rozdział dwudziesty; kłamstwa
Ja, twardy lód
zimnem głaszczę twoją dłoń.
Ja, tak prosto w twarz
kłamię cię każdego dnia
**
Mimo swojej stosunkowo krótkiej egzystencji coraz częściej wydaję mi się, że świat jest tak naprawdę wykreowaną przez ludzi symulacją stłamszoną kłamstwami. Gdyby tak o tym pomyśleć, każdego dnia jesteśmy otaczani oszczerstwem lub sami kłamiemy. Często pod presją, mimowolnie, czasem nawet dłużej się nad tym nie zastanawiając. Uciekamy od prawdy, używając kłamstw jako obronnej tarczy, lecz zapominamy, że są one tylko narzędziem. I jak każde narzędzia - czasami skutkują, ale częściej zawodzą. Zwłaszcza, że jedno łgarstwo zmusza nas do drugiego, trzeciego... A wtedy łatwo się w nich pogubić i zostać zdemaskowanym.
Jeżeli dotychczas w jakichś konkretnych sytuacjach zasłanialiśmy się kłamstwem, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że postąpimy tak po raz kolejny. Jednocześnie moralne wartościowanie będzie nas utwierdzać w niekorzystnym dla nas poczuciu winy. Bo chociaż granica między kłamstwem a prawdą często jest bardzo subiektywna, to każdy z nas dobrze wie, kiedy tę cienką czerwoną linię przekracza. Tworząc fikcyjny świat wokół siebie, tylko pozornie kontrolujemy rzeczywistość. Ale jedno drobne potknięcie, przypadkowe zdemaskowanie prawdy, może zburzyć ten psychologiczny "domek z kart" i trzeba będzie ponieść konsekwencje oszukiwania samego siebie. Nieważne, czy kłamiemy w małej czy większej sprawie, każde kłamstwo jest oszustem. Musimy po prostu liczyć się z tym, że niektóre z nich mogą pozostawić po sobie większe skutki. A czasem nawet zmienić nasze życie. Bo istnieją cztery rzeczy, których nie można odzyskać z powrotem: słowa, które zostało powiedziane, szansy, która została przegapiona, czasu, który przepadł i zaufania, które zostało złamane.
Niejednokrotnie łapię się na tym, że od dziecka byłem ofiarą kłamców. Już począwszy od mojej własnej matki, która fałszowała miłość do mnie, tak naprawdę chcąc porzucić mnie na pastwę losu, co skutkowało nieodwracalną utratą zaufania i zostawieniem mnie z ogromnym bagażem odrzucenia.
W pewnym momencie zacząłem kwestionować, czy gdyby wcześniej nie dawała mi złudnej bliskości, odrzucenie bolałoby mniej? Wolałbym być wcześniej raniony, przygotowany na nieodłączny bieg wydarzeń, niż z dnia na dzień poczuć się tak perfidnie porzuconym. Stwierdzenie, że będę szczęśliwy w miejscu, do którego mnie zawiozła w dzień moich urodzin, było najgorszym kłamstwem jakiego doświadczyłem.
Później spirala kłamstw jedynie się nakręcała. Chociaż po latach wybaczyłem Niallowi, nigdy nie zapomnę obrzydzenia, które do siebie czułem w noc, gdy mnie zostawił. Uważałem się w tamtej chwili za winowajcę zastanawiając się, co takiego zrobiłem, co skłoniło mojego przyjaciela do podjęcia tych czynów.
Nigdy nie wiedziałem, jak to jest kochać i być kochanym. Nie byłem nawet w stanie kreować w głowie wizji swojego związku z obawy przed uczuciem pustki i nadchodzącego odrzucenia. Na moje życie składa się więcej złości i bólu niż spokoju, którego pragnę niczym powietrza. Gdy mój ból przechodzi w ogromny gniew, Louis jest osobą, która daje mi tlen, gdy ciężko o pełen oddech.
Pamiętam chwile, w których odczuwałem chęć bliskości bardziej niż mógłbym sobie na to pozwolić. Do mojej zajętej lękami głowy, przychodził on. Działo się to mimo mojej woli. Zamykając oczy widziałem tylko jego. Wyobrażałem sobie Louisa z sąsiedztwa, który pozwala mi położyć głowę na swoim ramieniu. Następnie ucisza moje myśli i działa jak kojący opatrunek wokół rany po bitwie na moim sercu.
Kiedy ja i Louis zbliżyliśmy się do siebie, czułem, że w jakiś sposób unoszę się nad ziemią. Tą samą ziemią, po której stąpając dusiłem się. Z nim byłem wyżej, ponad to. Choć tak bardzo bałem się tego uczucia, to właśnie ono mnie ratowało. Patrząc w jego oczy, czułem bezgraniczną akceptację. Coś wcześniej mi nieznanego. W jego oczach mogłem dostrzec szczery zachwyt. Za każdym razem, gdy się rozstawaliśmy zastanawiałem się, czy jestem tego wart. Czy jestem wart tych niebieskich oczu patrzących na mnie jak na kogoś, kim ja sam się nie czuję. Mimo wszystko szybko zacząłem uzależniać się od uczuć, które mi zapewniał. Chciałem doświadczać jego miłości z każdym krokiem, z każdym wdechem i wydechem, każdym sukcesem i potyczką, i chciałem wciąż słyszeć, jak mówi swoim miękkim głosem, że "będzie dobrze".
Ale co, jeśli to wszystko jest fikcją? A co najgorsze, to ją tę fikcję tworzę. Pozwalam Louisowi wierzyć, że jestem tym, na kogo patrzy, a mógłbym go tak bardzo zawieść. Dałbym wszystko, żeby zachować jego wzrok na mnie, żeby jego dotyk nie opuszczał mojego ciała, ale to właśnie moje ciało jest w tym momencie moim wrogiem. Zastanawiam się, jakby na mnie spojrzał, gdyby wiedział.
Co zrobiłby z wiedzą, że moje ciało, którego dotyka z pasją, było dotykane przez innych, którzy traktowani je jak towar? Co by mi odpowiedział? Jakich słów by użył? W jaki sposób by na mnie spojrzał? Na myśl, że mógłby poczuć do mnie uprzedzenie, dzieje się ze mną to, przed czym jedynie on mnie osłania. Zaczynam szybciej oddychać, moje serce bije jakby miało opuścić moje ciało, cały oblewam się potem. Zaczynam widzieć wszystko we mgle, a w uszach słyszę szum. Mam wrażenie, że całe pomieszczenie, w którym się znajduje wiruje, a ja nie mogę złapać stabilnej równowagi. To, czego się boję zaczynam odczuwać fizycznie. Czuję lęk w klatce piersiowej, moje serce zaczyna bić w głowie, a w przełyku zaciska się nieprzyjemny węzeł. Muszę przyznać, że dzieje się to także za każdym razem, gdy nie mówię Louisowi prawdy. Dużo myślałem nad tym, jak chce się czuć. I jedyną odpowiedzią, jaką znalazłem jest: wolnym. Chcę, żeby Louis wiedział o mnie wszystko, znał całą moją historię, chcę się przed nim obnażyć z największego wstydu, jaki noszę. Bo tylko wtedy, gdy pozna mnie w całości będzie mógł racjonalnie zdecydować, czy wciąż mnie pragnie. Doszedłem do wniosku, że jeśli nie powiem Louisowi prawdy, stanę się podobny do tych, przez których byłem zmuszony do kłamstwa. Ukrywając coś, przez co Louis mógłby spojrzeć na mnie w inny sposób, niż ten, w który postrzega mnie teraz, moje zachowanie nie rożni się niczym od bycia potencjalnym kłamcą. Przez minione tygodnie rosła we mnie tendencja do zduszania w sobie dawnej osobowości pod tą widoczną dla Louisa, którą uważam za prawdziwą. Lecz w rzeczywistości, gdy musiałem stanąć twarzą w twarz z jeszcze nie tak daleką przeszłością, uświadomiłem sobie, że one obie istnieją, czekając tylko na stosowną okazję, by ukazać je w całej swojej okazałości.
Cholernie boję się wyznać prawdę, ale czy ten strach jest w jakiś sposób porównywalny do tego, jakbym czuł się brnąc w to dalej? Mogę powiedzieć, że nie.
Stałem oparty o framugę drzwi, starając się ułożyć w głowie wszystkie słowa, jakbym co najmniej miał z nich stworzyć wiersz. Nic jednak nie brzmiało tak dobrze, jakbym tego chciał. Czułem gorąc moich policzków, albo ciepło moich łez... nie byłem pewny, czy obmywały moją twarz, czy tylko piekły w kącikach. Tkwiłem w przepaści między sensem moich myśli a rzeczywistością. Z letargu wyrwało mnie skrzypnięcie drzwi.
- Harry?! Co się stało? Dygoczesz... - wydukał Louis, wciągając mnie między ramiona.
Nie byłem zdolny do odepchnięcia go, ponieważ czułem jak każda komórka mojego ciała lgnie w kierunku uścisku; z drugiej strony opanowało mnie obrzydzenie względem własnego ciała, dlatego mentalnie walczyłem, aby nie uciec spod dotyku ukochanego. Wszystkie emocje kumulujące się we mnie od miesięcy, w końcu zatrzęsły moim ciałem. Moje ruchy stały się spowolnione przez to, jak wykorzystany się czułem. Znów postrzegałem moje ciało jako kawałek zużytego materiału. Uciekałem od brudu, który zjadał mnie od kończyn, rozprzestrzeniając się po mięśniach i paraliżując mnie, aż osiadł w całym wnętrzu i nie byłem w stanie dłużej utrzymać ciężaru.
- Czuję się tak ciężko, Louis... - wyznałem.
Mój głos brzmiał na zniekształcony przez sposób, w jaki łaknąłem poczuć jak najwięcej bezpieczeństwa, wgniatając twarz w zagięcie męskiej szyi.
Uścisk, mimo intensywności, trwał stosunkowo krótko. Louis zatrzasnął drzwi, pozwalając mi wtargnąć do swojego mieszkania. Złapał mnie pod żebrem i obrzucił moją twarz rozżalonym spojrzeniem. Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak srogo zniszczyłem stabilność jego życia - coś, na co sam pracował. Jego twarz nie przypominała tej, którą widziałem jeszcze zanim pozwolił mi rozgościć się w jego mieszkaniu poraz pierwszy. Zgubiła swój charakterystyczny, frywolny wyraz, delikatny uśmiech i lekkość. Zamiast tego policzki szatyna opadły, tak jak kąciki ust. Jego twarz choć wziąć obłędnie piękna, teraz już nie tworzyła wrażenia pozbawionej wszelkich skaz.
Nadeszło to, przed czym tak bardzo się wzbraniałem. To ja byłem powodem jego zmęczenia i rozbieganego, szklanego spojrzenia. To ja doprowadziłem do tego, że na jego głowę spadły zmartwienia.
Więc powinienem wziąć się w garść, by sam Louis mógł odetchnąć. Tylko dlaczego zebranie w sobie sił jest czymś tak niemożliwie trudnym?
- Przepraszam - szeptałem, bojąc się, że przez użycie bardziej zdeterminowanego tonu, mogę uszkodzić jego wrażliwość.
- Za co ty mnie przepraszasz, Harry? - złapał moje ramię, nie czekając na odpowiedź. - Chodź, usiądź tutaj - po wejściu do sypialni, z której wybiegł kot Louisa, szatyn nakierował moje kroki w stronę łóżka, jednak ku mojemu zaskoczeniu zbliżył mnie do jego krawędzi, każąc usiąść mi na podłodze. Nie pytałem go, dlaczego to robi, zbyt obojętny na to, co działo się wokół nas. Rzeczywiście, po tym, gdy usiadłem, uginając kolana przy piersi i opierając plecy o łóżko, z którego zwisała chłodna pościel, mój oddech nie nabierał więcej chaosu i zamiast tego czułem, że jestem w stanie zatrzymać swoją panikę.
- Za to, że się o mnie martwisz - dukałem, nabierając przez usta spazmę powietrza. - Że nie potrafię być spokojny.
- Harry... - Louis wydawał się rozczulić, starając się w delikatnym uśmiechu ukryć swoje rozemocjonowanie. - Potrzebujesz wody?
Zatrzymałem go przed wstaniem, kiwając przecząco głową. - Zostań. Nic mi nie jest - rozejrzałem się. - Emily... była tu?
- Chwilę rozmawialiśmy, ale powiedziałem, żeby się nie martwiła i poszła do domu - oznajmił, obejmując mnie ramieniem. Zarazem robił to, pozostawiając między nami przestrzeń, której tak bardzo potrzebowałem.
- Dziękuję, nie chciałbym, żeby się denerwowała - oparłem głowę o drewnianą część łóżka.
- Wiedziałem, że po wszystkim będziesz rozbity, nieważne jak miałaby potoczyć się wasza rozmowa. Nie pomyliłem się...
Z mojego gardła znów wyrwało się małe chlipnięcie, które starałem się zataić dłonią, przysłaniając nią usta. Louis był wystarczająco blisko, by słyszeć mój najmniejszy oddech, przez co moje próby nie uszły jego uwadze. Starał się wzrokiem wyłapać sytuację, moje serce jednak skrywało więcej niż mógł zauważyć. Miałem mu wiele do powiedzenia. Tylko moje usta wciąż tkwiły zamknięte, jakby ktoś odebrał mi umiejętność mowy.
- Harry... kochanie - poczułem jak machinalnie wkrada dłoń w moje przesiąknięte aromatem nocy, ciężkie od wilgoci włosy. Przysunął moją twarz do swojej piersi, wytwarzając wokół nas niewidzialną i odczuwalną tylko przez nas bezpieczną barierę. Zamknął mnie w jej otoczce i czułem, że nie pozwoliłby wtargnąć między nas żadnemu intruzowi, który chciałby mnie skrzywdzić. Ścisnąłem skrawek jego koszuli tuż na wysokości, gdzie tętniło jego silne serce. Rozparłem dłoń, czując pod skórą wybijany rytm. Nie mogłem w żaden inny sposób równie mocno napawać się poczuciem bliskości, które było dla mnie niezbędne do ukojenia zmartwień. Sama świadomość tego, że jest przy mnie drugi człowiek powstrzymywała mnie przed załamaniem się. - Co z Niallem? Skrzywdził cię?
- On tak właściwie nic nie zrobił... - powiedziałem, mrużąc oczy na podłogę, którą obserwowałem. - To jest chyba jeszcze gorsze. Nie mogę zrzucić na niego winy, nie mam za co być wściekły. Wolałbym wrzeszczeć na niego i wyrzucić go z mieszkania, zaakceptować nasz los jako nieznajomych, ale nie mogę. Bo on nigdy nie chciał, żebym czuł się źle. Odszedł tylko dlatego, bo był pewien, że rani mnie będąc częścią mojego życia. Nie mogę się gniewać. Nie mogę wyrzucić go ze swojego serca.
- Nie powinieneś się do tego zmuszać - czułem jak kręci głową. - Jeśli nie jest wam dane żyć razem... powinieneś odpuścić, po prostu - wzruszył delikatnie ramionami. - Ale nie usiłuj o nim zapominać. Był dla ciebie kimś ważnym, nie zmienisz tego. Jesteście ze sobą związani, ponieważ był pierwszą osobą w twoim życiu, która cię pokochała.
- Tylko, że... To przywiązanie boli - szepnąłem. Mój ton nabrał znacznej ostrożności.
- Jasne. Ból jest nieodłączną częścią tej całej... drogi, przez którą musisz przebrnąć, żeby pogodzić się ze stratą - czułem, z jaką delikatnością stara się dobierać słowa jednocześnie tak, żebym zrozumiał. - Ale jestem pewien, że w końcu nadejdzie moment, w którym będziesz wspominał waszą przyjaźń z uśmiechem. I to nie tak, że nagle zapomnisz o wszystkich gorszych chwilach, ale przede wszystkim pogodzisz się z przeszłością i... docenisz to, co masz teraz. A obiecuję, że jestem w stanie dać ci wiele, tak samo Emily.
Przerwał. Przy policzku poczułem jak bierze w płuca większy oddech, ale nie zatrzymał się na dłużej.
- Dlatego musisz ze mną rozmawiać o wszystkim, co czujesz. Żebym wiedział, jak ci pomóc - potarł moje ramię. - Tylko coś ci na to nie pozwala.
- Jest mi z tobą dobrze, Lou, czuję się przez ciebie... - nie dokończyłem, nie wiedząc jak określić rzecz, którą Louis mnie darzył - ale paradoksalnie w takim samym stopniu... to mnie rani. Tak, jak to, że... jestem tu teraz z tobą. To boli, bo... czuję, że na ciebie nie zasługuję. Czuję, że jestem problemem, po prostu boję się... tak naprawdę wszystkiego - parsknąłem drętwo. Rozbawił mnie absurd tego, o czym mówiłem. - Czasami nadal muszę wziąć głęboki wdech i przypomnieć sobie, że nie każdy pojawia się w moim życiu, żeby mnie złamać. Bałem się tego zwłaszcza na początku. Teraz sam nie wiem, co czuję. Wszystko stało się dla mnie takie... duszące. Boję się, że nigdy nie nauczę się, jak żyć bez tego lęku, że skończysz widząc mnie tak, jak ja widzę siebie. A jednocześnie nie umiem tego zatrzymać. Dlaczego tak się dzieje? - spojrzałem na niego błagalnie, chociaż nie sądziłem, że może wiedzieć.
- Bo magia miłości polega również na tym, że uczucie przychodzi do nas nieoczekiwanie - odparł po dłuższej chwili milczenia. - I to nieprawda, że pierwsza miłość jest najważniejsza. Najważniejsza jest zawsze, moim zdaniem, ta ostatnia. Ale każda z tych przeżywanych po drodze zostawia inny bagaż doświadczenia na różnych płaszczyznach. Dlatego chcę ci przekazać, żebyś nie starał się zapominać o Niallu. To, co was spotkało było na pewno wyjątkowe, czegoś cię nauczyło i jeszcze przyjdzie moment w twoim życiu, gdzie mimo cierpienia, które temu towarzyszyło, podziękujesz za to wszystko, co mieliście. Wiem, że teraz mi nie wierzysz, ale uwierzysz. Czasem musisz doświadczyć pewnych przykrych rzeczy, żeby uświadomić sobie, że jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. Poznawanie życia, ludzi, ich emocji jak i twoich własnych jest nieodłącznym elementem życia. Nieważne jaką drogę byś wybrał, niezależnie od skrótów, którymi chciałbyś dążyć. Ale jedno wiem na pewno: im więcej doznałeś smutków, tym większa jest twoja zdolność do odczuwania radości. Dlatego z jednej strony to wszystko może cię przytłaczać, ale z drugiej nie chcesz tego zatrzymywać, bo podświadomie wiesz, że my - jesteśmy drogą do twojego szczęścia.
Patrzyłem w nieokreślonym kierunku, w końcu tracąc na to siłę i wysłuchiwałem Louisa z zamkniętymi oczami.
- Jesteś pewny, że to, co przeżyłeś odbiera ci wartość. Ale ja myślę, że jest zupełnie na odwrót. Wiedząc o tym, co przeszedłeś, rzeczy, o których najpewniej jeszcze nie wiem... wtedy myślę o tym, z jak silną osobą mogę kiedyś dzielić swoje serce. Bo to właśnie dzięki tej najbardziej mrocznej części naszego życia, stajemy się lepsi. Jesteś lepszy, Harry, ponieważ przetrwałeś.
- Przetrwałem, tylko...
- Wiem, że cały czas odczuwasz tego skutki - odwrócił wzrok, by patrzeć bez wyrazu przed siebie. - To wszystko odcisnęło piętno na twojej psychice. Jesteś skrzywdzony i krzywda, którą nabyłeś nadała ci ostrożności do czegokolwiek, co stanie na drodze twojego życia. Ale wiesz co? Ja to rozumiem - uśmiechnął się delikatnie. Tak naprawdę kąciki jego ust tylko lekko uniosły się ku górze. - Może masz rację, że zachowujesz tę ostrożność. W końcu już wcześniej cię okłamywano. Twoje serce jest nieco sfatygowane i przerażone, wielu obeszło się z nim źle, czas je nadgryzł. Ale nie powinno się iść przez życie samotnie. I myślę, że ty zdajesz sobie z tego sprawę, i nie chcesz tego. Tej samotności. Podświadomie wiesz, że to ja jestem osobą, z którą możesz przez to przejść.
- Tylko... - zawahałem się - to wciąż nie jest takie proste. To nie tak, że po prostu oddam ci się i o wszystkim zapomnę.
- Oczywiście - zgodził się, w geście afirmacji dodatkowo kiwając głową. - Już kilka razy ktoś cię skrzywdził. Trudno jest zaufać, bo przecież nie wiesz, czy można mieć pewność. Ale tym razem może być inaczej. Już jest inaczej niż wtedy, gdy dopiero się poznawaliśmy. Widzisz jak zacząłeś się przede mną otwierać? Kiedyś jeszcze stale milczałeś, a teraz? - przesunął palcami po moim nadgarstku. - O tych wszystkich swoich obawach mówisz, tłumaczysz z czego wynikają. Powtarzasz, że nie chcesz popełnić tych samych błędów, że nie chcesz uciec - stąd szczerość i rozmawianie o uczuciach, bo tobie tym razem zależy bardzo.
Louis zatrzymał się i teraz czekał na moją odpowiedź. Oddychał miarowo, zupełnie tak, jakby przeczuwał, że zbieram w sobie siły do tego, by powiedzieć mu o czymś wielkim.
- To, o czym wiesz, to tylko część tego, przez co przeszedłem. Dlatego tak ciężko jest mi uwierzyć w to, co mówisz. Bo jeszcze nie wiesz o najgorszym - mimo ponownego dreszczu, który przebiegł przez moje ciało, zacząłem mówić. Moje mięśnie od dłuższego czasu zastygły i nie byłem zdolny do wykonywania jakichkolwiek ruchów, więc wiedziałem, że mowa jest jedyną rzeczą, którą mogę się bronić.
- Wiem - odparł prosto. - Wiem, że gdyby chodziło tylko o to, nie byłbyś aż tak przestraszony. Nie jestem głupi - uśmiechnął się, zabierając swoje ramiona, gdy sam odchyliłem głowę, prostując się. - Więc powiedz mi, co leży w twoim sercu. Nieważne co to będzie, to niczego nie zmieni.
W tej chwili marzyłem o tym, by było tak, jak powiedział.
Łzy, które tym razem wyrażały wstyd przed tym, do czego musiałem się przyznać, znów zakłuły w moich oczach. Louis już sięgał do mojego ramienia, kiedy wypowiedziałem "poradzę sobie", wiedząc, że i tak muszę udźwignąć ten ciężar i tym razem jego bliskość niczego nie wskóra. Pocierałem swoje policzki z bezradnością, łapiąc oddech.
- Ch-chodziło tylko o pieniądze - zachlipiałem, łapiąc w garści swoje włosy. - To była jedyna możliwość, ż-żebym mógł sobie jakoś poradzić, a p-później- ja... nie wiem, dlaczego nie potrafiłem z tym skończyć - zapłakałem, odwracając twarz w jego kierunku. Dostrzegłem, że wciąż starał się okazywać spokój, ale nie dało się nie zauważyć, że cierpiał.
W jednej chwili między nami zapadła cisza, która wyrwała mój ostatni oddech z piersi. Czułem jak mój szloch zostaje wydarty z gardła, co wywołało realny ból i wprowadziło mnie w stan przerażenia. Chowałem twarz, odsuwając ją w dół jak najbardziej mogłem, gdy cisza wciąż ciągnęła się nieprzerwanie, sprawiając, że zacząłem wstydzić się jedynie za to, że żyję. Ciepło napłynęło do mojej głowy. W trwodze nie przesuwałem ciałem ani o milometr, lecz w tej samej chwili mimowolnie drgałem, jakby w moje wnętrze przedostał się wstrząsający nim sztorm.
Louis milczał. Gdy już spojrzałem na jego twarz, dostrzegłem jak wielką walkę w sobie toczy. Wyglądał bezbronnie, zupełnie jakby pragnął każdego ciosu... jakby oddał się mnie i chciał zostać pokonanym.
- Rozumiem twoje milczenie. Musiałbym mentalnie żyć w innej rzeczywistości, by nie potrafić wyobrazić sobie tego, co teraz pewnie czujesz - płakałem gorzko, czując się tak jakby każda kolejna łza, która spływała po moich policzkach ważyła tonę. - Przepraszam, że cię okłamywałem, ale potwornie bałem się twojej reakcji. Czułem do siebie od dawna tak wielkie obrzydzenie, a przez oszukiwanie cię, odraza ta jedynie rosła w siłę. Próbowałem odciąć się od swoich uczuć, a-ale... - pociągnąłem nosem, ponownie spuszczając głowę, zawstydzoną, aż do szpiku kości - nie potrafię. Czasem chciałbym wiedzieć jak móc z ciebie zrezygnować...
Mój głos stał się nieugięty, gdy próbowałem przeznaczyć resztki sił na te słowa, chociaż moje otępiałe ciało zaczęło trząść się na tyle, że ból promieniował wzdłuż mięśni.
- Teraz, kiedy już wiem, że... to jest po prostu niemożliwe, muszę powiedzieć ci całą prawdę, na którą tak bardzo zasługujesz - w tej chwili Louis zerknął na mnie kątem oka, spojrzeniem, które mogło wniknąć do mojej duszy. Jego oczy nie wyrażały żadnej z emocji, których mogłem się spodziewać, co jeszcze bardziej mnie niepokoiło. - Zarabiałem w ten okropny sposób... Proszę, nie każ mi tego nazywać. Przysięgam, że nie widziałem innego wyjścia... nie mogłem sobie inaczej poradzić. A kiedy już się w tym zatraciłem, nie umiałem przestać. Uzależniłem się od tego. Nie od seksu. Od bólu, który sam sobie zadawałem przez to, że godziłem się, aby ci wszyscy mężczyźni obchodzili się ze mną, jak z czymś bezdusznym, jak z czymś, co nie czuje, z czymś co nie może się sprzeciwić. Ale nie umiałem przestać, dopiero, gdy ty pokazałeś mi inną stronę... życia.
Nie patrzyłem mu w oczy. On w pewnym momencie również nie umiał utrzymać na mnie swojego wzroku. Poczułem przypływ tylu sprzecznych emocji... chociaż byłem bezsilny, chciałem krzyczeć, cisza zaczęła mnie denerwować.
- Proszę, mów coś, L-Louis... - zapłakałem, gotowy na wszelkie wyzwiska i pogardę. - Co mam ci jeszcze powiedzieć, żebyś coś zrobił? Chcesz znać ich nazwiska? - podniosłem głos. - Chcesz wiedzieć, gdzie to robiłem? Za ile?
- Harry, przestań - powiedział.
Zamilkłem w filmowy wręcz sposób, zwłaszcza po tym, kiedy poczułam pod swoim podbródkiem dłoń Louisa, który uniósł go, bym spojrzał mu w oczy, mając wrażenie, że chyba mniej stresująca byłaby dla mnie śmierć.
- Będziesz zapewne w szoku po tym, co usłyszysz, ale ja... - widziałem jak przygryzł wnętrze policzka. - Domyślałem się.
- C-co?
- Obserwowałem cię i sam zacząłem wyciągać pewne wnioski - kąciki jego ust wciąż leżały nisko, w przeciwieństwie do tego, jak zazwyczaj unosiły się lekko do góry.
- Ale... wciąż chciałeś...
- Wciąż mi na tobie zależało. Po tym, gdy zacząłem się nad tym zastanawiać, nawet bardziej - wyjaśnił. - Łączyłem fakty. Zauważyłem, że zasłaniałeś okna w konkretnych chwilach, widziałem jak do klatki wchodzili nieznajomi mężczyźni, później spotykaliśmy się wieczorami i zawsze byłeś smutniejszy niż jeszcze o poranku. I zawsze mnie zbywałeś, gdy zauważałem, że jesteś zraniony. W głowie miałem tyle myśli... zastanawiałem się, dlaczego sobie to robisz. Ale nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym, że to może sprawiać ci tak wielki ból i poczucie wstydu, Harry. Chciałem, żebyś sam się przede mną otworzył. Na początku tak cię traktowałem - ze współczuciem. Podobałeś mi się, ale głównie zastanawiało mnie, co jeszcze ukrywasz. Chciałem cię odkryć. Miłość była w tym wszystkim... efektem ubocznym.
Pod koniec jego wypowiedzi, kręciłem głową w niedowierzaniu. Zupełnie tak, jakby słowa Louisa do mnie w ogóle nie docierały, prawdopodobnie przez to, że nie w ten sposób wyobrażałem sobie jego reakcję. Nawet w najśmielszych snach.
- Nie pojmuję... - próbowałem dopatrzyć się w jego oczach chociaż odrobiny obrzydzenia, jednak gdy tego nie znalazłem, kontynuowałem. - Jak możesz przyjąć to z takim spokojem? Dlaczego mnie nie odpychasz? Dlaczego nie mówisz, że jestem paskudną dziwką? Przecież to co robiłem to jeden z najgorszych grzechów jakie można popełnić - wpadłem dosłownie w amok, moje ręce dygotały. - Jestem brudny, skażony, nic na mnie dobrego nie czeka po życiu. Ludzie tacy jak ja nie trafiają w dobre, pełne miłosierdzia miejsca...
Louis zacisnął usta w cienką linię. Widząc jego minę, nie rozumialem, co powiedziałem nie tak. Wypuścił z ust ciężki, drżący oddech i zaczął w milczeniu kiwać delikatnie, przecząco głową. Panikowałem, nie wiedząc, dlaczego wciąż czuję się, jakby moje wnętrze krwawiło, chociaż już wszystko przecież miało się ułożyć. To, czego najbardziej się obawiałem, nie nastąpiło. Pot zaczął mnie zalewać, niczym deszcz emocji. To wszystko zostało skwitowane czymś bardzo niespodziewanym ze strony Louisa.
Ponieważ wtedy nachylił się nade mną, przykrywając czerwień moich ust własnymi, dłonie w tym samym momencie zatrzymując na linii mojej żuchwy. Westchnąłem przez miksturę sprzecznych emocji jak i samo przyjemne uczucie, które wiązało się z pocałunkiem, przymykając powieki, gdy szatyn nie wykonywał żadnego ruchu, po prostu tkwiąc w miejscu przez kilka sekund, będąc jak kojący opatrunek, przykrywający ranę. Każdy z pocałunków pieczętował coś nowego, tak było i tym razem. Poczułem się bezpieczny. I nie sądzę, aby w całym życiu towarzyszyło mi coś podobnego.
- Proszę, przestań - odsunął się, kciukiem odgarniając włosy z mojego policzka. - Nie proszę cię o to, żebyś nie cierpiał. Proszę cię, żebyś nie dokładał sobie więcej.
Oparł czoło na mojej skroni, owiewając oddechem skórę, pod którą tętnił żwawy puls i zostawił w tym miejscu pocałunek.
- W moich ramionach nic ci nie zagraża, już dobrze, wszystko będzie dobrze - mówił spokojnie, oplatając mnie ramionami. W pewnym momencie uniósł nasze ciała, kładąc mnie delikatnie w zimnym łóżku. Zamykałem oczy, walcząc z bólem głowy i otworzyłem je dopiero, gdy na moim ciele została sama koszulka. Louis posłał mi drobny, mały uśmiech, na który mechanicznie pociągnąłem ręce do góry, wtedy delikatnie wkradł opuszki palców pod materiał i ześlizgnął go do góry. Był równie nagi co ja. Ułożył się obok, lekko nade mną, aby w następnej chwili podsunąć miękką pościel pod moją pierś, szepcząc jowialnie do ucha.
Gdy czułem, że słoje moich mięśni rozluźniają się, resztkami sił podniosłem na niego wzrok.
Ostatnia łza spłynęła po moim policzku, gdy szepnąłem, patrząc wprost w jego oczy: - Nie chcę, nigdy więcej, prosić o czyjąś miłość.
**
Witam po dłuuuugiej przerwie. Ten rozdział - chociaż krótki - wiele ode mnie wymagał. Dziękuję osobom bez których by nie powstał: Emilce, Patrycji i Joli. God will bless you.
Chciałam podziękować również czytelnikom: tym starym, którzy pamiętali o książce i pytali mnie, kiedy rozdział się pojawi, jak i nowym, których naprawdę bardzo dużo przybyło, co jest dla mnie największą motywacją.
Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro