rozdział pierwszy; ukryte cierpienie
Starałem się zamykać umysł na nieprzyjemne uczucie wypełnienia. Brzmi to prawie jak oksymoron... Seks powinien być przyjemny, czuły, właściwy, prawda? Nigdy nie czułem się dobrze podczas stosunku. Zawsze był wymuszony, brutalny dla mojej psychiki, a każde pchnięcie było obce i niepoprawne. Zbyt wiele osób miało dostęp do mojego ciała, a żadna z nich nie obcowała z nim w sposób, który mógłbym zaakceptować. Żadna z nich nie była tą, której rzeczywiście chciałbym oddać swoją nagość i bezbronność. Tylko przecież to nie ja ustalałem zasady, nie miałem nic do gadania.
Serce mocno dudniło. Nie tylko w mojej klatce piersiowej, ale i w głowie odbijały się dźwięki niemiarowego uderzania. Pompując krew, wyprowadzało z równowagi całe moje ciało, które nieporadnie próbowało uciec od niechcianych dotyków. Moje palce łapały białe prześcieradło, mocno się na nim zaciskając. Tak bardzo pragnąłem ucieczki.
Moja szczęka drżała, przez co zęby boleśnie obijały się o siebie, szczękając. Mocno zaciskałem powieki, czekając na koniec; w duchu modliłem się o finał. W odstępie kilku grzesznych minut moje łokcie wtapiały się w materac, a moje mięśnie dopadł skurcz. Czułem ciężar oparty na moich ramionach. Dłużej nie wytrzymując opadłem na poduszki, opierając czoło o zimny materiał puchowej poduszki, wszystko inne wokół mnie parowało. Nie miałem siły podnieść głowy. Wykrzywiona w bólu ciążyła na moim karku.
Z pomiędzy moich pulchnych warg uciekały głośne jęki, stęknięcia oraz sapnięcia, które wypełniały mały pokoik mojego mieszkania. Jęknięcia powodowane bólem, nie przyjemnością. Jęknięcia przepełnione bólem, tym fizycznym, jak i również psychicznym. Z tym, że psychiczny ból jest zawsze o stokroć gorszy. Ból psychiczny jest gorszy od fizycznego, ponieważ nikt go nie zauważa, czasem nawet nie dostrzegasz go ty sam i orientujesz się o nim dopiero wtedy, gdy chcesz przeraźliwie krzyczeć.
Wciągnąłem przez usta wielką ilość powietrza, kiedy mężczyzna pociągnął za kosmyki moich włosów okalających twarz. W ten sposób odgarnął je z oczu, które i tak zaciskałem. Sapnięcia opuszczały moje usta niczym u wielkiej gwiazdy filmów pornograficznych, ale przestało mi już zależeć na tym, by brzmiały autentycznie, kiedy żarzący ogień podziałał na mój policzek niczym trucizna. Żółć obległa moje gardło - powstrzymując się od wymiotów zacisnąłem wargi w ciasną linię. On stale mówił coś między pchnięciami, ale nie starałem się nawet rozszyfrować tego bełkotu.
Jedną dłonią pocierał moje poranione, czerwone od jego paznokci plecy, aż opuszki palców wgniecione w atłasową skórę paliły w nieprzyjemny sposób. Czułem się jak kawałek materiału, który trzymał w masywnych dłoniach, robiąc z nim co chciał. Uczucie to towarzyszyło mi za każdym razem, gdy ktoś wbijał się we mnie umiarkowanymi, nierzadko brutalnymi ruchami. Wciskał kciuki między moje łopatki i każdy jego dotyk sprawiał, że moje ramiona wyginały się, uciekając od wyjątkowo miękkich, ale wciąż tak samo odrażających dłoni. Już mogłem uroić sobie ból nagromadzonych, drobnych siniaków, rozsianych po mojej skórze. Zmrużyłem powieki, spokojnie czekając na koniec, mimo, że moje wnętrze rozdzierały bezsilność i obrzydzenie. Obserwowałem ciemność, wypełnioną marami przywołanymi przez sytuację, w głowie powtarzając sobie, że zaraz mój ból skończy się i dostanę pieniądze, których potrzebowałem, by nie zostać wywalonym na bruk - ponownie w moim życiu, tak jak wcześniej miało to miejsce, gdy jako jeszcze szesnastolatek, ustatkowałem się, wyprowadzając na przedmieścia południowo-wschodniej części Amsterdamu. Gdy wsiadałem w metro, płacąc za bilet pogniecionym banknotem, myślałem tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej piekła. Na moje nieszczęście miałem się przekonać, że czyha już na mnie kolejny ciąg męcących mój spokój zawirowań. To właśnie wtedy przyszło mi poznać najlepszy, jak i zarazem najgorszy, sposób na rozwiązywanie problemów.
- Byłeś dobry, Marcel, o to nie musisz się martwić. - Z moich myśli wyrwał mnie dosyć niski głos, co oznaczało, że to koniec, mogłem odetchnąć z ulgą. Jego obsceniczne oblizywanie ust, gdy zerkał na mój nagi tors, skręciło mój podchodzący w stronę przełyku żołądek. Stał nade mną i posyłał uśmiech w moim kierunku, naciągając na swoje ciało ponuro szare ubrania. - Bardzo, bardzo dobry - mruknął, na oko dwudziestolatek.
Widziałem tylko jak zostawia pokaźną sumę banknotów na poduszce, nim bijący w moje uszy dźwięk zamykanych drzwi ostatecznie zapewnił mnie o mojej samotności. Załkałem żałośnie, otwierając oczy tylko po to, by ponownie je przymknąć i dać upust emocjom, które rozdzierały mnie od środka. Podniosłem się, ruszając do toalety i już przekraczając próg pomieszczenia, rozpocząłem walkę ze spazmatycznym oddechem, którym zacząłem się niemal krztusić, gdy nie słyszałem nic prócz ogromnie mocnego i szybkiego bicia mojego serca. Stanąłem pod prysznicem, kładąc lekko stopy na zimnej, chropowatej powierzchni, napawając się gorącym strumieniem wody, który wówczas miał obdarzyć mnie ukojeniem. Nie miało nawet dla mnie znaczenia to, że prawdopodobnie na moim ciele zostaną czerwone smugi po tym, jak gorące krople spływały wzdłuż mojego kręgosłupa i łopatek, rozpływając się po spiętej skórze, uderzając za każdym razem w wystające barki i twarz, gdy odchyliłem głowę do tyłu, zamykając mocno oczy i przejeżdżając długimi palcami po włosach. Para obległa się na szklanych ścianach prysznicowej kabiny. Straciłem przez moment dech w piersi. Musiałem zmyć z siebie cały brud, choć wiedziałem, że nie jest to w zupełności możliwe. Już od dawien dawna nie czułem się zwyczajnie czysty.
Potrzebowałem chwili, by ocknąć się z amoku i wyjść z kabiny. Westchnąłem, przełykając gulę, która stanęła na wysokości mojej grdyki i zakręciłem wodę, po tym jak dokładnie wyszorowałem swoje ciało paznokciami. Otarłszy się miękkim ręcznikiem, stanąłem przed lustrem, zastanawiając się nad swoim odbiciem. Myślałem nad postacią, która jawiła się w lustrze. Sam już nie wiedziałem, czy jakaś część Harry'ego tkwi w tym chudym, szkarłatnym chłopaku o żabiej twarzy, czy może Marcel przejął kontrolę nad moją osobą. Pochyliłem się nad toaletą, obrzydliwie wymiotując, próbując wyrzucić ze swojego organizmu żałość.
Tego wieczoru usiadłem w swoim skromnym balkoniku. Znajdowało się tu tylko małe, drewniane krzesełko oraz położona na murowanym parapecie popielniczka. Obok niej paczka prawdopodobnie jednych z najbardziej trujących, najtańszych w dostępie rynku papierosów. Zapalniczkę wyciągnąłem z kieszeni starych, ale wciąż nadających się do użytku dresów. Usiadłem na krześle, pod pachą trzymając niewielki, choć gruby, zeszycik w czarnej oprawce. Gdzieś spomiędzy zżółkłych kartek wyciągnąłem długopis, a kiedy zacząłem atramentem stawiać pierwsze słowa na papierze, jego zatyczkę włożyłem pomiędzy zaróżowione wargi, czując metalowy posmak w ustach. Następnie spojrzałem w to jedno, drobne okienko, na które widok miałem patrząc przed siebie z uniesioną brodą.
Światło w obserwowanym przeze mnie pokoju iskrzyło się i prawdopodobnie jego źródłem była postawiona na szafce nocnej lampka. Uśmiechnąłem się lekko, co nie było tak proste z plastikowym elementem w buzi, lecz mimo wszystko kąciki ust drgnęły, ponieważ zapalone światło oznaczało tylko to, że mój błękitnooki Louis siedzi gdzieś tam w tym skromnym mieszkaniu pomiędzy kilkoma ścianami i korytarzami. Westchnąłem na samo wspomnienie o szatynie, który miejsce gdzieś na dnie mojego serca zdobył już dalekie miesiące temu.
Urzekł mnie swoim szerokim, szczerym uśmiechem. Choć nie miałem wielu okazji podziwiać go z bliska, by przyjrzeć mu się dokładnie, zawsze dostrzegałem przy kącikach wąskich, przegryzanych ust małe mimiczne zmarszczki. Te najdrobniejsze szczegóły podkreślają jego wyjątkowość. Podoba mi się nawet jego mały, piegaty nosek, który często marszczy, myśląc o czymś bardzo intensywnie. Wygląda wtedy jakby zapadał w trans, w trakcie którego jego myśli odchodzą w nieznane zakamarki umysłu, o których wcześniej nie miał pojęcia.
Piękne, zarysowane kości policzkowe. Ich kusząca ostrość sprawia, że chciałbym poznać strukturę każdego ich fragmentu. Nawet śniady kolor jego skóry wydawał się być dla mnie atrakcyjny. Cała postać dwudziestoośmiolatka o karmelowych włosach opadających lekko na jego czole, przyciągała moją uwagę. Natomiast w dalszym ciągu największy atrybut Louisa stanowił jego charakter. To właśnie on sprawiał, że zwykłem wątpić w prawdziwość jego osoby. Posiadanie kogoś tak szlachetnego w swoim życiu musiało być darem dla jego bliskich.
Gdyby ktoś mnie teraz usłyszał, mógłby uznać, że jestem szalony, ale jeszcze większym szaleńcem był sam Louis. Jego charakterystyczny sposób mówienia, z zabawnym choć czarującym akcentem wiele razy został wyśmiany przez społeczność. Louis zawsze emanował ogromem gracji i mądrości, wplecionej w swoje enigmatyczne słowa. Rozmowy z nim były magiczne. Ilekroć do nich dochodziło, sprawiał, że nieraz stałem w osłupieniu myśląc nad jego światopoglądem, który zawsze wprawiał mnie w nurtujące refleksje. Kiedy ja uważałem to za jeden z jego największych atutów (a na dodatek za jedną z najbardziej seksownych rzeczy w mężczyźnie), inni nie odnajdywali z nim nici porozumienia, przez co w dzielnicy uchodził za snoba, zawsze pałętając się po ulicach w samotności swoim bogatym samochodem.
Jego opis na pewno pasuje do człowieka, o którym powinno pisać się piosenki oraz tworzyć poezję, rysować portrety, śpiewać dla niego, robić zdjęcia i... podziwiać jego nieskazitelną urodę. Za sprawą jego wyglądu uzewnętrzniać piękno jego duszy, jego wielkie serce i to, jakim artystą jest, gdy układa słowa, jakby nimi malował.
Możliwym jest, że to właśnie ja wykonuję wszystkie te czynności, chociaż nie powinienem zasługiwać na choćby zawieszenie oka na Tomlinsonie. Pewne rzeczy są silniejsze od nas samych i przekonujemy się o tym w swoim ciągu lat i przeróżnych wydarzeń - tym czymś, zwanym życiem. Ignorancja, w przypadku pewnych rzeczy, osób, czy zjawisk nie jest możliwa. Jak mógłbym ignorować tę zalotność, która pojawia się na twarzy Louisa za każdym razem, gdy tylko nadarza się okazja, by zamienić z nim kilka zdań?
Tak też stało się tego wieczoru, gdy skończyłem kreślić na papierze przeplatankę możliwe, że z zupełnością utraconych na sensie słów. Zerwałem się gwałtownie, słysząc głos samego Louisa, który już stał na swoim balkoniku, obserwując mnie dłuższą chwilę, jak mogłem się domyśleć.
- Zawsze widzę cię z papierosem w ustach. Coś musiało się wydarzyć skoro tym razem jest inaczej - kiedy spojrzałem na niego przelotnie, dech uciekł z mojej piersi. Zawsze wyglądał tak samo pięknie, dojrzale i perfekcyjnie, nawet w lekko podartej u dołu koszuli, sięgającej po kość biodrową i trzydniowym zarostem. Uniosłem lewą brew do góry, mrugając dwa razy nim odłożyłem zeszyt i długopis na parapet, w zamian chwytając jednego, starannie zawiniętego papierosa i zapalniczkę w dłonie.
- Możliwe, że czekałem na mojego odwiecznego towarzysza - użyłem przekąsu w swoim tonie.
- Hm, a mówiłeś, że nie wierzysz w przeznaczenia.
Drobna kokieteria w jego głosie była miłą odskocznią od tej całej niespójności, jaką był dla mnie dzisiejszy dzień.
Włożyłem papierosa między popękane wargi, unosząc do góry zapalniczkę. Gdy żar pojawił się na jego końcu, zaciągnąłem się. Odchyliłem głowę, przymykając przy tej czynności powieki, abym mógł poczuć, jak dym rozpala moje gardło, przyjemnie drażniąc przy tym całą drogę, aż do płuc, ostatecznie otulając je szkodzącą substancją. Powoli wypuściłem z ust niewielką chmurę gęstego dymu. Patrzyłem aż znika w powietrzu we wręcz filmowy sposób.
Usłyszałem z naprzeciwka cichy śmiech Louisa i dopiero wtedy zatrzymałem na nim wzrok na dłuższą chwilę. On również zapalił swojego papierosa, opierając się o barierki balkonu, pośladki opięte przez materiał ciasnych, czarnych dżinsów wypinając do tyłu. Podziwiałem jak dobrze wyglądały jego ramiona przykryte flanelowym materiałem, ubrudzonym jakąś czerwoną plamą.
Wiszący nad naszymi głowami księżyc, razem z setkami gwiazd, świecił, połyskując w ciemności. Chłodny wiatr powiewał, co jakiś czas unosząc na wietrze kilka moich loków. To wszystko przypomniało mi o tym, że noc jeszcze tliła się w intensywności. Ten dzień był zły, lecz teraz, gdy pojawił się Louis, mogłem zapomnieć, kim byłem jeszcze kilka chwil przed tym i pokazać mu prawdziwego Harry'ego. Może nie powinienem. Być może byłem dla niego zwykłym, zagubionym dzieciakiem, zważywszy na różnicę dziesięciu lat, jakie istniały między nami; może traktował naszą znajomość jako zabawę, wszystkie nasze przekomarzania, czułe słówka i puszczane oczka były dla niego jedynie frajdą, jednak jeśli nawet w jakiś sposób wykorzystywał moją naiwność mogłem mu na to pozwolić dopóki sprawiał, że czułem się lepiej.
- Rozwesel się, gwiazdo - rzucił do mnie, unosząc kącik ust do góry. Wlepiłem spojrzenie w jego błękitne tęczówki, które nawet z odległości czterech dzielących nas metrów, były niezwykle nasycone oceanicznym kolorem. - Widzę, że coś jest nie tak, a wolę uśmiechniętą wersję ciebie. Uśmiech to coś, co błyszczy na twojej twarzy. Jest tak rzadki... naprawdę muszę go doceniać, gdy się pojawia.
Chwilę zastanawiałem się nad tym, co mógłbym odpowiedzieć Louisowi, jakie słowa byłyby właściwe. Oczywiście, że coś było nie tak. Ponownie w ciągu zaledwie kilku dni zrobiłem z siebie kogoś odrażającego i było mi z tym niezwykle źle, choć uważałem, że to słowo mogło stanowić niedomówienie, ponieważ czułem się obmierźle w stosunku do własnej osoby, nie mówiąc o swojej nagości.
- To nie jest rozmowa na dzisiejszy dzień - odpowiedziałem prosto, wgapiając wzrok w popielniczkę, gdy gasiłem na niej papierosa. - Nie chcę psuć doszczętnie swojego humoru. Zamiast tego, ty mógłbyś mi go poprawić - uśmiechnąłem się cierpko, używając przy tym wszystkim sił. On odwzajemnił gest z zamyśloną miną, jakby właśnie zastanawiał się, co mógłby powiedzieć, żebym rzeczywiście się rozweselił.
- Cóż, to nie takie trudne - wzruszył ramionami, pokazując, że dumnie przyjął wyzwanie. - Chciałem cię gdzieś zaprosić.
Patrzyłem na niego doszukując się czegoś, co wyrażałoby na twarzy szatyna krztę rozbawienia, humoru, przez co mógłbym wziąć jego słowa za żart.
- Proponowałem ci to już, Harry, nie patrz tak na mnie. Nie rozumiem, dlaczego za każdym razem mi odmawiasz, jakbyś bał się spotkać w odległości mniejszej, niż ta, która dzieli nas siedząc tutaj. Zgódź się, a obiecuję, że przez jeden dzień będziesz uśmiechał się więcej i szerzej, niż kiedykolwiek. Jestem najlepszym sposobem na uszczęśliwianie pięknego chłopca! - Och, w to nie śmiem zwątpić. Szatyn uśmiechnął się do mnie głupkowato, na co roześmiałem się, płonąc rumieńcem. Był taki tandetny w swoich tekstach, a jego cyniczny uśmiech tylko się wyostrzał, jakby wiedział, że o tym pomyślałem. - To jak?
- Nie mogę się na to zgodzić, Louis.
- Rany, ponownie nie? Dlaczego?
- Jestem bardzo zabiegany w kawiarni - stwierdziłem, co akurat nie było kłamstwem. Naprawdę każdy mój dzień przebiegał w bardzo szybkim tempie. Musiałem pracować dużo, długo i intensywnie, by mieć za co opłacić rachunki, których ciągle przecież przybywa. Sama praca kogoś dla towarzystwa nie jest wcale wystarczalna.
Usłyszałem głośne westchnięcie.
- W takim razie zaproszę cię, kiedy w twoim grafiku znajdzie się dla mnie miejsce! - Louis uśmiechając się wesoło, zgasił papierosa o zimną poręcz balkonu, zrzucając niedopałek trzy piętra w dół.
- Dlaczego tak ci na tym zależy? - jęknąłem z frustracją.
- Lubię pięknych, kędzierzawych i na swój urokliwy sposób dziwnych chłopców - zażartował, ale potem spoważniał. - Tak naprawdę niektórych rzeczy nawet ja nie jestem w stanie wytłumaczyć.
Gdy zmarszczyłem brwi, starannie go obserwując, dopowiedział:
- Nie siedź tu długo. Mamy początek jesieni i nie chcę byś się zaziębił. Pamiętaj tylko o tym, że człowiek nigdy nie pozbędzie się tego, o czym milczy. Śpij dobrze, Harry - życzył, znikając z mojego widoku i od razu jak mogłem zaobserwować, spuścił roletę w dół. Zgodnie z jego radą, nie minęła dłuższa chwila, nim również postanowiłem położyć się w łóżku. Chciałem choć trochę wyspać się przed jutrzejszym dniem. Nawet nie zauważyłem, że na moim balkoniku zostawiłem swój notes.
**
Obiecuję, że następne rozdziały są lepsze, naprawdę. Mimo mojego niezadowolenia mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną. Uważam, że mimo tego ta praca zasługuje na jej czytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro