Rozdział IV
Kara klacz stała przy ogrodzeniu wpatrując się w tor. Miała długą przerwę w bieganiu po pobiciu rekordu. Stała tylko i wyłącznie na pastwisku bądź w boksie, wiedziała, że już niedługo zacznie trenować do kolejnej gonitwy. Pragnęła już biegania po torze, w jej głowie pojawiały się tylko myśli, w których pojawia się ona triumfująca na innym torze. W oddali zobaczyła stajennego, który w dłoniach trzymał skórzany kantar.
- Ej California! - Wykrzyknął i pomachał przedmiotem w ręku.
Klacz zerwała się z miejsca i wystrzeliła jak z procy do wyjścia. Dała spokojnie założyć sobie kantar, ale w duchu tańczyła z radości. Stajenny sprawnie osiodłał Californię i wyprowadził ją na tor. Czekał już tam Art i Vincent. Dżokej od razu wsiadł na klacz, zaczęli rozgrzewkę. Kilka minut zabawy w stępie, później w kłusie. Karoszka była tak naładowana energią, że nie dało się z nią współpracować.
- Dobra weź już zagalopuj bo ona zaraz Ci sama wyrwie - powiedział Art.
Vinc dał klaczy delikatny sygnał do zagalopowania, ta wyrwała do przodu. Miała ochotę zrobić okrążenie cwałem! Nie galopem! Cwałem! Wiedziała, że jak nie będzie posłuszna, to wtedy będzie trening wytrzymałościowy. Uspokoiła oddech i wyrównała krok.
- Okrążenie, niech leci na łeb i szyję. Drugie okrążenie, trzymaj niech będzie miała krótki krok - wydał polecenie trener i wyjął z kieszeni stoper.
Black California pędziła jak nigdy dotąd, jej wydłużenie kroku było niesamowite, oddech nadal pozostawał spokojny, harmonia, która biła od niej była potężna. Radość tryskała z jej majestatu, Art z niedowierzeniem wpatrywał się w stoper. Klacz skończyła pełne koło i poczuła sygnał do zmniejszenia kroku. Posłusznie to zrobiła, ale nadal napierała na wędzidło w poszukiwaniu nawet lekkiego zmniejszenia kontaktu. Stawiała delikatne kroki, widać było że jest delikatnie spocona, grzywa leciała za Californią, tak samo jak Vincent poleciał z niej. Klacz nie poczuła gwałtownego braku ciężaru na grzbiecie, poczuła jedynie całą wolną wodzę. Znowu krok stał się bardziej obszerny, nie zwracała uwagi na nic, pędziła z ogromną prędkością. Wodze latały wokół Black Californii. Nagle stała się katastrofa. Nogi smukłej karoszki zaplątały się w pomoc jeździecką. Klacz runęła na ziemię. W panice próbowała wstać lecz to tylko skutkowało w jeszcze mocniejsze zaplątanie. Nic ją nie bolało, ale spanikowała. Nie wiedziała co miała zrobić. Nagle nadbiegła pomoc ze strony ludzi. Wszyscy zaczęli uspokajać folblutkę. Po chwili wszystko było już w normie, jedynie karoszka była cała spocona i zestresowana. U Vincenta sytuacja wyglądała gorzej. Jego ręka była złamana, Art postanowił zawieźć go na pogotowie. Stajenny odprowadził Californię do stajni, rozsiodłał ją i nakrył ciepłą derką.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hehe, chciałam jakiś zwrot akcji.
Czekam na opinię.
Czy coś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro