rozdział siódmy; nagość
Wybudzając się z silnego snu, o którym istnieniu w moim życiu zdążyłem już zapomnieć, poruszyłem palcami swojej prawej stopy, zginając je i prostując. Poczułem jak moja zimna skóra ociera się o przyjemnie polubowny materiał. Znajdując dłonią cienki koc, przyciągnąłem go do swojej brody jedną dłonią. Drugą spuściłem w dół, opuszczając luźno nadgarstek poza łóżko. Skrzywiłem się, marszcząc nos, kiedy coś chropowatego i jednocześnie śliskiego wsunęło się między mój palec wskazujący a środkowy, zostawiając na skórze lepkość. Zmarszczka oznaczała się na moim czole z większą wyraźnością, gdy ciepłe-lepkie-coś wypuściło na moją dłoń powietrze, fukając cicho. Niezidentyfikowany kształt zaczął głaskać moją dłoń, ocierając się o nią. Przekręciłem głowę, chowając gwałtownie rękę pod materiałem pierzyny i umieściłem twarz w wygodnej szparze na zagłówku kanapy. Zwinąłem bardziej swoje ciało, gdy ciężar zaatakował mój brzuch. Z wciąż zaciśniętymi powiekami, których nie potrafiłem rozdzielić przez sklejający je rząd długich rzęs, rozluźniłem swoje wargi, zwracając podświadomie uwagę na to, jak suche są. Wytknąłem język na dolną część moich ust, sunąc nim po wrażliwej, spierzchniętej skórze. W końcu ciężka chrypa opuściła moje gardło, znikając gdzieś w przełyku.
Materiał osunął się ze mnie. Szarpanie za mój delikatny kocyk wybudziło mnie doszczętnie, ocucając mnie, gdy nagły chłód uderzył w mój brzuch.
— Louis? — wychrypiałem, sięgając dłonią do swojej koszulki, którą pociągnąłem w dół, zakrywając nagą część torsu. Jednak moja garderoba została, tak samo jak poprzednio, szarpnięta w górę. — M-hm, Lou. Przestań — z moich ust wyrwał się urwany śmiech, kiedy chłopak nie posłuchał mnie, sunąc czymś miękkim po moim udzie.
Dopiero słysząc głośny, wibracyjny pomruk, uświadomiłem sobie, że ciężar siedzący na mnie wcale nie jest człowiekiem, a już zapewne nie jest mężczyzną o pięknej, nieskazitelnej skórze i cieple, które wytwarzał wokół siebie.
Uchyliłem powieki z towarzyszącym temu bólem oczu rozprzestrzeniającym się aż po skronie. Prędko otworzyłem oczy aż do wielkości spodków. Siedzący na moim podołku siwy kocur napiął się mocno, nastraszając swoją sierść. Syknął na mnie w głośny, przerażający sposób, unosząc swój grzbiet do góry, przy tym naprężając długi ogon. Widząc wielkie zębiska chwyciłem za koc, osłaniając nim całą swoją twarz, sprawiając tym, że kot spadł z dzikim wrzaskiem na podłogę. Spojrzałem na niego, wyglądając zza brązowego materiału, przysłaniając nim swoje usta. Kot z ogromem gracji, podniósł się, prostując wszystkie cztery łapy. Z uniesionym w nadobności pyszczkiem ruszył kręcąc apatycznie swoimi biodrami w stronę fotela, na którym ujrzałem Louisa. Jego twarzy towarzyszyło rozbawienie, gdy przyglądał się mojej nagłej histerii. Poklepując swoje udo, nie czekał dłuższej chwili, nim zwierzę wskoczyło na jego nogi, zwijając się na jego podołku z mroźnym spojrzeniem ulokowanym na mnie.
Louis uniósł dłoń, głaszcząc kota za uchem, na co ten pomachał swoim ogonem.
— Nie powinieneś straszyć mojego chłopca, Étienne.
Kot skulił się, nasłuchując ordynarnego głosu swojego właściciela. Szatyn przebiegł palcami po jego burej sierści. Zwierzę z aroganckiej postury przybrało rozluźnioną pozycję, zmieniając wyraz swojego pyska. Louis zachichotał na to, prostując opinające jego nogi jeansy.
— Grzeczny kot. Dobra, bardzo dobra kicia — poklepał wydęty brzuszek swojego pupila.
— Dobra kicia? — uniosłem na jego słowa brwi ku górze, opuszczając materiał z moich dłoni. Pokręciłem głową, widząc jak Louis nieudolnie stara się powstrzymać głośny napad śmiechu, zapewne myśląc, że to ujdzie mojej uwadze. — Chciał mnie pożreć! Głupi kot! Bardzo głupi! —wrzasnąłem. — Już miał moją dłoń, niemal wszystkie palce, w swojej paszczy.
— Nieprawda! — Louis zaśmiał się dźwięcznie, garbiąc swój kręgosłup w niewygodnej pozycji. — On cię lubi. Tylko trochę się wystraszył. Jest zwykle grzecznym chłopcem i na pewno nie miał na myśli pożarcia jakiejkolwiek części twojego ciała.
— Czy ty powiedziałeś, że on się wystraszył? On? — nie wierzyłem jego słowom. — To ja byłem pewien, że jestem zjadany przez potwora! — kot syknął na mnie nieprzyjemnie, przez co skuliłem się w sobie, grymasząc. — I ty nie reagowałeś — fuknąłem oskarżycielsko, unosząc na mężczyznę palec wskazujący. — W dodatku bawi cię to, Tomlinson. Mój strach jest dla ciebie dobrą zabawą, co?
— Nie, ależ nie, Haroldzie — zaprotestował szybko. — Nie twój strach, a to, jak mój kot dosłownie starał się pozbawić cię ubrań. A ty wymówiłeś moje imię. To nieco daje mi do myślenia.
Mimo mojej złości, poczułem przede wszystkim zażenowanie, wodząc wzrokiem po wszystkich elementach wypełniających pokój, byle ominąć spojrzeniem Louisa. Moje policzki zaczęły pąsowieć na ciemnoróżowy kolor; rozprzestrzeniające się ciepło biło w moje uszy i szyję. Zagryzłem wnętrze swojego policzka, w końcu zbierając w sobie tyle odwagi, by spojrzeć na szatyna.
— Ha, ha, ha — udałem śmiech, układając ciężki nacisk na każdą głoskę — nie jesteś zabawny. Ty, jak i twój otyły kot. Skąd on się tu tak właściwie wziął? Nie było go, gdy się tu pojawiłem.
— Och, był! — nie zgodził się, patrząc na mnie łagodnie. — Étienne przesiaduje przeważnie w łazience, albo w mojej sypialni, najczęściej śpiąc i leniuchując. I wcale nie jest otyły, zwyczajnie lubi jeść.
— Jest otyły — założyłem ramiona na swojej klatce piersiowej. Pomimo mojej groźnej postawy, byłem rozbawiony całą sytuacją, co Louis sam zauważył, trzymając dłoń w sierści kota. Obserwowałem uważnie to jak, zwierzę zaczęło czyścić swoją łapę krótkim, różowym językiem. — Étienne... — szepnąłem sam do siebie. — Co to za głupkowate imię?
Louis rozchylił swoje usta. Wyglądał jakbym uderzył go w twarz.
— Wybacz, ale musisz odszczekać te paskudne słowa — spojrzał na mnie spod byka, przyciskając zwierzę do własnego torsu w geście obronnym. — Rzecz jasna, imię mojego kota jest francuskie. Te francuskie są najpiękniejsze! — wyszczerzył się, nawiązując do pochodzenia własnego imienia. — Nie wiem jak mogłeś zhańbić imię kota, które sam mu nadałem!
— Wybacz mi, wasza wysokość — przewróciłem oczami w czuły sposób, prostując palce prawej dłon, by ułożyć ją na swoim sercu. — Co muszę zrobić, abyś wybaczył moją głupotę i okropne słowa, jakie padły z mych nieczystych ust?
Louis przybrał zamyślony wyraz twarzy, błądząc błękitnymi tęczówkami po drewnianej podłodze. Ułożył palec na swoim podbródku, napierając opuszkiem na skórę. Kciukiem zahaczył o dolną wargę, pocierając ją z uwagą. Nabrał do swoich płuc powietrze, wypuszczając z nieciasnego uścisku kota, który podreptał w nieznanym mi kierunku. To, jakim spojrzeniem Louis mnie obdarzył, wywołało mrożące uczucie na moich plecach lecz jednocześnie pobudziło w jak dotąd nieznany mi sposób. Jego wzrok spowodował we mnie ekscytację i drobny ogień zaciskający się w moim wnętrzu. Dreszcz przemykał nawet przez moje plecy. Kropla potu pojawiła się na moim czole.
Wstał w bardzo powolnym tempie, prostując się i ukazując nieświadomie piękno, jakim emanował. Jego filigranowa sylwetka w tym słabym świetle podobała mi się jeszcze bardziej, nieważne, że wielbienie jej w większy sposób było już na pewno niemożliwe. Postawił ku mnie dwa kroki, sprawiając, że podłoga zaskrzypiała pod naciskiem jego ciała. Zniknął mu z twarzy wyraz niefrasobliwego roztrzepania, a pojawiła się powściągliwość. Lęk przed nabraniem w swoje płuca większej ilości powietrza rozbudził się we mnie, nie pozwalając na wykonanie żadnego ruchu, który mógłby spowodować szmer lub inny niechciany szelest. Powietrze między nami zgęstniało; zacząłem zastanawiać się, czy tylko w moim odczuciu, czy może Louis poczuł tę samą rzecz.
— Odezwij się — jąknąłem, patrząc na niego lekko z dołu. Zniecierpliwiony podniosłem się ze swojego siedzenia, prostując pajęcze nogi. Stanąłem twarzą w twarz z Louisem, obserwując go w taki sam sposób, w jaki on patrzył na mnie, choć nie mogłem być pewien, czy wychodzi mi to tak dobrze, jak jemu. Wyciągnął dłoń, dotykając mojej skroni. Tym jednym ruchem sprawił, że poczułem się miękko.
Przejechał kciukiem pod moim okiem, dotykając zaczerwienionej skóry, z której po wybudzeniu opuchlizna nie zdążyła całkowicie zniknąć. Przekręcił lekko głowę, jakby nie mógł uwierzyć we własny pomysł, który przyszedł mu na myśl. Skrzyżował dłonie na wysokości lędźwi. Jego brwi rozluźniły się tak samo, jak każdy mięsień na jego twarzy, gdy poruszył ustami, chyłkiem w końcu się uśmiechając. Jednocześnie wyglądał zupełnie łagodnie, a z drugiej strony z niemałą niestosownością, trochę tak, jakby jakaś nikczemność zaczaiła się w zagłówkach jego czarnych myśli.
I rzeczywiście, moje przeczucia stały się być czymś realnym, kiedy z jego ust padło pytanie.
— Spędź ze mną intymną chwilę, Harry. Weźmiesz ze mną kąpiel?
W pierwszej kolejności pomyślałem, że nie może mówić poważnie, chociaż tembr jego głosu wskazywał na przeciwność moich domiemań. Nie odzywałem się przez drobną chwilę, mimo milczenia nie dostrzegając zawahania w oczach Louisa. Musiał być naprawdę pewny siebie oraz tego, że zgodzę się na ten układ. Moje policzki powoli pokrywały się szkarłatem. Dreszcz odcisnął piętno blisko moich uszu, rozciągając się na długości karku i wtedy z moich ust padła cicha, choć wystarczająca odpowiedź. Coś, czego nawet ja sam nie mógłbym przewidzieć.
— Dobrze — kiwnąłem głową, dyskretnie poruszając grdyką. Ramiona opadały obok moich boków, gdy zadarłem nosa do góry, dostrzegając niedowierzanie na bladej twarzy.
Louis wystawił do mnie dłoń. Widok ten wyglądał tak naturalnie, jakby stał przede mną w ten sposób nie pierwszy raz, ani nie drugi. Przymknąłem powieki i poczułem, jak moje palce owijają się wokół ciepłej, męskiej dłoni.
—*—
Obserwowałem jak jasne włoski stają dęba, zdobiąc moje długie, chuderlawe ramiona. Patrzyłem na to, z jaką delikatnością palce Louisa owijały się wokół mojego drżącego nadgarstka, kiedy stawiając coraz cichsze kroki, mężczyzna kierował mnie w stronę swojej łazienki. Powstrzymywałem zdenerwowane myśl, ciężki oddech i świadomość tego, że za kilka chwil Louis ujrzy mnie w całej okazałości. Zobaczy moje nagie ciało, będzie analizował każdą jego część, każdą skazę, zmarszczkę, czy przetarcie. Nie wiem, który lęk stawał się większy. Czy lęk przed Louisem i tym, co pomyśli, gdy zobaczy moje nieidealne ciało, czy lęk przed samym sobą, kiedy będę patrzył na moją nagą skórę. A może chodzi o coś całkowicie innego?
Kiedy przekroczyliśmy wspólnie próg łazienki, okazało się, że pomieszczenie jest niezwykle eleganckie i dużo większe, niż łazienka w moim własnym mieszkaniu - z resztą tak samo, jak reszta pomieszczeń. Wokół panowała przyjemna, świetlista biel, kilka srebrnych dodatków, ogromna wanna i wielkie lustro rozłożone na niemalże całej ścianie, znajdujące się naprzeciw naszym ciał. Zmarszczyłem brwi, obserwując nasze odbijające się w lustrzanym wirze sylwetki. Widząc swoją twarz doszedłem do wniosku, że wyglądam lepiej niż przez ostatnie dni. Lecz widok moich oczu, które z każdą godziną przez uszczerbki na moim zdrowiu psychicznym traciły na intensywności, spowodował szybki oddech, który ze świstem wciągnąłem przez pełne wargi.
Louis musiał dostrzec moją reakcję, gdy spojrzał na wannę, która napełniła się wodą już prawie stykając się z krawędziami. Podszedł do niej, zakręcając kran. Zawiesił wzrok na lustrze tak, jak ja przed chwilą, patrząc na nasze odbicia.
— Nie myśl tylko, że pawam narcystyczną miłością do własnego ciała — uśmiechnął się, powodując, że również na chwilę się rozluźniłem. — To lustro nie było moim pomysłem, a mężczyzny, który mieszkał tu przede mną wraz ze swoją małżonką. Kiedy się tu wprowadzili, oboje mieli po dwadzieścia lat — tłumaczył mi, wyciągając rąbki swojej luźnej, czarnej koszuli ze spodni. — Teraz są już staruszkami, znam ich historię. Uwierzysz, jeśli powiem ci, że ten mężczyzna zamontował tutaj to ogromne lustro, by każdego dnia, przy wspólnych kąpielach, móc obserwować ciało swojej ukochanej? Dokładnie przez pięć dekad ich małżeństwa podziwiał jej nagie ciało, nawet gdy oboje starzeli się, a ich skóry stawały się obwisłe i sflaczałe — zaśmiał się pod nosem. — Wprawdzie całe mieszkanie zostało remontowane, kiedy tylko postanowiłem się tu wprowadzić, ale ta jedna rzecz została tutaj - na swoim miejscu, i nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej.
Słuchałem w skupieniu, w tym samym czasie obserwując jak Louis pozbywa się guzików koszuli. Sam stałem tam zdrętwiały i niezdolny do ruchów.
— To piękne — szepnąłem bardziej do siebie, lokując spojrzenie na lustrze — byłem przekonany, że taka miłość przejawia się tylko w romansach które wszyscy skrycie oglądają, albo czytają.
— Prawda? — kąciki jego ust zadrżały, a nim mogłem sobie na to mentalnie przygotować, czarny materiał zsunął się po jego ramionach, aż wylądował na podłodze. Starałem się patrzeć w jego oczy, ale już po kilku sekundach pomyślałem "walić to". Mój wzrok powędrował niżej, wodząc po oliwkowej skórze zdobionej przez szare tatuaże, wcięciu w tali, zarysie żeber, ale i mięśni. Moje serce tłukło się w klatce piersiowej, a w policzki momentalnie uderzył żar. Wydawało mi się, że Louis zadowolony z mojej reakcji, uśmiechnął się delikatnie, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Przymknąłem powieki, łapiąc za materiał swojej koszulki. Pociągnąłem go do góry, czując jak rdzawe loki mierzwią się na wszystkie strony. W końcu koszulka wylądowała naprzeciw moich stóp. Nie patrząc dłużej w kierunku szatyna, złapałem za zamek spodni. Ściągając je w dół, pozbyłem się również skarpetek. Wyprężyłem swój kręgosłup. Zahaczyłem kciukami o gumkę bielizny, nie przejmując się puklem, który uderzył w moje czoło, gryząc mnie w oko; stanąłem całkowicie nagi, patrząc w lustro. Wtedy spojrzałem na Louisa.
Gdy zrzucił z siebie ostatnią część bielizny, z sercem niczym ptak przeżegnałem się, bijąc pokłony doskonałości jego ciała. I ponownie wciągnąłem w siebie niepełny oddech. Dotykałem go delikatnie wzrokiem, nie chcąc wyżerać dziury w jego napiętych udach. Obserwowałem jego ciało od najdrobniejszej kostki palca, zmierzwionych włosów, aż do rozluźnionych słojów mięśni.
Spojrzałem i na siebie.
Widziałem za wiotkie ramiona, za duże uda, wymięty pępek, okrągłe boki i pełno kości absurdalnie wystających poza profil ciała obleczonego alergiczną skórą.
Na samą myśl oblegał mnie wstyd.
Tylko, że... wtedy Louis powiedział coś, czego nigdy bym się nie spodziewał.
— Piękny, nagi mężczyzna — szepnął w moją stronę, a ja poczułem niepewność. Wręcz nie wierzyłem, że użył właśnie tych słów. Musiałem patrzeć na niego z wielką dezorientacją, skoro powtórzył: — Powiedziałem, że jesteś piękny — uśmiechnął się. — Zarówno twoje długie nogi, smukły tors, proporcje, które inspirowały Greków do tworzenia największych dzieł... twoja pierś, krępe ramiona, obojczyki. Widzę w tobie przedłużenie kształtów i siność, z jaką malował sam Modigliani.
Przez chwilę oddychałem nierównomiernie, nie wiedząc, co powiedzieć. Wszystkie słowa utknęły w moim gardle, a sam bałem się otworzyć drżące wargi, by nie opuścił ich jęk bezsilności.
— Jesteś... — przełknąłem ślinę... — pierwszą osobą, która skomplementowała moje ciało.
— Harry...
— Nie, posłuchaj — zamrugałem kilkukrotnie, zatrzymując go nieco zbyt gwałtownie. — Bałem się, że kiedy stanę przed tobą pozbawiony najmniejszego okrycia... bałem się, że zauważysz wszystkie niedoskonałości, które ja widzę. A ty uważasz mnie za pięknego.
— Rozumiem, że zostałeś skrzywdzony. Ale pamiętaj, że nikt nie może sprawić, że przestaniesz kochać samego siebie. Nie wiem, dlaczego postrzegasz własną osobę w tak zły sposób, ale chciałbym pokazać ci, że jesteś najśliczniejszym i najmądrzejszym chłopcem, jakiego mogłem poznać — mówił z wielką subtelnością. — Jesteś tylko zraniony i bardzo zagubiony, a ja chciałbym się tobą zaopiekować.
— Dziękuję.
— Nie — zaprzeczył, używając równie cichego tonu, co ja — nie musisz. Nie masz za co. Chodź, nie pozwalam ci się wstydzić — zaśmiał się sympatycznie, obserwując mój czerwony policzek. Uśmiechnąłem się szeroko.
Zostałem pociągnięty w stronę wanny. Podniosłem nogę, chwilę później pod stopą czując wodę, sięgającą na wysokość mojej łydki. Wchodziłem coraz głębiej, puszczając jego dłoń. W paru ułamkach powolnych sekund mur między nami zdawał się runąć, a ciała z miłości zaczęły płonąć. Zanurzony aż po brzuch, siedziałem patrząc na Louisa, który zajmował miejsce naprzeciw mnie.
Patrzyłem jak kładzie dłonie na moje drżące ramiona. Domyśliłem się, że dotyka ciemnych, poszarpanych smug, jednocześnie je obserwując, jednak w błękitnych tęczówkach nie dostrzegałem wyrazu obrzydzenia, a szczere współczucie. To, w jaki sposób Louis zmarszczył swoje brwi dało mi wiele do myślenia. Mimo wszystko nie gniewałem się za to, że dotyka mojego ciała. Właściwie nie czułem już nic.
Zupełnie tak, jakby nasze sny spotkały się i my w nich oboje byliśmy nadzy, ale inaczej niż w życiu, gdzie się rozbieramy. W momentach naszej nagości przepełnieni intymnością, siedzieliśmy naprzeciw siebie, już zupełnie bez wstydu i poczucia zażenowania. Nie czuliśmy ani chłodu, czy skrępowania, nie plątały się myśli o seksie, nasza nagość była tak naturalna, jak przyjście na świat i odejście na zawsze. Nadzy: tylko ten średniego wzrostu, błękitnooki szatyn i ja. Miałem wrażenie, że nasze ciała ozłocone pianą, choć w odległości od siebie, były złączone. I tak, ten moment był magiczny, i był nasz.
— Pierwszy raz, będąc nagim, czuję się zupełnie inaczej niż przed innymi mężczyznami — powiedziałem cicho, a zmarszczka cisnęła się między moimi brwiami. Louis spojrzał na szampon do włosów. Chwyciłem go, kładąc butelkę w jego dłoniach i odwróciłem się do niego plecami. Wywołałem tym przyjemne, bujające się powolne fale, które nas otoczyły.
— Nagość nie zawsze oznacza pozbycie się ubrań — chociaż nie widziałem jego poczynań, słyszałem jak otwiera butelkę i nalewa trochę pachnącego szamponu na dłoń, nim odłożył ją ponownie na krawędź wanny. Zmarszczyłem brwi, znów go nasłuchując. — Człowiek może zostać rozebrany nawet zostając w swoich ciuchach. Za każdym razem staje nago przed samym sobą, bądź innym człowiekiem, gdy pokazuje swoje uczucia, swoje piękno wewnętrzne i cierpienie.
Poczułem jak wtapia obie dłonie w moje włosy, przymknąłem powieki odchylając głowę w tył.
— To jest naprawdę intymny moment — kontynuował. — Bo ciała reprezentują całą prawdę o człowieku. To, co chcę ukryć poza zasłoną wstydu, dotyczy przede wszystkim świata mojego piękna i moich wartości. Czy to właśnie przez zakrywanie swojego ciała na porządku dziennym człowiek chce ukryć prawdę o tym, co skrywa w swym wnętrzu? Przecież nagość towarzyszy nam przez wszystkie dni naszego ziemskiego bytu. Od momentu narodzin, do momentu naszej śmierci. Dotyka najistotniejszych życiowych sfer. Skoro jest naturalnym elementem naszego życia, czemu ciągle wprawia nas w zakłopotanie?
Jęknąłem z przyjemności, kiedy Louis masował moją skórę, spłukując powoli pianę z moich włosów.
— Może lęk związany z odkryciem swej nagości nie jest wcale aż tak powiązany z fizycznymi aspektami i kompleksami? — rzucił pytaniem w powietrze. — Bo widzisz, według mnie dużo bardziej intymne niż odkrycie swojego ciała, jest odkrycie swoich lęków, emocji... cierpienia. Jest to dużo bardziej intymne, ale i odważne.
Lekkim oddechem zahaczył o moje ramię, sprawiając, że zamknąłem oczy.
— To nie moja dziedzina — zaśmiał się, mocząc moje włosy. — Nie znam się na piosenkach, nie znam się na aktorstwie, nie znam się i nawet nie chcę się znać, aby nie odbierać swoim estradowym i teatralnym doznaniom dozy niewiedzy. Jeśli jednak przywołuję z pamięci Edith Piaf, to dlatego, że nie kojarzy mi się ona ani ze sceną, ani sztuką aktorską. Wywołaną z pamięci, widzę ją wykrzykującą swoje szczęście i swój ból. W tysiącznych wpatrzonych w nią oczach rozbierała się z konwekcji, ze wstydliwości i absolutnie bezbronna, obnażona tak całkowicie, że bardziej niż naga krzyczała swoją rozkosz miłości, swoją udrękę rozstania, swoją radość, rozpacz i wszystko, co może pomieścić ludzkie serce.
— Myślisz, że lepiej jest odkryć prawdę, nawet gdy nie jest doskonała? — szepnąłem, odwracając na chwilę wzrok na Louisa.
— Każdy człowiek zasługuje na prawdę. Świat byłby łatwiejszy, gdybyśmy się nie oszukiwali. Ale ludzie są zbyt tchórzliwi. To takie dziwne, ponieważ... przecież prawda jest teoretycznie tą dobrą rzeczą, lepszą, a my i tak wolimy wybierać kłamstwo z przykrywką, że robimy tak dla dobra swojego lub kogoś. Ale nie. Nie uważam, by kłamstwo było dobre w żadnym przypadku. Ubrania są dla nas w pewnym sensie taką maską, strefą komfortu, czymś, za czym możemy się schować. Tylko... po co się oszukiwać? To tak jak w sztuce: albo kostium, albo nagość. Chociaż niekiedy budzą się wątpliwości: czy ten-
— Czy ten kostium nie jest nagością, czy ta nagość nie jest kostiumem?
Moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Przez chwilę byłem zły na siebie za to, że przerwałem tak niesamowitą wypowiedź Louisowi. Jednak kiedy szatyn ucałował moje ramię, wiedziałem, że nie zrobiłem nic złego. Odchyliłem nieco głowę, zaciskając zęby na dolnej wardze.
— Właśnie tak, skarbie — szepnął, sięgając po coś, przy tym wyprężając całe ciało. Sięgnął dłonią do umywalki, na której zobaczyłem paczkę papierosów i zapalniczkę. Z leniwym uśmiechem odwróciłem się do niego przodem. Louis spojrzał na moje wargi. Przyglądał się mojej twarzy, wkładając między moje usta jednego papierosa. Osuszonymi wcześniej za pomocą ręcznika dłońmi zbliżył zapalniczkę do końcówki papierosa. Kiedy tytoń zapalił się, wciągnąłem powietrze w płuca, czując nikotynowy posmak. Louis wyciągnął papierosa z moich ust, a ja wypuściłem z nich obłoczek dymu. Uśmiechnął się, samemu wkładając tego samego papierosa między wargi.
— Nie sądziłem, że naprawdę poczęstujesz mnie papierosem — wyznałem.
— Przez twoją delikatną urodę przez chwilę poczułem się jakbym dawał papierosa dziecku — zakpił, co sprawiło, że rzuciłem w niego srogim spojrzeniem. — Oj no, nie musisz się burmuszyć, wyglądasz jak aniołek. Właśnie dlatego ta trucizna ci nie pasuje.
— Mówisz tak, jakbyś wcale nie wypalał paczki dziennie. Za każdym razem widzę cię z papierosem w ręce — pokręciłem głową. — Lepiej powiedz mi, dlaczego tak nagle przepadłeś na te kilka dni.
— Tylko wtedy, gdy wymyjesz moje plecy — zarzekł się całkowicie poważnie, kładąc gąbkę na moim kolanie. — No już, nie musisz się od razu tak rumienić, to tylko plecy. Choć inne doświadczenia na pewno byłyby równie przyjemne.
— Słucham? — zakryłem jedną dłonią swoje oczy. — Nie powiedziałeś tego — zacząłem kręcić głową. Louis wybuchł śmiechem.
— Wyszło całkiem zabawnie, ale i gorącą. Wprost uwielbiam cię onieśmielać.
— Robisz to cały czas, Lou.
Cały czas, pomyślałem. Ścisnąłem gąbkę, sięgając do ramienia szatyna, a następnie nieśmiało dotknąłem nią jego skóry. Pisnąłem, gdy mężczyzna chwycił za moje biodra, wbijając w nie palce i przyciągnął mnie bliżej siebie. Roześmiałem się, patrząc na to, jaka plama wytworzyła się na podłodze.
— Louis! — zbeształem go, jednak uśmiech cisną się na moją twarz. — Zalałeś mojego papierosa — oskarżyłem go, kierując wzrok na zwiniętą fankę, która tkwiła w dłoni Tomlinsona.
— Twojego? — parsknął. — Nie martw się, mam ich więcej. I po prostu chciałem żebyś był bliżej. A odpowiadając na twoje pytanie, odwiedziłem Rotterdam. Tak, jak powiedziałem wcześniej, musiałem pomóc matce. Złamała rękę, a na głowie przecież ma cały dom i czwórkę dzieci. Musiałem jej pomóc przynajmniej w opiece nad młodszymi bliźniakami, starsze dziewczynki są już niemal dorosłe, tak jak Charlottie i Felecite, ale Doris i Ernes to małe rozrabiaki. A mój ojciec? Ciągle uważa, że ma zbyt wiele pracy na głowie. Znów gdzieś przepadł, nie wiadomo gdzie się znajduje. Ach, ileż on ma roboty! Nikt przecież nie kazał mu otwierać trzech firm rozstawionych po całej Holandii!
Louis przeplatał ironię w swoje słowa. To, w jaki sposób to czynił utwierdziło mnie w domyśle, że nie ma zbyt owocnych relacji z ojcem.
— Trzech? — skrzywiłem się, wypuszczając wodę na jego kark. — Chyba nigdy nie wspominałeś o tym, z jak zamożnej rodziny pochodzisz.
— A po co? — wzruszył ramionami. — To kompletnie nieistotne. Od zawsze miałem ojca za szaleńca, ale on uważa, że jest artystą, a jego zdaniem każdy artysta powinien w pełni oddać się sztuce. Dlatego w tym roku otworzył trzy galerie sztuki, „Mark Raven Art Amsterdam", „Maastricht" oraz w tym jedną z nich oddał w moje ręce, „Mind Mystery."
— J-jak to? – skarciłem się za jąknięcie. – Mówiłeś, że pracujesz w muzeum sztuki, ale nie, że jesteś...
— Właścicielem — dokończył za mnie. — To naprawdę nieistotne, Harry — powtórzył swoje wcześniejsze słowa, kręcąc głową. — Ale wiesz, co mnie przeraża najbardziej? Ojciec zarzekł się, że gdy umrze... Co z tego, że ma dopiero pięćdziesiąt sześć lat? Zarzekł się, że gdy odejdzie z tego świata odda wszystkie te miejsca mnie, a ja wcale tego nie chcę. Traktuję „Mind Mystery" jak swoje dziecko, ale wcale nie zależy mi na całej reszcie jego galerii.
Nagle mój umysł się rozjaśnił. Teraz już wiem, skąd tyle nowoczesności i ekskluzywizmu w domu Louisa. Już wiem, co oznaczały jego wcześniejsze słowa o jego własnych obrazach.
„Jest miejsce, w którym trzymam je wszystkie."
Wtedy chodziło mu o jego własną galerię sztuki! Nie wierzę, ale Louis Tomlinson jest jakimś pieprzonym bogaczem.
— Cóż... — odchrząknąłem — to dla mnie wielkie zaskoczenie. Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Spokojnie stać cię na większe i lepsze warunki mieszkaniowe. Dlaczego chowasz się tutaj, w najbrzydszej ulicy całego miasta?
— Może słowo „chowasz", jakiego użyłeś jest właściwie, drogi Harry. Wcale nie chcę być wielkim, rozpoznawalnym malarzem na skalę światową, jakby to ujął mój ojciec. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem. Chcę pozostać zwykłym Louisem.
Przez chwilę marszczyłem brwi, ale w tym samym momencie całkowicie go rozumiałem.
— Wiesz... Chyba chciałbym, żebyś zabrał mnie do swojej galerii. Ale musiałbyś to zrobić jeszcze przed rokiem szkolnym — powiedziałem, lekko się uśmiechając. Za to Louis wręcz szczerzył się do mnie, łapiąc mnie za rękę. — Masz tydzień, a to niewiele.
— Zabiorę cię tam, obiecuję, najpiękniejszy! Zabiorę cię nawet na most Magare Brug, jest po drodze do mojej pracy. Przecież to ponoć najpiękniejsze miejsce w Amsterdamie! Znam tamtejsze dzielnice jak własną kieszeń, oprowadzę cię po nich — ścisnął moją dłoń pod wodą. — A teraz wolałbym, żebyśmy już stąd wyszli. Woda zaczyna robić się zimna.
— Masz rację — nie stawiałem oporu.
Louis podniósł się z wanny. Obserwowałem jego napinające się pośladki i to, w jaki sposób woda spływała wzdłuż jego ciała, zostawiając na nagiej skórze białą pianę. Otworzył szafkę, wyciągając z niej dwa ręczniki. Jeden z nich owinął wokół swoich krągłych bioder. Drugi użyczył mi.
— Osusz się i poczekaj na mnie. Przyniosę ci coś do spania.
Kiedy wyszedł z łazienki, westchnąłem, zasłaniając obiema dłońmi swoje usta. Powstrzymywałem się od głośnego, uradowanego okrzyku. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że umówiłem się z Louisem na randkę.
Po opuszczeniu wanny, chwyciłem ręcznik, osuszając swoje ciało. Kiedy Louis wszedł do łazienki miał już na sobie szare dresy, które dobrze znałem, a w dłoni trzymał bordowy materiał.
— Nie wiem w czym śpisz na co dzień, ale jeśli chcesz, tu są spodnie, a tu koszulka. Wiem, że lubisz „The Rolling Stones" — wystawił materiał w moim kierunku. — Znalazłem ją na dnie szafy, jest bardzo rozciągnięta. Jeśli oczywiście chcesz, możesz również spać w samej bieliźnie. Jednak moja może być za duża na twój chudy tyłek. — mówiąc, położył przyniesione rzeczy na toalecie.
Znów udałem, że jego słowa mnie uraziły. Robiłem tak odkąd za każdym razem w trakcie tego widziałem na jego twarzy ten głupi uśmiech. Czerpał szaleńczą satysfakcję z dokuczenia mi.
— Myślę, że posłużę się twoją koszulką — uśmiechnąłem się, patrząc na niego z politowaniem. Pomieszczenie wypełniła cisza, którą przerwałem swoim chrapliwym głosem. — Huh. Podnieciłeś się.
Jak na znak, głowa Louisa powędrowała w dół. Czarne bokserki bardzo dobrze opinały jego napierającą na materiał męskość. Jego penis wyglądał na wpół twardego. Mięśnie na jego torsie poruszyły się, gdy zaczął ciężej oddychać. Przymknął powieki, wcale nie wyglądając jednak na zażenowanego.
— Ty też — odpowiedział krótko, opierając się o framugę drzwi. Przeniósł ciężar ciała na lewe biodro, wypychając lekko nogę naprzód. Rozchyliłem wargi, nawet nie musząc spoglądać na mojego penisa, gdy ten drgnął. W przeciwieństwie do Louisa, zarumieniłem się krwiście, unikając jego spojrzenia. — To nic złego — wzruszył ramionami. — To jest normalna reakcja ludzkiego ciała. Moja erekcja to nic innego jak twoja sprawa, ponieważ jesteś piękny, niewinny, ale i cholernie seksowny i, um, nawet nie wiesz jak wielu sił i samokontroli potrzebuję, by nie rzucić się na ciebie jak zwierzę. Myślę, że powinienem wyjść, nim to się stanie. Poczekam na ciebie w kuchni, robiąc kolację. Kiedy spałeś kupiłem kilka produktów, u-hm, myślę, że mogę zrobić makaron jeśli lubisz, jeśli nie lubisz pomyślałem też nad zapiekanką, ale trzecią opcją jest coś w ogóle niesłonego, jeśli nie lubisz jeść słonych rzeczy, a wszystkie poprzednie opcje raczej takie były. Dziwne, że wcześniej nie wpadłem na coś bardziej słodkiego, bo w końcu pracujesz w kawiarni, gdzie są słodkie rzeczy i-
— Lubię... — przerwałem jego paplanie.
Spojrzał na mnie z dezorientacją.
— Makaron. Makaron będzie w porządku, u-hm, lubię makaron — przełknąłem ślinę.
— W porządku — westchnął z ciężkością. — Makaron, kochanie — zaśmiał się, zostawiając mnie samego.
Spojrzałem w lustro nawet z odległości kilku kroków widząc moje zaróżowione policzki, rozszerzone źrenice i błysk, który łamał zieleń w moich tęczówkach. I jak to możliwe, że wyglądałem jak zupełnie inna osoba, niż jeszcze o poranku tego samego dnia? Czułem się szczęśliwy, ale również szalony. Louisie Tomlinson... to twoja wina.
**
Proszę, dajcie znać co o nim myślicie, bo ja, cóż, nie jestem dobra w opisywaniu takich scen i wciąż się ich boję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro