdy robi się gorąco, to znikanie. I uciekanie. Ale nie mieliśmy przecież o tym rozmawiać, prawda? Mów więcej o Alvaron.

  Aurora paskudnie i podstępnie się krzywi, a Eston od razu zaczyna szukać jakiegoś podtekstu.

   – Podoba mi się, kiedy próbujesz tak dominować.

  Na twarzy mojego kompana pojawia się znudzenie i lekkie zirytowanie jej dziecinnością.

   – Aurora, powinnaś od razu im wszystko powiedzieć, a nie bawić w jakieś durne gierki.

  Przysiada się do nas dziesięcioletnie, prześliczne, ale jakże wkurzające dziecko. Tristan poprawia brązowe loczki odziedziczone po matce, mlaska z premedytacją i ze zrozumieniem spogląda na Wosona. Ten od razu biegnie do kuchni i w podskokach przynosi dla małego sok pomarańczowy. Przyznaję, dzieciak nieźle się tu rządzi.

  Mimo swojego młodego wieku, Tristan jest zdecydowanie dojrzalszy od swojej młodej matki. Pewnie niedługo zacznie zajmować się wszystkimi spłatami i rzeczami związanymi z finansami. Jest cholernie sprytny, cholernie potężny i czasami zastanawiam się, kim jest jego ojciec. Aurora zawzięcie milczy w tej sprawie i pewnie nawet już swojej zmarłej matce nie wyjawiła tego sekretu.

   – Cześć, szczeniaku – zaczepiam go, a ten tylko unosi do góry brwi – jak tam ta twoja koleżanka ze szkoły, co? Chociaż powiedz, że po trzech miesiącach jesteś w stanie jej powiedzieć głupie cześć bez mdlenia.

   – Nie wiem, o czym ty mówisz – odpowiada, ale odwraca głowę i próbuje ukryć speszenie i lekko zaczerwienione policzki. – Ale chyba nie o tym chcieliście mówić, prawda? Akurat tak się składa, że mam w zanadrzu bardzo ważne informacje, które mogą się przydać. Oczywiście, chcesz, płać.

  Spoglądam porozumiewawczo na Estona. Ten przeciągle wzdycha i wyciąga z kieszeni kilka ornów. Podaje je Tristanowi, który nie potrafi ukryć radości. Racja, szkoły są bardzo drogie, więc nie ma pieniędzy na żadne zachcianki. W piwnych, okrągłych oczach pojawia się wesoła iskierka, ale szybko ją w sobie dusi, udając, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia.

   – Diabeł.

  Lekko przekrzywiam głowę, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

   – Ten, który jest na ziemiach Edno i z niewielkim oddziałem zniszczył całą armię. Nazywają go Diabłem. Mówią, że zrobił tam jedną, wielką pustynię. Ludzie pouciekali, zostawili swoje domy i dorobki, byleby przeżyć. Z tego co słyszałem jest jednym z dwunastu generałów Alvaron. Ponoć – waha się – zaniósł Cesarzowi Alvaron głowę króla Edno. A przecież wiesz, że ciężko jest zabić kogoś z taką krwią, Sercem Many i magią. – Chłopczyk uśmiecha się tajemniczo, na jego czole pojawią się srebrne tatuaże, które otaczają oczy, uszy i dochodzą do policzków. Znowu nieświadomie używa swoich mocy. – Hieny rozpoczęły swoje polowanie, Loren. Nadchodzą, niszczą wszystko na swojej drodze, a zegar nieustannie i nieuchronnie tyka. Tik, tak. Coś się zbliża. 



   – To dziecko jest nawiedzone – zaczyna Eston i przeciera spocone czoło – zdecydowanie nawiedzone. Zawsze głupoty gada, a ty się niepotrzebnie martwisz. Szkoda tylko tych ornów...

  Potem przestaję go słuchać. Ściskam w jednej dłoni ogłoszenie o prośbę złapania trzech błotnych żab. Męczymy się dobrą godzinę, a szarego gada nadal nie widać.

   – I co to w ogóle za nazwa? Diabeł? Idiotyczne. Ci ludzie dobrze piekła nie widzieli, a już nazywają jakiś starych generałów diabłami. Mnie to bawi, a ciebie Loren? Pewnie też. W ogóle – zdenerwowany rzuca błoto w brudną wodę i przy tym siebie brudzi. Na skraju wytrzymania przeciera swoją twarz, bierze głęboki wdech i kontynuuje. – Wraz z Michaelem jesteście z rodu Phantom. Dlaczego więc, się pytam, ktoś z tak zamożnej rodziny ma szukać cholernych żab?!

   – Rodu Phantom już nie ma, Eston. Mógłbyś już to sobie darować, wziąć do pracy i złapać te żaby. Znalazłam kolejne ogłoszenie, ponoć na południu w jakiejś wiosce znikają ludzie. To może się okazać naprawdę interesujące. Przecież jesteśmy specami od znikania. No i... – lekko się waham – Tristan zawsze jest pomocny, nie wolno go ignorować. Jest Wiedzącym. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak potężna i niebezpieczna może okazać się jego magia. Dlatego powinniśmy uważać na zwierzęta. Szczególnie na dzikie psy. Kiedy zobaczysz jakąś hienę, od razu uciekaj.

  Eston traci równowagę i ląduje w brudnym stawie. Zza kępy trawy wyskakuje błotna żaba. Kiedy chcę podejść i ją złapać dostrzegam niewielki cień. Czai się za drzewem, jakby się bał, że zostanie odkryty. Marszczę brwi i próbuję cokolwiek ujrzeć, zdecydowanie późna pora tego mi nie ułatwia.

  Przechodzą mnie dreszcze, kiedy widzę małego, ślicznego chłopca z jasnymi włosami, złotą skórą i oczami jak rdza. Powietrze staje się upalne, nie do wytrzymania, a pierwsze krople potu powoli spływają po moim czole i karku. Spanikowana spoglądam na Estona. Nie rusza się.

  Cały świat zamarzł. Zastygł. Jestem tylko ja. Ja i Potępiony Bóg wszystkiego co jasne i zrozumiałe.

  Kilkuletni, elegancko ubrany chłopiec powoli przechadza się wzdłuż brzegu niewielkiego stawu. Wszystko dookoła mnie traci kolory, staje się czarno-białe, a dźwięki dochodzą do moich uszu z wielkim opóźnieniem. Nienawidzę tego stanu, nienawidzę.

   – Nie widziałam cię z pięć lat!

  Uśmiecha się on tylko nostalgicznie, jakby naprawdę tęsknił. Prostuje palec wskazujący, resztę zgina i tworzy z dłoni prowizoryczny rewolwer. Celuje we mnie i strzela, odchylając przy tym nadgarstek, jakby naprawdę podziałała na niego siła odrzutu.

   – Paf!

  Wiązka energii mknie przez powietrze, a kiedy styka się z pobliską wioską, całkowicie i doszczętnie nią niszczy, zostawiając tylko grzyb dymu i popiołu.

   – A co? Tęskniłaś Lorelei?

  Przewracam oczami, słysząc swoje prawdziwe imię.

   – Miałam nadzieję, że już ciebie nigdy nie zobaczę. Nie bierz tego do siebie, ale gdy się pojawiasz, nagle coś się psuje i muszę uciekać. Przez twoje marudzenia i żądania zostawił mnie Michael. Wyskoczysz z jeszcze jedną, idiotyczną akcją i mogę pożegnać się z Estonem.

  On tylko krótko się śmieje. Niewinny, dziecięcy chichot zostaje spotęgowany przez jego moc, a przez policzki przechodzi cień w kształcie szczęki dzikiego zwierzęcia.

   – Czyli nie będziesz zachwycona – stwierdza rozbawiony i marszczy drobne brwi. – Pamiętasz o umowie, prawda? Nie możesz się wycofać. Jeśli spróbujesz mnie unikać, ignorować, a co najgorsze - przez oczy przechodzi rdzawy błysk – okłamać, pożegnasz się ze zdrowymi zmysłami. Choć to przecież niemożliwe. – Nagle znika, wyparowuje, jakby tak naprawdę nigdy nie istniał. Spinam się, kiedy czuję na karku mrowienie, gorący oddech, potężną energię i coś, co powoduje całkowite otępienie. – Znam każdą myśl każdego człowieka na tym świecie – szepcze to bardzo cicho. Przez chwilę, kontem oka, mogę dostrzec podłużny, czarny cień, który jest jego prawdziwą formą.

  Cień przesuwa się po ziemi, wyrasta z gruntu i ponownie formuje postać niewinnego, pięknego chłopca.

   – Dałem tobie oczy prawdy. Nie przechytrzy cię żadna iluzja, żadne kłamstwo. Ty natomiast musisz spełnić moją prośbę. Jedną na jeden rok. Nie odzywałem się przez wiele lat, ale teraz jesteś mi potrzebna. Zrobisz to, Lorelei. – Mruży oczy. – Nie masz wyboru.

  Zaciskam mocniej szczękę, ale się nie odzywam. Czasami wolałabym wierzyć, że moja rodzina została zamordowana przez Demony, a nie przez ludzi, w których wierzyłam, i którym ufałam. Teraz byłoby łatwiej. Potężna moc sprowadza same problemy, nie przyjemności.

   – Wyruszysz do Edno. – Prawie dławię się powietrzem, słysząc lokalizację mojego celu. – Udasz się do miasta Scor. Jest tam mężczyzna, Julius, posiada on pewien przedmiot. Zdobędziesz go i zakopiesz w wyznaczonym przeze mnie miejscu. Masz to zrobić natychmiast, nie mamy czasu. Wszystko – uśmiecha się podstępnie – ma idealnie się zgrać.

   – Ale to połowa kontynentu!

   – To nie jest już mój problem. Nie zapominaj, Lorelei – uśmiecha się wręcz szaleńczo i rozkłada ramiona, jakby chciał kogoś przytulić – świat jest po stronie tych silniejszych.

  Najpierw płoną jego oczy, zostawiając czarne oczodoły. Pożar przemieszcza się na resztę ciała i pochłania niewinne dziecko. Pomarańczowy ogień faluje, sylwetka zmienia swój kształt, a niski pomruk przechodzi przez ziemię. Energia wyzwolona z jego formy powoduje mój powrót do świata ludzi. Eston kontynuuje swoje nieciekawe historie, a ja nie wytrzymuję. Cały mój obiad ląduje w stawie.


   – Wiesz, Jason, myślałem o wakacjach. Wiesz, takich długich, przyjemnych wakacjach. Mógłbym całe dnie spać, niczym się nie przejmować, pić gorącą herbatę. Trochę poczytać. Od pewnego czasu uwielbiam książki. Pograłbym także w szachy i na fortepianie, teraz, mój przyjacielu, nie mam na to czasu. Jednak z drugiej strony – zakrywa skórzanymi rękawiczkami szaleńczy uśmiech – takie zadania są interesujące. Wręcz zabawne.

  Unosi lekko głowę i spogląda z góry na kobietę. Ma ona rozczochrane włosy, cienie pod oczami, rozmazany makijaż i przeraźliwie drży. Od kilku minut błaga o litość, przykleja się do nóg Jasona, który za każdym razem tylko ją odpycha.

  Cesarz kazał wytępić wszystkich członków Rady państwa Edno. Po zabiciu króla zapanował chaos, a teraz władca Alvaron pragnie przejąć cały kraj. Edno nigdy nie było tak słabe i wyniszczone.

  Czuje wewnętrzną pustkę. Czakry krzyczą, że już dłużej nie wytrzymają i pochłonie własnych towarzyszy. Na dodatek wykarmienie Ragnokhart i Habaist jest przeraźliwie wyczerpujące. Przyszpila go wieczny głód, którego żadne jedzenie nie może powstrzymać. Hamuje drżenie rąk i rosnącą ekscytację. Przed złapaniem jej rudych włosów w skórzane rękawiczki, przed odebraniem jej życia, przed zadaniem jej potwornego bólu porównywalnego do pożerania żywcem, stwierdza:

   – Wybacz. Przeraźliwie głoduję. 




Witam wszystkich!

Jak zawsze, proszę o wskazanie najmniejszych błędów i literówek. Przecież wiecie, że poprawiam je na bieżąco XD

Mam nadzieję, że ta wersja najbardziej Wam się spodoba. Nie ukrywam, Wiedza jest tutaj całkowicie inny. Bardziej... mnie dziecinny XD

W sumie nie mam nic do dodania XD Do następnego! Piszcie, co myślicie!

Wasza Irlenna

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro