Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział ósmy; sen

"Zostań, nie powiem ci,
że to miłość
choć jesteś wszystkim, czego w życiu trzeba mi"

**

To, co czułem po opuszczeniu łazienki przez Louisa nazwałbym jednym, najprostszym słowem, jakiego mogłem użyć - niepokój. Niepokój zacieleśnił się pod grubymi warstwami w moim ciele oblegając część mojego żołądka i czegoś jeszcze. Przez pierwsze sekundy czułem się lekki, jakbym mógł unieść się w górę, do sufitu. Błogi uśmiech czaił się na mojej twarzy. Wydawało mi się, że w swoim odbiciu lustrzanym ujrzałem więcej kolorów przeplatanych na moich policzkach niż w ostatnich kilku miesiącach. Sytuacja, jaka miała miejsce, przypomniała mi o zmarszczkach na mojej twarzy, które pojawiały się z każdym uśmiechem, gdy moja skóra się napinała. Mięśnie zdrętwiały, i to wtedy, gdy spojrzałem na siebie, zdziwiłem się, widząc wszystkie bruzdy na mojej buzi: zmarszczki mimiczne przy kącikach ust, te u nasady nosa i dziwne, dwie dziury w policzkach.

To ciekawe, nikt inny takich nie miał. Nawet Louis, a on przecież był perfekcyjny. Więc może te dziury wcale nie są atrakcyjne skoro mężczyzna, który jest ucieleśnieniem perfekcji i gracji, nie ma tych dwóch elementów.

Chciałem wyjść z pomieszczenia i spytać go, co myśli o dziurach w mojej twarzy.

Ale później, z całkowitego znienacka wygląd tej sytuacji uderzył mnie z potrójną siłą, kiedy przeniosłem wzrok na stojącego w gotowości członka. Odcień burgundu wybił się ponad moją kość jarzmową, gdy uświadomiłem sobie swoje podniecenie, przekręcając tylko subtelnie swoje biodro, żeby przyjrzeć się symbolowi swojej męskości od boku. Penis był podłużny, sterczący i twardszy niż zwykle, a kiedy uniosłem go, plątając w cieple swojej dłoni, okazał się cięższy, niż gdy unosiłem go w innych sytuacjach. Miałem wrażenie, że jego żołądź poczerwieniała i spuchła. To było nowe. Cała długość członka stała się sztywna. Nagle zakwiliłem w swoją lewą dłoń, gdy w skutek poruszenia kciukiem po szczelinie penisa, towarzyszyło temu dziwne czucie w tym miejscu, rozprowadzająca fala ciepła płynęła od czubka penisa, wzdłuż, aż po trzon i opuchłe jądra. Przyłożyłem męskość do swojego brzucha, tak by główka dotykała pępka. Żyła oznaczyła się na całej długości, puls rozprzestrzenił się po grubości.

Moja erekcja stała się punktem mojej obserwacji.

Wiedziałem jak działa wzwód, przecież jestem facetem! Wiele rzeczy odkryłem sam, przechodząc okres dojrzewania - sam, bo przecież nikt o tym ze mną nie rozmawiał. Gdybym spytał o rzecz tego typu którejś z opiekunek w sierocińcu, mogłyby uznać, że jestem zgorszony.

Ale nigdy nie widziałem swojego penisa w tak dużym rozmiarze i... tak wrażliwego na własny dotyk. Zamknąłem oczy, starając się zignorować wszelakie chęci ulżenia sobie. Nie mógłbym dotykać się, gdy za ścianą jest mój Louis, mężczyzna z takim samym problemem jak ja. Nie, naprawdę nie mógłbym.

W tym momencie, w moją głowę uderzyły inne myśli. Zastanawiałem się, co mogłoby się stać po moim wyjściu z pomieszczenia, które teraz tak głupio było mi opuścić. Potrząsałem głową, powodując tym ruchem ożywienie kropel osadzonych na końcach moich poskręcanych włosów. Dopiero teraz spostrzegłem, jak gęste powietrze wypełniało pokój, za sprawą pary, która obijała się o jego ściany, rozgrzewając moje ciało. Wziąłem wdech, z uciekającym świstem z moich ust. Zipnąłem odwracając swoje ciało w kierunku kosza na pranie, sięgnąwszy po swoją bieliznę, naciągnąłem materiał, który pod opuszkami moich palców wydawał się być naprawdę jedwabiście miękki. To przecież wyjątkowo dziwne określenie na bieliznę. Schowałem opadniętego penisa w materiał, pozwalając by główka napierała na bokserki. Nie miałem już czasu o tym myśleć, nie chciałem, byłem zbyt przytłoczony. Założyłem na siebie koszulkę, myśląc o wszystkich złych rzeczach, choć i tak kwarcowy materiał przysłaniał nie tylko cały mój tors, lecz i część ud.

Wyjrzałem z neurotycznym wyrazem twarzy na korytarz, opierając się o futrynę. Do moich uszu dobiły się dźwięki miksera lub innego przyrządu kuchennego, które wydawało z siebie charakterystyczny gwar. Koniuszkiem języka oblizałem napęczniałą wargę, stawiając stopy na zimnej, drewnianej podłodze. Nie chcąc być intruzem w kuchni zajętego i majstrującego przy indeksie szatyna, skierowałem kroki do salonu, obserwując kostki na moich stopach.

- Więc to tu mnie podglądasz... - szepnąłem, mimo, że Louisa nie było obok mnie. Uśmiechnąłem się jakby w rozleniwiony sposób, pierwszy raz mogąc przyjrzeć się balkoniku Tomlinsona z tej perspektywy, od drugiej strony, zupełnie innej.

Mgła spowiła ulice Amsterdamu. Musiało być już całkiem późno, a ja wciąż nie rozumiałem, jak doszło do tylu przespanych przeze mnie godzin. Zamrugałem, parę razy otwierając i zamykając swoje zmęczone powieki, pozwalając mojemu czołu oprzeć się o zimną szybę, schlapaną deszczem. Krople rozmywały się po szkle, tworząc niemalże wzorki na oknie, spływały w dół - wszystkie w ten sam punkt, ociekając i zaraz niknąc.

Nagle było mi przykro z powodu kwiatka, stojącego w rozbitej doniczce na parapecie po drugiej stronie szyby. Pomarańczowy owoc tej rośliny, piękny kwiat, zwiędł, moknąc i umierając niemalże skąpany w deszczowej pogodzie. Ziemia, krusząca się, została zmieniona w błoto. Ten widok stał się dla mnie taki smutny, taki... bez wyrazu. Jednak coś kompletnie innego przykuło moją uwagę, kiedy spojrzałem na podążającego do ekskluzywnego, zapewne drogiego samochodu mężczyznę. Skulona postać wyglądała jakby wyklinała Boga i anioły, unosząc głowę, ku szaremu niebu. Ten mężczyzna, wraz ze swoim żółtym Lamborghini, w ogóle nie pasował do otoczki paskudnej dzielnicy. Jeden ułamek sekundy wystarczył, abym ocknął się, gdy uświadomiłem sobie, jaki dzień tygodnia mamy.

Wtorek, w dodatku trzynastego, a trzynastka to pechowa liczba.

Mężczyzna, wychodzący z mojego apartamentu, nie mógł być kimś innym, niż mężczyzną, który o tej porze miał zagościć w moim mieszkaniu.

Zacisnąłem mocno powieki, czując, że oddech w moich płucach stężał. Przez chwilę zapomniałem, gdzie się znajduję, gdy znów wpatrywałem się w zakapturzoną postać, która właśnie przykładała telefon komórkowy do prawego ucha. Kręcił swoją głową na boki, usta wykrzywiając w grymasie. Wyglądał jakby krzyczał, kiedy odwrócił twarz w moją stronę, patrząc do góry.

- Harry?

- Nie podchodź - warknąłem do niego, obserwując jak opuszki moich palców bledną od zaciskania ich na szybie.

- Znasz go? To nie on, skarbie, to ja. Znasz go?

Głos powtarzający przeplatankę słów sprawił, że powróciłem do rzeczywistości, odsuwając się w gwałtownie w tył i zsuwając roletę. Przyjemny oddech drażnił skórę na moim karku, wysyłając dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Usta dociśnięte do szczeliny między moim karkiem a ramieniem posłały przyjemne dreszcze w tym miejscu. Obkręciłem się w tył, napotykając błękitne, wybawiające tęczówki.

One już chyba zawsze będą pojawiać, by wyrwać mnie z panicznego amoku.

- Przepraszam... przepraszam, Lou. Nie wiem co się ze mną stało - zmarszczyłem brwi, uświadamiając sobie w jak niedalekiej odległości znajduje się twarz szatyna. - Przez chwilę po prostu obserwowałem- i on... kiedy ja...

- Powiesz mi, kto to był? Sprawił, że jesteś przestraszony?

- Nie wiem, co się ze mną dzieje - wtargałem dłonie w swoje włosy. - Nie wiem, co się stało. Pomyliłem z kimś tego mężczyznę, spanikowałem.

- Na pewno? - widziałem, że mi nie wierzy.

- Tak! - pokręciłem dodatkowo głową, skołowany. - Przecież mówię. Wyszła całkiem dziwna sytuacja, przepraszam za to. Chodźmy po prostu jeść- jeść cokolwiek, co zrobiłeś - zaśmiałem się cierpko, chcąc posłać Louisowi uśmiech.

- Właściwie uświadomiłem sobie, że nie mam żadnego makaronu, więc przyrządziłem omlety - wypiął pierś w moim kierunku. Może zrobił to, by dotknąć swoim ciałem mój tors. - Kurwa mać, moje omlety!

Louis wrzasnął, wymachując dłonie do góry. Jego holenderski akcent współgrał z przekleństwem, gdy wybiegł z salonu, pozostawiając mnie w osłupieniu. Zaśmiałem się cicho, i to właśnie był ten moment, gdy moja nagła, dziwna schiza została zapomniana. Louis porzucił ten temat, a ja ruszyłem prędko w stronę kuchni, nie uśmiechając się na wizję zostania w pokoju samemu.

Zatkałem swój nos wewnętrzną stroną kciuka i palca wskazującego, mrużąc oczy na siwy dym unoszący się ponad patelnią, w którą szatyn uderzał strumieniem wody, ówcześnie wrzucając ją do zlewu. To sprawiło, że obłok stał się jeszcze większy.

- Ścierka! Weź tę szmatę, Harold!

Skrzywiłem brwi, natychmiast rzucając się na szafkę, gdzie leżała zmięta ścierka. Zacząłem nią idiotycznie machać, starając się odgonić kłęby dymu z pomieszczenia.

- Powinniśmy otworzyć okno - zauważył trafnie, kasłając w dłoń, kiedy sprawa z patelnią została opanowana.

- Racja. Idioci - zachichotałem, wychylając się do okna i pomimo swoich mokrych włosów otworzyłem je na oścież, dodatkowo wciąż machając materiałem w dłoni. Spojrzałem na Louisa, który ze skwaszeniem, ale i żalem, przyglądał się całkowicie wypalonej patelni.

- Była taka młoda... - jęknął skruszony, pociągając nosem, a ja przez chwilę przestraszyłem się, że mógłby rozpłakać się przez tę głupią, spaloną patelnię. - Kupiłem ją w tamtym tygodniu na przecenie, rozumiesz? Na targu! Pomyślałem, że w końcu będę mógł coś gotować, wiesz? Muszę ci się do czegoś przyznać. Często palę jedzenie i naprawdę jestem beznadziejny w gotowaniu.

- Och, poważnie? - zakpiłem, obserwując jak jego twarz napina się. Posłał mi wymowne spojrzenie w eufemistyczny sposób pokazując, że raczej powinienem uciekać. Kiedy ja tylko zaśmiałem się, dodając ironiczne „wcale tego nie zauważyłem", on podszedł do mnie, wyrywając ścierkę z moich dłoni i zacząć uderzać nią o moje udo.

- Nie bij, nie bij! - śmiałem się, zdzierając gardło i chroniąc swoje nogi. - Twoja niezdarność bynajmniej nie jest moją winą, wiesz?

- Ale nie musisz posyłać mi takich zgryźliwych uwag!

- Zniszczyłem twoje nabrzmiałe ego? - prychnąłem, odbierając mu szmatkę i grzecznie odłożyłem ją tam, gdzie była.

- Na pewno go nie połechtałeś - przewrócił obscenicznie oczami. - Chciałem zrobić ci dobrą kolację, żeby ci zaimponować.

- Lou, nie musiałeś. Mogłem domyśleć się, że w twoich czynach chowają się ukryte intencje!

Louis znowu wypchnął swoją dolną wargę ponad górną, wyglądając jak zbity piesek, gdy założył dłonie na biodrach ze wzrokiem wlepionym w zlew. Och, na Boga! Czy ten człowiek naprawdę jest bliski trzydziestki?

- Zaimponujesz mi, jeśli masz płatki owsiane lub jakiekolwiek inne - usiadłem na blacie, posyłając mu pocieszające spojrzenie.

- Mam! Mam nawet takie z rodzynkami. Ale chciałem zrobić dla ciebie coś pożywnego, bo wciąż wyglądasz biednie, kochanie. Zrozum to.

- Nic mi takiego nie będzie - machnąłem na niego włosami. - I tak czuję się już o niebo lepiej niż przedtem. Proszę, zrób mi płatki. To będzie wystarczalne.

Louis zmrużył na mnie swoje oczy, robiąc tę seksowną minę, kiedy zasysał policzki, sprawiając, że jego twarz wyglądała na jeszcze bardziej powściągliwą, a wszystkie jej rysy oznaczały się nieco mocniej. Skrzywił brwi, w końcu jednak rozluźniając twarz, kiedy nie zanadto przechyliłem głowę, robiąc wzrok proszącego o przekąskę szczeniaka. Rozglądał się moment po szafkach, nim otworzył jedną z nich, a moją uwagę przykuły trzy kolorowe paczki. Dopiero kiedy przeniosłem spojrzenie na sterczącą łopatkę szatyna, kiedy stawiając na palcach sięgnął po niebieską miskę, spostrzegłem, że przecież cały czas widnieje przede mną obraz jego połowicznej nagości. Gdy sypał płatki do naczynia, mogłem przyglądać się niezbyt wysportowanej, choć wciąż męskiej sylwetce. Moje oczy same wędrowały po elementach bladego torsu, choć przecież tego wieczoru spędziłem już zbyt dużo czasu na obserwowaniu najmniejszych detali jak czerwone sutki Louisa lub pieprzyk widniejący pod jednym z żeber na jego prawym boku. Szarawy tusz rozlewał się na skórze, tworząc kontrast między mleczną bielą, a głębią czarnych wzorów. Myśli błąkały się w mojej głowie, tworząc pytania: dlaczego akurat jeleń, a nie inne zwierzę, skąd napis na klatce, co oznacza lina na nadgarstku i kompas w zewnętrznej części przedramienia.

- Ciepłe, czy zimne mleko wolisz?

Zamrugałem kilka razy, zauważając, że wargi zwrócone ku mnie poruszają się wraz z rzuconymi w powietrze słowami. Bawiłem się rąbkiem piżamy, gdy Louis potrząsał kartonem mleka.

- Zimne, dziękuję - jęknąłem, łącząc ze sobą swoje kostki, które luźno zwisały nad podłogą.

Louis zachichotał, zalewając płatki mlekiem.

- To miłe - skwitował, wtykając w nie łyżkę, wcześniej wyjmując ją z szuflady obok zlewu.

- Co jest miłe? - spytałem.

- Właściwie to cały ty - wzruszył ramionami, podając mi moją kolację. - Twoja nieśmiałość i niewinność, kiedy przyłapuję cię na podglądaniu mnie.

- Nie podglądam cię! - powiedziałem na jednym wdechu, zbyt szybko, by Louis mógł nie zauważyć mojego zakłopotania. - No dobra, tylko trochę. Naprawdę tylko trochę - zarzekłem. - To przez twoje tatuaże. Dezorientują mnie i przyciągają moją uwagę, kiedy nie wiem, co one oznaczają. Musisz mi kiedyś powiedzieć. Jestem okropnie ciekawski.

- Och, koniecznie ci o nich opowiem. Mimo, że po tym na pewno weźmiesz mnie za idiotę, bo większość jest przypadkowa - uśmiechnął się szeroko, przygotowując porcję płatków dla siebie. - Jednak teraz... wolałbym porozmawiać o tobie. O tym, co cię męczy i sprawia, że rzeczy mają się nie tak, jak powinny.

Wciąż mokry kosmyk włosów opadł na moje oko, ale szybko został wsunięty za grzbiet ucha. Nie przez moją dłoń. Odchyliłem głowę, opierając ją bardziej na szafce za mną. Mężczyzna patrzył na mnie tym swoim wzrokiem, napełniając usta płatkami z mlekiem.

Teraz już nie zostało mi nic innego niż po prostu z nim porozmawiać.

- To, co stało się przy balkonie... zmartwiło mnie - szepnął, mieszając płatki. - Miałem wrażenie, że gdybym nie podszedł do ciebie w tamtym momencie, mógłbym zobaczyć jak się trzęsiesz na widok jakiegoś obcego faceta. Często masz... takie coś? I kto to był?

Westchnąłem buńczunnie na jego pytanie, przełykając.

- Mówiłem ci, pomyliłem go z kimś - wzruszyłem ramionami z bezsilnością. - I czasem mam takie epizody. Ale one przeważnie następują po moich złych snach. Tych, przez które ostatnio nie mogłem spać.

Zdania w miarę możliwości i w skutek moich starań mniej więcej kleiły się do siebie. Louis nie przerywał mi, przeżuwając powoli i patrząc na mnie nienatarczywie, tylko trochę oczekująco, jakby naprawdę chciał wiedzieć, jaki jest mój problem. Ale nie po to, by wykorzystać to przeciw mnie, tylko aby mi pomóc.

- Wiesz, bo... - zawahałem się, spuszczając wzrok - ostatnio dużo myślałem o różnych głupotach. Myślałem o domu dziecka, tym, w którym przebywałem, i wtedy moja głowa zaczęła wymyślać mroczne myśli i... obrazki. I one pojawiają się, kiedy śpię.

- Więc- chodzi tylko o twoje sny?

- Głównie tak, bo one sprawiają, że czuję się... po prostu źle. Zmęczony, wyczerpany i przypominają mi, no wiesz, zły czas, złe rzeczy.

- Harry, czy ktoś krzywdził cię w jakiś, cholernie nieważne jaki sposób, w domu dziecka?

Pytanie Louisa sprawiło, że przełknąłem płatki trochę głośniej, odkładając prawie pustą miskę obok swojego uda. Spuściłem wzrok, pokazując mu tym, że nie chcę udzielić odpowiedzi na to pytanie. On wydawał się to zrozumieć, a zaraz po tym usłyszałem stukot, i wtedy Louis również położył swoją miskę na blacie, robiąc krok naprzeciw mnie, stojąc między moimi kolanami.

- Odpowiesz mi kiedyś? Proszę?

To, z jaką łagodnością przemówił, pocieszyło mnie. Pokiwałem krótko głową, tym samym obiecując mu, że to zrobię.

- P-po tych koszmarach - odchrząknąłem, chcąc pozbyć się chrypki, jaka pojawiła się w moim głosie. Podrapałem swoją grdykę, unosząc wzrok. Przymknąłem powieki, wyobrażając sobie sytuację następującą po moim wybudzeniu.

- Powoli. - Louis nie dotknął mnie, nie chcąc w ten sposób przekroczyć strefy mojego komfortu. Szepnął tylko te dwa słowa, używając bardzo pocieszającego tonu. - Mów powoli.

- Wtedy czuję ciężar na mojej klatce piersiowej - uniosłem dłoń do swojego serca, pod palcami czując miarowe uderzenia. - Nie mogę oddychać. Ciemność mnie przytłacza - zacisnąłem powieki.

- Gorąco mi - wyznałem zgodnie z prawdą. - Czuję jak moje ciało się pali i moja twarz. Kiedy staje się mokra.

- Mokra?

Otworzyłem oczy, widząc przed sobą jego nos, później oczy i resztę twarzy.

- Ponieważ płaczę. Prawie za każdym razem - wyjaśniłem ze ściśniętym gardłem. - Płaczę, ale nie mogę się odezwać. Tutaj - wskazałem palcem w miejsce wiedząc, że gdzieś tam jego moja krtań - tutaj, właśnie tu boli. Już rozumiesz, dlaczego nie chcę spać?

Louis pierwszy raz tak po prostu spuścił wzrok gdzieś na mój dekolt, pozostając zmieszanym. Z jego twarzy, czy oddechu nie mogłem nic wyczytać. Zostawił mnie z ciszą zalegającą między nami. Dopiero po chwili kiwnął bardzo powoli głową.

- Rozumiem.

- Nikt o tym nie wie - wyznałem, kciukiem łapiąc jego mały palec, który błąkał się gdzieś po materiale mojej piżamy.

- Dziękuję, że mi zaufałeś - czując mój dotyk, uniósł moją dłoń, przystawiając opuszek mojego koślawego kciuka do swoich ust. - To dużo dla mnie znaczy. Dziękuję, że mi powiedziałeś.

- Musiałem. Zapytałbyś ponownie - zaśmiałem się cicho dla rozluźnienia tego ciężkiego napięcia wytworzonego w pomieszczeniu. Louis również zachichotał, unosząc swoją twarz.

- Chyba wiem, kto mógłby ci pomóc - ożywił się, marszcząc brwi w koncentracji. - Musiałbyś tylko z nim porozmawiać. To mój najlepszy kumpel. Pomógł mi, gdy byłem w najgorszej sytuacji w swoim życiu. On zna się na rzeczy.

- Nie zrozum mnie źle, Lou, ale nie wiem czy chcę. A ty, ty dla mnie tak wiele robisz - chciałem kontynuować, ale palec wskazujący Louisa przywarł do moich ust. Wytrzeszczyłem oczy, lokując na nim swój wzrok.

- Porozmawiam z nim, poproszę o pomoc - wciąż trzymał moją wargę. - Ty na nią zasługujesz, Harry, nie sprzeciwiaj się. Proszę - zabrał dłoń.

Westchnąłem, patrząc na niego i pokiwałem głową, przyjmując jego propozycję.

- Dlaczego to robisz? - nie mogłem nie spytać.

- Nikt nie zasługuje na to, by coś takiego przeżywać. Ty też nie. Więc jeśli mogę, zrobię wszystko, by to zatrzymać. Czemu tak ciężko jest ci to zrozumieć, słońce?

- Nie wiem - palnąłem głupio, patrząc na miski leżące na opodal mojej nogi. - Przepraszam, że nie zjadłem do końca.

Louis, jakby był w jakimś transie, dopiero po chwili zwrócił uwagę na to, że na dnie mojej miski zostało trochę mleka.

- Etienne się tym zajmie - machnął swoją grzywką, śmiejąc się. - Sam rozumiesz, to jest mleko, a Etienne to kot.

- Naprawdę? - wybałuszyłem oczy, udając swoje szokowanie.

- Tak, rzeczywiście - Louis ułożył dłoń na swoim czole, przymykając powieki. - Sądzę, że po prostu chciałem gładko zmienić temat na coś bardziej przyjemnego dla ciebie.

- Mogę cię o coś spytać? - zagaiłem po tym, gdy Tomlinson wlał resztę mleka do kociej miski, stojącej w rogu kuchni, zaraz przy lodówce. Gdy skupił swój wzrok na mnie, podjąłem temat. - Dlaczego mam dziury w policzkach? I to jest poważne pytanie, nie takie, żebyś mógł się śmiać - zgromiłem go wzrokiem, widząc jak bliski śmiechu i zgięcia się w pół jest. Uniosłem wysoko moje brwi, kiedy zamiast odpowiedzi dostałem soczysty pocałunek, dokładnie tam, gdzie znajduje się mój dołeczek.

-*-

- Czy w twojej dosyć skromnej kolekcji płyt dvd znajdę coś, co nie jest bajką „Barbie" dla dwunastoletnich dziewczynek?

Kiedy zadałem pytanie głowa Louisa giętko powędrowała w górę. Przez chwilę prężył on swoją szyję z wzrokiem wlepionym w różowe, okrągłe opakowanie, które trzymałem na swojej otwartej dłoni. Potarł rytmicznie swoją brodę, jakby szukał kaleczącego zarostu, którego przecież tym razem nie było. Mimo ogolonej skóry wytemperowane kości żuchwy i tak bardzo widocznie odcinały się od podbródka. W przeciwieństwie do mnie, Louis nie posiadał nawet centymetra dziecięcego tłuszczyku na swojej buzi.

Skrzyżowane nogi Louisa plątały się na materacu. W mieszkaniu było tylko jedno łóżko zdatne do spania, choć nie narzekałem wylegując się wcześniej na kanapie. Ukrywałem podekscytowanie, udając, że tętno na moich nadgarstkach nie przyspiesza z myślą o dzieleniu łoża małżeńskiego z moim zauroczeniem. Dochodziła dwudziesta... Tylko światło latarni odbijało się w deszczowych kałużach rozrzuconych na krętej drodze. Ciężkie krople wciąż stukały o parapet, ale nie czułem się zagrożony w otaczającym mnie zgjęłku ciepła. Właściwie czułem się tu bezpieczniej niż we własnym mieszkaniu.

Wciąż klęczałem przed telewizorem, przebierając płyty w dłoniach. Wówczas wyciągnąłem je z szafki, na której stał telewizor. Wybierałem film, siedząc z kolanami dociśniętymi do mojego torsu. Wciąż zginałem i prostowałem palce stóp w niemałym skrępowaniu.

- Hej, nie możesz się śmiać - Louis wytknął mi język. - To moje siostry dały mi te płyty. Ekscytują się lalkami Barbie i wszystkim, co z nimi związane. Chciałem być w temacie, dlatego oddały mi te rzeczy. To są prawdziwe skarby, ale nie miałem okazji zebrać sił na oglądanie ich. Boje się, że to może być zbyt trudne - szepnął ironicznie. Doprowadził mnie tym do prześmiewczego uśmieszku.

- Naprawdę nie wiem, czy podołasz z czymś o nazwie „Barbie - diamentowy zamek".

- Jestem pewny, że w tytule jest napisane „pałac", ty ignorancie!

- Czyli te płyty dały ci siostry, tak? - zakpiłem.

Louis wyraźnie się naburmuszył. - No dobra. To nieprawda. Sam je kupiłem - przewrócił oczami. - Co nie zmienia faktu, że obraziłeś jej tytuł.

- Wybacz, że zniesławiłem coś tak poważnego - ukłoniłem się. - Nie wyglądasz na kogoś, kto trzyma w domu coś takiego.

- Czy nie każdy raz na jakiś czas ogląda bajki dla dzieci? - przekręcił głowę w nietypowy sposób. Zawsze perfekcyjnie ułożona grzywka tym razem wisiała luźno przy jego skroni. Wyglądał jeszcze młodziej niż zazwyczaj. - Będąc mężczyzną trzeba mieć w sobie dużo odwagi, by się do tego przyznać.

- To w końcu Barbie...

- Nie śmiej się, mówiłem już - pogroził mi palcem, gdzieś w połowie zdania zasłaniając usta dłonią. Stłumił swoje ziewnięcie. - Jesteś gejem, powinieneś kochać Barbie.

- To najbardziej stereotypowa rzecz jaką od ciebie usłyszałem. Więc obejrzysz ze mną?

- Nie - uciął, gdy już zrobiłem swoje maślane oczy. - To ty obejrzysz ten film ze mną.

- To zaszczyt - przewróciłem czule oczami, wyjmując płytę z pudełka. Włożyłem ją do odtwarzacza. Czułem, że moje ruchy są spowolnione przez osępienie. Zmęczenie drzemało w każdej komórce mojego ciała, ale rozum zakazywał mi mrużyć oczy. Kiedy ekran zaczął się rozjaśniać, szatyn wpełzł pod pierzynę. Poklepał miejsce obok siebie, gasząc nocną lampkę. Stałem w osłupieniu zasłaniając mu widok na czołówkę, która już wyświetlała się na telewizorze, rzucając zza moich pleców światło. Podszedłem do niego, w tle wyśpiewywanych słów i radosnej melodii rzucając swój ciężar obok niego. Ta sytuacja była niedorzeczna. Nigdy nie śmiałbym pomyśleć, że mógłbym dzielić łóżko z kimś tak mi dalekim. A jednocześnie coś nadludzkiego dawało mi poczucie bezgranicznej bliskości względem niego.

Louis wyglądał jakby nic go już tego dnia nie ruszało. Wgapiał się w ekran, co chwilę posyłając mi drobne spojrzenia, kiedy już leżałem zawinięty w pozycji embrionalnej na poduszce obok niego. Ciągle bałem się, że mu przeszkadzam, albo zajmuje zbyt dużo przestrzeni. Martwiłem się, że moczę jego poduszkę wciąż wilgotnymi końcami włosów. Miałem wiele obaw i nie zauważyłem, w którym momencie doszczętnie oddałem się relaksu. Moje otępiałe mięśnie zaczęły się rozluźniać, a ból ustępował. Zupełnie jak w tym momencie, kiedy położyłem się w pełnej gorącej wody wannie. Na wspomnienie wspólnej kąpieli przykryłem swój policzek dłonią. Skupiłem się tym razem na fabule animowanej bajki, bo w końcu chciałem być zorientowany, o czym jest ten film. Nie wiem, w którym dokładnie momencie poczułem rzucony w moich lokach pocałunek. Myślałem, że uczucie to było złudne, ale przecież nie mogło mi się wydawać. Ten mały gest sprawił, że moje serce ponownie zabiło dużo mocniej.

W pewnym momencie spostrzegłem, że moja twarz była bardzo blisko nagiego ramienia. To niemożliwe, żebym nie zauważył, kiedy zbliżyłem się do Louisa na tak małą odległość. To on musiał się zbliżyć. Wychyliłem twarz do góry, w pierwszej kolejności napotykając różowe wargi. Zamrugałem kilka razy, chcąc zadać jakiekolwiek pytanie, które rozjaśniłoby moje nagłe zdezorientowanie.

- Nie bój się - usta poruszyły się, co otrząsnęło mnie z zakłopotania. Przeniosłem wzrok na długie, proste rzęsy wijące się wokół oczu Louisa. Sięgnął swoimi palcami do kędziorka opadającego między moje brwi. Wcześniej nawet nie zauważyłem, że zaginiony lok mi przeszkadza, dopóki sunięcie palca go nie usunęło. Cały czas tkwiłem w szoku, a jednocześnie byłem zbyt senny i zrelaksowany, by jakoś na to zareagować.

- Boisz się zasnąć? - szepnął.

- Dlaczego tak myślisz?

- Widzę jak walczysz ze swoimi oczami. One muszą odpocząć, żeby powrócił ich dawny, zielony kolor.

Przymknąłem lewą powiekę, kiedy kciuk nasunął się odciskając piętno delikatności na linii moich rzęs.

- Czy to znaczy, że teraz są brzydkie?

- Są smutne - kordialny uśmiech zagościł na jego twarzy. Opuszek przywarł do mojej dolnej wargi, jakby badał krzywiznę moich ust, błądził palcem po spierzchniętych kącikach. - Chciałbym wiedzieć dlaczego.

- Boję się, że weźmiesz mnie za szaleńca - chłodne parsknięcie odbiło się od jego dłoni.

- Możesz mi powiedzieć - zachęcał.

Pociągnąłem nosem, zbierając w sobie siłę. Mimo tego, mój głos zadrżał.

- Boję się zasnąć. Boję się nocy - sprecyzowałem. - Boję się tego, co może mnie wybudzić - westchnąłem ociężale, odsuwając jego drażniącą dłoń. - Wiem, że jesteś niemożliwie zmęczony po podróży, a teraz musisz się mną zajmować, kiedy zachowuję się jak małe dziecko. Ale ja naprawdę nie chcę zasnąć.

- Przy mnie nie musisz się bać.

- Mam lęk przed ciemnością - przymknąłem oczy.

- A... a teraz? Widzisz ją - podpuszczał mnie, kiedy rozluźniłem swoją twarz - czy teraz również się jej boisz?

Rozchyliłem usta, mocniej zaciskając powieki, wtedy czerń pogłębiła się, ale Louis wciąż tu był i nie czułem niczego złego.

- Nie. Teraz nie, ale wtedy-

- Wtedy ona jest tak samo nieszkodliwa, jak teraz. Obiecuję, że tak jest - złapał moją dłoń. Zrobił to delikatnie, ledwo wyczuwalnie, ale poczułem jak to robi i nie uchyliłem powiek, ani na moment. - Wtedy, gdy zasnąłeś jeszcze o poranku nic się nie stało. Spałeś spokojnie i teraz też możesz - uparł się, nic nie rozumiejąc. - To zależy od ciebie. Możesz pokonać swój strach, tylko musisz się temu postawić. Możesz zmienić swoje życie...

- Przestań - jęknąłem.

- Dobrze. Będę obok ciebie, kiedy się obudzisz. Czy to cię pociesza?

- Oczywiście, że tak - powiedziałem.

- Więc zamknij oczy, przytul się do mnie i pomyśl o tym, że tym razem przyśni ci się coś pięknego.

- Chcę żeby przyśnił mi się świat, w którym nie boję się spać - uśmiechnąłem się z przygnębieniem.

- Chciałbym mieć nadludzką siłę, by spełnić twoje życzenie - powiedział ze skruchą.

Kiedy odwrócił swój wzrok na telewizor dokładnie przyglądałem się jego twarzy. Kolebiące serce nie pozwalało mi sprzeciwiać się dłużej. Byłem zmęczony bardziej, niż kiedykolwiek. Musiałem w końcu postawić się złu świata, który chciał mnie pokonać.

Mogłem to zrobić. Mogłem się sprzeciwić.

Przymknąłem powieki, owijając dłoń wokół miękkiego bicepsa. Zbliżyłem swoją twarz do ramienia, trącając nosem miękką skórę. Louis wyraźnie wstrzymał powietrze, kiedy licząc jego żebra, moja dłoń odnalazła wygodny dla siebie fragment jego piersi. Serce dudniło pod moimi palcami wybijając stały rytm. Zacisnąłem mocniej powieki, słysząc delikatny, nucący głos z bajki.

W końcu zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro