rozdział dziewiętnasty; uzależnienie
- Nie wierzę. Nie wierzę, że dopuszczasz się czegoś takiego - Louis stawiał napięte kroki, wyrzucając swoją twarz w kierunku coraz bardziej ciemnego nieba. Tylko ono wskazywało na upływ czasu. Żaden z nas nie liczył minionych godzin, kiedy toczyliśmy rozmowy, błąkając się po najbliższych okolicach przedmieścia. Co kilka minut skradaliśmy sobie bezzobowiązujące pocałunki, przez które zatrzymywaliśmy tempo naszej wyprawki. Czułem się całkowicie rozpieszczony chwilą, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem w przeciągu jednego wieczoru zdołałem uśmiechać się przez cały czas. O ile w ogóle kiedykolwiek tak było. Nawet teraz, kiedy Louis prześmiewczo kłócił się ze mną, nie powstrzymałem swojej twarzy przed rozciąganiem się w uśmiechu mimo bólu przechodzącego na wskroś moje pulchne policzki.
Obserwowałem jak grzywka szatyna przez moment staje się istnym bałaganem, gdy poryw wiatru wzniósł się nad naszymi głowami. Zaraz po tym jej ruchy zostały powstrzymane, kiedy Tomlinson w swoim dramatyźmie skurczył oczy, uderzając wewnętrzną częścią dłoni o czoło. Pokręcił głową z politowaniem jęcząc niewyraźnie moje imię.
- Traktujesz mnie tak, jakbym popełnił przestępstwo, gdy jedyne co zrobiłem, to powiedziałem o-
- Nie kończ! - wystawił w moim kierunku dłoń, posyłając mi tym samym ostrzeżenie. Chciałem wybuchnąć śmiechem, widząc z jaką powagą traktował moje wyznanie. - Spodziewałbym się po tobie wszystkiego, ale akurat o tej jednej rzeczy wolałbym nie wiedzieć. Mój mózg potrzebuje się tego wyprzeć zanim rozboli mnie głowa.
- Jeśli któryś z nas dwóch mógłby być ekspertem w dziedzinie parzenia herbaty, to ja - zadarłem nosa, z ironią myśląc sobie „znalazł się specjalista". Nie mogłem tak łatwo się poddać. - Przecież zajmuję się tym profesjonalnie!
- Ależ tak, oczywiście i z tym swoim profesjonalizmem zabijasz osobowość każdej herbaty przez dodanie do niej obrzydliwej cytryny - ostatnie słowo wypowiedział krzywiąc swoją twarz. - Taki haniebny brak gustu mógłby być karalny.
- Sam przyznałeś, że gorzki posmak idealnie komponuje się z imbirem i miodem.
- Ale herbata owocowa to coś innego. Herbata owocowa to obraza dla każdego Anglika! - żachnął się, kładąc dłonie na biodrach. Dla podkreślenia swojego oburzenia tupnął nogą.
- Ahhh, bo Anglicy mogą pić tylko bawarkę?!
Usta Louisa już wychylały się w odpowiedzi. Nie pamiętam, by kiedykolwiek nasza rozmowa nabrała takiej wyniosłości, oczywiście w formie sarkazmu, chociaż blade policzki mojego Lou nabrały wiśniowego odcienia czerwieni nie na żarty. Dostrzegłem w tym słabym świetle lamp oświetlających rozdroża błysk w jego oczach i znów oboje powstrzymywaliśmy się od wybuchu śmiechem. Kąciki naszych ust drżały, nie tylko z zimna, ale przede wszystkim toczyły walkę z uśmiechem, który nachalnie wpełzał na nasze twarze wtedy, gdy udawaliśmy srogą powagę. Wychyliłem się, aby uścisnąć dłoń Louisa, którą wcześniej opuścił wzdłuż ciała. W trakcie naszej perwersyjnej sprzeczki na chwilę nawet odsunął się ode mnie o parę kroków i naprawdę wątpiłem, że ten człowiek ma dwadzieścia osiem lat. Wciąż zerkał na mnie psotliwie, z pełnią życia i czymś już znajomym - małym ognistym błyskiem, otaczającym mglistoczarne źrenice. To nadawało jego spojrzeniu głębi, sprawiając, że zatracacałem się w szarości błękitu bez końca.
Wtedy poczułem wibracje w głębokiej kieszeni płaszcza i w myślach przeklnąłem osobę, która wbiła się jak igła w balon, przerywając miły moment naszej randki. Automatycznie odpuściłem dalsze przekomarzania choć w duchu wciąż pragnąłem bronić swojego zdania. Starałem się, by wyraz mojej twarzy nabrał skruchy, gdy po oprzytomnieniu i powrocie do realiów, domyśliłem się, że nadawcą musi być Emily.
- Odbierz, to pewnie coś ważnego. - Louis zbliżył się do mnie o kilka kroków. Byłem mu za to dozgodnie wdzięczny, kurcząc sylwetkę pod wbijającym mnie w chodnik wietrze. Gdy wyjmowałem telefon, przesuwając już palcem po ekranie, szatyn zauważył jak zachwiałem się, na moment tracąc stabilność w swoich chudych nogach. Uśmiechnął się łagodnie i objął na wysokości żeber. Staliśmy tak na środku chodnika w najbardziej ponurej części dzielnicy. Dziwiło mnie, że stale czułem się lekko w chwili, gdy Louis stawał się namacalny; nie czułem skrępowania, zamiast tego korzystając z momentu, kiedy złączył nasze klatki piersiowe. Mogłem teraz dyskretnie zanosić się wonią jego charakterystycznych perfum i przebijającego się przez nie naturalnego zapachu drugiego ciała. Wciąż uśmiechałem się frasobliwie, z satysfakcją naszej delikatnej różnicy wzrostu, którą odczuwałem dopiero w tak bliskim kontakcie. Wystarczyło, żebym z lekkością uniósł się na palcach, by wyrównać poziom naszych oczu, ale teraz całkowicie odpowiadało mi, gdy linia mojego wzroku była równoległa z wąskimi ustami. W trakcie tego wciąż nie wierzyłem, że mężczyzna stojący naprzeciw jest tym samym mężczyzną, o którym od dłuższego czasu skrycie marzyłem.
Przyłożyłem telefon do ucha i nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy z moimi bębękami usznymi spotkał się skowyt kobiecego głosu.
- Gdzie ty jesteś, zakochana miernoto?! - zadrżałem pod presją zdenerwowanej Emily. Zacisnąłem zęby na dolnej wardze, patrząc z ukosu na Louisa, który nasłuchiwał naszej rozmowie. - Byliśmy umówieni i wyjątkowo się nie spóźniłam. Wiedziałam, że potrzebujesz mojej otuchy, ale ty się widocznie z kimś innym gruchacz, bo mieszkanie było puste.
Przewróciłem oczami i dźgnąłem palcem wskazującym mostek szatyna, kiedy zaśmiał się, chociaż to on w głównej mierze przyczynił się do tej niezręcznej sytuacji. I gdybym chciał, zrzuciłbym na niego całą winę.
- Skąd wiesz, że jestem z Louisem? - moja brew wystrzeliła ku górze, gdy przypomniałem sobie, że Emy nie miała pojęcia, z kim i gdzie byłem.
- Nie odczytywałeś wiadomości, a wcześniej mówiłeś, że czekasz na powrót swojego chłopaka i spotkacie się przy najbliższej okazji. Nie trudno dodać dwa do dwóch - wyobrażałem sobie, jak kręci nosem. Triumfalny uśmiech uchylił się na twarzy Tomlinsona, przez co miałem ochotę zgromić go spojrzeniem, ale pod naciskiem ckliwego wstydu, nie odważyłem się, by nawet na niego spojrzeć.
- Louis nie jest moim chłopakiem - odparłem, zatrzymując skołowany oddech w swojej krtani.
- Nazywaj waszą relację jak chcesz, może być nawet twoim Piotrusiem Panem jeśli właśnie to jest twoją fantazją, ale do cholery Harry, czekam na ciebie pół godziny, a twój nowy współlokator, którego z kolei to ja ci załatwiłam, za co powinieneś być mi wdzięczny już tu jest.
- Chwila, nie rozumiem - odchyliłem się, czując, że nie mogę poprawnie skupić się na jej słowach dopóki Louis trzymał dłonie na moich bokach. Odsunąłem się o krok, pomrugiwając w kierunku nieba, które jak pejzaż rozciągało się w nieskończoność nad naszymi głowami. - Jak dostałaś się do mojego mieszkania?
- Nie każe zadawać ci pytań tylko ruszyć tyłek i pojawić się tutaj w tej chwili.
Cóż. Odkąd mogłem sięgać pamięcią Emily posiadała swoją sceptyczną wulgarność. Do dziś wspominam dzień, w którym się poznaliśmy podczas rozpoczęcia roku szkolnego. Obydwoje byliśmy zagubionymi pierwszakami, a ja akurat przyglądałem się sytuacji rozgrywającej na zatłoczonym korytarzu szkolnym. Nikt nie zwracał uwagi na to, jak jeden z uczniów proponował ze swoją natarczywością randkę wtedy nieznanej mi jeszcze dziewczynie. W końcu położył dłoń na jej ramieniu, ale ona od razu się obruszyła, strzepując ją gwałtownym wzruszeniem barków. Jedyną frazą jaką usłyszałem przez szum hucznych rozmów było „nie jestem aspołeczna, po prostu cię nie lubię i mam ochotę ci przypierdolić".
Tak się złożyło, że Emily Meijer w gruncie rzeczy okazała się być niezwykle ciepłą osobą, kiedy dosiadła się do mnie następnego dnia na stołówce szkolnej.
- A-ale, czekaj- to znaczy... Jasne, zaraz będę! - uśmiechnąłem się, z podekscytowaniem chwytając dłoń Louisa, żeby pociągnąć go w stronę drogi powrotnej. - Tylko proszę, nie wystrasz go - podkreśliłem i zanim Emily mogła mi odpowiedzieć, rozłączyłem się, słysząc przy uchu miły śmiech Louisa.
- Więc wygląda na to, że nasza randka właśnie dobiegła końca? - spytał retorycznie, gdy zwolniliśmy, jak się okazało po kilku szybkich krokach łapiąc już zadyszkę.
Wyrzuciłem twarz w jego kierunku, mając wrażenie, że na moim ubraniu zostaje wilgotny film przez to, jakiej ciężkości nabrało powietrze tego wieczoru. Pochmurna pogoda miała znaczący wpływ na rosę, która w postaci drobnych kropelek osiadła na całej powierzchni miasta.
- Przykro mi. Wolałbym spędzić z tobą dużo więcej czasu po tym, gdy nie widzieliśmy się dłużej niż zazwyczaj.
- Jest jeszcze tyle rzeczy, których chciałbym o tobie wiedzieć. Nie wyobrażasz sobie - spojrzał na mnie spod opadającej na oczy grzywki, zarzucając ją delikatnie na bok z dłońmi wciąż schowanymi w kieszeniach. Myślałem nad tym, jak przyjemne uczucie towarzyszyło mi, kiedy mężczyzna mówił takie rzeczy ze szczerą intrygą na twarzy. To jest właśnie to uczucie, gdy nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo zostałeś zraniony, dopóki nie spotkasz kogoś, kto jest tobą faktycznie zainteresowany. - Mam nadzieję, że to doświadczenie było dla ciebie równie miłe.
- Jeszcze pytasz? - oburzyłem się, widząc na horyzoncie znajome budynki. - Moglibyśmy siedzieć w samochodzie przez dwie godziny, słuchać muzyki i rozmawiać o życiu. I to byłaby dla mnie idealna randka.
Napawałem się samouwielbieniem, kiedy moje słowa wywoływały na szczupłej twarzy uśmiech.
- Taaak - przeciągnął w dziwnie sardoniczny sposób - albo mógłbym nauczyć cię parzyć prawdziwą herbatę.
Nie wierzyłem, że postanowił ponownie się ze mną o to drażnić.
Westchnąłem dramatycznie i nie dając mu pożądanej satysfakcji, zignorowałem tę zaczepkę. W milczeniu dotarliśmy do właściwego apartamentu, a kiedy wpisałem kod domofonu i drzwi odblokowały się, Louis złapał moją dłoń i pociągnął mnie przeciskając nas dwóch do środka.
- Pozwól mi się wprosić - rzucił na mnie okiem, stawiając pierwsze kroki na schodach. - Muszę zbadać teren.
- Słucham? - zaśmiałem się, schylając głowę, w trakcie podążania obok niego. Miał na niej wyraz uśmierzający zmartwienie, które wywiercało w moim przełyku żarzącą dziurę.
- Chyba nie sądzisz, że jestem całkowicie oswojony z wizją ciebie mieszkającym od teraz z innym młodym i podobno urzekającym mężczyzną? - uniósł brew, a maniera z jaką mówił sprawiała, że nie mogłem pozbyć się tego śmiesznego uczucia ciągłego rozweselenia. Czułem się jak pod wpływem dziwnej ekstazy, kiedy szatyn ciągle doprowadzał moje oczy do szklenia. W dodatku w tej arogancji, która kierowała jego dłońmi poruszając nimi zamaszyście, doszukałem się czegoś fascynującego. Bo słowo przystojny wciąż nie oddawało w pełni jego majestatu.
- To, że Emily tak stwierdziła, nie oznacza, że rzeczywiście coś w nim jest.
- Proszę, pozwól ocenić to mnie - przewrócił z wyższością oczami.
- A co, jeśli rzeczywiście okaże się diabolicznie przystojny? - postanowiłem go podpuścić.
- Będę musiał pokazać mu, że nie ma ze mną szans - po tym Louis zbliżył się do mnie i jako, że podążaliśmy naprawdę ciasną klatką schodową, moje plecy zderzyły się z zimną ścianą. Kolana mimowolnie ugięły się, przez co stałem się mniejszy niż zazwyczaj, a Tomlinson mógł wykazać się swoją dominacją.
- Jeśli powiem ci, że możesz mi ufać, to wciąż nie będzie wystarczające? - szepnąłem, kiedy stał wystarczająco blisko, abym mógł przyjrzeć się fakturze jego skóry. On sam badał miejsca na moim ciele, błądząc dłonią w poszukiwaniu ulubionej jego części.
- Powiedzmy, że się zastanowię. - W efekcie finalnym ułożył dłoń na policzku, robiąc to tak delikatnie, jakby składał hołd mojej urodzie, chociaż nie było w niej nic nadzwyczajnego. Sprawiał, że czułem się dużo piękniejszy, gdy w jego oczach widziałam niewątpliwy podziw. Patrzył na mnie dokładnie w ten sam sposób, w który ja patrzyłem na niego i miałem również głęboką nadzieję, że myśli o mnie tak, jak ja o nim.
Humor na chwilę nas opuścił i nie widziałem już nic, zamiast tego czując ciężar jego ust na swoich, co było dużo lepsze od jakichkolwiek słów.
- Uch, uderzyłeś moje usta! - zaśmiałem się, nie będąc gotowym na tak namiętny gest. Louis wywrócił na to oczami.
- Staram się być seksowny - potarł palcem mój podbródek, unosząc go.
- Och, więc rób to, gdy jestem na to gotowy - wciąż szeptałem, nie chcąc by nasza intymna rozmowa była podsłuchiwana.
- Od teraz powinieneś być przygotowany w każdej chwili. Mam w sobie coraz mniej kontroli - zmrużył oczy, uśmiechając się naprzeciw moich ust. Pocałowałem go we właściwy sposób, zaciskając dłoń w jego włosach.
- Niestety, teraz będziesz musiał utrzymać ją na jakiś czas.
Louis westchnął ugodowo. - Nasz ostatni pocałunek powinien być wyjątkowy.
- Nie mów tak, jakby był ostatnim na zawsze - użyłem upominającego tonu.
W odpowiedzi odsunął się, dając mi przestrzeń, której nawet w najmniejszym stopniu nie oczekiwałem.
Odbijając się od ściany, podszedłem do drzwi mieszkania. Nacisnąłem na klamkę, po wejściu do środka słysząc rozgadany damski głos. Rzuciłem Louisowi znaczące spojrzenie, kładąc aparat na komodzie wraz z zawartością swoich kieszeń. Gdy powiesiłem płaszcz we wnętrzu garderoby, przegryzłem dolną wargę, wplątując palce w potargane włosy. Louis w geście otuchy położył dłoń na moim plecach sygnalizując tym, abym wszedł w głąb mieszkania.
Gdy przekroczyłem próg salonu, wszystkie mięśnie mojego ciała boleśnie napięty się, widząc znajomą dla mnie sylwetkę. Moje dłonie zaczęły drzeć, a serce podeszło mi pod samo gardło. Szok to nie do końca słowo, które odzwierciedlało to, co mną zawładnęło. Tkwiłem w swego rodzaju egzaltacji, oszołomieniu, przez które czułem jak tracę grunt pod nogami i pewnie gdyby nie ciepła dłoń Louisa, upadłbym w wiotkości mojego ciała.
- N-niall? - wydusiłem drżącym głosem.
Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek spotkam na swojej drodze człowieka, który odcisnął wielkie piętno w moim życiu, równocześnie raniąc mnie bardziej niż ktokolwiek poza mną samym. A jednak, mój dawny przyjaciel stał tuż naprzeciw, w tym momencie wgapiając we mnie skrzące, błękitne oczy.
Nic się nie zmienił. Widziałem na jego twarzy oznaki dojrzałości, ale jej wyraz był wciąż taki sam. Wyglądał jak ten doskonale znany mi zagubiony chłopiec z domu dziecka, którym był i którym będzie już do końca swojego życia. Tak samo jak ja. Nieważne, jak bardzo w naszym życiu chcielibyśmy zastąpić uczucie odrzucenia, w naszym DNA na zawsze zapisane będzie sieroctwo. Cecha, po której zawsze będę wiedział, że to właśnie on. To charakterystyczne spojrzenie. Spojrzenie, którym obserwował mnie każdej nocy. Teraz widziałem je na własne oczy, ponownie, i nic się nie zmieniło.
- Harry... - głos chłopaka załamał się, a jego ciało odtrętwiało podobnie jak moje kończyny. Jego głos był wciąż tak samo melodyczny, jakim go zapamiętałem. Barwa i ton w ogóle się nie zmieniły, jedynie nabrał męskiej głębi. - Po tak długim czasie, znalazłem cię - z każdym słowem, przez niego wypowiedzianym, w środku drżałem. Nie mogłem pozwolić, by żadna z zebranych osób dostrzegła w jaki sposób reaguję na swoje imię, wymawiane jego ustami.
Nie wiedziałem, co czuję; nie myślałem, co zrobić. W moim żołądku i głowie zebrał się chaos, a jednocześnie pustka. Bałem się wykonać krok w jego kierunku, w tej samej chwili tego potrzebując. Chciałem podejść i pokazać mu swoją tęsknotę, ale właściwie mężczyzna stojący na wskroś mnie, był mi obcy.
- Harry? Znacie się? - Emily stała pomiędzy nami, tym samym odbierając Louisowi sposobność do zadania tego samego pytania. Spojrzałem na szatyna, dostrzegając w wyrazie jego twarzy skołowanie. Jednak, kiedy nasz wzrok się spotkał, przez moje wymowne spojrzenie, on już rozumiał. Niemo wypowiedział moje imię, tkwiąc w miejscu i chyba pierwszy raz, odkąd go znałem, nie wiedział co począć.
- Szukałem cię, mijały lata świetlne - mój dawny przyjaciel, jakby zebrał w sobie siłę, otrząsając się z pierwszego szoku. Uśmiechnął się i jego uśmiech był porażająco idealny, nie tak, jak go zapamiętałem. Niall od zawsze był dzieckiem pełnym uroku, lecz teraz stał się niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną. Zmiany w jego aparycji, które powoli dostrzegałem, sprawiały, że czułem się coraz bardziej obco. - Już bałem się, że wyjechałeś poza granice miasta i szanse na odnalezienie cię runęły, ale... jednego wieczoru znalazłem ogłoszenie w internecie. Miałem nadzieję, że los ze mnie nie żartuje zbieżnością nazwisk. Nie wiedziałem, co myśleć, gdy telefon odebrała kobieta, ale później znów odzyskałem nadzieję, po tym, jak wytłumaczyła mi, że tylko ci pomaga. Teraz naprawdę cię znalazłem.
- Sz-szukałeś mnie? - nie przyswajałem do siebie jego słów, czując ucisk w piersi. - Zostawiłeś mnie - rzuciłem beznamiętnie - zostawiłeś mnie w domu dziecka. Zostawiłeś mnie tam samego - ton mojego głosu stawał się coraz bardziej wzburzony, co spotkało się z natychmiastową reakcją Louisa, który złapał mnie szczelnie za beceps, starając się szeptać uspokajająco, jednak ignorowałem to. - Wiedziałeś, że zostanę sam, a mimo to zrobiłeś to! Bez pożegnania. Uważasz, że nie zasługiwałem na nic, oprócz tej jednej nic nie znaczącej kartki? Na żadne wyjaśnienia? - dukałem - A teraz p-pojawiasz się, mówiąc, że mnie szukałeś?
Moje słowa musiały znacznie spłoszyć szatyna. Jego wzrok nabrał żalu i widziałem w tym szczerą skruchę, a mimo tego nie potrafiłem przestać cisnąć w jego kierunku pretensjami, w tym samym momencie zanosząc się pierwszym szlochem.
- Od razu zacząłem tego żałować, przysięgam, później żałowałem dzień w dzień - nabrał w płuca haust powietrza, równie rozemocjonowany. Nie mogłem patrzeć na jego łamiącą się w bólu twarz. Opuściłem wzrok, pozwalając strumieniowi łez płynąć wzdłuż posąwiałych policzków. - Proszę, Harry, musisz mnie wysłuchać. Musisz wiedzieć, dlaczego to zrobiłem, musisz wiedzieć, dlaczego nie mogłem wrócić. Proszę. Jedyne, czego od ciebie pragnę, to tylko danie mi jednej szansy. Po tym to ty zdecydujesz, jak wykorzystasz te informacje - odparł na jednym wydechu. - Tylko jedna rozmowa.
Pociągnąłem nosem, nie wierząc w absurd tej sytuacji. Żaden dzień nigdy nie był dla mnie bardziej nieprzewidywalny od tego, co właśnie się wydarzyło.
- Hej, Harry - poczułem, jak Louis nachyla nade mną swoją twarz, zmuszając mnie do uniesienia na niego wzroku. Wtedy, w jego oczach ujrzałem coś, co pozwoliło mi się uspokoić. Jego oczy pocieszająco uśmiechały się w moim kierunku, w chwili, gdy szepnął. - Nikt cię nie skrzywdzi, kochanie - mówił do mnie najciszej jak mógł, jednak nieuniknione było, że Emily i Niall również wysłuchiwali jego słów. - Myślę, że zasługujesz na wyjaśnienia.
- Dlaczego mu ufasz? - przełknąłem ślinę, samemu nie wiedząc, skąd we mnie ta delikatność. W trakcie tego obrzuciłem Nialla nieufnym zerknięciem. Louis nie odpowiedział, lecz jego spojrzenie nie zgasło całkowicie. Przekręcił głowę, ściskając mocniej moją dłoń.
- Możecie zostawić nas samych - odparłem. Wtedy Tomlinson zmarszczył brwi, wyraźnie nie tego się spodziewając. Sposób, w jaki zacisnął swoje usta wyrażał chęć sprzeciwu.
- Chodźmy do twojego mieszkania - Emily zbliżyła się o parę kroków, zmniejszając odległość między nią a starszym. Już chciała upominająco powtórzyć jego imię; wtedy Tomlinson posłuchał jej, zapewniając mnie, że wszystko będzie w porządku, nim oboje opuścili pokój, a następnie mieszkanie.
W pomieszczeniu zapadła cisza, podczas której bałem się wziąć głębszy oddech.
Nie rozczarowałem się. W momencie, gdy chciałem odwrócić się na pięcie, by zniknąć w swojej sypialni, on zrobił krok w moją stronę i złapał mocno mój nadgarstek, łagodząc uścisk, gdy wyczuł napięcie moich mięśni. Poczułem się nieswojo, ale w głębi wiedziałem, że dotyk ten jest znajomy i kiedyś bardzo go pragnąłem. Moje wargi zadrżały niebezpiecznie. Patrząc prosto w moje spłoszone oczy, położył drugą dłoń na moim ramieniu, po chwili niepewnie przyciągając mnie do siebie. Byłem sztywny i zimny, gdy oplatywał mnie swoimi rękoma. Przez chwilę miałem wrażenie, że zostałem ofiarą węża, który pragnął udusić mnie w swoim uścisku. Dopiero, gdy utkwiłem w znajomych barkach, poczułem ciepło i wszystkie dobre wspomnienia, które z nimi kojarzyłem. Opłynęła mnie niesamowita ulga, a moje oczy przytłoczyło wzruszenie. To było jak powrót po wielu latach do domu, z którego uciekło się w złej atmosferze. Bardzo krępujące, ale jednocześnie niesamowicie uwalniające uczucie.
Ułożyłem dłonie na jego plecach, brodę oparłem na chudym barku i już nie potrafiłem dłużej bronić się przed bliskością, która chłonęła moje ciało, w ten sam sposób, w który otaczał je zapach czegoś domowego przeplatający się z wilgocią, która wsiąknęła w dresową bluzę.
Zamroczony tym uczuciem, ocknąłem się dopiero, gdy Niall wyszeptał w moje ucho: - Przepraszam, że cię zraniłem i mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku. Nie pozwól nikomu więcej zawieść cię tak, jak ja to zrobiłem.
Wtedy, jak szklana statuetka rozbiłem się na kawałki, niezdolny do powstrzymywania targających mną emocji. Pozwoliłem oczom uronić łzy, które w wąskich strumieniach moczyły moją twarz. Chciałem powiedzieć, że jasne, już wszystko okej, lecz jak bolesne jest powiedzenie "wszystko jest w porządku" osobie, która jest jednym z powodów, dla którego jesteś zraniony? Nie mogłem być tak wielkim kłamcą. W tym momencie oboje zasługiwaliśmy na szczerość.
- N-najpierw... - odparłem, opuszczając ramiona wzdłuż swojego ciała, gdy on ostatni raz dotknął moich pleców, po tym nieznacznie się odsuwając - musisz powiedzieć, dlaczego to zrobiłeś.
On również zdawał się oprzytomnieć, kiedy odnalazł mnie wzrokiem siedzącego już na poszarzałej kanapie. Obserwowanie go było dla mnie czymś dużo bardziej bezpiecznym. Widziałem jak zachwiał się na stopach, zanim zajął miejsce tuż obok, skołowane spojrzenie lokując gdzieś na podłodze. W końcu przymknął powieki, chcąc uporządkować słowa, które miałem usłyszeć. Każda miniona w milczeniu minuta napędzała w mojej głowie labirynt sprzecznych uczuć.
- Nigdy nie chciałem zostawić cię bez słowa pożegnania - rozpoczął, kierując swoją twarz w moją stronę, gdy oparłem plecy, podciągając kolana do klatki piersiowej i obiąłem nogi ramionami. - Ta ucieczka była jednym wielkim impulsem i kiedy zacząłem jej żałować razem z Finnem i Daanem byliśmy już w pociągu, który jechał za granice miasta - odparł z wyraźnym żalem. - Wiedzieliśmy, że opiekunowie chwilę po naszym zniknięciu odkryją, że nas nie ma. Uciekliśmy kilka minut przed wieczornym sprawdzaniem obecności, gdy tylne wyjście było jeszcze otwarte. Musieliśmy się streszczać i nie było mowy o powrocie, w żadnej chwili. Wtedy już zupełnie nie miałbym życia w tym koszmarnym miejscu. I wiem, że brzmię teraz absurdalnie egoistycznie - zacisnął zęby - ale uwierz mi, gdybym mógł, wróciłbym po ciebie, Harry, zrobiłbym wszystko. Ale było za późno. Nawet zanim wsiedliśmy do autokaru, który miał zawieść nas na peron, powiedziałem im, że chcę wrócić i wziąć cię ze sobą, ale Finn i Daan cię wykluczyli. Mówili, że jesteś zbyt słaby, nazwali cię okropnymi homofobicznymi wyzwiskami, zwłaszcza Daan. Pokłóciliśmy się i przywaliłem mu w środek twarzy, ale to wcale nie przyniosło mi ulgi.
- Dlaczego od razu nie wziąłeś mnie ze sobą? - nie rozumiałem.
Niall westchnął, jakby powód dla którego tego nie zrobił był dla niego zupełnie oczywisty, lecz bał się przyznać do niego na głos.
- Widziałem jak wcześniej cię zniszczyłem - starał się być twardym, jednak łamanie się jego głosu zdradzało, jak wiele emocji w sobie wstrzymywał. - P-po tej sytuacji- ja... nigdy sobie nie wybaczyłem, że namówiłem cię do tego i t-to rzeczywiście się stało, i nie mogłem już cofnąć czasu, nieważne jak bardzo bym pragnął, a uwierz mi, że świadomość tego, jak podle cię wykorzystałem tylko dlatego, bo chciałem poznać coś nowego... - zatrzymał się z każdym słowem coraz bardziej tracąc stabilny oddech.
- Niall... - lamentowałem niewyraźnie. - Nie wiedziałeś... Nasze umysły mimowolnie były zamknięte na te tematy. Wiedzieliśmy jedynie, że staniemy się grzesznikami. Ani ty, ani ja nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co tak naprawdę chcieliśmy zrobić.
- Co ja chciałem zrobić - niemal wszedł mi w słowo. - Nazywaj rzeczy po imieniu, Harry, wykorzystałem cię - prychnął, oburzony tym, że chcę go bronić. - I jeszcze gorsze było to, że po tym wszystkim musiałem z tym żyć. Po tym, gdy sprawiłem ci fizycznie i psychicznie największy ból, gdy przeze mnie wstydziłeś się, płakałeś - wyliczał - i nawet, gdy oboje staraliśmy o tym zapomnieć nasza przyjaźń już nigdy nie mogła być taka sama. I wiedziałem, że już nigdy tak nie będzie - pokręcił głową. - Brnąłem w toksyczne znajomości, robiłem złe rzeczy, byłem dla ciebie najgorszą osobą, jaką mogłeś wtedy mieć. Oddalałem cię od siebie, bo nie mogłem znieść, że tak bardzo cię zraniłem, a ty wciąż uważałeś mnie za dobrego człowieka, za... swojego przyjaciela.
- Byłeś nim - odparłem twardo; nigdy nie spodziewałem się, że Niall, którego wtedy znałem był tak naprawdę zrujnowany w takim samym stopniu co ja. - Wciąż byłeś dla mnie osobą, która mnie chroniła, jako jedyny mnie akceptowałeś i pozwalałeś na bycie sobą.
Niall jedynie pokręcił ponownie głową. - Czasami jesteś z kimś za blisko, żeby zobaczyć, jaki jest naprawdę - powiedział - czasami kochasz go tak bardzo, że nie chcesz. I w chwili, gdy ty wciąż potrafiłeś być dla mnie czuły i wyrozumiały, ja odsuwałem się jeszcze bardziej, bo byłem tego przeciwnością. Myślałem, że kochanie ludzi powinno być proste - w jego głosie rozbrzmiał spokój, kontrastujący z maniakalnym odrzuceniem, które czuł do samego siebie pokazując je kilka sekund wcześniej. - Ale to najtrudniejsza rzecz, z którą wtedy musiałem się zmierzyć. Żałuję, że choćbym nie wiadomo jak bardzo się starał, nie wiem jak kochać cię właściwie. Nie umiem kochać cię tak, jak tego potrzebujesz.
Nie potrafiłem sie poruszyć, wziąć pełnego oddechu i zrobić czegoś poza skupieniem się na uspokajaniu swojego spazmatycznego bicia serca żeby uniknąć panicznego płaczu. Trzymałem się w odrętwieniu, lgnąc dłonią po fakturze materiału, który okrywał kanapę. Niall obrzucił łagodnym spojrzeniem bieg moich ruchów, zaraz po tym uciekając wzrokiem ku mojej twarzy, jakby chciał upewnić się, że dotknięcie mnie będzie właściwe, mimo iż sam wyciagnąłem do niego swoją dłoń. Kiedy nasze palce złączyły się, od razu poczułem różnicę między tym uściskiem a wszystkimi poprzednimi, które dzieliliśmy. Nasze dłonie były większe, dorosłe, a uczucia drzemiące w nas zupełnie inne niż kiedykolwiek. Lecz wciąż dotarło do mnie, że tęskniłem za tym uczuciem.
- Przykro mi, że musiałeś to przeżywać - powiedziałem mu - przepraszam, że tego nie zauważyłem. Nigdy nie chciałem cię zranić - pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Złamałem go, a przez te moje cholerne uczucia nie mogłem nic poradzić na to, że było mi żal chłopaka, który złamał mnie.
- Chyba nam nie wyszło, bo poznaliśmy się za wcześnie, za dużo od siebie oczekiwaliśmy. Może kiedyś spotkamy się ponownie, kiedy będziemy nieco starsi, a nasze umysły mniej chaotyczne i ja będę właściwy dla ciebie, a ty będziesz właściwy dla mnie. Zobaczysz, że jeszcze będziemy śmiać się z tego, jak nawzajem złamaliśmy sobie serca - po jego słowach zaśmiałem się, czując jak kojące poczucie ulgi rozpływa się, wędrując od kierunku mojego serca, aż rozgrzało nawet czubki kończyn. Uścisk na mojej dłoni zacieśnił się i nagły spokój, jaki między nami zapanował, uświadomił mnie, ża właśnie tego potrzebowałem przez te wszystkie lata, gdy nie wiedziałem, jak ruszyć naprzód.
Posłałem mu uśmiech, a wtedy spytał:
- To oznacza, że... wybaczysz mi?
Pokiwałem głową. - Każdy w życiu popełnia błędy, ale to nie znaczy, że musisz płacić za nie do końca życia. Czasami nawet dobrzy ludzie dokonują złych wyborów - wzruszyłem ramionami.
Oczy Nialla natychmiast rozbłysły.
- Wow... właśnie takiego cię zapamiętałem - uśmiechnął się. - Chociaż w dzieciństwie to ja byłem tym, który częśniej cię pocieszał, ale to chyba zobowiązanie przez różnicę naszego wieku.
- Teraz wcale jej nie odczuwam - pokręciłem głową, wycierając swoje oczy rękawem. - Co było po tym, gdy uciekliście? - spytałem. - Wciąż trzymałeś się z Finnem i Daanem?
- Daan był okropnie konfliktowy i prawie od razu się od nas odłączył. Chociaż cały czas się szarpaliśmy sam chciałbym wiedzieć, gdzie teraz jest i czy w ogóle żyje... - podrapał się niezręcznie po głowie, trochę poczerwieniał na twarzy, a jego oczy zaszły mgłą. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego, jednak jego obojętny wzrok trzymał się wytrwale jednego punktu zawieszonego gdzieś w oddali - Nie wydarzyło się nic dobrego. Trafiłem do klubu nocnego, najpierw jako barman, później stałem się głównym obiektem zainteresowań. Mój szef traktował mnie jak swoją maskotkę, chociaż nigdy nie pozwoliłem mu na posunięciem się do czegoś większego. Nie było to tak przyjemne, jak myślałam, że będzie, więc szybko w grę weszły narkotyki, by nie czuć obrzydzenia sobą i nie drętwieć na dotyk odpicowanych dłoni po świeżym manicurze, albo na zapach wody kolońskiej, której nie kupiłbym nawet, gdybym sprzedał obie nerki. Nawet nie wiem kiedy, zacząłem „pracować" za działkę, a nie za pieniądze, więc skończyłem obrzygany na ulicy, do tego uzależniony. Nie przeszkadzałoby mi to i pewnie odleciałbym pod którymś śmietnikiem, gdyby mój towarzysz nie zmarł w moich rękach od przedawkowania. W sensie Finn. Cały się trząsł, z jego ust coś wypływało, a ja trzymałem go w ramionach i... To było za dużo, dotknęło mnie i zrozumiałem, że nie chce skończyć jak on.
Kwaśna żółć przebijała się przez moją krtań, aż poczułem ją na końcu języka. Przełknąłem ją, zrzucając wzrok na swoją dłoń, która wyraźne drgnęła leżąc obok mojego uda. Przez wiotkość swojego ciała czułem się jak nieprzytomny. Jakby krew odpłynęła z moich żył, unosząc się nad moim ciałem w niewidzialnej parze. Niezdolny do ruchów, niezdolny do złożenia słów, z pustką w głowie i poczuciem podobnym do tworzenia się na sercu krwistej rany, która w formie wielkiej ciągłej linii przełamała ja na dwie części. Czułem jak emocje mną szarpały. Ostatkami samokontroli powstrzymywałem chęć wymiotowania, która dusiła mój przełyk i natarczywie starała się przedostać przez zaciśnięte w skrępowaną linię usta. Miałem wrażenie, że trucizna zalewa moje płuca. Spojrzałem na jego twarz. Łzy bezsilności kłębiły się w jego oczach. Jednocześnie widziałem w swoim przyjacielu przeraźliwą obojętność. Jakby uważał, że jego los nie jest już zależny od jego samego.
- Jestem przekonany, że nie masz pojęcia, jak to jest budzić się każdego dnia z tak wielkim obrzydzeniem do samego siebie - wychrypiał, a jego usta uchyliły się tak, jakby chciał dodać coś, co jeszcze bardziej uderzy w moje pokiereszowane serce, lecz wtrąciłem się.
- Wiem - odparłem. - Przysięgam, że wiem jak mało kto, jak to jest, gdy pierwsze co dopada cię po przebudzeniu to myśl, jak bardzo nienawidzisz sposobu, w który zniszczyłeś swoje życie - uniosłem na niego wzrok. Błękit jego oczu został przyćmiony przez mroczną szarość, która przypominała mi chmury zwiastujące burzę, tak samo szare i mgliste. - Chciałbym powiedzieć ci, że po tym, gdy sam odszedłem z sierocińca, wszystko się od razu ułożyło. Że poczułem prawdziwe wyzwolenie. Ale tak naprawdę, to od tamtej chwili spotkała mnie największa krzywda, tylko tym razem to bolało jeszcze bardziej. Bo wiem, że sam do tego doprowadziłem.
Niall zmarszczył brwi. Nie widziałem sensu ukrywania przed nim prawdy.
- Może to jakiś syndrom ludzi z domu dziecka? - zakpiłem chłodno.
- T-ty... - zamrugał.
Przytaknąłem skinięciem głowy. - Uciekłem. Sam - rzucałem pojedynczymi słowami. - I o ile w sierocińcu zastanawiałem się, jak wygląda wolność, nie wiedziałem, że tak szybko można przekonać się o tym, jak na własną rękę da się wszystko spieprzyć. Początek nie był zły, wiesz? - uśmiechnąłem się cierpko. - Znalazłem to mieszkanie, pracę, później uczelnię, ale zbyt późno zorientowałem się, że w życiu nie ma nic za darmo. Gdyby nie to, co zacząłem robić, komornik dawno by mnie tego pozbył - machnąłem dłonią na pokój.
- Harry... - kanapa skrzypnęła, gdy szatyn przysunął się, mimo wszystko po tym na długo nie wykonując żadnego ruchu.
- Już po wszystkim, chcę tylko nie musieć czuć tego obrzydliwego wstrętu - przymknąłem powieki.
- Jak to możliwe, że tak bardzo spierdoliliśmy? - z impetem oparł kark na zagłówku, patrząc tępo przed siebie.
- Wolałbym znać odpowiedź na pytanie, czy kiedyś się z tego otrząśniemy?
Nie widziałem jego reakcji, ponieważ tak jak on odwróciłem od niego swój wzrok. Przełknąłem napierającą na ścianę mojego gardła gulę.
- I czy Louis mnie nie zostawi, gdy się dowie, że jego idealny Harry był dziwką - dopowiedziałem ze znaczną utratą stabilności w swoim głosie.
- Nie robisz tego odkąd jesteście razem, prawda?
Rozszerzyłem swoje oczy. - To znaczy... nie jesteśmy oficjalni. Przestałem, gdy zacząłem być bardziej świadomy swoich uczuć.
- Widziałem was, jak wchodziliście do mieszkania. To z jaką troską patrzył na ciebie... byłem pewien, że jesteście czymś wielkim i przez chwilę poczułem się o ciebie spokojny. Przez lata myślałem o tobie i modliłem się, żebyś był bezpieczny, i to może egoistyczne, ale gdy zauważyłem, że masz kogoś przy sobie, wyrzuty sumienia opuściły mnie chociaż na chwilę - prychnął, sprawiając, że mimo absurdu w jego słowach, uśmiechnąłem się. - Przykro mi, że jednak było inaczej, ale chyba wychodzisz na prostą, nie? Ten Louis rzucił mi spojrzenie, które mogło mnie zabić, przysięgam. Jest ostatnią osobą, która by od ciebie uciekła. Kocha cię bezwarunkowo, widać to. Trochę ci nawet zazdroszczę. I myślę, ze przełknie to łagodniej, gdy usłyszy to od ciebie w tym momencie, niż gdy będzie za późno.
Łagodny sposób, w jaki wbrnęliśmy na temat Louisa, który wśród wcześniejszego przebiegu wymiany zdań był czymś niemal kojącym, zdecydowanie ostudził nas obu. Emocje zaczęły mnie opuszczać i chociaż byłem daleki od uspokojenia się, skupiłem myśli na tym konkretnym puncie.
Pierwszy raz naprawdę uderzyło mnie, że Niall ma rację. Jego słowa były czymś podobnym do tego, co usłyszałem od Emily, ale właśnie w tym momencie poczułem w sobie wystarczającą siłę, żeby rzeczywiście tego dokonać.
- Myślę, że na mnie już pora - moje refleksje zostały w jednej sekundzie zrujnowane, kiedy Horan podniósł się z przygarbieniem stawając nade mną.
- Co? - wystrzeliłem ku górze, nie przejmując się uczuciem szpilki wbijanem w moją skroń, ponieważ po tak dużej dawce emocji nie powinienem gwałtownie się poruszać. - Jak- przecież nie powiedziałeś mi wszystkiego, nie wiem co było dalej. Chcę wiedzieć, jak teraz żyjesz. Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczny.
Niall uśmiechnął się w iście czuły sposób, niemal z rozmarzeniem.
- Właśnie takiego cię pamiętam - szepnął. - Pamiętam cię jako chłopca, który podlewa martwe rośliny, bo nie wie, jak zaakceptować fakt, że czasem niektóre rzeczy po prostu muszą się zakończyć.
- Co to ma do cholery znaczyć? - rozglądałem się po jego rozbieganych tęczówkach, zbliżając się na minimalną odległość. - Nie możesz teraz znowu odejść. Potrzebujesz pomocy, Niall. Ja potrzebuję pomocy.
- Harry, braciszku - szepnął. - Podświadomie wiesz, że to nieprawda - wciąż uśmiechał się, wyciągając dłonie do mojego karku. Położył je, chłodem swojej skóry działając na moje spięte mięśnie jak najlepsze lekarstwo. Kciukami wyznaczył dwa punkty, które potarł w okrężnych ruchach. - Jestem ćpunem, Harry. Ostatnie, na co mogę pozwolić to to, abyś posiadał w swoim życiu kogoś takiego.
- Zawsze będziesz dla mnie po prostu Niallem - znów zacząłem się denerwować. Nie spostrzegłem kiedy krokodyla łza spłynęła w kierunku jego dłoni. Poczułem, jakbym znalazł się w retrospekcji do powrotu czasów dzieciństwa. - Moim przyjacielem - zacisnąłem dłonie wokół jego nadgarstków. - Proszę.
- Shhh... - wyszeptał, zbliżając usta do mojego czoła. Odcisnął na nim motyli pocałunek, usiłując pozbyć się drgania w moim oddechu. - Nie zostawiam cię, przysięgam. Nie na zawsze. Posłuchaj mnie Harry, nie płacz - ścisnął moje policzki, nachylając się tak, że niemal zderzył ze sobą nasze twarze. - Myślę, że zostało mi mało czasu. Nie umiem wyjść z uzależnienia. Nie chcę, żebyś mnie takiego oglądał.
- Potrzebujesz pomocy! - uczepiłem dłońmi jego ramiona. - Co się z tobą dzieję Niall? Poddajesz się? To nie jesteś ty, ty się nigdy nie poddajesz.
- Nawet jeśli jest dla mnie jakaś nadzieja... ja już nie mam siły, Harry. Ja już nie chcę czekać, aż będzie lepiej.
- Przestań - zapłakałem - proszę, skieruje się na odwyk. Błagam, Niall, zawalcz o siebie. Będę czekał. Obiecuję - po tym rzuciłem się w jego objęcia, dociskając zmarznięte dłonie do szczupłych pleców. Uścisk był pełen nadziei i zaufania - zrób to dla mnie.
Niall przymknął oczy. Obserwowałem jego twarz. Dopiero teraz przyjrzałam się sińcom pod jego oczami i zmarnowamemu wyrazowi twarzy. Mimo wszystko zauważyłem, że pojawił się na niej cień upragnionego spokoju.
- Nie żegnaj się ze mną. Wróć, gdy dojdziesz do siebie, rozumiesz? - ścisnąłem kołnierz jego płaszcza, kiedy Niall zaczął się ode mnie odsuwać.
W którymś momencie zostałem sam. Miałem wrażenie, że zanim to do mnie dotarło minęło kilka nieubłaganie wolnych minut, podczas których klęczałem, opierając łokcie na kanapie i schowałem swoje usta w dłoni, czując chęć wymiotowania. Nie wiem, czy przez to, co się wydarzyło czy przez radykalne kroki, których chciałem się podjąć. Wstałem z klęczek, odnajdując na stole kuchennym klucze i nie wiem, ile zajęło mi dotarcie przed drzwi mieszkania Tomlinsona, lecz musiałem poruszać się naprawdę szybko, ponieważ nie czułem najmniejszego uszczerbku czasowego. Uderzyłem pięścią w drewnianą powłokę, przegryzając usta do ich zmiany koloru na siny.
Miałem wrażenie, że moje kolana ugięły się, gdy sparaliżowany w zmartwieniu Louis tworzył przede mną drzwi.
Podobno „czasem krok, którego boisz się najbardziej, jest tym, który cię wyzwoli."
Musiałem się przekonać.
**
Trochę wstyd mi tu coś wstawiać po takim czasie nieobecności.
Dajcie mi znać, czy było warto czekać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro