Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział piąty; przyjaźń

Dzięki za okrągły tysiąc wyświetleń. Książka Wam się podoba?

**

Każdy znajdzie inne powody, dla których warto się przyjaźnić. Człowiek z natury potrzebuje bliskości i zaufania. Ale świat jest coraz bardziej nieprzewidywalny. Nowy wiek to czas kryzysu najważniejszych wartości; odgradzamy się od ludzi, aby uniknąć zranienia czy porażek. Ufamy wyłącznie sobie lub najbliższej rodzinie. Tylko, że rodzina nie jest już dziś gwarancją bezpieczeństwa. Życie pisze zaskakujące scenariusze i nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się przyjacielska dłoń. Czasami lojalność i bezinteresowność przyjaciela jest ostatnią deską ratunku, gdy najbliżsi zawodzą, lub gdy ich zabraknie. Jest najlepszym lekarstwem na samotność, zwątpienie w siebie, złamane serce. Pomoże uporać się ze strachem, złością, rozczarowaniem albo zazdrością. Dodaje wiary i pomaga stanąć na nogi.

A kiedy zrobisz błąd lub go zawiedziesz, on zrozumie i wybaczy, bo wie, że z twojej strony kiedyś także będzie mógł liczyć na wyrozumiałość. Przyjaźń to przede wszystkim duchowa bliskość, a nie tylko wspólne spędzanie czasu czy gotowość niesienia materialnej pomocy. Miłość przyjacielska jest uczuciem, które powstaje między ludźmi, których życia są ze sobą bardzo związane. Jest w niej dużo empatii, wsparcia oraz tematów do rozmów przy kawie i ciastku, okazyjnie lampce wina, upijanej we dwójkę w pustej wannie o trzeciej nad razem. Jest też dużo łez: łez szczęścia, czasem wzruszenia i śmiechu. To zjawisko może wydawać się zbyt idealizowane, ale tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń.

W przyjaźni najwspanialsza jest gotowość do poświęceń i bezinteresownej pomocy. Nawet za cenę związanych z tym niedogodności. Przyjaciel nie czeka aż poprosisz go o pomoc, ale sam daje to, co ma, aby ulżyć w nieszczęściu. Nigdy nie żąda wzajemności, nie wywołuje poczucia winy, nie zawstydza i nie wywyższa się. Właśnie ta bezinteresowność daje poczucie bezpieczeństwa w trudnych chwilach i pomaga uwierzyć, że świat nie jest taki zły i wszystko na pewno będzie dobrze.

Prawdziwy przyjaciel wie, jak podnieść na duchu i wykrzesać z nas to, co najlepsze. Kiedy zaczynamy wątpić w siebie, lub kiedy inni nas „dołują", on w nas wierzy, rozwiewa chmury i sprawia, że wszystko znów zaczyna wydawać się proste i wykonalne. Nie wystarczy wspólne użalanie się, najcenniejsze jest podsuwanie twórczych rozwiązań.
Łatwo się przyjaźnić „na dobre", o wiele trudniej „na złe". Łatwiej deklarować przyjaźń, gdy nie trzeba nic poświęcać czy narażać. Pokrewieństwo dusz to o wiele za mało, by mówić o prawdziwej przyjaźni. Gdy przyjaciel chroni cię i ostrzega przed niebezpieczeństwem bez kalkulacji ryzyka, możesz na nim polegać.

Ważne są podobieństwa, ale także bezwarunkowa akceptacja różnic, czy wad. Nie cenimy przyjaciela za coś, ale mimo wszystko - zamiast wytykać jego błędy, czy próbować zmienić na własną modłę - zwyczajnie odpuszczamy. Nie musimy niczego udawać, czy dążyć do ideału, ale pozwolić sobie na luksus bycia sobą.

Cudownie jest kogoś lubić, jak lubi drzewo wiatr. Mnożyć wszystko przez dwa, czyli mieć dwa życia; serce dzielić na pół tak, jak oczy do łez. To tak wspaniałe mieć się z kim wytańczyć i nawet wypłakać, po prostu czuć kogoś tak, jak swoją drugą część. I tak niczego nie chcieć od siebie, ale wciąż darować, i dawać.

To tak cudownie umieć załatać komuś rozdartą ufność któryś tam raz i mieć kogoś, kto będzie pytał, czy wszystko w porządku po setki razy, kiedy ty za każdym kolejnym kiwasz głową, ale wewnątrz siebie czujesz, jak twoje kolana gną się w pół, a oczy zamykają. Mimo to nie upadasz, bo jedyne co utrzymuje cię w pionie to ręka ułożona na blacie lady. To na niej opierasz cały swój ciężar ciała i duszy. I ona widzi to w twoich oczach i w twojej bladej skórze; zobaczy, że wcale nie jest w porządku i znów o to zapyta.

Ty tłumaczysz jej, że to przez ten pośpiech. Mówisz, że biegłeś z językiem zwisającym na brodzie, bo przegapiłeś swój przystanek i wyszedłeś z autobusu na złej stacji. Takie rzeczy się zdarzają, racja? Ona zawiesi na tobie skołowane spojrzenie, ale nie złapie tej bajeczki.

I wtedy... jesteś w dupie.

- Harry, posłuchaj mnie. - Emily chwyciła moje ramię swoją niewielką, gładką dłonią, wywołując tym dotykiem dziwne dreszcze, które przebiegły moje ciało. Marszcząc brwi podniosłem na nią zamglony wzrok. - Widzę, że ledwie trzymasz się na nogach. Musisz w tym momencie usiąść - odparła surowo. Sytuacje, w których używała tak ordynarnego tonu były rzadkością. Emily zawsze mówiła chaotycznie i bez wyczucia, natomiast w tej chwili obudziło się w niej coś ciężkiego i powolnego. Teraz naprawdę przestraszyłem się cierpkości, która zastąpiła wieczną wesołość w jej głosie.

Minęły trzy dni odkąd zmrużyłem swoje powieki chociażby na ułamek niepełnej godziny. Czułem się słabo. Właściwie krocząc dzisiejszego dnia w stronę przystanku autobusowego, mogłem doświadczyć tego, jak moim ciałem miota wiatr. Moje stopy są ociężałe, a głowa potwornie boli. Po tym, jak wszedłem do kawiarni, stanąłem za ladą i ubrałem swój fartuch, wykonując cały czas flegmatyczne ruchy. Na szczęście w lokalu nie było jeszcze mojego szefa, który natychmiast pogoniłby mnie do żwawszej pracy. Emily przyszła tu chwilę po mnie, jak zwykle wyglądając nieskazitelnie. Spóźniła się. Tłumaczyła mi, że najpierw nie mogła znaleźć klucza, którym musiała przecież zamknąć dom, a później, kiedy zorientowała się, że ma tylko dziesięć minut na dotarcie do miejsca docelowego, biegła chowając włosy pod kapturem w obawie, że dwugodzinne prostowanie ich o poranku zostanie zaprzepaszczone. Nawet kiedy niektóre pasemka były pogniecione... ona wciąż wyglądała pięknie.

Moje podkrążone oczy i lekko przetłuszczone u nasady włosy naprawdę nie dodawały mi ani trochę uroku. To wręcz zabierało życie i kolory z mojej twarzy. Mogłem wręcz usłyszeć jak brunetka nagle nabiera powietrze w płuca, podchodząc do mnie i kładąc zimną dłoń na moim czole. Przyglądała mi się w ten sposób dziwnie długo. Z pomiędzy jej warg uciekały pytania, za dużo pytań o moim samopoczuciu, o tym co się ze mną dzieje, o tym dlaczego nie mówię jej, że coś jest nie tak. W pewnym sensie oszukiwałem ją za każdym razem, gdy dzwoniła wieczorami pytając co u mnie, ponieważ odpowiadałem „jest naprawdę dobrze", co było absolutnym kłamstwem. Teraz na twarz krętowłosej pojawiło się zmartwienie, ale i poirytowanie, kiedy zawzięcie apologizowałem jej, że dam radę i że przejmowanie się mną nie ma sensu. Pomyślałem, że jak to ona, zacznie mi insynuować mój idiotyzm. Zamiast tego złapała swój łańcuszek między palce, rozglądając się po moich spanikowanych oczach.

- Co się dzieje, kochanie? - spytała. - Powiedz mi, nie wiem co robić. Czuję się bezradna - jej ramię opadło swobodnie wzdłuż ciała; głos jak i postura nabrały znacznej miękkości. - Nie możesz pracować w takim stanie. Wróć do domu, a ja porozmawiam z Markiem, żeby dał ci zwolnienie na kilka dni - przekonywała mnie, uparcie stojąc przy swoim. Powoli skierowała moje wiotkie ciało do przodu, pomagając usiąść przy jednym ze stolików. Widziałem jak zgrabnie porusza się za ladą, choć jej szczupła sylwetka nieco rozmazywała się pod moimi powiekami, tym razem z powodu wilgoci, jaka zaatakowała moje oczy. Gdy odgoniłem niechciane łzy, dziewczyna stanęła nade mną ze szklanką wody. Przekręciłem swoją głowę, spoglądając na jej buty. - Pij, nie obchodzi mnie twoje gówniane zdanie. Masz pić.

Niepewnie chwyciłem w dłoń szklankę, zbliżając ją do swoich ust, po których wcześniej przejechałem językiem. Podziękowałem jej, upijając duży łyk.

- O czym znowu mi nie mówisz? - usiadła naprzeciw mnie. Usłyszałem jej zrezygnowane westchnięcie, kiedy nie otrzymała odpowiedzi, której tak strasznie pragnęła. Chciałem ją przeprosić za to, jak beznadziejnie się zachowuje. Ostatnio cały czas dokuczał mi ten okropny humor - a raczej jego brak. Moje rozgrzane usta ponownie zetknęły się z zimnym szkłem. Poczucie mokrości w przełyku dawało mi minimalne ukojenie.

- Czy masz tabletki przeciwbólowe? Moja głowa pęka - złapałem się za lewą skroń, spoglądając na dziewczynę spod cienkich rzęs. Zatrzymując wzrok na jej twarzy, coś spowodowało, że moje wówczas kolebiące serce, przeraźliwie zatłukło między żebrami. Na jej twarzy nie widziałem przez cały czas, znając Emily, tyle przerażenia, które iskrzyło w zielonych tęczówkach. Co dziwne - nie to było w nich najwyraźniejsze. Po prostu widziałem w nich coś, czego jeszcze wcześniej nie znałem. Emily patrzyła na mnie spojrzeniem zmartwionym i pełnym troski, i pomimo tej beznadziejnej sytuacji jeśli tylko posiadałbym tyle siły w swoim ciele, moje kąciki ust na pewno uniosłyby się ku górze. Chciałem ją pocieszyć. Tymczasem czułem się zupełnie tak, jakby w pomieszczeniu miały zagrać powolne skrzypce, które zawsze wywoływały przyjemne dźwięki, ale przede wszystkim kojarzyły mi się z żalem.

- Pomóż mi. Rozsadza mi łeb - byłem coraz bardziej zirytowany przytłoczeniem. - Zlituj się nad tym gównem, Em.

- Tak, coś znajdę i oczywiście ci je dam... - mamrotała bezceremonialnie lecz był w tym ukryty haczyk - po tym, jak mi o wszystkim powiesz. Jesteś bardzo blady! Wyglądasz dosłownie jak czyjeś rzygi.. A ja chcę wiedzieć, co powoduje twój tak drastyczny wygląd i beznadziejne samopoczucie. Więc gadaj. Bo jeśli myślisz, że milczenie ci jakkolwiek pomoże, to tkwisz w błędzie, Styles. Nigdy nie pozbędziesz się tego, o czym milczysz - obniżyła ton głosu. - To będzie w tobie siedzieć i pożerać cię od środka, jak widzisz również od zewnątrz. A ja nie będę w stanie ci pomóc.

Westchnąłem, patrząc prosto w jej oczy.

- Czasem odkrycie prawdy może odebrać nadzieję szybciej, niż wiara w kłamstwa - szepnąłem.

- Nadzieję? Ale na co? - skrzywiła się.

- Nadzieję na to, że ktokolwiek, bądź cokolwiek sprawi, że rzeczywistość będzie barwniejsza. Moje serce to cmentarz pogrzebanych nadziei - wyrzuciłem z siebie, w połowie robiąc sobie żarty. - Dlatego nie chcę ci o niczym mówić. Spójrz tylko na to z tej strony: powiem, zrobię to, a później ty zdecydujesz, że nie wiesz, w jaki sposób mogłabyś mi pomóc. Wtedy ja stracę nadzieję na to, że w ogóle mogłabyś coś zmienić. Ponieważ obydwoje jesteśmy bezsilni, a jedyna rzecz, która nas różni to to, że ciebie utrzymuję nadal nadzieja. Ja już nie wierzę w zmiany na lepsze. Przestałem być optymistą, albo nawet i realistą, bo żadna z tych rzeczy się nie opłaca. Obie przynoszą zawód.

Po tym, gdy te słowa opuściły moje usta, moja powieka nawet nie zadrżała. Za to mina Emily mówiła o tym, jak okropne refleksje wstrząsnęły jej ciałem. Spoglądałem w jej źrenice, utrzymując cały czas ten sam wyraz twarzy.

- Po prostu... - znów chciała coś powiedzieć, ale zatrzymała się, kiedy dotarło do jej uszu jak mocno jej głos zadrżał. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale obojętność jaka mną ogarnęła, sprawiła, że nawet nie byłem ciekaw, co teraz czuła. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego mi nie ufasz - zipnęła, robiąc z ust podkówkę. - Przecież mówimy sobie o wszystkim. W jednej chwili uderzyło we mnie to, że ja nie wiem nic o tobie, kiedy ty możesz czytać ze mnie jak z otwartej książki. Chcę ci tylko pomóc, ale ty stawiasz między nas wielką ścianę i nie pozwalasz mi się przez nią do ciebie dostać.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak ci na mnie zależy, na mnie i na tym, by poznać moje życie - pokręciłem głową z rezygnacją i przegryzłem swoją dolną wargę, żeby pozbyć się tego nieznośnego uczucia drgania.

- Jako twoja pieprzona przyjaciółka Harry, jestem do tego zobowiązana, nie uważasz? - oburzyła się, znowu wstając i nabrała nagłej pewności w głosie, którą utraciła jeszcze kilka chwil przedtem. Znów plątała szczupłe nogi w krokach wyznaczających kręg przy stoliku. - Moja babcia powiadała, że jeśli człowiek przed drugim pokazuje swoje lęki, staje się jego prawdziwym przyjacielem. Więc słuchaj mojej kochanej babci, bo już z grobu nie wyjdzie i nie powtórzy tych słów - wytknęła język. - Czego nie kumasz, hę? Jesteśmy blisko. Czuję, że muszę zatroszczyć się właśnie o ciebie. To takie trudne? No chyba, że ty nie uważasz, że jesteśmy przyjaciółmi.

Dopiero teraz mogłem spostrzec, że w moich oczach kumulowała się znajoma wilgoć. Sam już nie wiem, czy łzy te były łzami wzruszenia, bólu, czy może radości z powodu tego, iż właśnie uderzyło we mnie to, że naprawdę mam prawdziwą osobę, której na mnie zależy.

- Oczywiście, że jesteś moją przyjaciółką. Najlepszą - mówiłem z przekonaniem - ale ja jestem beznadziejnym przyjacielem dla ciebie. - Emily od razu wzięła moje dłonie w swoje objęcia i pozwoliła naszym palcom się odnaleźć, co nieco wstrzymało dreszcze mojego ciała.

- Jesteś czasem jak fiut, ale nie przesadzaj. Kocham cię jak braciszka.

Uśmiechnąłem się łagodnie, parskając.

- Problem w tym, że chyba nie umiem być lepszy, ponieważ tak wielu rzeczy jeszcze nie rozumiem. Chciałbym, żebyś mogła usłyszeć wszystkie słowa, których boję się wypowiedzieć. Ciągle czuję w sobie tą obrzydliwą bezsilność - szepnąłem.

- Jesteś mężczyzną i potrafisz być silny. Ja to wiem. Musisz pozwolić swoim fobiom wyjść z siebie i powiedzieć mi, jak na spowiedzi, co się dzieje - pogłaskała mój mokry policzek swoją małą dłonią. - Hej, chodzi o to, Harry, że musi być coś, co sprawia, że wyglądasz, jakbyś nie jadł, w ogóle nie sypiał i jakbyś czuł się naprawdę słaby.

- Jestem słaby, Emily. Czuję się jak słabość...

- Nie, mój mały Hazzo - skarciła mnie, zostawiając na chwilę dłoń w moich włosach, nim przytrzymała moją szczękę, utrzymując tym samym między nami intensywny kontakt wzrokowy. - Słabość to nie jest rzecz, którą się stajesz. Możesz to czuć, naprawdę mocno, ale to nigdy nie przejmuje ciebie całego, nie staje się tobą. Ty jesteś siłą. Po prostu na chwilę utraconą.

Pokręciłem przecząco głową, czując supeł zawiązujący się na mojej krtani.

- Rozmawiaj ze mną, proszę - Emily kontynuowała, zachęcająco pocierając grzbiet mojej dłoni.

- Z każdym dniem czuję się coraz mniej istotny dla tego świata - odezwałem się dopiero po chwili napiętej cieszy. - Mam tylko ciebie i obwiniam się za to, że nie potrafię okazać ci uczuć tak, jak ty to robisz dla mnie. Ponieważ nie jestem ani trochę dobry dla ciebie i ty zasługujesz na coś lepszego. Przez każdego zostałem porzucony i z każdym dniem ogarnia mnie przerażający lęk, że ty też zakorzenisz się w moim życiu zanim ze mnie zrezygnujesz. Mam tylko ciebie, ale boję się, że zanim zdążę to docenić, już cię nie będzie. Boję się, że wcale nie mogę być dla kogoś ważny. I to tak bardzo boli. Dlaczego to sprawia mi tak ogromny ból? To brzmi ironicznie i desperacko, ale tak właśnie wygląda moja popieprzona rzeczywistość. I masz rację, to siedzi we mnie i zżera mnie. Dlaczego?

- Ponieważ najbardziej palącą potrzebą ludzkiej natury jest bycie ważnym, Harry. Czujesz, że potrzebujesz tego i masz to. Masz mnie. Obiecuję ci, że byłoby ci łatwiej, gdybyś ze mną o tym rozmawiał - do niej wciąż nic nie dotarało, kiedy cały czas naciskała na ten sam temat. - Wypuść to z siebie i przestań w kółko, jak za pętlą mówić, że wszystko jest w porządku.

Chciałem wyjść. Złapać powietrza. Odsuwając swoje krzesło patrzyłem nienawistnie, ale i pusto w stronę mojej przyjaciółki. Podniosłem się, a do moich uszu dotarł dźwięk pękanego szkła. Kiedy już ciężar ciała przełożył się na obie stopy, poczułem jak przed moimi oczami staje ciemność.

A potem zrobiło się przeraźliwie gorąco i myślałem, że to świat się kończy, ale świat się nie skończył, tylko wszystko we mnie i dookoła mnie ucichło.

Ostatnim, co zobaczyłem były tęczówki mojej przyjaciółki przepełnione żalem, odrętwieniem i wzburzeniem. Moje nogi ugięły się w pół; mogłem poczuć jak powietrze wokół mnie wypełnia się czarną, przerażającą aurą - demonem, który ścisnął moje gardło i dusił, tak strasznie mocno wbił jakieś ostrze w sam środek mojej krtani. W tej samej chwili coś bardzo mocno ścisnęło moje serce, tylko po to, by zaraz przynieść niesamowite uczucie ulgi. Obraz się rozjaśnił, ciernie wyplątały moje serce z uścisku, zostawiając je całkowicie wolnym. Powieki stały się odrobinę mniej ciężkie i wtedy spostrzegłem, że te wszystkie straszne rzeczy zostały zastąpione dwoma dłońmi, które trzymały ciasno mój brzuch. Plecy oparte o czyiś tors. Zapach dotarł do moich nozdrzy, może nieco zbyt mocny, ale dla mnie idealny, by otulić nim całą moją postać.

I chociaż byłem pewien, że to najprawdziwszy anioł wybawił mnie od mojego końca, po tych wszystkich szczególnych elementach, rozpoznałem w tej osobie Louisa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro