Rozdział I
Ziemia dudniła, w rytmie końskiego cwału. Chrapy rozszerzały się, i zwężały podczas oddechu. Oczy były zmrużone w koncentracji. Nogi harmonijnie lądowały na podłożu toru, szybkość z jaką biegła była niesamowita. Siła i majestat, to można było zauważyć od razu. Klacz cwałowała z wielką przyjemnością, była lekko wilgotna od potu. Dżokej, który jej dosiadał, miał ją cały czas na kontakcie, lecz nie mógł jej powstrzymać od takiej prędkości. Ludzi przebiegał dreszcz, na widok karej, młodej klaczy. Art Sherman, tak ten Art Sherman, który trenuje ojca tej klaczy, siedział na gniadym, starszym wałachu z stoperem w ręce. Jego oczy rozszerzyły się, gdy Black California pokonała ostateczny słupek podczas swojego treningu. Osoby, które towarzyszyły podczas treningu, stały za barierką, również trzymając stoper. Zdenerwowany Art podjechał do wstrzymanej już karoszki.
- Ale dostanie po głowie - zaśmiał się jeden z towarzyszących, Nick.
- Jaki masz czas? - Zapytał się oburzony trener.
- No poprzednio przecież, miałem 39 - powiedział dosiadający klaczy, Vincent.
- Nie, bo masz 32, miałeś ją wstrzymywać! - Wykrzyczał, galopując za kłusującą folblutkę.
- Wstrzymywałem ją! Nie moja wina, że ma aż tyle siły! Powiem tak sekretem, że potrafi biec o wiele szybciej - zaśmiał się młody dżokej.
- Świetnie cieszę się, a teraz z konia i do boksu ją - wskazał na Californię.
Vincent posłusznie opuścił grzbiet Blacky, i wyszedł z toru. Odpiął toczek, wszedł do stajni, i wprowadził klacz do przestronnego boksu.
- Ja zawsze dostaje po głowie, to przez Ciebie! - Zaśmiał się mężczyzna w stronę konia.
Black California wesoło parsknęła, gdy zdjęto jej siodło, od razu zabrała się za jedzenie siana. No cóż, po prostu była żarłokiem. Uwielbiała smakołyki, jak i swoją normalną paszę. Lecz na to drugie musiała poczekać, aż do wieczora.
~~~~~~~~~~~~
272 słowa. Łiiii w końcu napisałam coś o klaczach. Jakoś wygodniej piszę mi się o ogierach.
Zapraszam do oceniania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro