9 | unsaid feeling.
' niewypowiedziane uczucie '
Cokolwiek mówiłam czy myślałam wcześniej na temat nowej drogi i zaczynania od nowa to była bzdura. Przecież to było niemożliwe. Dla mnie i Cala. Przeszliśmy w swoim nastoletnim życiu naprawdę sporo, a to pozostawiło po sobie ślad. Cere wspominała coś o walce z samym z sobą, o nie zatraceniu się, gdy przyjdzie nam zmierzyć się z mrokiem i ciemną stroną Mocy. Ja po prostu nie wiedziałam, czy jestem na tyle silna, by to przetrwać.
Wędrowaliśmy już od jakiegoś czasu po grubej warstwie śniegu i lodu. Na całe szczęścia dzięki uprzejmości Greeza, miałam na sobie gruby puchaty kożuszek, który może i był na mnie tak o dobre pół metra za szeroki i trochę przykrótkawy, ale liczyły się intencje i fakt, że rzeczywiście było mi w nim cieplej. Podkurczyłam palce u dłoni, by nasunąć mocniej rękaw. BD znajdował się o dziwo na moim prawym ramieniu, co jakiś czas dając znak życia w postaci cichego klekotania i wypominania, że nieustannie zerkałam na rudzielca. Ale to nieprawda ─ ja tylko upewniałam się, że jeszcze o mnie nie zapomniał, bo jak znając go, zaraz poleci do przodu, nawet się nie oglądając za siebie, a to by był wielki błąd.
Zatrzymaliśmy się razem u podnóża wielkiej śniegowej góry, na którą ─ jak znam nasze szczęście ─ będziemy musieli się wspiąć. Słabo to widzę. BD również wydał z siebie mało optymistyczny pisk. Wspinaliśmy się jednak dosyć szybko i ani razu się nie poślizgnęłam. W końcu znalazłam szczelinę, którą przedostałam się do środka lodowej krainy. Sposób w jaki lód został wyżłobiony w tej jaskini... to było niesamowite. Przystanęłam na najbliższej półce skalnej, czekając aż Cal z łaski swojej mnie dogoni. Wreszcie dotarliśmy do upragnionej świątyni Jedi. Spojrzałam na złote duże okno w kształcie okręgu, znajdujące się na lodowej ścianie naprzeciw. Z jego wnętrza przenikało bardzo jasne żółte światło. Szliśmy dalej, brnąc coraz głębiej aż poczułam podejrzane mrowienie w rękach. Do mojej głowy zaczęły napływać różne obrazy, z przeszłości, przyszłości... to musiała być Moc, która starała się coś do mnie przemówić, tyle że ja wciąż byłam niedoświadczoną małą dziewczynką.
Nagle Cal wskazał nam właściwą drogę. Wyglądał jakby szedł tam z pamięci, nie zatrzymując się na moment aż do większego pomieszczenia z przepaścią. Nad nią wisiał wielki kryształ.
─ Pamiętam ten pokój. Mistrz Yoda stopił te drzwi i weszliśmy do jaskiń.
─ Mocą? ─ spytałam zafascynowana, rozglądając się wokół.
─ Nie. Tym kryształem. Przechodzące światło oddało ciepło ─ wyjaśnił z oczywistością. ─ Możemy zrobić to samo.
Podeszłam do urządzenia z wtyczką, które znajdowało się po mojej prawej i zaczęłam ciągnąć linę, ale nie miałam wystarczająco siły. Młody stanął obok i parsknął śmiechem.
─ Zrobiłam coś śmiesznego? ─ Posłałam mu gromiące spojrzenie i w końcu odpuściłam. ─ Sam sobie to wyciągnij.
Zrobił to. Skubany był ode mnie silniejszy.
Po wetknięciu wtyczki do gniazda, Cal skorzystał z Mocy, by przesunąć gniazdo na drugą stronę przepaści. Po uczynieniu tego chwycił linę od kryształu i pociągnął ją do siebie, ustawiając kryształ w ten sposób, by odbijające się od niego światło stopiło lodowe przejście.
Skorzystaliśmy z kabla od kryształu pod sufitem i przeskoczyliśmy na drugą stronę lokacji. Następnie Kestis przywołał gniazdo do platformy, po czym podłączył do niego kabel od kryształu. Na koniec popchnij gniazdo na drugą stronę. Przeskoczyliśmy na platformę z lewej i skierowaliśmy się do przejścia. Pokonaliśmy dwie przeszkody dzięki czemu dostaliśmy się na początek świątyni. Cal podniósł kabel i pociągnął go, co spowodowało odsłonięcie strumienia światła, który stopiło kolejne przejście. Udaliśmy się w tamtym kierunku, przystając na moment, by dać odpocząć. Kestis stwierdził, że to idealny moment i miejsce na medytację. W końcu tej nigdy za wiele, a zwłaszcza w tak ważnym miejscu, jak świątynia Jedi.
Niby powinnam się nią bardziej ekscytować i w ogóle, ale czułam, że wciąż nie rozumiałam do końca tej całej Mocy i jak się z nią skomunikować. Mam po prostu ją zawołać? Czułam się głupio, a już najbardziej idiotyczne było to, że nawet nie chciałam prosić Cala o pomoc. Dobrze wiedziałam ile już ten chłopak przeżył i wciąż nie wyglądał na skorego do rozmowy po tej załamce na Modliszce, więc wolałam go zostawić w spokoju.
Gdy nasza przerwa się skończyła, a raczej gdy Cal gwałtownie powstał i sam zarządził tym dalszą wyprawę, BD wciąż siedział na moim ramieniu. Co mi tak znowu przecież nie przeszkadzało, ale już nie chciałam robić przykrości Calowi, który został z tym sam. Powinnam mu jakoś pomóc, w końcu oboje przechodziliśmy przez podobne piekło, tylko, że ja za cholerę nie miałam w sobie tyle odwagi, by wydusić z siebie choć słowo. Najważniejsza przecież była misja.
Biegliśmy więc dalej korytarzem, aż wskoczyliśmy do wody, kompletnie się w niej zanurzając. Cholernie lodowata była, tak przy okazji. Przepłynęliśmy spory kawałek, kiedy rudzielec wskazał na ścianę idealną do wspinaczki. Weszliśmy na górę po ścianie, a potem przebiegliśmy po ścianie z prawej. Następnie przeskoczyliśmy kilka przepaści, po czym zeskoczyliśmy na belkę i przeskoczyliśmy na półkę skalną. Ruszyliśmy dalej i zaliczyliśmy fragment ze ślizgiem, bieg po ścianie oraz wspinaczkę. To się nazywa dopiero park rozrywki. Nieopodal znajdowało się przejście położone między dwoma posągami. Udaliśmy się do niego i ominęliśmy sondę szpiegowską.
W kolejnej lokacji udaliśmy się na wprost i ominęliśmy dwie kolejne sondy. Skręciliśmy w końcu w prawo i przebiegliśmy po kolejnej ścianie. Z moją koordynacją było coraz lepiej. Dotarliśmy do głazu, który Cal zrzucił pchnięciem mocy. Zeskoczyliśmy na niego i obróciliśmy się w lewo. Zobaczyliśmy przed sobą ścianę, do której dotarliśmy, po czym zaczęliśmy się wspinać. No wyzwań to tu nie brakowało. Ale te dzieci musiały mieć niezłą kondycję i krzepę, ucząc się tu na Jedi.
Po dotarciu na górę, ujrzeliśmy w oddali poszukiwany kryształ. Ruszyliśmy przed siebie i zlokalizowaliśmy zbiornik wodny, do którego wskoczyliśmy i zanurkowaliśmy. Przepłynęliśmy fragment pod wodą, po czym zaczęliśmy się wspinać po ścianie.
Wzywało mnie. Czułam to. Byliśmy blisko.
Zaczęliśmy się przeciskać przez dość wąski i długi korytarz, który zaprowadził nas na lodową półkę skalną. Nawet nie zdążyłam złapać oddechu, a lód pod nami zaczął pękać. Chwyciłam się w ostatniej chwili ciała rudzielca, a ten z kolei zaparł się ręką o krawędź przepaści.
─ To długo nie wytrzyma. Musimy coś wymyślić ─ mówiłam spanikowana, zaciskając go z całej siły.
─ BD! Nie podchodź tu! ─ krzyknął Cal, a ja widziałam jak jego ręka powoli się ześlizguje. Już po chwili lecieliśmy szybko w dół, nie marząc o niczym innym jak o miękkim lądowaniu.
Wpadłam do wody, tonąc coraz głębiej. Nie mogłam się ruszyć, moje mięśnie jakby zanikły. Poczułam, że brakowało mi tchu, moje płuca robiły się coraz mniejsze. Próbowałam odszukać wzrokiem Cala, ale go nie widziałam. Straciłam z nim wszelki kontakt, ale nie z Mocą. Wciąż ją czułam.
Walcz, Leni, walcz.
Nie poddawaj się.
Cal na ciebie liczy, załoga Modliszki na ciebie liczy, wszystkie dzieci ukryte w holokronie...
Bez presji, ale ja nie mogłam sobie pozwolić nawet na zwykły odpoczynek, nawet na chwilę spokoju. Nie w obliczu tak dużego zagrożenia, które czeka nas wszystkich, jeśli w tym momencie sobie odpuszczę. Musiałam walczyć dalej. Musiałam chcieć walczyć dalej. Od tego zależą dalsze losy galaktyki.
Dryfowałam bezradnie w odmętach zbiornika wodnego, gdy nagle ujrzałam wyjście z tunelu. Na brzegu czekała na mnie mała dziewczynka, uderzająco do mnie podobna i wyciągnęła w moją stronę rękę.
─ Zaufaj mi ─ powiedziała, gdy zaczęłam się wahać. Musiałabym być nienormalna, gdybym nie potrafiła zaufać samej sobie, więc zrobiłam to i wygrzebałam się na powietrze, wykasłując wodę z płuc. Ku mojej radości ─ Cal już siedział sobie niedaleko, również próbujący się otrząsnąć po tym niespodziewanym nurkowaniu.
─ Jesteś cała? ─ spytał.
O, martwi się o mnie, jak słodko. Kiwnęłam szybko głową, by nie musiał dłużej tak tracić czasu na zamartwianie się mną.
Zaczęłam się trząść niemiłosiernie, czując jak ciepło z wody błyskawicznie się ze mnie wytraca. Czułam jakby krew dosłownie zamarzała mi w żyłach. To nie był dobry znak.
─ Cal, spójrz! ─ wykrzyknęłam niespodziewanie, wskazując na intensywne niebieskie światło z oddali. To był kryształ Kyber, a może nawet dwa, przy odrobinie szczęścia. ─ Udało nam się, Cal. Zrobiliśmy to.
─ Jedi nie wybiera kryształu ─ szepnął, podnosząc się z tym swoim zafascynowaniem w oczach. ─ On wybiera ciebie.
Również wstałam i ledwo stanęłam na prostych nogach, gdy po chwili znów upadłam.
─ Nie dam rady dalej, Cal. Musisz iść beze mnie ─ wypowiedziałam, spoglądając na niego z nadzieją, że mnie posłucha. Jak nie ja, to chociaż on to dokończy. Misja była ważniejsza niż nasze życia. To chodziło o coś większego niż nasza dwójka.
─ Nie ─ wydusił z siebie, podchodząc do mnie, gdy sam ledwo się trzymał. W końcu chwycił mnie pod ramię i pomógł się podnieść. ─ Zrobimy to razem.
Wtuliłam się mocno w jego ciało, by się rozgrzać. Dyszeliśmy oboje ciężko, stawiając krok za krokiem, jakby nie było nic cięższego. To był nasz test. Nasza granica wytrzymałości. Już prawie dotarliśmy. Wytrzymamy jeszcze trochę.
─ Nie poddawaj się, słyszysz, Leni? ─ mówił do mnie, a ja przestałam już czuć swoje palce. Cal chwycił mnie mocniej, ściskając. ─ Nie poddawaj się.
Kiwnęłam głową, nie tracąc energii na rozmowę i szłam dzielnie dalej. Kątem oka zerkałam w stronę coraz bardziej sinego Cala, ale miał rację. Damy radę.
Wreszcie stanęliśmy na wyciągnięcie ręki od stalagnatu, na którego ostrym zakończeniu znajdował się błyszczący kryształ Kyber. Chłopak pochwycił go i położył na dłoni. No to się nazywa szczęście w ręku. To była nasza szansa na powodzenie tej misji.
Po chwili jednak stało się coś, czego żadne z nas nie przewidziało i co zmiażdżyło nasze serca w ułamku sekundy, niszcząc jednocześnie naszą ostatnią nadzieję. Kryształ rozpadł się na dwie połówki, tracąc swój blask.
Niech to szlag.
─ To koniec ─ wypowiedział załamany Cal, wpatrując się dalej w kryształ, jakby wciąż nie chciał w to uwierzyć. ─ Zawiedliśmy ─ dodał, osuwając się na podłogę, dotykając plecami stalagmitu. Zrobiłam to samo, ściskając za jego drugą dłoń, by nie zamarznąć. Ku mojemu zaskoczeniu ─ chłopak objął mnie swoim ramieniem, przyciskając mnie do siebie. Czułam bijące od niego ciepło. Jeżeli to był nasz koniec, to zdecydowanie się zawiodłam. Liczyłam na coś większego, coś bardziej... pasującego do okazji. Nigdy nie sądziłam, że umrę w odosobnionej świątyni Jedi na lodowej planecie w ramionach chłopaka, który ostatecznie robił mi za przyjaciela. Oh, jak ja żałowałam, że nigdy nie byłam na tyle odważna, by po prostu wydusić z siebie te głupie trzy słowa. By obdarować go tym ciepłem, które on już ofiarował mi dawno. By móc posmakować jego ust po raz ostatni.
─ Porażka to nie koniec, przyjacielu. ─ Usłyszałam głos Cordovy, dobiegający z końca jaskini. Po chwili koło nas znalazł się BD-1. No dosłownie cały ten smutek i lekka depresja zniknęły, gdy pojawił się ten maluch.
─ Biuuuup! ─ zaklekotał wesoło, podskakując na tych swoich małych nóżkach.
─ To dobrze ─ odparł Cal, zdobywając się chociaż na lekki uśmiech. ─ To dobrze, mały.
Nagle droid puścił dalszą część hologramu z Cordovą, który nachylał się w stronę młodego jeszcze sprzed naszego spotkania.
─ Nadszedł czas. To może być nasze ostatnie spotkanie ─ wygłosił z deka pesymistycznie. ─ Wyczuwam nadchodzą zagładę Zakonu Jedi. ─ Był potężnym mistrzem Jedi, skoro przewidział to wszystko. Tylko czemu, mimo jego widocznych starań, to nic nie zmieniło?
─ Bi-bo-biip? ─ spytała młodsza wersja BD.
─ Nie! ─ odkrzyknął radośnie. ─ Porażka to nie koniec. ─ To nieodłączny element ścieżki. Nadzieja nigdy nie zginie w tych, którzy wciąż walczą. Jak ty, BD-1. Wierzę, że znajdziesz kogoś równie dzielnego i wytrwałego, tak jak ty. I pomożesz, jak pomagałeś mi. Stracisz przez to swoje wspomnienia. Na pewno chcesz to zrobić?
─ Biip ─ odparł bez zastanowienia. Cóż za dzielny droid, dzielniejszy nawet ode mnie.
Cordova nachylił się do droida i wsunął mu coś drobnego do odczytu.
─ Rozpocząć szyfrowanie pamięci ─ nakazał i odczekał parę sekund. ─ Tylko po nawiązaniu zaufania, twoje wspomnienia... Powrócą. Wierzę w ciebie. Tak jak zawsze. I wierzę w osobę, którą mnie zastąpisz. ─ Musnął dłonią jego główkę, a do jego oczu naleciały łzy. ─ Żegnaj. Przyjacielu.
─ Bi-biip ─ westchnął droid, gdy hologram zniknął.
─ Twoje wspomnienia... ─ zaczął Cal. ─ Ryzykowałeś dla nas?
BD odwrócił się w naszą stronę.
─ Bi-biip, buup.
Kąciki moich zmarzniętych ust uniosły się delikatnie do góry.
─ Tak. Też w ciebie wierzymy, mały ─ odparł Cal, pociągając nosem. Czyżby się wzruszył?
─ Łuuł! ─ zagwizdał, przyglądając się dwóm połówkom kryształu na wyprostowanej dłoni Cala.
─ Tak, masz rację ─ odpowiedział w końcu. ─ Wciąż jest szansa.
─ Jakiś optymista się zrobił, aż nie wierzę ─ mruknęłam prześmiewczo, gdy zaczęliśmy się podnosić z tej lodowatej ziemi i skierowaliśmy się w stronę czegoś na wzór stołu pod ścianą. Chłopak położył na nim dwie połówki kryształu w znacznej odległości od siebie.
─ Wiesz, jak się buduje miecz świetlny? ─ spytał po chwili, spoglądając w moją stronę, a ja kiwnęłam przecząco głową, obejmując się ramionami i dmuchałam sobie powietrzem z ust na dłonie, by je ogrzać. ─ To masz okazję się nauczyć.
Kestis poprosił mnie następnie, bym podała mu swoją zniszczoną rękojeść, którą położył zaraz obok kryształu. Ten się lekko zaświecił. To samo zrobił ze swoim. Wyjął nagle z kieszeni specjalne urządzenie, które naprawiło nasze miecze. Teraz wystarczyło tchnąć w nie odrobinę magii, czy jak inni wolą to nazywać ─ Mocy.
─ Znasz się na rzeczy ─ rzuciłam, podziwiając jak zwinnie łączy wszystkie elementy. Co ja bym bez niego zrobiła?
─ Jak nowy ─ powiedział, podając mi miecz. Chwyciłam go niepewnie, jednak po sekundzie poczułam przypływ Mocy. Czułam jakby fala prądu przeszła moje ciało. Z rękojeści wyskoczyła niebieska wiązka lasera, która wydała charakterystyczny dźwięk przy wysunięciu. Oddaliłam się na moment od chłopaka, by móc wypróbować parę poznanych już pozycji i ataków mieczem. Poczułam się, jakbym odzyskała cząstkę siebie. Jakbym już nie była taka zagubiona. W końcu schowałam miecz, przypinając go w należne miejsce przy pasku i podeszłam do rudzielca ze szczerym uśmiechem. Wreszcie wtuliłam się w niego i złożyłam czuły pocałunek na jego policzku. Gdy się odsunęłam zrobił się cały czerwony.
No, miałam nadzieję, że się od tego trochę rozgrzeje, bo ja już czułam, jakby mi podskoczyło parę stopni.
─ Dziękuję ─ wypaliłam, odsuwając się. Mogłam się założyć, że na mojej twarzy również zagościły rumieńce, bo ten śmiesznie zmarszczył nos, poszerzając swój uśmiech.
Ruszyliśmy dalej, używając tym razem naszych mieczy świetlnych, by przeciąć przeszkody w postaci sopli lodowych. Po pewnym czasie napotkaliśmy armię imperialnych szturmowców.
O dawno ich nie widziałam, chętnie przetestuję na nich swój miecz.
Szybkim krokiem rzuciłam się sama na dwójkę, a Cal starał się odbijać wystrzały blasterowe z dystansu. Po pojedynku skierowaliśmy się do drzwi z prawej i pokonaliśmy oddział robotów. Odblokowaliśmy droidem skrót, po czym skorzystaliśmy z liny, żeby dostać się na drugi brzeg przepaści. Cały czas kierowaliśmy się w stronę statku, eliminując napotkanych rywali. Po wejściu na belką i ścianę dotarliśmy do miejsca ze sporym oddziałem rywali, w tym szturmowca czystki. Przedzieraliśmy się przez kolejne lokacje wypełnione przeciwnikami, aż zbliżyliśmy się do lokacji przed Modliszką. Natknęliśmy się tu na dwa roboty AT-ST. Aby ułatwić sobie z nimi walkę przemieszczaliśmy się między głazami, co ułatwiło nam zaskakiwanie przeciwników. Po ich pokonaniu udaliśmy się na pokład statku.
─ Udało się ─ powiedziała wdychając z ulgą Cere, gdy weszliśmy do środka.
─ Tak. Bez was by nas tu nie było. Dawniej na Bracce marzyłem o szturmie na Coruscant u boku ocalonych z Rady Jedi. A teraz? Los Zakonu jest w rękach hazardzisty, upadłej Jedi, złomiarki łamane na księżniczki bez szkolenia oraz słabego padawana. Zgrai partaczy.
─ Raczej drużyny marzeń ─ wtrąciłam. ─ A poza tym, to nie jesteś słaby, Cal.
Chłopak jednak jak to miał w zwyczaju nie chciał mnie słuchać. Wolał siedzieć w swoim kokonie pełnym negatywnych emocji niż pozwolić dopuścić do siebie choć trochę optymizmu.
─ Można polegać tylko na BD. Pozwolił Cordovie wymazać pamięć, by mógł nas prowadzić ─ stwierdził, a mały podskoczył na swoich malutkich nóżkach. ─ Wy troje chcecie poświęcić wszystko. Przecie naprzód, choć szanse są bliskie zeru.
─ To się nazywa bycie ocalałym. Nie mamy nic do stracenia ─ odparłam dumnie.
─ Porażki są częścią życia ─ dorzuciła również swoje słowa mądrości Cere, stojąc z boku z założonymi rękami.
─ Już to rozumiem. Dziękuję ─ odpowiedział rudzielec spoglądając po kolei na nas. ─ Wam wszystkim.
Wreszcie byliśmy gotowi na następną część misji.
─ Dathomira, co? ─ westchnął kapitan, siadając na fotelu, a ja do niego dołączyłam, czując adrenalinę.
─ Czas na pojedynek ─ stwierdził pewnie Cal, stając zaraz za moim fotelem, kładąc ręce na jego oparciu. Odwróciłam głowę w jego stronę i posłałam mu swoje zmartwione spojrzenie.
─ Ej, tylko nie kozakuj tam, co? ─ rzuciłam z przekąsem, na co Cal jedynie uśmiechnął się w moją stronę.
─ Jesteście gotowi na to wyzwanie ─ stwierdziła nagle Cere, wyrywając nas z tej sceny.
─ A co z tobą i Trillą? ─ spytał Kestis. Kobieta w końcu usiadła na swoje miejsce, wzdychając ciężko.
─ Nie wiem, czy w ogóle będę gotowa. ─ Wzruszyła ramionami. ─ Oboje wiecie, co musicie zrobić, by zaleczyć rany.
Ja nie, wtajemniczy mnie ktoś?
─ Dlatego jestem z was bardzo dumna. ─ Oh, przez moment zrobiło się naprawdę słodko, dopóki nie posłała mi tego poważnego spojrzenia. ─ Ja kroczę własną ścieżką.
─ Pamiętaj, że nie jesteś sama ─ zapewnił ją Cal.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro