Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział dwudziesty pierwszy; zemsta

Chciałbym móc
patrzeć tak, jak wy.
Nie widzieć tego,
co we mnie tkwi.

**

Leżąc na skraju łóżka przeżywałem to wszystko jeszcze raz. Przyglądając się spokojnej twarzy Louisa, dostrzegłem bruzdę między jasnymi brwiami, przez co wiedziałem, że jego sen nie jest tak twardy i błogi jak powinien być. Na jeden z profilów padały smugi lampki nocnej; drugi, do którego wyciągnąłem dłoń, gubił swoje kontury w mroku. Bałem się poruszyć, by go nie zbudzić. Mimo tego przebiegłem opuszkami palców po jego skroni i dopiero wtedy zauważyłem, że moje palce znów podrygują. Na moich oczach osiadł lep, który próbowałem zdjąć mruganiem. Miałem wrażenie, że moim organizmem wstrząsała morfina. Żyły na moich przedramionach szczypały, jakby przebiegała przez nie drażniąca substancja. Czułem się pijany i jednocześnie zbyt trzeźwy. Patrząc na lekko rozchylone, nieco spierzchnięte od snu usta, powinienem odetchnąć, oprzeć głowę na męskim ramieniu i czekać ze spokojem na koniec tej okropnej nocy.  Zamiast tego nie mogłem pozbyć się czegoś z płuc palącego strumienia. Zamknięty w potrzasku, zbyt blisko swoich niepokojących myśli, które mówią, że powinienem siebie nienawidzić. Wywołują we mnie kolejne fale obrzydzenia, którego nie potrafię zatrzymać, ale muszę je czymś zagłuszyć.

Wstając z łóżka, szukałem siły, która pozwoliłaby mi zapłakać. Zamiast tego znalazłem się w stanie bez duszy; wszystkie piekła: małe i duże, opuściły mnie. To tak, jakbym utknął w przedsionku i nie mógł zrobić kroku, ani w przód ani w tył. Nogi zaniosły mnie do kuchni. Uliczne latarnie, wpuszczając swoje promienie przez szerokie okiennice, stanowiły jedyne oświetlenie pomieszczenia. Przedarcie się przez ciemność przyniosło mi trochę ulgi.

Po wyostrzeniu wzroku, przykułem uwagę do w pół pełnej whiskey, leżącej na blacie kuchennym, obok zlewu. Miodowy odcień połyskiwał w oszklonej butelce. Owinąłem palce wokół szyjki, chwilę zatrzymując spojrzenie na szklance, leżącej obok, jednak pragnienie zagłuszenia szumu w mojej głowie przemawiał do mnie wyraźniej, niż zdrowy rozsądek. Sposób, w jaki gorzki smak drażnił moje gardło, nie zatrzymał mnie, a wręcz dodał animuszu. Poczułem się jak zagubiony alkoholik, który po tygodniach trzeźwości miał okazję znów zamoczyć usta w dobrze obeznanej mu truciźnie.

W normalnych okolicznościach byłbym sobą przerażony - w tej chwili we wszystkim szukałem sposobu na chociaż minimalne zduszenie bólu. Unosząc wzrok na szybę, niespodziewanie natrafiłem na swoje lustrzane odbicie. Spowolniłem ruchy klatki piersiowej, żeby się sobie przyjrzeć. Powrócił ten słaby człowiek, pomyślałem. Zupełnie tak, jakby ostatnie spędzone z Louisem tygodnie, nigdy się nie wydarzyły. Znów wróciłem do punktu wyjścia. Nie poznawałem koloru swoich oczu. Matowy cień zdominował ich naturalną zieleń. Twarz obrzmiała, drobne kosmyki, oblepiające jej rysy.

Włosy.

Wstręt osaczył mnie na widok tej fryzury.

Patrząc na nie do głowy przychodziły mi jedynie wspomnienia o tym, jak obchodzili się z nimi mężczyźni, gdy zmieniałem się w Marcela. Wspomnienia w postaci krótkich klatek filmowych.  Pociąganie za nie z ogromem męskiej siły, przez którą jednym ruchem cała moja głowa wykręcała się w tył, a reszta ciała opadała na materac okryty szorstkim prześcieradłem.

Chciałbym nie pamiętać. Odciąć od siebie wspomnienia. Pozbyć się włosów i związanych z nimi doświadczeń.

Muszę zrobić to natychmiast.

Bez chwili zawahania odnalazłem nożyce kuchenne w jednej z szuflad. Spojrzałem na nie z pustym wyrazem twarzy, obracając je w dłoni, nim dotarłem do łazienki. Przez kilka sekund przyzwyczajałem się do ostrego światła. Uczucie wbijanych szpilek w głowę nie spowolniło mojego zapału. Na drżących nogach stanąłem przed lustrem, jedną z dłoni napierając na umywalkę. Drugą sięgnąłem do pasm zwijających się pod brodą i już w kolejnej sekundzie, maniakalnym posunięciem ostrzy pozbyłem się go z towarzyszącym temu charakterystycznym tępym dźwiękiem ciętych włosów. Pierwszy ruch namówił mnie do następnych; kolejne pukle opadły, zatrzymując się w zlewie lub lądując przy moich bosych stopach. Z cudem udało mi się zachować równowagę, kiedy drugą dłonią szarpnąłem za włosy chcąc jak najszybciej pozbyć się ich znacznej ilości.

Nie zbaczałem na moment, w którym amok przejął kontrolę nad moim ciałem.

- H-Harry? - delikatny głosik odbił się echem w moich uszach. Louis. Louis wszedł do pomieszczenia. 

Zacisnąłem oczy, uciekając tym od ujrzenia jego sennej twarzy. On jednak po zorientowaniu się co robię ocknął się z panicznym okrzykiem wyrywając ostrze z moich rąk.

- N-nie chcę... Nie chcę Louis, rozumiesz? - dusiłem się między wyrazami, nie zwalniając swoich ruchów. Odepchnąłem jego dłonie, które próbowały zabrać mi nożyce. - Nie chcę nim być. Nigdy więcej, nie chcę. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego pozwoliłeś, żebym to robił?

W końcu mu się udało. Jedną dłonią przytrzymując mój prawy nadgarstek, drugą odciągnął narzędzie od mojej głowy.

Nastała cisza.

Stonowałem swój głośny oddech, gdy dłoń Louisa, którą trzymał mój nadgarstek zaczęła podrygiwać. Otworzyłem w bezdechu oczu.

Louis płacze.

Stoi w bezruchu, zaciskając powieki - jego twarz staje się różowa, ciało stało się drobniejsze przez sposób w jaki zaciskał wszystkie mięśnie, wręcz się pode mną kuląc. Zaraz wypuścił z ust drżący oddech, po którym, jakby nic się nie wydarzyło, zdjął ostrożnie moje palce z nożyc.

- Przepraszam - szepnąłem w sposób, w który to jedno słowo mogło znaczyć dużo więcej.

Louis pociągnął nosem i przeczesał palcami moje zmierzwione włosy, a kiedy myślałem, że zaraz odwróci się i wróci do sypialni, on bez słowa uniósł nożyczki i starał się naprawić to, do czego dopuściłem.

Bez oceniania mnie.

-*-

Spokój bywa nieraz porównywalnie przerażający do amoku i tak samo mocno mnie dezorientuje. W obu tych przypadkach nie rozumiem, dlaczego mój organizm reaguje w tak dziwny sposób. Jakby wszystko znowu było poza mną, bez mojej kontroli. Stałem się tak nieufny, że już nawet on nie pozwalał mi odpocząć, za to budził we mnie konsternację. Żyję więc pod presją swojej dysfunkcyjnej psychiki, która utrudnia mi każdą chwilę życia, nawet tą dobrą, oczekując zbliżającego się nieszczęścia. Mój umysł przygotowywał mnie przez niemal całe życie na najgorsze, nawet gdy nie prognozowała go najbliższa przyszłość. Czasami to już nie było, jak cisza przed burzą, ale jak burza przed huraganem.
Znowu nie rozumiem, co mnie otacza. Czuję tylko, że mój puls zbyt mocno naciska w miejscu nadgarstków i szyi, co jest dla mnie szczególnie drażniące. Przez chwilę ogarniają mnie niezrozumiałe konwulsje, ale na szczęście szybko ustępują. Mój tors unosi się w górę i w dół, w z pozoru opieszałym oddechu i co dziwne, nic nie naciska na moją pierś. Czuję się względnie wyzwolony. Znów znalazłem się w tej dziwnej przestrzeni między jawą a snem. Towarzyszy mi ta śmieszna niepewność, gdy nie wiem, co z rzeczy, które widzę w swojej głowie wydarzyły się naprawdę, a które były snem. Po wielu momentach, które... nie były najlepszymi, nagle działo się coś, dzięki czemu nadal tu byłem. Musiałem być pewien, że tym razem wszystko było chociaż w minimalnym stopniu w porządku.

Z przeciągnięciem swoich nóg powoli rozchyliłem powieki, gdy nagle mój wzrok zderzył się z twarzą Louisa, która była zdecydowanie bliżej, niż mógłbym się tego spodziewać. Nasze czoła prawie się o siebie opierały. Przyjemne ciepło rozeszło się po moim przełyku, kiedy starając się poruszyć dłońmi zauważyłem, że moje ramiona uwięzione są pod ciężarem drugiego ciała. Szatyn miażdżył mnie w szczelnym uścisku, jakby chciał zatrzymać mnie tylko dla siebie i było to najmilsze uczucie, jakiego mogłem doświadczyć.

Wszystko zaczęło do mnie stopniowo docierać; uderzają mnie wydarzenia z zeszłej nocy, począwszy od nagłego zjawienia się Nialla, aż do chwili, w której znalazłem wystarczająco odwagi, aby opowiedzieć Louisowi o powodzie moich obaw i obrzydzeniu sobą. Z wzrokiem nieszczególnie wyrażającym jakiekolwiek emocje, przywoływałem z pamięci zeszłonocne wydarzenia. Przecież Louis mnie zaakceptował. Znał już całą prawdę i mimo wszystko wciąż trzymał mnie w swoich ramionach, nawet o stokroć mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. To nie był już tylko głupi sen, który rozpaliłby we mnie iskierkę nadziei na lepszą przyszłość, a później zgasiłby ją w okrutny sposób.

Tylko wstyd mógł zdominować rodzaj ulgi i przyćmiewać spokój, który powinienem czuć.

Odetchnąłem najciszej jak mogłem, delikatnie wyswobadzając się z uścisku. Czułem się odrętwiały, jakbym leżał w tej pozycji co najmniej całą noc.

- Nie chcę już dłużej tego czuć. Przepraszam, chciałem być po prostu wolny.

Przymknąłem powieki, wyciągając powoli dłoń do swoich włosów w obawie, na co mógłbym się natknąć. Na szczęście wciąż tam były, jedynie znacznie krótsze i mniej gęste.

- Po prostu nigdy nie pozwól mi, żebym myślał, że chcesz zrobić sobie krzywdę. Nigdy więcej.

Wypuszczając zgaszony oddech, czym prędzej wróciłem do poprzedniej pozycji, z impetem chowając się w ramionach mężczyzny.

- Hej... - drgnąłem z zaskoczeniem, mocniej oplatając dłońmi jego wąską talię. Oddech Lou otarł się o moje ucho, gdy przemówił chropowatym głosem, brzmiąc jednocześnie miękko jak nastolatek. - Wciąż wyglądasz pięknie, nie przejmuj się.

- Nie wiem czy chcę się teraz widzieć w lustrze - wymamrotałem, wciskając nos w jego obojczyk. On uniósł dłoń do moich włosów i wczepił palce w tył mojej głowy, pocierając leniwie kilka razy ten sam punkt. - I nie chodzi wcale o włosy, Lou.

Przez chwilę milczał, ściągając kołdrę z mojego ramienia, gdy poczuł, że moja skóra delikatnie lepi się od niewidzialnej otuliny potu.

- Jak się czujesz?

- Z jednej strony chyba trochę lżej. 

Zatrzymałem spojrzenie  w miejscu, gdzie leżała moja dłoń. Zahaczając czubkiem palca wskazującego o widocznie już wyblakły tatuaż, uśmiechnąłem się.

- A z drugiej?

- Przykro mi, że musiałeś mnie takiego widzieć 

Mój nos przesunął się po jego obojczyku, aż w końcu postanowiłem oprzeć głowę pod jego brodą.

- Mówiłem głupie rzeczy, a ty musiałeś ich wysłuchać. Nie chciałem tego. Czuję, że nigdy nie powinienem na to pozwolić - kontynuowałem.

- Nie przejmuj się aż tak.

- Nie, Lou - westchnąłem, odganiając łzy frustracji, które zwilżyły niespodziewanie moje oczy. - Proszę, nie zachowujmy się jakby to, co wczoraj się wydarzyło nie miało znaczenia. To mi nie pomoże.

- Po prostu nie chcę, żeby bolało cię jeszcze bardziej.

- Może- może właśnie tego potrzebuję - przekręciłem się w jego ramionach, zrzucając kolano z jego uda. Stale nie odrywałem policzka od jego piersi. - Może łatwiej by mi było, gdybyś na mnie nakrzyczał, gdybyś był zły, gdybyś zastanowił się czy mi wybaczysz, odepchnął mnie i kazał wrócić, gdy będziesz wiedzieć - mówiłem wzburzonym tonem, obserwując przypadkowy punkt na suficie.

- To, że byłeś na to przygotowany nie oznacza, że wtedy byłoby ci łatwiej - powiedział tonem pełnym konfuzji.

- Ale ja... nie umiem sobie bez tego poradzić - przekręciłem twarz w jego kierunku. By go widzieć musiałem wykręcić swój kark w niewygodnej pozycji, odchylając głowę go tyłu. - Wolałbym ponieść konsekwencje za to, że cię skrzywdziłem.

- Skrzywdziłeś mnie?

- Płakałeś przeze mnie - z wyrzutem spojrzałem w jego oczy. - Gdybym był dla ciebie dobry, nigdy byś przeze mnie nie płakał.

- Kochanie... - Louis przesunął swoją dłonią pod pierzyną, odnajdując mój bok. Położył na nim swoje palce, jednak po chwili wycofał je w zamian ściskając moją dłoń. - Byłem wystraszony... przytłoczony i- działo się wtedy zbyt dużo, ale sam wiesz, że nie masz na te rzeczy wpływu. Nie sprawiłeś mi krzywdy specjalnie. To nie twoja wina - mówił wolniej niż zazwyczaj, przenikliwie oddzielając od siebie słowa.

- Sprawiasz, że jestem zdezorientowany. No, bo naprawdę, nie zachowujmy się tak, jakbyś wczoraj się o wszystkim nie dowiedział - powtórzyłem.

- Nie zachowuję się tak. Po prostu nie widzę sensu, żeby na dzień dzisiejszy to rozgrzebywać - odwrócił się na bok twarzą do mnie i przerzucił ponownie ramię przez mój brzuch.

- A-ale... - zawahałem się. - Nie uważasz, że powinieneś wiedzieć o tym z kim, jak....

- Nie - przerwał mi, marszcząc brwi. - Dlaczego czujesz się za to tak odpowiedzialny? - spojrzał wprost na mnie, tym samym budząc we mnie nowe uczucia. Gdy w końcu nasze spojrzenia skrzyżowały się dłużej niż na mikrosekundę, poczułem się jakbym powoli z powrotem schodził na ziemię.

- No bo... nie wiem - skrzywiłem się.

- Bądźmy dla siebie wyrozumiali. Oboje - podkreślił. - Niczego nie wymuszajmy. Ja nie chcę, żebyś ty znowu znalazł się w... tym stanie, a ty, proszę, nie zrzucaj na mnie wszystkiego od razu. Boję się, że nie jestem na pewne rzeczy gotowy. I nie chodzi o to, że mógłbym cię nie zaakceptować, nigdy nie gniewałbym się za coś, co jest tylko przeszłością, ale... fakt, że przechodziłeś przez tyle cierpienia zdecydowanie mnie rani.

Kiwnąłem głową, zerkając na leżące między nami dłonie, gdy Louis zacieśnił uścisk. Uśmiechnąłem się z ulgą, jakbym znów odnalazł się w błogostanie.

- Na pewno łatwiej by ci było ułożyć sobie życie z kimś mniej skomplikowanym - nie mogłem powstrzymać się przed rzuceniem na pozór żartu.

- Nie chcę myśleć o tym, jakby to wyglądało z kimś innym - pokręcił głową i po jego tonie słyszałem, że nawet lekko się podminował.

- Więc wszystko jest między nami dobrze? - musiałem się upewnić, mimo iż uściski Louisa były dość jednoznaczne. On uśmiechnął się, zostawiając mokry pocałunek na moim czole.

- Nigdy nie byłem nikomu tak wdzięczny za prawdę, którą mi powierzył - odparł, znacznie bardziej rozbudzonym głosem. Albo może po prostu zdeterminowanym. Tak, jakby chciał udowodnić, że jest naprawdę dobrze. - Wiem, ile cię to kosztowało. W pewnym sensie tylko na to czekałem... Wiedziałem, że gdy powiesz mi o wszystkim, coś się między nami zmieni. Tylko w ten sposób mogłem cię w zupełności poznać i zdecydować... co z nami będzie.

Moje rzęsy przesunęły się po jego skórze, gdy delikatnie zmrużyłem oczy. Nie czekając na moją odpowiedź, dodał:

- Zrozumiałem, że aby uniknąć twojej krzywdy, mogę cię zostawić, albo cię kochać. Istnieją tylko te dwie opcje, nic pomiędzy. Więc dokonałem wyboru. Sam widzisz jakiego.

Z zamkniętymi oczami i oddechem, który ugrzązł w moim gardle, odsunąłem się delikatnie, dotykając plecami chłodnego materaca. Przestrzeń, którą poczułem, nagle wydała mi się dziwna i... obca. W ramionach Louisa czułem się zdecydowanie bardziej naturalnie. Nie zmieniło to faktu, że w tej jednej chwili zacząłem jej znacznie potrzebować, żeby oswoić się z jego słowami.

- Kochać... to duże słowo. Bardzo duże.

O dziwo Louis rozluźnił atmosferę drobnym śmiechem.

- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielka część mnie już należy do ciebie.

Zmarszczyłem brwi, szukając na oślep jego dłoni, gdy ten wyraźnie zmienił swoją pozycję.

- Harry, otwórz oczy - nakazał, zbyt miękko, żebym spełnił jego rozkaz.

- Nie - pokręciłem stanowczo głową.

- Dlaczego? Chcę zobaczyć twoje piękne, zielone oczy - słyszałem po jego głosie, że się uśmiechał.

- Nie otworzę ich, bo za bardzo boję się, że to sen. Obudzę się, a ciebie nie będzie - wypchnąłem dolną wargę.

Louis wydał z siebie zabawny odgłos przeciągłego mruczenia. Wtedy poczułem, że się nachyla i nagle miękki pocałunek wylądował na mojej powiece... chwilę później na drugiej, a na końcu na moich ustach. Gdy to się stało, wypuściłem naprzeciw jego warg powietrze, które nie miałem pojęcia, że wstrzymuję. Pocałunek sprawił, że od razu otworzyłem swoje oczy w przestrachu, lecz gdy delikatne ruchy ust Louisa nie ustępowały, powoli zacząłem się odprężać i przymknąłem powieki, chcąc poczuć jak najwięcej. Smak nie był zbyt określony, teoretycznie nie powinien być nawet przyjemny, ponieważ oboje nie myliśmy zębów i poranne oddechy z reguły nie należą do dobrych, ale był wciąż Louisa, więc był najlepszy. Niestety trwał zdecydowanie zbyt krótko.

Louis odsunął się, patrząc na mnie z intrygą, kiedy mój wzrok mógł mówić jedynie "wow".

- Nie mogę ci obiecać, że zawsze będzie dobrze, ale mogę ci obiecać, że zawsze będziemy razem i przejdziemy przez to razem, jeśli to ty nie zrezygnujesz ze mnie.

- Nie mógłbym - pokręciłem głową, będąc na skraju zmoczenia wszystkiego dookoła łzami. Tym razem łzami szczęścia.

- Więc teraz pozwól pokazać ci, że wszystko dopiero się zaczyna - uśmiechnął się, i tym razem nie miałem wymówki, by tego nie odwzajemniać. - Zrobię ci herbaty - powiedział Louis, wstając z łóżka.

- Dodaj cytryny! - krzyknąłem, kiedy szatyn zniknął już z mojego widoku, również podnosząc się i pocierając swoje ramiona.

- Nie w tym życiu! - odparł z emfazą.

Kiedy zostałem sam, ze spowolnionymi ruchami rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym znalazł się tu pierwszy raz w życiu. Mimo, że poczułem się w końcu spokojny, wciąż nie potrafiłem w zupełności się odnaleźć. Stale nosiłem w sobie wspomnienia wczorajszej nocy i chyba nie docierała do mnie ich realność. To wszystko naprawdę się zdarzyło. Louis dał mi szansę, co powinno przynieść mi ulgę; to było dla mnie najważniejsze, dlatego postanowiłem postarać się, by żadne z negatywnych uczuć nie zdominowało stanu ukojenia. Mimo wszystko musiałem znaleźć się na chwilę w osobnym zaciszu, by móc przysłowiowo wziąć pełen oddech. Pozostawiając w lekkim zamroczeniu, sięgnąłem po koszulkę, leżącą na podłodze. Naciągnąłem ją na siebie i delikatnie stąpając bosymi stopami po chłodnej podłodze, opuściłem sypialnię, kierując się do łazienki. W mieszkaniu roznosiło się brzmienie głosu Louisa. Nucił znaną tylko sobie melodię, wyciągając z szafki naczynia.

Dopiero, gdy wszedłem do łazienki, przypomniałem sobie ilość luster, która się tu znajduje. Uderzył mnie mój widok, nie tak zły, jak mogłem się spodziewać. Na pierwszy rzut oka rzuciły się moje włosy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz były tak krótkie. Odkąd trafiłem do domu dziecka stawały się coraz dłuższe, a teraz jest ich znacznie mniej. Mimo nieładu, doszedłem do wniosku, że nie wyglądają źle. Nie były całkiem krótkie, ale odkrywały moją szczękę. Teraz mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Oprócz paru wyprysków zauważyłem dokładny zarys żuchwy. Później spojrzałem w lekko zaczerwienione oczy i to wtedy wyrwałem się z transu, zbliżając się do umywalki.

Przemywałem swoją twarz, następnie wycierając ją ręcznikiem, który znalazłem na wyciągnięcie ręki. W tym samym czasie, mój wzrok natrafił na kosz, z którego wystawały pęczki włosów. Przegryzłem dolną wargę, kucając przy nim, by schować je tam poprawnie.

- Lubię twoje włosy, są urocze - grzebień zastygł w bezruchu, gdy usłyszałem komentarz Nialla. Szatyn siedział na własnym łóżku, uśmiechając się pod nosem. W ręce trzymał nastoletnie czasopismo, które tego dnia przyniosła mu siostra Cataleya. - Nie patrz tak, to był komplement - zachichotał, przewracając scenicznie oczami.

- Ligoria powiedziała, że należy się ich pozbyć. Tylko dziewczyny mogą nosić długie włosy. Na wzór samej Matki Bożej.

- Nie mają prawa ci ich odebrać. Same są już siwe i pomarszczone. Zazdroszczą ci - obruszył się, demonstracyjnie rzucając gazetkę na szafkę nocną.

- Catelaya jest młoda i przepiękna! - wtrąciłem, z wilgotnymi z podekscytowania oczami.

- Co tylko powiesz... - przesunął się na skraj łóżka, robiąc między między swoimi nogami. - Chodź tutaj. Jeśli chcesz, mogę czesać je za ciebie - znów przywdział na twarz tkliwy uśmiech, wystawiając dłoń po mój grzebień.

- Harry? - moja głowa poderwała się do góry, kiedy miękki tembr głosu wyrwał mnie z zamyślenia. -  Och, nie musisz tego robić - Louis obniżył wzrok na moją dłoń, upychającą ścinki włosów wraz ze śmieciami.

- Zrobiłem bałagan. Przepraszam - przykryłem kosz pokrywą, uśmiechając się na znak, że jest wszystko w porządku.

- Daj spokój, wspólnie go zrobiliśmy.

Postanowiliśmy umyć zęby, a potem Louis wystawił do mnie dłoń, którą ochoczo uścisnąłem, wychodząc z nim z łazienki. - Pytałem, na co masz ochotę, ale mi nie odpowiedziałeś.

- Zamyśliłem się - mój żołądek załaskotał, gdy szatyn potarł kciukiem wierzch mojej dłoni. Gdy weszliśmy do kuchni, w jednym z jej kątów Étienne jadł swój posiłek, przy tym nie zostawiając w misce najmniejszego okrucha. Gdy mnie usłyszał oderwał się od niej, wydając z siebie syknięcie. Cóż, jego nieprzychylność wobec mnie w najmniejszym stopniu nie uległa zmianie. - Mogą być tosty i, hm. Może jajko na twardo?

Louis kiwnął głową, otwierając lodówkę, by wyciągnąć potrzebne składniki.

W tym czasie mój wzrok zatrzymał się na pustej butelce whiskey, leżącej w zlewie. Zmarszczyłem brwi, pytając:

- Dlaczego ją wylałeś? W nocy była prawie pełna.

Louis na początku nie wiedział o co chodzi i dopiero, gdy zobaczył, gdzie leży mój wzrok, ocknął się.

- Och... - uniósł kącik ust do góry. - Cóż, nie sądzę, żebym jej jeszcze potrzebował. Emily wczoraj była zdesperowana, dla niej ją wyciągnąłem.

- Mhm.

- O czym tak właściwie myślałeś? - zmienił temat, kładąc na blacie masło. Chcąc mu pomóc, zacząłem szukać po szafkach garnka, w którym mogłem ugotować wodę. Louis widząc, jak bez większego skrępowania poruszałem się po jego kuchni, posłał mi drobne spojrzenie.

- Um... Cały czas z tyłu głowy mam Nialla - przyznałem, opuszczając wzrok na chleb tostowy, po którym zacząłem rozprowadzać masło. - Jego obecność obudziła we mnie pewne... wspomnienia.

- Opowiesz mi? - prawie szepnął, nieco wprawiając mnie w zakłopotanie. - Chcę znać miłe wspomnienia z twojego poprzedniego życia - dodał, szturchając nogą kota, który łasił się do jego łydki.

Przez dłuższą chwilę nie odzywałem się, szukając w głowie odpowiedzi.

- Nigdy się nad tym wystarczająco nie zastanawiałem - z kolebiącym sercem zacząłem ożywiać lepsze chwile z pobytu w sierocińcu. - Zawsze, gdy wyobrażam sobie dom dziecka, myślę o jego mrocznej stronie. Wtedy jest łatwiej... nie tęsknić za dobrymi chwilami z Niallem - przyznałem cicho. - A przecież... przecież nie było cały czas źle, było tak, że czułem się... bezpieczny - uśmiechnąłem się. - Niall kochał mnie zawstydzać, trochę jak ty, ale on w dodatku uwielbiał mi dokuczać. Robił to przez większość czasu, tak jak rzeczywiście robią to starsi bracia. Odkąd tylko się tam pojawiłem nazywał mnie dziewczynką, a kilka miesięcy później postanowił zapuszczać dla mnie swoje włosy, bo wiedział, że będzie mi w ten sposób łatwiej znosić komentarze na temat mojego dziewczęcego wyglądu. Potrafiliśmy wygłupiać się przez całą noc, czytać komiksy i opowiadać sobie przeróżne historie. Ale były również dni, w których okazywał czułość. Zwłaszcza, gdy starsi chłopcy zaczynali coraz bardziej mi dokuczać. Był moim osobistym superbohaterem. Ratował mnie przed obelgami, czasem się dla mnie poświęcał i zdarzało się, że mu się dostało, bo wdawał się w dyskusje, by mnie obronić. Nie przytulał mnie za często; ani mnie, ani niego nikt nie nauczył bliskości i całej tej rzeczy z uczuciami, ale kiedy widział, że jestem na skraju załamania, zawsze chciał spać w moim łóżku, by mieć mnie blisko.

- Ale widziałem w twoich oczach żal, gdy na niego patrzyłeś - powiedział, gdy przymilkłem.

Westchnąłem, opierając biodro na kredensie.

- Jeszcze zanim porozmawialiśmy myślałem, że wybrał chłopaków, z którymi uciekł zamiast mnie. Po rozmowie okazało się, że wybrał brak mojego cierpienia.

- Znikając?

- Uważał, że brak jego obecności w moim życiu będzie mniej krzywdzący, niż jego obecność - odparłem. - Uważał tak trzy lat temu, zostawiając mnie tak samo, jak zostawił mnie wczoraj.

Louis patrzył na mnie w konsternacji, bo w końcu nie wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się między nami wczorajszej nocy.

- Przytulisz mnie? - spytałem z bladym uśmiechem.

Kiedy moje słowa do niego dotarły, usłyszałem tylko jak nazywa mnie "słońcem", zanim nie wbiłem się powoli między jego nagie ramiona. Owinąłem ręce wokół jego tułowia; on w zamian wczepił jedną dłoń w moje włosy, drugą kładąc na moich plecach. Wciąż miał na sobie jedynie bieliznę, dlatego mogłem czuć ten uścisk tak intensywnie i emocjonalnie.

- Najgorsze jest to, że Niall ma problem i nie pozwolił mi sobie pomóc - powiedziałem z policzkiem przyczepionym do męskiej piersi. - Wpadł w uzależnienie, pewnie nie ma nawet, gdzie mieszkać, ale według niego nie zasłużył na pomoc i po prostu wyszedł.

- Bądź spokojny, kochanie - poprosił mnie, dotykając palcami mojego karku. Zainsynuował tym, abym spojrzał w jego oczy, co uczyniłem bez zawahania. - Emily ma jego numer telefonu. Znajdziemy go, w porządku? Najpierw się z nim skontaktujemy.

Skinąłem głową, wypuszczając z ust spokojny oddech.

- Pocałujesz mnie? - odchyliłem się wiedząc, że tylko to może mnie zrelaksować.

- Dlaczego do cholery w ogóle pytasz o to wszystko?

Oparł swoje czoło na mojej skroni, czekając chwilę, po której ujął moje usta w znikomym pocałunku. Natychmiast przylgnąłem do niego z większą zażartością, jednak nie wykonałem przy tym ruchu ustami. Louis wydał z siebie zaskoczony pomruk, odrywając nasze usta po minionej sekundzie. Znów mnie przytulił, a wtedy spędziliśmy jakiś czas w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami wody, w której gotowały się jajka.

- Mam chyba wyrzuty sumienia - mruknąłem. - Wiesz, chodzi o to, że naprawdę chciałbym mu pomóc, a z drugiej strony nawet chęć pomocy sprawia mi ból. Trochę jakbym był apatyczny.

Louis zassał policzki, zerkając w bok. - Może bycie za dobrym kosztuje nas więcej cierpienia, niż bycie obojętnym?

Nim zdążyłem rozważyć jego słowa przerwał nam dźwięk telefonu, który leżał na blacie kuchennym. Oderwałem się od szatyna, gdy ten wyciągnął dłoń po swoją komórkę.

- To numer Emily... - powiedziałem, nachylając się nad ramieniem Louisa.

- Dałeś jej mój numer? - zdziwił się, rzucając mi spojrzenie. Pokręciłem głową, ze zmarszczonymi brwiami, po chwili się uśmiechając.

- Ta dziewczyna ma swoje sposoby, mogłaby być zawodowym stalkerem - zaśmiałem się, przejmując telefon Lou. - To pewnie do mnie - przesuwając palcem po ekranie, odebrałem połączenie. Jednak nim zdążyłem się przywitać nerwowy ton mojej przyjaciółki wkradł się przed moje słowa.

- Louis? Louis, jeśli Harry jest z tobą, daj mi go do telefonu, proszę - zaraz po tym westchnęła, a ja spojrzałem na szatyna, rozchylając usta.

Domyśliłem się, że Emily musiała się zwyczajnie martwić, ponieważ od wczorajszego wieczoru nie dałem jej znaku życia, w dodatku nie odbierałem telefonu, bo zostawiłem go w swoim mieszkaniu. Dlatego postanowiłem ją jak najszybciej uspokoić.

- To ja... zostałem na noc u Louisa i nic mi nie jest - uśmiechnąłem się leniwie, obserwując jak szatyn sięga po czajnik, w którym woda zdążyła się już zagotować i zalewa nią dwa kubki z herbatą.

Spodziewałem się, że Emily odetchnie z ulgą i zacznie na mnie bluzgać za to, że nie wziąłem ze sobą telefonu komórkowego, ale zamiast tego odparła z wielką powagą:

- Musisz przyjść do swojego mieszkania, właśnie tu jestem. To, co zastałam jest tragiczne!

Mój frywolny uśmiech natychmiast opadł i kiedy Louis przysunął kubek w moją stronę, pokręciłem przecząco głową, czując jak zamarzam w miejscu. Gdy Emily tłumaczyła mi, co się stało, patrzyłem beznamiętnie w błękitne tęczówki, w których zbierały się sprzeczne emocji. Louis przysunął się do mnie, dotykając delikatnie mojego boku i ze zmartwieniem na twarzy bacznie na mnie spoglądał.

Opuszczając wzrok na ścianę, rozłączyłem się po tym, gdy zrozumiałem, co tak właściwie się wydarzyło.

- Słońce... skarbie, co się stało? - poczułem drugą dłoń na swoim ramieniu, co wyrwało mnie ze stagnacji.

Bez tchu udało mi się na chwilę znaleźć w ramionach chłopaka. - Ktoś zdemolował moje mieszkanie - jęknąłem, odchylając się. - Muszę tam iść - wysunąłem się z uścisku, zmierzając w kierunku korytarza.

Ożywiłem ruchy, prędko naciągając buty na swoje stopy, przy czym dwa razy prawie straciłem równowagę.

- Co? - Louis z zapałem poszedł w moje ślady, zdecydowanie dłużej przyswajając sobie tę informację. - Jak... idę z tobą - uniosłem na niego wzrok, zaciskając usta w cienką linię. - Tylko się ubiorę - zniknął za drzwiami sypialni. Kiedy wrócił, mając na sobie pierwsze lepsze dresy i zieloną bluzę, podszedł do garderoby, wyciągając z dna znoszone trampki. Patrzyłem jak walczy ze swoimi butami i gdy mu się udało, wyprężył się do pionu. - Weź jedną z nich - ściągnął czarną, szeleszczącą kurtkę z wieszaka, narzucając ją na moje barki. Nie miałem czasu, żeby się nad czymkolwiek zastanawiać i o czymś dyskutować, nawet jeśli kolejny raz zaburzyłem harmonię Louisa.

Wybiegliśmy z mieszkania, nie przejmując się nawet zamknięciem go na klucz. Gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, chłodny poranny podmuch porwał nasze włosy do zawiłego tańca. Zmrużyłem oczy stawiając zdecydowane kroki w stronę bloku, który znajdował się naprzeciwko, kiedy poczułem, jak Louis wkrada swoje palce między moją dłoń, czego bezspornie wtedy potrzebowałem.

- Nie wierzę, miało być już dobrze... - mówiłem sam do siebie, wchodząc po schodach. Czułem jak z każdym krokiem moje kolana się podłamują.

- Spokojnie, może szkody nie są wcale tak duże - Louis starał się mnie wspierać, mimo dobrych chęci, z marnym tego skutkiem.

Gdy z lekką zadyszką dotarliśmy na miejsce, westchnąłem ciężko, pchając drzwi, których zamek był w nienaruszonym stanie. Ktoś, kto włamał się do mieszkania, musiał mieć już w tym doświadczenie. Pierwszym, co oboje zobaczyliśmy był przerażony wyraz twarzy Emily, która wyraźnie skrępowana stała przed salonem, bezradnie krzyżując ramiona na piersi. Odruchowo przeniosłem wzrok na pokój i od razu uścisnąłem kurczowo dłoń szatyna. Nie wiedziałem nawet w jaki sposób dać upust swoim emocjom, kiedy wolną dłonią przysłoniłem usta, rozglądając się po wnętrzu. Wszędzie panował bałagan; sofa leżała do góry nogami, po podłodze rzucały się książki i magazyny, zaspa ubrań leżała przed szafą. Pewnym jest, że złodziej przyszedł w konkretnym celu i szukał czegoś cennego.

To, co spośród tych wszystkich rzeczy rzucało się najbardziej w oczy, to wymalowany na środki ściany, obraźliwy napis.

- „Dziwka"... - przeczytałem - oryginalnie, jak we wszystkich filmach kryminalnych - parsknąłem, by zatuszować to, jak mój głos zadrżał pod koniec.

- Harry... - odezwała się Emily, łapiąc moje ramię i odwróciła mnie w swoją stronę - tak mi przykro... ale powiedz proszę, że nie trzymałeś grubszych pieniędzy w mieszkaniu.

- A gdzie miałem je trzymać?! -zostawiając ich w miejscu ruszyłem w kierunku komody, w której powinien być mój słoik z oszczędnościami. - Oczywiście, większość odkładałem na koncie bankowym, ale przecież nigdy bym nie pomyślał, że ktoś się tu wkradnie! - kucając przy szafce, wziąłem kilka niespokojnych oddechów, sięgając po prowizoryczną skarbonkę. -Pusto - odparłem, z frustracją siadając na podłodze. Docisnąłem kolana do klatki piersiowej, obrzucając spojrzeniem zniszczoną ścianę.

- Tylko spokojnie... - Louis przysiadł koło mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Właśnie, to nie twoja wina - Emily również natychmiastowo się uspokoiła. Przymknąłem oczy, dociskając kciuk do zmarszczki, która tworzyła się między moimi brwiami i przymknąłem oczy. Od razu poczułem pulsujący ból głowy.

- Co, jeśli to właśnie moja wina? - starałem się panować nad nerwami, skupiając się na delikatnych ruchach dłoni Louisa, które gładziły mój kark.

Emily stała nad przewróconą kanapą, zatrzymując swoje ruchy, gdy na mnie spojrzała z uniesioną brwią.

- To nie mógł być nikt przypadkowy - kiwnąłem sygnalizująco głową na ścianę, na której ona od razu ulokowała wzrok. - To musiał być ktoś, kto mnie zna. A raczej znał Marcela.

- Jest coś, o czym nie wiem? - Emy klęknęła przy mnie.

- Kiedyś, gdy byłem u Louisa, w tym czasie miał przyjść do mnie... mężczyzna -nie chciałem powiedzieć klient - i- on zapłacił wtedy z góry, więc... więc nie spełniłem jego wymagań, w pewnym sensie oszukałem go na... trochę pieniędzy.

- Trochę? Harry... trochę to znaczy ile? - Emily patrzyła na mnie intensywnie.

- To bez znaczenia, zadzwońmy po policję - Louis wyraźnie zdenerwował się na wspomniany temat, sięgając po telefon Emily, który leżał na krześle.

- Po co? - dziewczyna z paniką na twarzy wyrwała mu swoją własność. - Może da się to załatwić polubownie.

- Polubownie? - Louis zszokował się. - Ktoś się tu włamał, okradł Harry'ego i zniszczył jego mienie! Kto wie, czy nie zrobiłby mu krzywdy, jeśli Harry byłby wtedy w domu, albo czy nie czyha gdzieś za rogiem!

- J-ja... nie sądzę, raczej po prostu chciał odzyskać pieniądze - wzruszyłem ramionami, łapiąc łokieć Louisa. - Proszę, Lou, nie chcę żadnej policji. Co im powiesz? Że okradł mnie mężczyzna, którego wcześniej ja sam oszukałem?

- Co, jeśli jednak ten kutas chce zrobić ci krzywdę? - oczy Louisa wypełnił wcześniej nieznany błysk szczerego gniewu. Pierwszy raz usłyszałem z jego ust słowo tego typu, wypowiedziane bez cienia żartu.

- Przecież z tobą jestem bezpieczny - powstrzymywałem się, by nie wywrócić oczami na jego nadopiekuńczość.

- Nie ma mnie przy tobie przez cały czas - stał się wyraźnie niezadowolony, obniżając ton głosu i praktycznie szepcząc. - Nie będę spokojny wiedząc, że może stać ci się krzywda.

- Może... - Emily zawahała się, zerkając na Louisa spod grzywki. - Harry mógłby wprowadzić się do ciebie na jakiś czas. Tak dla jego bezpieczeństwa. Przywołanie mieszkania do porządku też chwilę zajmie, poza tym skoro Harry stracił oszczędności nie opłaci swojego mieszkania, więc... - zrobiła wyczekującą minę.

- W końcu jakiś dobry pomysł - Louis pokiwał żwawo głową.

- Słucham? - zamrugałem kilkukrotnie. - Louis, będziesz mnie utrzymywał? To poniżające! - czułem, że w moich oczach zbierają się łzy.

- Co jest nie tak w tymczasowym zamieszkaniu ze swoim chłopakiem?

- Co? - mrugnąłem na Emily, z pełnymi wilgoci oczami.

- Co, co?

Louis zignorował naszą pozbawioną sensu wymianę zdań, wcinając się:

- Kochanie, od kiedy przyjmowanie pomocy jest poniżające? - uśmiechnął się łagodnie.

- Właśnie - Emily mu przytaknęła. - Gdybym mogła, sama zaproponowałabym ci pomoc, ale wiesz jak problematyczni są moi rodzice, poza tym ostatnio spędzasz dużo czasu z Lewisem i jego mieszkanie to trochę twój drugi dom, więc w czym leży problem?

- Nie chcę być na czyjejś głowie - wydąłem wargi, z opuszczoną głową odganiając łzy.

- Dla Louisa to będzie sama przyjemność, uwierz mi - tym razem to Louis spojrzał na Emily ze zdezorientowaniem. - Jezu, musicie we wszystkim doszukiwać się podtekstu? - przewróciła oczami. - Skoro nie dzwonimy po gliny, to ja tu zacznę sprzątać, a wy obgadajcie sobie tę kwestię. - Wstała z klęczek, by za chwilę znów ukucnąć, tym razem przy szafie, której cała zawartość leżała na podłodze. Ja również się podniosłem, nerwowo krążąc po pokoju.

Zacząłem stopą przegrzebywać rozrzucone po podłodze rzeczy. Byłem wyjątkowo spięty, a moja postawa wręcz zamknięta. Nie chciałem zaprzątać sobie głowy sprawcą, ale cała sceneria zmuszała mnie do myślenia o nim.

Wzdrygnąłem się, gdy Louis położył dłoń na moim ramieniu.

- Możesz dokładać się do jedzenia i środków czystości, sprzątać i gotować, jeśli to pozwoli ci poczuć jakąś władzę... - zaczął. - W żaden sposób nie będziesz mnie wykorzystywał i myślę, że Emily ma trochę racji... Może to być dla mnie odrobinę przyjemne, mieć cię obok.

Oparłem głowę na jego ramieniu, przymrużyłem oczy i przytaknąłem.

- Dopóki nie będę mieć pewności, że jesteś bezpieczny - ciągnął.

- Czy muszę od razu dawać ci odpowiedź?

- Harry? Co to takiego? - Sekundową ciszę, która zapadła między mną a Louisem przerwała Em. Zwróciłem wzrok w jej kierunku i przełknąłem od razu ślinę, widząc co trzyma w dłoni.

- Nie widziałem go chyba odkąd tu mieszkam... - westchnąłem, wciąż obserwując zakurzony pamiętnik, który skrywał wszystkie moje sekrety z domu dziecka.


**

Także ten... ostatni raz widzieliśmy się w zeszłym roku. Proszę was o nie porzucanie tego opowiadania. Mam naprawdę wiele pomysłów na to, jak potoczą się losy bohaterów. Nie zdajecie sobie sprawy z ilości rzeczy, które mogą was jeszcze zaskoczyć. Jedyne o co proszę, to uzbrojenie się w cierpliwość. Dziękuję, że mimo wszystko wciąż tu jesteście.

Mam nadzieje, że rozdział wam się spodobał x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro