Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział siedemnasty; być artystą

— Co to znaczy być artystą? — pytanie padło jak strzała z procy, kiedy profesor zajęć artystycznych po tym, gdy wszyscy zajęli swoje stanowiska rozejrzał się po nas, jakby chciał już teraz, na pierwszej lekcji, rozstrzygnąć, kto jest bardziej zaangażowany w lekcje, a kto mniej. Jego dłonie składały się w tak zwaną piramidę. Gość miał na sobie zgniłozieloną koszulę z falbaniastym deseniem, a na to nałożony czarny garniak z guzikiem zapiętym na wysokości trochę wystającego brzucha, w kolorze komponującym się z matowym materiałem spodni. Wyglądał na nie więcej niż czterdzieści lat; jego twarz nabrała już trochę zmarszczek, a krótko przystrzyżona czupryna siwych włosów na skroniach, lecz wyróżniał się spośród innych nauczycieli bezkresną elegancją.

— To znaczy unosić się na latającym, kolorowym dywanie ponad światem obok realnych trosk i problemów. Artysta nie czuje głodu, nigdy nie jest mu zimno, niczego mu nie brakuje, bo ma do dyspozycji bogate życie wewnętrzne, a nawet jeśli poczułby zwykły, przyziemny, fizyczny głód, nie traktuje go poważnie. Skoro artysta ma szansę na zatrudnienie na bezpiecznym etacie w korporacji, co zapewniłoby mu stały dopływ dochodów, uregulowałoby oświadczenie za mieszkanie, zagwarantowałoby chleb oraz buty na zimę, on i tak odrzuca możliwość pracy w stabilnej, dużej i prężnej firmie, w zamian wybierając niepewność jutra, nieregularny i wątpliwy zarobek od dzieła do dzieła. Tym samym nie należy mu współczuć. Normalny człowiek zwykle nie bierze pod uwagę, że praca na etacie w korporacji zapewne osłabiłaby wrażliwość twórczą artysty, pozbawiła go sił witalnych, niezbędnych do tworzenia jasności myśli i kreatywności, tymczasem sztuka nie znosi kompromisów i półśrodków. Być artystą kojarzy się powszechnie z byciem lekkoduchem, podczas gdy polega ona na szalonej, wysiłkowej odpowiedzialności. Nie da się być artystą na pół gwizdka przez osiem godzin dziennie, wypełniać dokumenty i stosy papierów w pracy biurowej, a potem spokojnie wrócić do domu, zjeść ciepły obiad i zabrać się za sztukę. Mechanizm twórczy zupełnie w ten sposób nie działa, dla mnie bycie artystą oznacza deklaracji, określonej postawy życiowej, zgodnej z głosem serca. Niekoniecznie trzeba coś stworzyć, by być artystą, najważniejsze jest to, co w głowie, w duszy i wrażliwości. Zdolność do niezależnego indywidualnego myślenia jest nieodłączna, pierwszoplanowa, talent to rzecz drugorzędna. Życie artysty jest niezwykle pociągające dla ludzi zwykłych. Utarł się stereotyp malarzy w pelerynach, poetów w rozwianych płaszczach, pięknych mus, ale tak naprawdę artystą może być każdy z was: ty, ty i ty, chociaż ten sweter jest całkiem obrzydliwy, chłopaku — wskazał kolejno na trzech uczniów zajmujących ławki w pierwszych rzędach. Wszyscy się zaśmialiśmy na jego uwagę. — Chciałbym na tych zajęciach wyciągnąć artystyczną część duszy każdego ze swoich uczniów. Nie będę skupiał się na estetyce, technice, to nie jest najważniejsze. Będę szukał w was i w waszych pracach emocji i waszej wrażliwości. Przekazywanie uczuć: pozytywnych, negatywnych, wzburzonych, może być to smutek, szczęście, gniew, cokolwiek wam doskwiera. Pragnę, abyście pojęli, czym jest sztuka i jak być artystą.

Dopiero, kiedy profesor Berg zakończył swoje wprowadzenie do zajęć, zauważyłem, że tkwię na samym środku klasy z rozchylonymi ustami - wśród uczniów, którzy mieli na twarzy wyraz zdezorientowania lub uwielbienia i nic pomiędzy. Skoro mój zachwyt jest już tak wielki na zwykłej lekcji organizacyjnej mogłem tylko spodziewać się, że zajęcia te będą moimi ulubionymi.

Podejście nauczyciela od razu przywołało moje myśli do Louisa. To, jak opowiadał o byciu artystą łączyło się niezaprzeczalnie z opisem Tomlinsona i jego osobowością.

A może już po prostu jestem tak szczeniacko zakochany, że każdy motyw sprowadza moje rozważania do jego osoby? Tak, to pewnie też ma wpływ.

Niby widzieliśmy się dopiero wczoraj, a dzisiejszego ranka życzył mi miłego dnia w postaci sms-a, ale to wciąż zbyt mało, kiedy ja tak tęskno marzę o posiadaniu jego ust na każdej części mojego ciała...

Bawiłem się długopisem, okręcając go między palcami i odruchowo spojrzałem na dziewczynę siedzącą ze mną w ławce, która posłała mi uśmiech, gdy tylko złapała mój rozwichrzony wzrok.

— Teraz napiszecie własną notatkę — profesor w trakcie tego, gdy usiadł za swoim biurkiem, chwycił kubek z kawą z automatu i upił łyk, klikając w coś na komputerze, dzięki czemu temat wyświetlił się na tablicy multimedialnej. — Podsumujcie w kilku zdaniach to, o czym mówiłem, a na końcu napiszcie, czym według was jest bycie artystą i co się z tym wiąże. Wystarczą trzy konkretne zdania, ale postarajcie się. Na koniec pierwszego semestru będę wystawiał ocenę z wszystkich zadań, jakie tam naskrobiecie — patrzył na nas nieprzychylnie.

Jeden z chłopaków, z którym przez cały okres znajomości rozmawiałem tylko kilka razy, podniósł rękę i następnie, gdy Berg skupił na nim spojrzenie, zapytał:

— Czy na następnej lekcji będziemy już coś rysować?

Berg oparł łokieć na biurku, ocierając opuszkami palców swoją żuchwę. — Szkicować. Na razie będziemy uczyć się jedynie proporcji i tego, jak je zachować w pracy, ale tak - wykonany parę szkiców. Oprócz tego rozdam wam kserówki i będziemy opisywać anatomicznie budowę ludzkiego ciała, to, co macie z resztą w podręcznikach. Później dopiero, po przerobieniu podstaw zadam wam jakąś pracę domową na dowolny temat, żeby ocenić z kim i z czym mam do czynienia. Kto wie, może jest tu wśród nas jakiś świadomy już artysta? Chcę was jak najbardziej poznać — na jego twarzy wyjrzał mikry uśmieszek. — Niczego się nie bójcie i nie stresujcie się. Tak jak mówiłem, nie będę oceniał waszych zdolności tylko to, jak podchodzicie do danego tematu. A teraz, jeśli nie macie żadnych pytań, możecie zająć się pisaniem.

Przegryzłem dolną wargę, wygładzając stronę w swoim zeszycie. Zdecydowanie nie mogłem się doczekać, aż pochwalę się Louisowi jakiego świetnego mam nauczyciela i może czasem będę zwracał się do niego o jakieś rady? W końcu on jak nikt inny zna się na tych tematach. To byłoby niesamowite gdyby pomagał mi z jakimiś trudniejszymi, praktycznymi rzeczami.

Do: Louis

Mógłbym dzisiaj do ciebie przyjść po pracy?"

Podczas wysyłania wiadomości towarzyszył mi gryzący mój bok niepokój. Za każdym razem, kiedy jakaś inicjacja wynikała z mojej strony czułem ten dziwny lęk, że może jednak za bardzo się narzucam. Ale powinienem oswoić się z tym, że zaangażowanie powinno być równe po obu stronach. Dlatego teraz wysłałem wiadomość wraz z wyjściem z klasy z towarzyszącym brzękiem dzwonka oznaczającym finalny koniec dzisiejszych lekcji. Schowałem telefon do bocznej kieszeni spodni, nie oczekując szybkiej odpowiedzi, gdy godzina na wyświetlaczu wyznaczała czas pracy Tomlinsona. Z nikłym, zadowolonym z siebie (chociaż trochę zdrętwiałym) uśmiechem, skierowałem się na poniższe piętro już widząc stojącą przy własnej szafce Emily. Akurat układała na półce kolejno książki, kiedy zza jej ramienia wychylił się jeden z maturzystów. I to w dodatku taki, który kiblował.

Chciałem zainterweniować, gdy położył rękę na jej ramieniu, więc prędko pojawiłem się obok.

— Weź rękę z mojego ramienia, Mitch — Emily mruknęła, obrzucając bruneta najbardziej poirytowanym spojrzeniem, na jakie było ją stać.

Starszy uśmiechnął się, przymykając drzwi jej szafki i osunął dłoń na talię nastolatki.

— Hmm... — wymruczał — gdzie byś chciała, bym ją położył?

— Najlepiej wsadź ją sobie w dupę — splunęła niewidzialnymi strugami obrzydzenia, odtrącając olbrzymią dłoń piwnookiego, który tylko prychnął, dołączając do grupy kolegów stojących przy wyjściu z budynku.

Parsknąłem śmiechem, opierając bark w oczekiwaniu, aż moja przyjaciółka ostatecznie schowa wszystkie kręcone włosy pod czarną czapkę.

— Ale go załatwiłaś — śmiałem się, gdy sam zasunąłem zamek kurtki, wyciągając z własnej szafki również szal.

— Czy on myśli, że jestem jak jedna z tych mitochondrium z jego klasy? — mimo rozbawienia była wciąż pogniewana, zamaszyście zakładając torbę przez ramię. — Taki typ faceta jest najgorszy. Ten, który myśli, że każda rozłoży przed nim nogi. Następnym razem nie będę się ograniczać tylko do słów.

Uśmiechnąłem się w absolutnej zgodzie, podświadomie chcąc nawet zobaczyć, jak w końcu ten natarczywy dupek dostaje w twarz, najlepiej obuchem, bardzo ciężkim.

— A ty co, mruczku? — przyglądała mi się bardzo uważnie, przekręcając kluczyk w szafce i schowała go w torebce. — Dawno już nie byłeś taki cichy.

— Jestem po prostu zdumiony dzisiejszym dniem... — ugiąłem kolana, wykonując przy tym ruch, który rozbawił brunetkę. Złapała mnie pod ramię i wspólnie zaczęliśmy kierować się do wyjścia, całkiem żwawo, żeby zdążyć na autobus. — Wszystko układa się naprawdę dobrze i jeszcze ten nauczyciel od zajęć artystycznych, wiesz który, zaimponował mi.

Emily jęknęła. — Czy to jakiś fetysz, czy po prostu wyjątkowa słabość do artystów?

Naburmuszyłem się, w tym samym czasie wywracając oczami.

— Imponuje mi ich światopogląd, ale mógłbym oddać się tylko jednemu — chociaż moje policzki od razu spąsowiały, tym razem mogłem zrzucić winę na mroźne powietrze, które kontrastowało z przełamującymi je promieniami słonecznymi.

Emy skinęła głową na mój bordowy szalik. — Lubisz go — stwierdziła, czemu nie mogłem zaprzeczyć. — To naprawdę miłe, że trafiłeś na kogoś tak dobrego.

Chciałem już odpowiedzieć, kiedy mój telefon zawirował w kieszeni. Przegryzłem dolną wargę z chichotem przy uchu zrywając się do odczytania sms-a.

— Tylko na to czekam — Emily przeczytała wiadomość na głos, po tym odchylając twarz w kierunku bezchmurnego nieba z jowialnym uśmiechem. — Tak, jak teraz myślę, chciałabym się cofnąć do tych czasów ciągłej finezyjności, niewinnego łapania się za dłonie pod kocem, tego stałego zawstydzenia związanego z pierwszymi randkami i pierwszych pocałunków. To taki beztroski okres — mówiła, gdy odpisałem prędko, znowu ukierunkowując myśli na słowach przyjaciółki.

Widziałem błyszczące oczy Emily, sposób w jaki jej usta formowały się w uśmiechu, oczy wędrowały na brudny chodnik i nie mogłem nie powiedzieć: — Wow, a kiedyś byłaś taką zimną suką.

Emily błyskawicznie przeniosła na mnie skołowane spojrzenie, uderzając mnie łokciem między żebra.

— Hej, przecież mam rację!

— No wiem!

— Więc za co to? — wydąłem wargę, drapiąc się po zranionym miejscu.

— Właśnie dlatego, że masz rację —  wyrzuciła orientacyjnie swoje ramiona. — Michael sprawia, że nie mogę być dłużej zimnym draniem, robi ze mnie miękką kluchę, a ja nie mogę być miła dla ludzi. To takie nie w moim stylu — mówiła obscenicznie, a ja tylko przyglądałem jej się, kręcąc głową. W idealnym momencie zauważyłem, że nasz transport już czeka na przystanku, więc skinąłem głową, ciągnąc przyjaciółkę za nadgarstek, żebyśmy wspólnie pognali w stronę autobusu.

Zaledwie pół godziny temu zajmowałem się wypakowaniem towaru z kartonowych pudeł, a teraz w końcu Emily podpuściła mnie, mówiąc, że to ten czas. Czas na rozmowę z naszym pracodawcom. I były dwie opcje, albo nie tracąc dobrego humoru podwyższy moją comiesięczną pensję, albo tylko mnie wyśmieje patrząc tym swoim wzrokiem dorosłego i do końca moich dni pracy w lokalu będzie traktował mnie nieprzychylne. Nie wiedziałem, w którą opcję wierzę bardziej, kiedy już stanąłem przed drzwiami jego małego gabinetu, tracąc na chwilę dech w piersi, gdy zapukałem we framugę. Poprawiłem fartuch, gdy po drugiej stronie rozległ się głos Marka pozwalający mi wejść do środka. Wydawało się, że ma dobry humor, więc nie mogło pójść źle, prawda?

— Harry! Co cię do mnie sprowadza, dzieciaku? — w tym momencie już lekko uśmiechnąłem się pod nosem, czując przez chwilę wygraną pozycję. — Mam dużo czasu, więc nie musisz się wstydzić. Siadaj, kolego.

Przełknąłem ślinę, nie zdobywając jeszcze odwagi, żeby się odezwać, ale nadeszło to w następnym momencie. — Więc, szefie — uhonorowałem jego status, akcentując słowo — uch, naprawdę się staram spełniać swoje obowiązki jak najlepiej od samego początku pobytu tutaj. Jestem- jestem bardzo wdzięczny, że w ogóle przyjąłeś mnie, gdy inni tego nie zrobili i- i traktujesz jak rodzinę. Jestem naprawdę- dobrze, um... do rzeczy. Chodzi o to, że... moja sytuacja finansowa nie jest dobra i oczywiście nie mam na myśli jakiś błahostek, po prostu ciężko mi jest... naprawdę ciężko spłacać mieszkanie i... tak dalej.

— Chcesz podwyżki? — wciął się, za co z jednej strony byłem mu dogodnie wdzięczny, ponieważ czułem, że mógłbym za chwilę zemdleć przez brak oddechu, który zapomniałem produkować. Z drugiej strony widziałem, że jego wzrok nabrał ostrożności i przez chwilę naprawdę poczułem się jakbym przeskrobał coś złego.

— U-uważam, że... sądzę-... Należy mi się? Mam na myśli...

— Spokojnie Harry — skinął do mnie, sięgając po czystą szklankę i dzbanek z wodą, następnie podając mi napój z plasterkiem cytryny.

— Tak, dziękuję — zaśmiałem się nerwowo. — Od początku wykonuję swoje obowiązki wzorowo, sam tak uważasz, wprowadziłem kilka zmian w przepisach, pomagałem ci w wystroju. Mam też kilka pomysłów w rękawie, o których ci jeszcze nie mówiłem, ale... Naprawdę angażuje się w to miejsce, chociaż czuję, że w tym roku będzie mi cholernie ciężko wszystko pogodzić i chodzi o to... Muszę mieć za co żyć, Mark. M-możesz mi pomóc? — zamrugałem kilkukrotnie.

— Och, chłopie, oczywiście nie ma problemu — rozdzielił dłonie, które dotychczas łączył ze sobą opierając na nich brodę. — Nie wiem jak mogłeś obawiać się, że mogłoby być inaczej. W takiej sytuacji oczywiście chcę ci pomóc. Wzbudzasz we mnie w jakiś sposób podziw, bo cholera, gdy ja byłem w twoim wieku... aj — skrzywił się, rozbawiając mnie swoją miną — podoba mi się twoja samodzielność i Emily już ze mną rozmawiała. Nie martw się, nie mówiła nic szczególnego, powiedziała tylko, że masz jakieś problemy. Możesz na mnie liczyć w kwestii finansowej, tylko pamiętaj, że nie będę na ciebie przymykał oka, gdy zauważę, że nie spełniasz swoich obowiązków w stu procentach.

— Ależ tak jest, szefie — kiwnąłem zamaszyście głową, czując jak kamień spada z mojego serca.

Po uzgodnieniu z Markiem dodatkowej sumy, jaką będę dostawał, wymieniliśmy jeszcze parę zdań i po tym szef dosłownie wygnał mnie z pokoju, zaganiając do roboty. Przegryzłem dolną wargę, od razu rzucając Emily pogodny, znaczący uśmiech i stanąłem za ladą nie ściągając go ze swojej twarzy, jednak w głowie odliczałem godziny do końca mojej zmiany.

—*—

Kiedy wchodziłem do mieszkania, stawiałem stopy na drewnianej powłoce naprawdę delikatnie, jakbym lękał się, że mogę zniszczyć tę miłą gęstość, którą czułem w powietrzu. Domowość. Mieszkanie Louisa było dla mnie miejscem, które odcinało mnie od całej reszty świata i pozwalało czuć się komfortowo tylko w jego towarzystwie. Z zapachem męskiego żelu pod prysznic, którym również pachniała pościel, zapachem drewna i bezpieczeństwa. Poruszałem się powoli, zatrzaskując za sobą drzwi i zawołałem imię Louisa, który jednak mi nie odpowiedział tak, jak mogłem się tego spodziewać. Głucha cisza przemknęła gdzieś koło mojej twarzy; w zamian do mojego wyostrzonego węchu dotarła woń czarnej herbaty Yorkshire, pasteli albo farb, a o mój słuch obił się dźwięk skrobiącego po płótnie pędzla. Ściągnąłem wierzchnie nakrycie, kładąc również telefon na komodzie i zachwiałem się zrzucając ze stóp brudne buty, kiedy zauważyłem czającego się w ciemnym zakamarku kota. O twoim istnieniu zdążyłem już nawet zapomnieć, miałem ochotę powiedzieć, ale ograniczyłem się tylko do rzucenia mu posępnego spojrzenia, widząc, że futrzak nie zamierza opuścić zawiniętej pary przetartych dżinsów, które służyły jako jego prowizoryczne posłanie.

A może jednak powinienem się z nim pogodzić?

Schowałem telefon do kieszeni dżinsów, zerkając to na korytarz, to na kota. Odwróciłem się w jego kierunku, czując niezręczność, gdy Étienne nawet nie zamrugał, jedynie gapiąc się na mnie przeszywająco.

Westchnąłem, ocierając dłonie o materiał spodni i uniosłem brew.

— Słuchaj... Nie chcę z tobą rywalizować o Louisa — przewróciłem oczami, ponieważ czy ja naprawdę zwariowałem tak bardzo, by rozmawiać z kotem? — Rozumiem, że czujesz się z nim bardzo związany i z tym mieszkaniem, które jest twoje, oczywiście... Nie chcę żebyś traktował mnie jak szkodnika i, dobra, zacząłem źle. Przyznaję. Nazwałem cię grubym i w ogóle, przepraszam, ale to dlatego, że na mnie nasyczałeś i czułem się napastowany — gestykulowałem, obserwując niewzruszoną minę futrzaka. — Teraz będzie dochodzić między nami do częstszych konfrontacji, musimy zaakceptować siebie nawzajem i spokojnie, przecież nie zrobię nic Louisowi.

— Harry?

Z moich ust przemknęło sapnięcie, kiedy moje mięśnie spięły się przez to, jak się przestraszyłem. W ogóle nie czułem obecności Louisa i kiedy ten jak znikąd się pojawił obok mnie, złapałem się za serce z lęku.

— Oj, nie chciałem cię przestraszyć, kochanie — zachichotał psotliwie, zbliżając się do mnie o krok i kiedy wyciągnął do mnie ramię, żeby uścisnąć moją dłoń, ten gest przerwał Étienne swoim syknięciem. Louis westchnął ciężko, kręcąc pokornie głową, gdy ja posłałem jego pupilowi spojrzenie mówiące "myślałem, że się dogadaliśmy" z zawiedzioną, wydętą wargą. — Zły kot, traktuj Harry'ego z życzliwością, jest dla mnie ważny.

Louis przewrócił oczami łapiąc moją dłoń i nachylił się, żeby zostawić na moim chłodnym policzku całus. Na moją twarz wyjrzał zwycięski uśmiech, który skierowałem w nicość, kładąc lewą dłoń w zgięciu łokcia szatyna i mimo syknięcia kocura, które brzmiało jak ostrzeżenie, postawiłem kilka kroków w stronę salonu.

— Nie wiem co mu odbija, naprawdę — mówił dźwięcznie, gdy rozejrzałem się po salonie widząc rozłożone rzeczy w miejscu, gdzie Lou tworzył swoje dzieła, jakby właśnie przygotowywał się do wykonywania malunku. Gdzieś drugorzędnie zwróciłem uwagę na brzęczący telewizor. — Ostatnio trochę go zaniedbałem, tęsknił za mną, a teraz traktuje mnie jak swoją własność — zdawał się być rozkosznie oburzony.

— Myśli, że mogę cię skrzywdzić? — spytałem bardziej retorycznie, wstrzymując pisk, gdy Louis usiadł na kanapie, ciągnąc mnie za sobą. Jedną dłonią trzymał moje plecy na wysokości lędźwi, drugą kładąc na moim udzie. Spojrzałem na jego palce, które zahaczały o materiał moich opinających uda spodni i doszedłem do wniosku, że nie ma w tym nic niewłaściwego.

— To nieważne – prawie sapnął, sięgając dłonią do moich włosów. Ogarnął jeden z kosmyków, przy tym kciukiem drażniąc skórę nad uchem. Jego dotyk od razu zadziałał jak największe ukojenie. — To nieważne, gdy tak bardzo za tobą tęskniłem — dodał dużo bardziej miękkim głosem, stonowanym, ale takim, za którym chował się drobny uśmiech. Patrzyłem na niego, swoim jowialnym oddechem wypełniając przestrzeń między naszymi twarzami.

— Widzieliśmy się rano! — zaśmiałem się, będąc w tym momencie zdecydowanie zbyt lepkim i sam Louis wyglądał na zdziwionego, gdy zwinąłem się przy jego boku, pragnąco ocierając twarz na jego piersi. Nie powiedział nic, obejmując mnie tylko ramieniem jakby zrozumiał moją niemą prośbę.

— Ty również wydajesz się tęskny, hm? — jego dłoń wylądowała na moim ramieniu i potarł je przez długi materiał jasnego swetra. Zarumieniłem się krwiście, przymykając powieki, gdy mogłem w pełni zachwycać się ciepłem męskiego ciała.

— Okropnie — uśmiechnąłem się frasobliwie na długie pociągnięcie miękkich opuszków na szczycie ramienia. — Jest tyle rzeczy, o których chcę ci powiedzieć! To niesprawiedliwe, że nie mogłem tak po prostu wyjść ze szkoły i tu z tobą być.

— Aw, Hazz... — zagruchał; jego pierś zatrzęsła się w ekstazie śmiechu i czułem kołaczące serce przy policzku. Odchyliłem się niechętnie, chcąc spojrzeć w psotliwy błękit jego oczu. — To naprawdę dobry dzień, co? Twoje oczy są takie jasne i twarz radosna, gładka!

— Więc wcześniej było z nią coś nie tak? — wzbiłem swoje umiejętności aktorskie na najwyższy szczebel, udając prawdziwe przejęcie się.

— Nie, oczywiście! — automatycznie zacisnął uścisk na moim ciele. — Jesteś tak samo piękny w każdym momencie, miałem na myśli-

— Louis... — przerwałem mu z melodyjnym śmiechem, wcinając się w gwałtowne frazy — ...żartowałem. I dziękuję za komplement.

Mógłbym się sprzeczać, ale to nieistotne.

— Musiało się wydarzyć coś wyjątkowego, że towarzyszy ci taka euforia? — zmrużył dociekliwe oczy, podpierając łokieć na zagłówku kanapy. Mój wzrok śledził kroki Étienne'a, który wszedł do salonu, wskakując na fotel i posłał mi posępne spojrzenie, przekazując niemo, żebym trzymał ręce przy sobie. Nie wiem, czy mogłem mu to obiecać.

— Nie, raczej nie. Po prostu... wyspałem się, nie czułem tego męczącego ciężaru na barkach i dzień w szkole był naprawdę udany — odparłem prosto, kontynuując po upewnieniu się, że Louis naprawdę mnie słucha. Patrzył w moim kierunku z miną wyrażającą zainteresowanie. — Wciąż nie odezwałem się do nikogo z mojej klasy, chociaż chciałem się przełamać, ale usiadła ze mną w ławce taka... całkiem miła dziewczyna, wiesz? I później miałem lekcje z kilkoma nowymi nauczycielami od nowych zajęć. Emily teraz śmieje się ze mnie, że podobają mi się dużo starsi mężczyźni, w dodatku artyści, tylko dlatego, ponieważ polubiłem nauczyciela od plastyki — przewróciłem oczami.

— Słucham? — nie sądziłem, że spotkam się z tak rozkosznie zabawnym oburzeniem Louisa. — To znaczy... nie. Wciąż. Słucham?!

— O Boże, Lou — zaśmiałem się, kręcąc głową. — To, że Emily tak mówi, nie znaczy, że tak jest. Lubię tylko ciebie. I to nie dlatego, bo jesteś starszy, ani, że jesteś artystą. Po prostu... Lubię ciebie — wzruszyłem ramionami. — Chyba nie będziesz zazdrosny.

— Oczywiście, że będę. Kim jest ten frajer?

Przewróciłem oczami, łapiąc policzek szatyna. — Jest moim nauczycielem, a ja właśnie powiedziałem, że cię lubię. I ponad to, nigdy nie lubiłem nikogo innego. Fakt, miałem jakiś swój typ, ale odkąd pamiętam zawsze byłeś tylko ty. Dobra?

— Nie wiem...

— Lou! — odchyliłem się, uderzając tą samą dłonią jego pierś.

— Opowiedz mi o nim — zażądał.

— Nazywa się Berg, nie pamiętam imienia. Mógłby być moim ojcem i to tak spokojnie — skrzywiłem się — ale fakt, ma gadane. Zna się na rzeczy, to znaczy na sztuce. Moglibyście się dogadać. Widziałem już kiedyś jakieś jego prace na szkolnej wystawie i ma talent, niepodważalny. Wydaje się konsekwentny, już zadał pracę domową. Czuję, że to będzie ciężki przedmiot, ale będę miał pretekst, żeby się z tobą spotykać — wzruszyłem ramionami — bo będziesz mi pomagał, prawda?

Louis patrzył na mnie w kontestacyjny sposób. Widziałem, że trochę błaznuje i robi to specjalnie, ale i tak wolałem, gdy się nie burmuszył.

— Może, możliwe, to zależy od mojego humoru — powiedział jakże elokwentnie. — No chyba że...

— Co? Dlaczego tak patrzysz? — spytałem, obserwując diametralnie zmieniający się wyraz jego twarzy.

— Buzi — poklepał palcem wskazującym środek swoich ust, które dodatkowo uformował w dziobek.

— Ale jesteś głupi. Dosłownie zaczynam się zastanawiać, czy masz wciąż te dwadzieścia osiem lat, czy po prostu osiem.

— Błagam, nigdy więcej nie przypominaj mi o tym, jaki jestem stary — jęknął, odchylając głowę w tył. Zaśmiałem się, łapiąc jego policzki i ucałowałem słodkie usta szatyna. — Meh, myślałem że bardziej się popiszesz.

— Może później — zaświergotałem. Byłem zupełnie zakochany i chciałem próbować robić małe kroki, ale bałem się tych całych zbliżeń. Kiedy Louis mnie całował czułem się jakby ktoś unosił moje ciało ponad rzeczywistość, ale z drugiej strony było coś, co nie pozwalało mi na takie ruchy. Musiałem to rozgryźć.

— Więc, na czym skończyłeś? Mówiłeś coś o Emily...

— Tak, spędziłem z nią przerwę na lunch, poprawiałem jej humor po sprzeczce, którą miała ze swoim chłopakiem. Później mało tego rozdrażnił ją taki jeden gość ze starszej klasy łażący za nią odkąd pamiętam — przewróciłem oczami. — On wcale nie jest w porządku. Myśli, że może wszystko, unosi się jakby był kimś wielkim i wyśmiewa słabszych. Ale Emily podoba się większości tych głupich mięśniaków, wzbudza w nich respekt, bo im się stawia, a oni jeszcze myślą, że robi to drocząc się z nimi. Ten dureń tak desperacko musi próbować się komuś przypodobać robiąc z siebie idiotę, bo dosłownie sam w sobie nie ma żadnej wartości i doskonale wie, że jest najbardziej nieznaczącą i nic nie wartą imitacją stworzenia rozumnego.

Louis wydał z siebie odgłos zbliżony do dziewczęcego chichotu, czym mnie zauroczył, przekręcając głowę, by spojrzeć na mnie z ukosu.

— Zwykle taki nie jestem i nie mówię tak o innych, ale on jest naprawdę najgorszy.

Szatyn westchnął, wkradając swoją dłoń na tył mojej głowy i wczepił palce przy jej skórze, pociągając paznokciami i drapiąc mnie przyjemnie, po czym zabrał ją.

— Tak już jest, wiesz? Wszyscy popełniają błędy i robią rzeczy, z którymi ty się nie zgadzasz, w dodatku w trakcie tego nawet kogoś krzywdząc, a my musimy po prostu wybrać, czy chcemy z tym żyć czy nie.

— Nie chcę — pokręciłem głową, mówiąc w jeden z najbardziej infantylnych sposobów, na jaki było mnie stać. — Ale czasem czuję się, jakbym był skazany na takich zidiociałych kretynów. To niesprawiedliwe. A jeszcze bardziej nie rozumiem dziewczyn, którym rzeczywiście taki typ imponuje. Chyba zawsze będę przyjaźnił się tylko z Emily, bo z nikim innym nie mógłbym się dogadać.

Louis uśmiechnął się urzeczony. — Jesteś po prostu zbyt dojrzały dla swoich rówieśników, skarbie — mruknął, dosyć chrypliście. — Chcąc czy nie, istnieją między tobą a nimi zbyt wielkie różnice przez to, że jesteś bardziej rozumny niż większość osiemnastolatków, którzy po wkroczeniu w wiek pełnoletności czują się wielce dorośli. To nie takie złe do chwili, gdy w ten sposób nie ranią innych, ale faktem jest, Harry, że nawet choćbyś chciał nie wpasujesz się w te elitę, bo oni mogliby starać się dorównać tobie, ale ty nie mógłbyś cofnąć się tak bardzo, jesteś na to zbyt mądry. I w okresie szkolnym będzie ci ciężko, ale to nie tak, że nie możesz się z nimi dogadać, ponieważ z tobą jest coś nie tak, po prostu jesteś ponad to. I to jest twój atut, więc nie przejmuj się, że jesteś sam. Mógłbyś mieć wokół siebie grupkę znajomych, jakiś luźnych relacji, ale w którymś momencie poczułbyś, że to dla ciebie męczące, bo potrzebujesz dojrzałości, Harold, czegoś stabilnego.

— Naprawdę tak o mnie myślisz? — zabrzmiałem nagle jakby czas wszak cofnął się kilka lat wstecz. Jak dziecko ujmowałem jego skoncentrowaną twarz wzrokiem nadziei. I kiedy Louis kiwnął delikatnie głową, zerkając na mnie spod grubego rzędu rzęs, ciepło zaczęły wbijać się we wnętrze moich policzków.

— Gdyby tak nie było raczej nie dogadywalibyśmy się.

— Ale dlaczego tak jest?

— Każdy z nas ma za sobą coś, co nas ukształtowało — powiedział, wyswobadzając się z uścisku, którym mnie obejmował i naparł dłońmi na kanapę, unosząc ciężar ciała. Wstał, górując nade mną swoją smukłą sylwetką, ale wciąż tak samo lekko mówił z drobnym uśmiechem, podchodząc do parapetu, gdzie leżała paczka papierosów i zapalniczka. — Szereg wspomnień i wydarzeń, tych pięknych i bardziej srogich. Każde z nich to większa lub mniej znacząca lekcja życia.

Wyciągnął jednego papierosa, wkładając go pomiędzy wąskie wargi i podpalił go, uchylając okno.

Obserwowałem jak zatacza okręg na środku pokoju, ciągnąc bez zastanowienia po wzięciu haustu papierosa:

— Słyszałem kiedyś, że „kto znajduje się w drodze ku dojrzałości, jest już dojrzały." Jest w tym wielka racja. Zasadnicze znaczenie ma chęć rozwijania się i pewien stały wysiłek w tym kierunku, który niestety nie występuje u każdego człowieka. A ty Harry, ty jesteś tak ambitny w tym aspekcie, nie widzisz? Jesteś też niezwykle intelektualistyczny, tak sądzę. Podobnie jak ja, chodzi tu o skłonność do refleksji i do analizowania spraw. Trzeba też umieć wybrać swoją życiową drogę, czyli odkryć swe życiowe powołanie. Moim jest sztuka, ty jesteś dużo młodszy, masz czas na to, by się zdecydować. Może odnajdziesz coś, co ci to ułatwi, tak jak mi ułatwiło to tworzenie malunków. Moje dzieła pochodzą z długiego okresu autorefleksji i samoakceptacji. Przeszedłem wiele osobistych zmian. Po prostu przeprowadzałem ze sobą konwersacje na tematy, które zazwyczaj się przemilcza.

Słuchałem go ze spiętą twarzą. Szatyn podszedł do mnie, wyciągając moją dłoń, swobodnie opartą na kolanie. Chwycił ją we wręcz enigmatyczny sposób, dotykiem muskając palce, gdy rozchylił je, darując mi skręt tytoniu. Zmarszczyłem brwi, czując ten błogi stan psychiczny, kiedy zbliżył się do telewizora, wyłączając go. Wszak kucnął przy szafce znajdującej się pod nim i wyraźnie czegoś tam szukał. Kiedy podniósł się, w dłoniach trzymał gramofon, na pewno bardzo stary i zabytkowy, postawił go na fragmencie podłogi, gdzie drewnianą powierzchnię przykrywały przypadkowe strony gazet. W następnej chwili podszedł do niskiej komody, na której stały ułożone w przeważnie ciemnych pokrowcach winyle. Wziął jeden, wydawało mi się, że przypadkowy. Klęknął przy maszynie, wyciągając duży krążek.

— I dojrzałość emocjonalna — uśmiechnął się pod nosem, gdy zaciągnąłem się — uczuciowa, myślę, że to twoja mocna cecha. Nawet jeśli jeszcze nie umiesz w zupełności określać swoich pragnień i jesteś sprzeczny z tym, co czujesz, wiem że jesteś cholernie uczuciowym człowiekiem. A to jest wielka wartość. Może być też czynnikiem chaosu, tak jak nieuregulowana rzeka, przynosi korzyści. Nadaje to i siłę. Niekiedy spotyka się jednak dorosłych ludzi, u których emocjonalność pozostała na poziomie infantylnym. To zwykłe poddanie się wszelkim zachciankom, często dla przeżycia przyjemności, nie licząc się z przyjętymi na siebie obowiązkami, a nawet dobrem innych ludzi. Chcą być kochani, ale nie umieją kochać, co świadczy o ich niedojrzałości. Ty taki nie jesteś. Mam wrażenie, że nawet przekładasz moją przyjemność nad własne bariery komfortu — jego głos nabrał na finezji, gdy zerknął na mnie spod opadającej na czoło grzywki, układając winyl w gramofonie.

— Co masz na myśli? — rzuciłem pytaniem, otrzepując papieros nad popielniczką.

— Wtedy, gdy zgodziłeś się na naszą randkę mając tyle wątpliwości. Miałeś obawy i poświęciłeś się wiedząc jak bardzo mi na tym zależało — zaśmiał się. — Ale spójrz, ile nam to dało. Bo widzisz Harry, nie jesteśmy odpowiedzialni za samo pojawienie się jakiegoś uczucia, ale jesteśmy w pełni odpowiedzialni za to, co dalej z nim zrobimy, czy je uznamy i zaakceptujemy czy nie. To nie przestępstwo kochać coś, czego nie potrafisz wytłumaczyć. Lecz wierzę w jedno. Wierzę w to, że zawsze powinniśmy mówić "kocham cię" ludziom, których kochamy. I jeśli kiedykolwiek poczujesz się na tyle stabilny emocjonalnie i po prostu będziesz wiedział, że to jest to, powiedz mi.

Zamrugałem kilkukrotnie, gdy Louis przechylił igłę, układając ją na płycie. W ten sposób powolna, stara muzyka rozbrzmiała w pomieszczeniu. Odwrócił wzrok w moim kierunku i przyłapał mnie na ogromnym, szczerym uśmiechu. Najpierw nie odezwał się, zbliżając się o krok i dopiero po momencie milczenia uśmiechnął się chyłkiem.

— Nigdy nie sądziłem, że mógłbym tak bardzo zachwycać się cudzym szczęściem — wyznał, przez co moje rysy złagodniały, a ja sam przyćmiony wieloma emocjami, przymknąłem powieki.

Szczęście...

To duże słowo, Może nawet jeszcze zbyt wielkie na ten czas, ale brzmiało tak błogo... marzycielsko. Brzmiało jak stan, w którym chciałbym się znaleźć i już nigdy nie czuć tej ciężkiej ponurości. Stan, kiedy jest mi po prostu dobrze, gdy nie ma frapujących sprzeczań...

Więc postanowiłem spytać.

— A czym dla ciebie jest szczęście? — uśmiechnąłem się z intrygą, obserwując rozłożone na twarzy Louisa promienie kilku lampek rozstawionych w pomieszczeniu. Jego włosy były zdecydowanie mniej ułożone niż rankiem, teraz niechlujnie opadały po bokach jego twarzy i na czole, pusząc się i zwijając gdzieniegdzie. Przy żuchwie mężczyzny i na policzkach pojawiła się już szorstka szarość zarostu i przy oczach widniały drobne cienie zmęczenia, ale sam ich kolor i błysk był wciąż zauważalny, i teraz nawet wzmocniony. Jego wzrok koncentrował się na starannym oglądaniu moich oczu.

— Szczęście? Dla mnie? — wydał się zdumiony tym pytaniem, jakby cieszył się najmniejszą okazją pozwalającą mu zastanowić się nad czymś dogłębniej, chociaż odpowiedź nie była wcale zbyt długa. — Dla mnie szczęściem są takie wieczory jak te. Szarość za oknem, zwolniony upływ czasu i ta realna świadomość, że mam cię tylko dla siebie na ten właśnie moment.

Ten cichy, łaskoczący w ucho szmer wystarczył, by rozniecić w mojej piersi płomień.

— Naprawdę? — rozchyliłem wargi, mówiąc prawie szeptem, bojąc się, że odejmę cięższym drżeniem głosu wyjątkowość tej chwili.

Szatyn skinął powoli głową. — Szczęście to nie tylko zdobycie czegoś, czego bardzo się pragnęło, ale również docenienie tego, co już się ma.

Z jednej strony chciałem się uśmiechnąć, z drugiej gdzieś uciec, schować i po prostu... zniknąć. Zgasiłem papieros, nagle czując coś, przed czym tak długo się wzbraniałem.

Wyrzuty sumienia.

Za to, że nie byłem szczery.

Za to, co ukrywałem.

Za to, że Louis dawał mi całego siebie, a ja nie dawałem mu pełności siebie.

Objąłem się ramionami, zerkając na podłogę rozbieganym wzrokiem.

Gęstość wypełniła pomieszczenie, melancholia granej melodii walczyła z ciężką atmosferą.

W końcu on sam zauważył, że coś jest nie tak i gdy podniósł wzrok nie zaśmiał się, ani nawet nie uśmiechnął.

— Hej — rzucił zaczepnie, wychylając dłoń do mojego ramienia. — Powiedziałem coś nie tak?

— Oczywiście, że nie — zacisnąłem usta, gdy moje słowa stały się zbyt rozchwiane przez natłok myśli. — Louis ja tylko... Przepraszam. Dotarło do mnie, jak wielkim byłem dupkiem odpychając cię przez tyle czasu. Nie wiem, dlaczego teraz, ale... strasznie mi głupio — odparłem, unosząc wzrok. Tkwił w tym samym miejscu z brwiami złączonymi w łuk i rozchylonymi ustami, choć po tym... uśmiechnął się lekko, jakby z ulgą.

— Nie gniewam się, naprawdę, nie jestem zły — zaczął zapewniać, klękając przy mnie jak przy małym dziecku. — Nie jestem zły za to, że wcześniej nie dawałeś mi szansy, bo miałeś ku temu jakieś własne powody.

— Po prostu... — westchnąłem, kiedy złapał moją dłoń... — było coś pięknego w pieprzeniu mojego własnego życia i świadomym odsuwaniu od siebie ludzi. To dawało mi złudne poczucie kontroli. Wierzyłem, że mam wybór, a teraz wiem, że bałem się stracić coś, czego nigdy jeszcze nie stworzyliśmy. Najpierw musiałem się nauczyć jak dopuścić cię do siebie bez wyrzutów sumienia, uczucia bycia kimś niewystarczalnym... myślałem, że może zostałem stworzony po to, aby być sam. I chociaż teraz nie czuję się jakbym był dla ciebie najlepszy, chcę dawać sobie szansę, bo wiem, że ty będziesz ze mną w każdej chwili i gdybym wciąż to ignorował, byłbym największym dupkiem jakim mógłbym być. Nie mogę dłużej cię lekceważyć i bawić się twoimi uczuciami tylko dlatego, ponieważ sam nie jestem ich pewny... próbować czegoś, żeby może coś stracić, ale więcej zyskać, boże — zacisnąłem powieki, wstydząc się. Stałem się chaotyczny, ale w końcu spojrzałem na niego, przełykając ślinę. — Chcę przestać mieć tę myśl na końcu głowy, że kiedyś odejdziesz będąc zbyt zmęczonym kochaniem mnie, że niesprawiedliwie, bez świadomości złamię ci serce, czego bym sobie nie wybaczył... ale teraz jestem pewny, że naprawdę tego potrzebuję. Mogę być naprawiony tylko potrzebuję kogoś, kto-

— Potrzebujesz kogoś, czy potrzebujesz mnie?

Zatrzymałem swoje biadolenie na wskutek jednego pytania. Louis nie puszczając mojej dłoni z powrotem usiadł na kanapie, przekładając popielniczkę na stół i patrzył na mnie intensywnie.

Uśmiechnąłem się blado. — Przecież wiesz — rzuciłem, ocierając policzek rękawem — wybieram ciebie, nawet kiedy nie jesteś opcją. I jeśli jesteś początkiem mojej wielkiej miłości, jesteś miłością, która przyszła bez ostrzeżenia. Miałeś moje serce zanim mogłem powiedzieć nie. To jest dla mnie naprawdę niesamowite.

Obserwowałem jak bruzdy na czole szatyna wygładzają się, aż w końcu całkowicie zniknęły. Patrzył na mnie ze spokojem, zbliżając się, żeby wycisnął pocałunki na całej mojej twarzy, dopóki znowu się nie uśmiechnąłem.

Później spytał, czy położę głowę na jego ramieniu. Nie mógłbym odmówić, gdy sam widział jak na mnie działa, przyciągając mnie miękkością swoich słów i ciepłem warg, które czułem nawet ich nie dotykając, tylko patrząc na zmarszczkę przekrawającą je w połowie. Kazał zamknąć mi oczy i wtedy moje ciało, popchnięte jak najlżejsza drobnostka, wylądowało między miękkimi, ozdobnymi poduszkami. Zaśmiałem się, razem z nim czując jak w hipnozie widzę spadające liście nad naszymi głowami i choćbym nie wiem, jak się wypierał, bardzo chciałem poczuć jego usta na swojej bladej szyi. Kiedy wygiąłem ją sygnalizująco i moje pragnienia zostały realnie spełnione, wciąż z moich ust wychylił się zaskoczony wdech, jakbym wcale się tego nie spodziewał. On chociaż był pewny swoich ruchów, czując oddech przy skroni cofnął się, tylko asekuracyjnie na mnie zerkając spod rzęs rzucających cień na szczyty wysuniętych policzków. Nie dałem mu żadnego znaku, który świadczyłby o chęci powstrzymania szatyna przed dalszym posuwaniem się w tym kierunku, mimo skrajnych uczuć. Zamiast tego pozwoliłem ciężkim powiekom ponownie opaść, później pozwalając się obezwładnić drobnymi całusami wzdłuż wyciągniętego mięśnia. Mały, mokry dotyk warg pieścił nawet miejsce blisko ucha - było to tak delikatnie, prawie niewyczuwalne, ale dla mnie ten gest miał dużo większe znaczenie. Pozwoliłem mu nad sobą leżeć, gdy byłem bezbronny tkwiąc w na wznak, pozwoliłem mu dominować nie czując, by było to czymś nieodpowiednim.

— Jedno słowo i cofnę się — wyznał szeptem, mając moją nogę między swoimi kolanami. Dotknął dłoni mojej żuchwy, muskając ją palcami i zaczął zbliżać się w kierunku moich ust. Napięcie wzrastało i ostatecznie przyciągnął mnie do pocałunku, innego niż wszystkie poprzednie. Może przez sterujące naszymi ciałami pożądaniem, albo tym, że ja sam byłem dużo bardziej pewny niż kiedykolwiek, ale zwyczajnie czułem, że może zrobić ze mną co tylko chce.

— Nie pozwolę ci — uśmiechnąłem się między pocałunkiem, wkradając palce pod deseń tej obrzydliwie pociągającej koszuli, o ile martwy przedmiot zasługuje na takie określenie. Jestem pewien, że gdyby Louis nie byłby jej posiadaczem wcale by mi się nie podobała.

On również się uśmiechnął, przez co było w tym więcej zgrzytu zębów, obijanych warg i chaosu, ale to wciąż cudowne uczucie.

Wydałem z siebie sapnięcie, gdy oderwał się ode mnie, rzucając małe spojrzenie. Był na tyle blisko, że musiałem zezować swoje oczy, co przyprawiło mnie o dodatkowy zawrót głowy. Kolejna fala motylków w brzuchu zatrzepotała, kiedy powrócił ścieżką rozgrzanych pocałunków do linii mojego obojczyka. Starałem się nie myśleć o niczym innym. Resztę spraw mogłem naprawić innym razem. Musiałem. Musiałem przestać go oszukiwać, nawet jeśli miało się to wiązać z najgorszym.

Ja, twardy lód, zimnem głaszczę twoją dłoń. Ja, tak prosto w twarz, kłamię cię każdego dnia. Ale ty, ty mnie dobrze znasz. (...) Wiem, wybaczasz mi, że wszystko przeze mnie.*

- Długość dźwięku samotności

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro