Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział czternasty; wspomnienie

Dziękuję Fifi, która napisała ze mną fragment tego rozdziału. Nie mogłam sobie z nim poradzić, ale w końcu jest i obiecuję, że jego druga część pojawi się całkiem niedługo.

**

Miażdżący ból osiadł na środku mojej klatki piersiowej. Ramiona odrętwiały i tak, jak nogami nie mogłem w ogóle poruszyć, tak dłonie zaciskały materiał białego prześcieradła. W żelaznym uścisku trzymałem swoją szczękę, chcąc wydostać z siebie jak najmniej dźwięków. Pot drażnił mój kark, a ciężko uchodzący z moich nozdrzy podmuch oddechu tłumił się, brzmiąc dziwnie spazmatycznie, prędko i nierówno.

Dusiłem się we własnym ciele, w końcu jęcząc cicho, kiedy otworzyłem oczy, czując jak wilgoć zalewa je całe, sprawiając, że teraz miałem przed sobą tylko szare smugi.

Zacisnąłem powieki i znów otworzyłem, było trochę lepiej - chociaż biały sufit wciąż wirował, a oddech nie przychodził z łatwością. Rozchyliłem usta, wiedząc, że będzie mi lepiej, gdy postaram się rozluźnić mięśnie.

- Jesteś taki zepsuty - zadrżałem, znowu się obwiniając. Gdybyś był normalnym, to by się nie stało. To nie przytrafia się normalnym ludziom. To z tobą jest coś nie tak.

Kiedy pierwsze fale szoku minęły chciałem spróbować wykonać ruch. Najpierw przechyliłem głowę, ku lewej stronie, zauważając zwiniętą w pozycji embrionalnej postać. Widząc rozrzuconą po poduszce czuprynę, rozpoznałem w mężczyźnie Louisa.

To sprawiło, że poczułem się gorzej.

To przyszło, kiedy Louis spał obok. Co mogło być bardziej wstydliwe?

Gdy znów nabrałem oddech, spostrzegłem, że kołdra osunęła się z mojego ciała, albo sam zrzuciłem ją z siebie w trakcie epizodu. Teraz dobrze widziałem swój płaski mokry brzuch, wybrzuszenie w bieliźnie, uda z jasnymi włoskami, które stały dęba i krzywe stopy.

Zwinąłem się w kłębek po tym, gdy udało mi się używając przy tym resztek sił odzyskać tyle odwagi, by usiąść i zmierzyć się z rzeczywistością. Znowu chciałem szarpać swoje włosy, wpić paznokcie w ramiona, objąć się rękami i krzyczeć, lecz zamiast tego przysłoniłem tylko swoje nabrzmiałe usta obiema dłońmi i zacisnąłem powieki, bujając lekko głową w przód i w tył.

Widziałem tylko wirującą ciemność, gdy ściskałem je tak mocno czując ból w oczodołach i skroniach. Dlatego dopiero po chwili dotarło do mnie, że chłód nie drażni dłużej mojej szkarłatnej sylwetki, a ktoś szepcze mi do ucha sennym głosem, odciągając sztywne palce od twarzy. Nie pozwalałem jej odkryć, ale Louis postawił na swoim, w końcu łącząc nasze dłonie w taki sposób, bym już nie mógł wydostać własnej z przeplataniny palców.

Pozwoliłem sobie zaszlochać, w końcu nie mając już nic do zatajenia. Z rezygnacją tylko chowałem twarz w miękkiej, ciepłej i trzęsącej się piersi, jakbym chciał w nią wniknąć i nigdy nie wrócić tu, gdzie jestem.

Szum przy moim uchu nie przestawał drażnić mojej skroni, kiedy brałem oddech zgodnie z poleceniem szatyna, pociągając również nosem.

- Cichutko, już lepiej... - mówił. Te proste słowa były jak kojący lek, odganiający wszystkie złe siły, które nie mogły się ze mnie wydostać. Z każdą nocą czułem w ciele taki ból, jakby rzeczywiście coś chciało ze mnie wyjść i było już bardzo blisko, ale w końcu i tak zostawało wewnątrz, przy tym tylko rozdzierając mnie od środka. - Już... już.

Nagle wszystko się zatrzymało. Moje ramiona stały się lekkie, jakby ktoś zabrał z nich cały ciężar, płacz ustał, oddech zniknął, tylko drżenie ciała nie ustało.

- Weź oddech, skarbie. Odetchnij - odetchnij, powtórzyłem w myślach.

Starałem się uspokoić za poleceniami Louisa. Czując dłoń, która opadła na mój kark, to sprawiło, że zapadła pomiędzy nami zupełna cisza. Czułem jakby nagle świat się zatrzymał i chociaż brzmi to okropnie dramatycznie, nie umiem tego Inaczej opisać. To jak zatrzymanie wszystkich demonicznych myśli walczących w mojej głowie. Pieszczota dłoni na lepkim ciele działała z kojącym skutkiem.

- Już dobrze, Haz. Tutaj jesteś bezpieczny - wyszeptał prosto do mojego ucha, wywołując przy tym dreszcze przebiegający kolejno wszystkie kręgi. Jego ton był tak delikatny i przekonujący, iż byłem w stanie mu zaufać. Uwierzyłem w to, że przy nim moja bezbronność była uchroniona i tylko odliczałem chwilę, gdy ramiona drżały coraz słabiej, aż w końcu rozluźniłem swój każdy spięty mięsień i oparłem bezwładnie cały ciężar ciała na sylwetce szatyna, wzdychając w jego pierś. Wtedy ponownie zapanowała między nami błoga cisza, czasem przerywana jedynie moim pociąganiem nosem.

- Tak mi przykro, maleństwo - wydmuchał nierówny oddech tuż przy mojej skroni, gdy uchyliłem powieki, natrafiając spojrzeniem na rozrzuconą pościel i ścianę nad łóżkiem, gdzie widział jeden z obrazów. W mroku dostrzegłem te wszystkie szczegóły, chcąc odgonić myśli od tego, co właśnie czułem. - Nie zasługujesz na cierpienie, nawet na najmniejszy smutek.

- D-dlaczego to wciąż... się dzieje? - przerwałem milczenie, kurczowo łapiąc wyrzeźbione plecy. - Tak bardzo nie chcę Louis. Nie chcę tego przechodzić, ale to mi nie daje spokoju - mój oddech stał się znów tak samo ciężki, gdy zauważyłem jak podczas mówienia gorąc uderzył w moje uschnięte gardło, co wywołało napad kaszlu. Louis odsunął się ode mnie, łapiąc w dłonie spuchniętą twarz. - Z-zabierz mnie... Jest tak duszno - wziąłem urwany wdech.

Louis niespodziewanie złożył drobny pocałunek na czubku mojego nosa, po czym ostrożnie odłożył mnie na miejsce obok siebie, czemu chciałem od razu zaprotestować, jednak uśmiechnął się do mnie uspokajająco, odgarniając splątane loki z mojego czoła. Obserwowałem, jak podnosi się z łóżka, a następnie wędruje w kierunku szafy, z której wydobył koc i podał mi go. Nie do końca rozumiejąc, okryłem nim swoje ciało i spojrzałem na szatyna, gdy wyciągnął w moim kierunku swoją dłoń.

- Pójdź na balkon, w porządku? Okryj się i zaczekaj na mnie, a ja wrócę do ciebie za równą sekundę, obiecuję.

Pokiwałem pokornie głową, ostatni raz spoglądając w błękitne tęczówki, by za moment odwrócić się i odejść w stronę niewielkiego balkonu. Kiedy wyszedłem już na zewnątrz, uderzyło we mnie rześkie, poranne powietrze, więc wziąłem głęboki oddech i podszedłem do barierki, pozwalając aby wiatr rozwiał moje loki. Gdy skierowałem swój wzrok ku niebu, widok zaparł dech w moich piersiach. Kochałem oglądać, kiedy wstawał dzień. Niebo było wtedy skąpane w ciepłych barwach, tworząc niesamowitą mozaikę, której widok bardzo mnie uspokajał. Z mroku wyłaniały się pomarańczowe promienie, unoszące zarysy obłoku tuż ponad siebie. Leniwie sunące coraz bardziej w górę, chociaż nie mogłem wyłapać ich ruchu gołym okiem. Niebo znów z granatowego staje się błękitne, ptaki budzą się oo świcie wraz z uśpionymi drzewami i to wszystko powolnym rytmem zamienia noc w dzień. Różowa mgła zarysowała obłok nad pomarańczową barwą. Kolory przenikały przez siebie, niczym jak na obrazach, które wspomniałem w myślach z wczorajszego wieczoru. To uświadomiło mnie, jak piękny jest świat, a jak okropne ludzkie cierpienie. On cały w moim przypadku zdawał się mieć dwa wymiary, z jednej strony to, co widzę przed sobą, uczucie, którym darzę Louisa, z drugiej strony noce, podczas których nie wiem jak zatrzymać mam swój wrzask, skoro nawet nie krzyczę.

Otarłem policzek, dotykając gołymi stopami zimnych płytek. Z zachwytem przyjrzałem się kwiatom, które zdobiły każdy element matelowej barierki... gęste i kolorowe, zupełnie przypominające te, które widziałem w centrum miasta na każdym kroku. Amsterdam zdecydowanie należał do miasta kwiatów.
Zauważyłem dwa wiklinowe fotele tuż przy rogu wraz z małym okrągłym stolikiem, gdzie leżała popielniczka i zużyta paczka papierosów.

Chciałem usiąść tam, ponieważ nie do końca ufałem moim drżącym nogom, lecz wtem usłyszałem kroki i niewielki hałas. Louis stał za mną, kładąc porcelanowe kubki na blat, a chwilę później silne ramiona mężczyzny, okryte materiałem bluzy, owinęły się wokół mnie, przyciągając mój tył do jego torsu. Oparłem się bezwładnie o jego pierś, zamykające powieki i w mozolnym tempie wyrzuciłem głowę do tyłu, całkowicie poddając swoje ciało kontroli Louisa. W tamtej chwili mógł robić ze mną cokolwiek chciał, a ja nie planowałem się sprzeciwiać, czując się wyjątkowo zrelaksowany, kiedy mnie trzymał - jakby zabierał wszystkie spięcia z mojego ciała za sprawą kilku, pewnych, ale nienapastliwych gestów.

- Już lepiej, kochanie? - zapytał cicho, jakby bał się zaburzyć ten powolny proces, gdy dzień wybudzał się ze snu. Zamruczałem w odpowiedzi, czując dreszcze na całym ciele, gdy ponownie jego ciepły oddech otulił moje ucho. - Czuję, jak drżysz...

- To ty sprawiasz, że drżę - odparłem szeptem, nawet teraz mogąc wyobrazić sobie szkarłat na szczycie moich policzków.

Jedna z mniejszych dłoni zacisnęła się na moim lewym biodrze, kiedy druga wciąż drażniła miejsce przy brzuchu. Spoglądałem nad siebie, obserwując pejzaż miasta, które o poranku zupełnie straszyło pustkami i ciemnością. Louis dotknął zlepionych włosów na moim karku, tuż po tym geście opierając czoło na tyle mojej głowy.

- Opowiedz mi - powiedział, i chociaż nie było to pytanie, nie wprawiło mnie w poczucie presji. Emanował miękkością w swoim głosie, traktując mnie zupełnie jak stworzenie, które bałby się zbudzić z delikatnego snu.

Westchnąłem. - Przepraszam, że cię obudziłem...

- Harry... - przerwał mi, ale chwilę po tym znów złagodniał, obchodząc się ze mną jak z najdelikatniejszym kwiatem. - Proszę. Zrobiłem herbatę.

Odwróciłem się, opierając tyłem o barierki i chwyciłem w obie dłonie bardzo gorący kubek. Czułem, jak moje ręce zaczynają palić, jednak nie skrzywiłem się ani razu, wpatrując w parę unoszącą się nad cieczą. Powoli zbierałem myśli, zastanawiając się, jak powinienem zacząć, by nie rozpłakać się już na samym początku. Nagle, po chwili milczenia, Louis odebrał kubek z moich dłoni i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że ponownie zacząłem drżeć, a wewnętrzne strony moich rąk zaczęły specyficznie piec.

- Harry, poparzyłeś się - zerwał się, chwytając moje nadgarstki. Znalazły się one w bardzo subtelnym uścisku, kiedy pokiwałem przecząco głową, przełykając rosnącą w gardle gulę.

- Po prostu usiądźmy - wyszeptałem, wpatrując się w palce mężczyzny owinięte wokół moich szczupłych nadgarstków. Louis bez słowa zaciągnął mnie na krzesła i postawił na stoliku między nami oba kubki, po czym usiadł i zamilkł, czekając aż ja sam zacznę mówić, gdy będę gotów.

Poprawił materiał na moim ciele, łapiąc w objęcia jedną z moim dłoni.

- Nie odsuwaj się ode mnie, proszę - wychrypiał szepcząc.

- Nie robię tego - odwróciłem głowę w jego kierunku, napotykając matowe tęczówki, które kontrastowały z bladą twarzą i włosami porozrzucanymi po jego ciele. Zaciskał lekko usta w cienką linię, uwydatniając kształt swojej twarzy.

- Jesteś nieobecny, jakby nie było cię tutaj, ze mną - dopiero teraz zauważyłem bruzdę między jasnymi brwiami. - Wiem, że to, co cię spotyka jest okropne i staram się cię wesprzeć, ale potrzebuję cię tutaj, dobrze? Możesz do mnie mówić?

To, w jaki sposób prosił mnie o paradoksalnie tak prostą rzecz, której ja mimo starań nie mogłem spełnić, złamało mi serce. Czułem jak ciężar upada na dno mojego żołądka, jednocześnie podchodząc do góry.

- Wstydzę się i mam wyrzuty sumienia - zamrugałem, by odgonić wilgoć z moich oczu. - Sprawiłeś, że wczorajszy wieczór i noc były idealne. Czuję się jakbym wszystko zepsuł. Dobrze wiem, że nie mam na to wpływu, ale nie mogę przestać się obwiniać.

- Niczego nie zepsułeś, Harry - od razu zaprzeczył, kręcąc delikatnie głową. - Sprawiłeś, że ten poranek jest wyjątkowy, inny niż wszystkie. Tak samo jak ty, jesteś wyjątkowy i inny niż każdy człowiek, którego spotkałem - wyszeptał, potarłszy kciukiem wierzch mojej dłoni, którą przez cały czas trzymał w uścisku. --Jesteś inteligentny, sam powiedziałeś, że, nie masz na to wpływu, więc nie obwiniaj się o coś, o co nie powinieneś. To przeszłość cię tak ukształtowała i nie możesz pluć sobie teraz w brodę przez to, jaki jesteś i jak reagujesz na pewne rzeczy. Spróbuj stawić temu czoła i zacząć kształtować swoją przyszłość i to, co jest teraz. A ja mogę ci w tym pomóc, jeżeli tylko chcesz mnie w swoim życiu.

- Wiesz, że tak - mruknąłem.

Wpatrywałem się w niego bez żadnych słów, mając w głowie kompletną pustkę, którą chwilę później zastąpił chaos, a to wszystko za sprawą miękkich warg Louisa, gdy zaczął całować zaczerwienioną skórę wewnątrz moich dłoni.

I wtedy postanowiłem wypuścić z siebie wszystko, co kryłem głęboko w sobie przez lata, by szatyn pomógł mi uporządkować ten bałagan.

- Wiesz już, jak trafiłem do domu dziecka. To był koszmar i sądzę, że to okropnie nieludzkie, kiedy jako dziecko dotknęło mnie odrzucenie ze strony najbliższej osoby, mojej matki -- spojrzałem na porcelanowe naczynie, obserwując unoszącą się parę. - Każde dziecko miało przydzieloną opiekunkę lub opiekuna. Trafiłem na siostrę Cataleya. To ona była pierwszą osobą, której szczerze się wtedy bałem. Była okropnie surowa... w taki - zmrużyłem oczy, myśląc nad doborem słów - była wredna w nieludzki sposób. Miałem wrażenie, że dziecięcy lęk ją satysfakcjonuje. Byłem zupełnie sam kiedy przydzielili dla mnie pokój. To dziwne, bo większość dzieciaków dzieliła go z pozostałą trójką, nawet czwórką, ale ja z jakiegoś powodu byłem sam. Stałem się zupełnie nieporadnym popychadłem. W sektorze, w którym się znajdowałem byłem najmłodszy, to był przedział dla dzieciaków od trzynastu do... piętnastu lat. Tak mi się wydaję. Już na samym początku znalazły się starsze dzieciaki, które gardziły tymi wykluczonymi z grupy.

Spojrzałem na Louisa, by sprawdzić jego reakcję. Wydawało się, że jest bardzo skoncentrowany.

- Pewnego dnia Cataleya po prostu zniknęła - powiedziałem na wydechu. - Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Coraz więcej dzieciaków przychodziło ze skargą, więc może w końcu ją wyrzucili. Mogę snuć tylko domysły.

- Czy ona krzywdziła dzieci- w ten sposób? - odezwał się chłodnym głosem.

- Szarpanie było na porządku dziennym, ale na mnie o dziwo nie podniosła ręki chociaż mnie nienawidziła. Nie wiem jak było z innymi, mniej pokornymi.

Szatyn kiwnął głową, przymykając oczy.

- Jak podejrzewasz, zyskałem nową opiekunkę. Anastazja była wspaniała. Młoda siostra zakonna, zupełnie oderwana od tego mroku. Nie posyłała nikomu zimnych spojrzeń, czasem nawet przynosiła nam słodycze i płyty DVD z bajkami - uśmiechnąłem się na wspomnienie. - Pewnego dnia przyprowadziła kogoś do mojego pokoju. Miałem wtedy czternaście lat. Ten chłopak miał piętnaście. Zaprzyjaźniliśmy się i byliśmy nierozłączni. Traktował mnie jak młodszego brata, nawet tak mnie nazywał - musiałem powstrzymywać się przed tym, by znowu nie wybuchnąć. - Pomagał mi przechodzić przez to wszystko... był jedyną osobą, której mogłem ufać. Kiedy szedł do tamtejszego liceum mieli nas od siebie odseparować, ale zapierał się nogami i rękami, by móc zostać ze mną - na moją twarz cisnął się uśmiech. - W średniaku wmieszał się w złe towarzystwo. Miał nowych kolegów, którzy byli zupełnie toksyczni patrząc na to z perspektywy czasu. Wplątał się w używki, kradzież, ucieczki... - przełknąłem ślinę. - Dzisiaj śniła mi się pewna rzecz. Z nim - marszcząc twarz, spostrzegłem, że moje ramiona zaczęły znów podrygiwać.

- Shhh, chodź tutaj do mnie - usłyszałem jego miękki ton głosu, gdy patrzył na mnie smutnym wzrokiem Bez wahania wstałem, trzymając kurczowo materiał koca i zasiadłem bokiem na kolanach mężczyzny, kuląc się. - Nie płacz, moja sztuko - szepnął, wplątując jedną z dłoni w moje loki i przyciągnął moją głowę do swojej piersi, więc oparłem o nią policzek, czując się naprawdę malutkim w jego ramionach.

- T-te sny są zawsze tak realistyczne - wyszeptałem z ledwością przez szloch, który mi to uniemożliwiał. Zakryłem drżącą dłonią usta, przyciskając się mocniej do ciała Louisa, a on zaczął spokojnie masować moje plecy, opierając swoją brodę na czubku mojej głowy.

- Opowiesz mi, co ci się śniło? - poprosił cicho, w żadnym stopniu nie żądając tego ode mnie. A ja dzięki temu czułem się, że mogę to zrobić, że dam radę podzielić się z nim kolejnym kawałkiem swojej historii.

- Był już środek nocy kiedy wrócił do pokoju - mówiłem na jednym wdechu, by uniknąć jąkania się. - P-powiedział, że możemy to zrobić i-i - zaciągnąłem się szlochem - strasznie bolało.

Strumień gorących łez tworzył wędrówkę wzdłuż moich rozpalonych policzków, kiedy położyłem dłoń na wysokości żeber Tomlinsona, ściskając materiał w pieścić i wykrzywiłem twarz.

- Czułem się tak obrzydliwie Lou - zacisk na moim gardle zwiększył się, gdy powstrzymywałem szloch. - Miałem tylko piętnaście lat i n-nikt nie powiedział nam, j-jak złe to jest.

- Cz-czy on zrobił to bez twojej zgody? - Louis zająknął się, jego głos był cichy i wstrzymał oddech, gdy czekał na odpowiedź.

- Nie, j-ja zgodziłem się - wymamrotałem, chowając twarz w materiale jego bluzy. - Nie miałem wtedy jeszcze pojęcia, co tak naprawdę mnie czeka i t-to było okropne - wyznałem, po czym ponownie zacząłem płakać, a szatyn złapał mnie mocniej.

- Mój Boże, iskierko - szepnął, całując czubek mojej głowy, gdy w kojący sposób pocierał moje plecy i kołysał nami delikatnie. - Nie płacz, proszę. Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym zabrać to wszystko z dala od ciebie. Pragnę odebrać ci te tragiczne wspomnienia i zastąpić tylko tymi dobrymi.

- R-robisz dla mnie więcej niż sądzisz - uświadomiłem go, gdy dłoń złapała moje nogi pod udami. Louis przyciągnął je do swojego podołku. W ten sposób byłem zwinięty na jego ciele, kiedy fotel zaczął się delikatnie bujać, a słońce wznosiło się nad nasze głowy. Nie potrzebowaliśmy już więcej wyznań, więc przestrzeń została skąpana ciszą i zapachem herbaty z mlekiem, kiedy Louis swoimi ramionami odbierał moje zmartwienia. Pomyślałem wtedy, że jeśli za każdym razem byłby obok mnie, mógłbym dać radę i stawić czoła swoim lękom.

- Czy to, o czym powiedziałem jest dla ciebie przytłaczające? - spytałem go, kiedy po chwili, która właściwie mogła trwać dłużej niż to odczuwałem wciąż milczał, przebiegając co jakiś czas kciukiem po mojej skroni, by odgonić niechciany, splątany kosmyk włosów.

- Nie będę kłamać, że moje serce nie jest zmiażdżone - przeniósł chudą dłoń między moje łopatki, odchylając się na fotelu, który unieruchomiał. Poruszyłem nosem, podnosząc głowę i napotkałem rozjaśnioną przez poranne światło twarz. W oczach Louisa tkwiła tajemnica, ale nie było w nich skrępowania. On cały był opanowany i myślę, że swoim stoickim spokojem chciał sprawić, bym się zrelaksował. I nie wiem, czy zauważył, że trzymam dłoń na wysokości jego rozdygoczonego serca, wręcz rwącego się w piersi, ale czucie wybijającego rytmu było uspokajające. Błysk pojawił się na środku ciemnych źrenic, gdy przycisnął kciuk do mojej opuchniętej wargi, unosząc kącik ust do góry. - Jestem wściekły i nie wyobrażam sobie, by coś takiego... to wszystko mogło przytrafić się tak niesamowitej istocie. Chciałbym odebrać ci złe wspomnienia, naprawić twoje serce i odebrać ciążące zmęczenie. Wiem, że myśli o przeszłości potrafią nas wykończyć. Powinniśmy dopuszczać je wyłącznie w przypadku, gdy sprawiają nam przyjemność. Często jednak jesteśmy masochistami, którzy nieustannie oglądają się za siebie. Jeszcze gorzej, kiedy chcesz się oderwać, zakończyć pewien etap, ale to wszystko wraca, a w twoim przypadku jest to tak drastyczny sposób. Jestem zły przez swoją bezsilność.

- Lou... - zebrałem w sobie siły, żeby podnieść się i wyrównać nasze twarze. - Nie możesz myśleć o tym w ten sposób. Właśnie tego obawiałem się przed zaangażowaniem w nas. Że będziesz starał się mnie naprawić i skrzywdzę cię, gdy zobaczysz, że to niemożliwe.

- Mogę się temu podjąć. Myślałem, że to zrozumiałeś - zabrzmiał na sfrustrowanego niemal wchodząc mi w zdanie. - Chcę ciebie z tymi wszystkimi rzeczami nawet jeśli każdy poranek wyglądałby w ten sposób. To raniące jak cholera, ale jeśli mógłbym pomagać ci w ten sposób, robiłbym to za każdym razem. Jesteś możliwy do naprawienia, Harry - spojrzał głęboko w moje oczy. - To możliwe i obiecuję ci. Nie zrobię tego sam, to na pewno będzie długa droga, ale poświęcę wszystko, żeby cię z tego wydostać.

Starałem się opuścić brodę, ale on przytrzymał moją głowę, nie pozwalając rozłączyć naszych spojrzeń. Był tak blisko, iż znowu mogłem czuć wydmuchane przez nos powietrze na własnym policzku. Tak blisko, że mogłem zacząć liczyć jego piegi i na tyle blisko, by w każdej chwili otrzymać pocałunek.

Zamiast tego szepnąłem tuż naprzeciw spierzchniętych warg. - Wczoraj sprawiłeś, że odkąd tylko się pojawiłeś byłem cały czas szczęśliwy.

Starałem się uśmiechnąć, otwierając przed mężczyzną całe serce. Doczekałem się upragnionego odwzajemnienia tego gestu, co nadało tej chwili wyjątkowości.

- Nie wierzę, że to powiedziałeś - ujął w dłoń moją szyję.

- Oboje wiemy, że noce zostały stworzone do mówienia rzeczy, których nie możesz powiedzieć jutro w dzień.

Kąciki ust Louisa uchyliły się chyłkiem, aż w napiętych policzkach pojawiły się małe zmarszczki.

- Mamy już wczesny poranek - stał się uszczypliwy.

- Bez znaczenia - uciąłem.

Louis odgarnął włosy z mojej twarzy dwoma ruchami sunących palców. Następnie opuszkiem jednego z nich zarysował kształt mojej kości policzkowej, wędrując wzrokiem po ścieżce. W końcu przycisnął koniuszkiem paznokcia miejsca, w którym pojawiały się wgłębienia. Wzrok jego opadł znacznie niżej, a cień długich rzęs okrył atłasowość mojego policzka.

- Pozwolisz mi cię pocałować? - niemal szepnął głębokim, tak samo miękkim głosem.

- Potrzebuję tego. Proszę.

W kącikach jego pięknych oczu pojawił się drobny błysk, kiedy wystawił dłoń, unosząc kciuk ku mojej dolej wardze. Rozdzielił subtelnie dwie wargi, ze spojrzeniem, które miałem wrażenie, że przygląda się najmniejszej zmarszczce. Tymczasem pochylił głowę. Jego twarz znalazła się na poziomie mojej, oczy jego przenikliwie badały moje własne - i pocałował mnie.

Nie ma na świecie pocałunków marmurowych ani lodowatych, ale mogą być pocałunki próbne i taki właśnie był jego pocałunek. Był nienachalny, choć namiętny, kiedy nacisk na mojej wardze zwiększył się, a czubek nosa spotkał się z moim policzkiem. Był zupełnie inny, niż za pierwszym razem, spokojniejszy i tak emocjonalny, jakby ciąg niewidzialnych słów o nieznanej treści tworzył się wraz z odgłosem poruszających się ust.

Całując mnie, Louis przyjrzał mi się, ciekaw wrażenia. Wrażenie było niewielkie: jestem pewien, że wcale się nie zarumieniłem. Może raczej pobladłem. Zdrętwiałem, jakby pocałował mnie sam anioł.

Kiedy ułożył dłoń na boku mojej twarzy, przeczesując palcami włosy, po tym jednym ruchu odsunął się, czekając aż znajdę w sobie odwagę, by otworzyć oczy. Wówczas, gdy zrobiłem to - patrzył na mnie, nie zwiększając odległości między naszymi twarzami. Czułem jak nasze spojrzenia powiększają się, zbliżają się do siebie, nakładając jedno na drugie, łącząc oddechy. Usta znów odnajdują się i łagodnie walczą, leciutko opierając języki o zęby, igrają wśród tego terenu, gdzie przelewa się tam i z powrotem powietrze, pachnące zgrzytem miasta i ciszą. Wtedy wziął moje ręce i zarzucił we własnych włosach, pieszcząc powoli głąb moich ust ciekawskim językiem, podczas gdy całowaliśmy się, jakbyśmy mieli usta pełne łaskoczących kwiatów.

I jeżeli całujemy się aż do bólu - jest to słodycz, a jeżeli dusimy się w krótkim, gwałtownym, wspólnie schwyconym oddechu - ta sekundowa śmierć jest piękna.

Uścisnąłem czubek jego głowy, pod naciskiem drugiej dłoni gniotąc miękką skórę na karku i uśmiechnąłem się, przerywając pieszczotę z chorą satysfakcją. Louis powtórzył mój gest z większą czułością, poruszając głową, by nasze nosy mogły się o siebie otrzeć.

Oblizałem mrowiące usta, kiedy odezwał się, rzucając mi wyzwanie.

- Spróbuj - powiedział, kładąc dłonie w zagięciach mojej tali, by utrzymać mnie na swoim podołku, chociaż czułem, jakbyśmy byli nierozłączną jednością.

Adrenalina sprawiła, że tylko z małą obawą wyprostowałem lekko kręgosłup, aby moja twarz znalazła się powyżej twarzy Louisa. On jakby automatycznie uniósł wyczekująco podbródek. Nakierowałem dłonie na obie strony jego gładkiej szyi, w napięciu kierując usta na lepką teksturę warg spragnionego kochanka. Musnąłem je w taki sposób, jakbym bał się, że zniszczę piękny sinoczerwony kolor. Uznałem, że należy je pieścić jak mój nowy, największy skarb.

Jeszcze twój głos usłyszeć chcę,
zapachem się zaciągnąć,
pojąć cię raz na zawsze wszystkimi zmysłami i nigdy nie zrozumieć, i ciągle na nowo dochodzić prawdy pocałunkami. *

*Halina Poświatowska "więc jesteś"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro