Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8 | begin again.




CENTURION,

22BBY


Wylądowałam przed drzwiami do sypialni mojej bratowej – Kyry. Akurat ona i Devlin byli zajęci swoimi królewskimi sprawami, co dało mi szansę na wślizgnięcie się do ich pokoju. Moja dziecięca ciekawość sięgnęła wreszcie zenitu, a chęć zemsty nie mogła być bardziej podsycona niż właśnie w tym momencie. Czułam się niechciana, odepchnięta od bliskich mi osób. Zajrzałam za drzwi. Opiekunka właśnie zapadła na krótką drzemkę, pilnując kołyski. Zakradłam się na palcach po skrzypiącej podłodze. Z każdym krokiem, serce biło mi coraz mocniej. Gdy znalazłam się już obok kolebki dziecka, zerknęłam jeszcze raz na starszą kobietę, która drzemała sobie spokojnie w fotelu obok, po czym przerzuciłam wzrok na twarz malucha. Miała zaledwie parę tygodni, więc nie mogła ważyć zbyt wiele. Wyciągnęłam ręce i podniosłam niemowlaka zawiniętego w wełniany różowy kocyk z jej inicjałami - ES. Nigdy nie było mi dane przyjrzeć się jej twarzy z tak bliska. Jej ciemne oczy spojrzały prosto na mnie, jakby domagały się więcej uwagi.

─ Spokojnie, malutka. Ja cię nie opuszczę. Nie jestem taka, jak reszta tej nieznośnej rodziny. Zabiorę cię stąd ─ zapewniłam ją i na dowód chwyciłam jej małą rączkę. Ta automatycznie zacisnęła na niej swoje drobne palce. Nie traciłam więcej czasu i opuściłam pokój. Część roboty wykonana. Oblał mnie zimny pot, gdy szłam długimi korytarzami, w których wisiały portrety całej rodziny, jakby miały mi przypominać o tym, co powinno być najważniejsze. Cóż, właśnie to robiłam w tej chwili. Jako jedyna z całej rodziny zdawałam się robić to, co było słuszne dla tego dziecka, bo zasługiwało na więcej.

─ Prawdziwa z ciebie rebeliantka, co, Leni? ─ Zatrzymałam się gwałtownie na znajomy męski głos. To był mój brat – Devlin. Wrócił wcześniej. Matka na jego miejscu już dawno by mnie zabiła. ─ Co zamierzasz z nim zrobić?

─ Zabieram ją na spacer. To już nie wolno? ─ prychnęłam, zagryzając policzki od wewnątrz. Musiałam zachować poważną twarz, by mi uwierzył. Problem był taki, że w tej całej rodzinie nikt już mi nie ufał.

─ Trochę zimno na spacer, nie sądzisz? ─ Zaczął się do mnie zbliżać, a ja się temu tylko przyglądałam, bo strach całą mnie sparaliżował.

─ Chciałam tylko... ─ wybełkotałam, odpędzając nadchodzące łzy.

─ Chciałaś dobrze, wiem, młoda. A teraz oddaj mi ją ─ poprosił, wyciągając ręce, a ja momentalnie się cofnęłam.

Poczułam jak zbierała się we mnie energia. Energia, która musiała ze mnie uciec. Krew się we mnie gotowała. Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Ja naprawdę nie chciałam...

─ Oddaj mi dziecko, Leni...

Wykonałam kilka kroków, po czym napotkałam plecami filar. Devlin nie przestawał się do mnie zbliżać, więc musiałam w jakiś sposób na to zadziałać. Poczułam tę złość, niesprawiedliwość... To dziecko będzie kiedyś następcą do tronu Rubelos, ale jakim kosztem?

─ Nie podchodź bliżej, Dev ─ wyszeptałam gorączkowo. ─ To dla twojego bezpieczeństwa ─ rzuciłam ostrzegawczo i chwyciłam mocniej malucha jedną ręką, by drugą wyprostować i unieść w jego stronę. Nie wiedziałam co robiłam. Starałam się chronić tego dzieciaka za wszelką cenę, a skończyło się na tym, że to ją zraniłam najbardziej.

Nagle rozległy się tajemnicze wibracje. Podłoga zaczęła się trząść, a ja odskoczyłam na bok, by uniknąć zderzenia z filarem, który zaczął się rozdrabniać. Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Zapanował chaos, nad którym nie miałam kontroli. Usłyszałam płacz dziecka, jakby działa jej się największa krzywda. Tyle, że już nie znajdowała się w moich ramionach. Nie była już dłużej przy mnie bezpieczna. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Spostrzegłam gdzieś w kłębach dymu Devlina, którego noga utknęła pod gruzami filaru, a na korytarz wpadła opiekunka wraz z Kyrą - matką dziecka z przerażeniem w oczach, którego już nigdy nie zapomnę. Brunetka natychmiast podbiegła do centrum wydarzenia i spojrzała wymownie to na mnie to na biednego Devlina, po czym wpadła w histerię, a mnie obdarowała morderczym spojrzeniem.

─ TY! ─ odezwała się władczym głosem, świdrując mnie wzrokiem. ─ Zabiłaś moje dziecko ─ wypowiedziała te słowa, które odbijały się echem w mojej głowie jeszcze przez jakiś czas, zanim doszedł do mnie ten fakt. Po chwili jednak moja ciotka - Vera – wyczołgała się na kolanach i przyniosła w ramionach małe zawiniątko. Nie była jednak martwa. Wciąż cicho łkała, a na jej czole powstała podłużna głęboka rana, z której sączyła się gęsta krew. To była moja wina. Skrzywdziłam członka własnej rodziny. To ja byłam potworem.

Taka rana zostawia po sobie bliznę, ślad, który już zawsze będzie nam przypominał błędy przeszłości. Nie ważne jak bardzo się zmienimy poprzez życie, ten moment słabości już nigdy nie pozwoli nam patrzeć tak samo na świat. Dlatego moi rodzice się tego upewnili, blokując moją pamięć. W ten sposób już nie mogłam nikogo skrzywdzić, a przynajmniej tak sądzili.


ミ☆


GDZIEŚ W NADPRZESTRZENI,

14BBY

Jest takie stare powiedzenie, że prawdziwym domem zaczynasz nazywać miejsce, za którym tęsknisz. W tym momencie czułam się po prostu zagubiona. Moja rodzina odeszła, a ja do dziś szwendałam się po galaktyce w poszukiwaniu tego uczucia, o którym wszyscy tak mówią.

─ Czy ja naprawdę muszę być ostatnią osobą, która dowiaduje się o tym, co się dzieje na moim własnym statku? ─ powiedział naburmuszony Greez, wyrywając mnie z zamyślenia. Ściągnęłam brwi, nie rozumiejąc, co Laterończyk ma na myśli. ─ Rozumiem, to wasz sekret. Tylko pomiędzy wami. Nie no, rozumiem.

Zanim się oddalił, zdołałam wyrwać do przodu i pociągnąć go za ramię.

─ Greez... byłeś kiedyś zakochany? ─ zapytałam pospiesznie, ściszając głos. Ja naprawdę nie chciałam, by ktoś poza naszą dwójką to usłyszał. Posiadanie uczuć było zdradliwe, dowiedziałam się o tym już dawno temu. Los jednak dał mi ostatnio drugą szansę, a ja musiałam być pewna, że tym razem nikogo nie skrzywdzę. Szaroskóry pilot zamilkł i wygiął usta w wątłym uśmiechu.

─ Miłość, hę? Twardy orzech do zgryzienia. Jeśli uda ci się pogodzić to twoje niebezpieczne życie z miłością, daj mi znać, bo chętnie się dowiem ─ rzucił, poklepując jeszcze na odchodne moje ramię, po czym opuścił moją kajutę. Spuściłam wzrok, próbując stłumić te wszystkie zbędne uczucia, które zaczęły mi ostatnio szczególnie zawadzać i również wyszłam.

─ Na miejscu nawet nie wychodzę z Modliszki, tak tylko ostrzegam. Czerwone słońce pewnie szkodzi skórze ─ mruknął kapitan tym swoim zrzędzącym głosem, gdy dotarłam za nim do kokpitu, gdzie czekała na nas reszta załogi. Poczułam na sobie przenikliwy wzrok Cala, więc byłam zmuszona jak najszybciej znaleźć sobie jakąś miejscówkę. Wciąż jednak nie mogłam pozbyć się tego uczucia, jakby wciąż się na mnie gapił.

─ Tu niegdyś był dom potężnej grupy władającej Mocą, znanej jako Siostry Nocy ─ poinformowała nas Cere.

─ Władały Mocą? Co, jak Jedi? ─ pytał zafascynowany Greez. Mi również włączyła się ciekawskość i poprawiłam się na swoim fotelu. W międzyczasie Modliszka wykonała skok w nadprzestrzeń, a gwiazdy zaczęły się rozmazywać, aż zostały po nich jedynie długie jasne smugi na czarnym tle.

─ Wiedźmy służyły tylko sobie ─ wyjaśniła Cere. ─ Ich moce opierały się na oszustwie, iluzji i manipulacji.

─ Ha! Jak ktoś, kogo znałem ─ parsknął pilot.

─ O ─ wyrwałam entuzjastycznie. ─ Może nam pomogą?

─ Chyba niedosłyszałaś słowa „niegdyś" ─ skwitował posępnie kapitan.

─ Co się z nimi stało?

─ Podczas Wojen Klonów Siostry Nocy dobiły targu z Lordem Sithów, który je zdradził. W końcu niemal wszystkie zostały zgładzone. Dathomira to groźne miejsce. Bądźmy ostrożni ─ wyjaśniła tajemniczo.

─ Tyle to akurat wiem ─ rzucił szaroskóry pilot, wywracając oczami.

Na horyzoncie wyłoniła się czerwona planeta. Gdy podchodziliśmy do lądowania można było się przyjrzeć jak nierówna ona była. Jej popękana i kompletnie wysuszona powierzchnia sprawiła, że moje ciało przeszły dreszcze. Greez nie żartował z tą skórą, bo sama zaczęłam obawiać się o swoją, ale czego się nie robi dla misji. Dzieci z holokronu ─ dla nich to robię, dla nich każde poświęcenie jest ważne. Bladoróżowe niebo pokrywały częściowo kłębiaste fioletowe chmury. Samotne smukłe skały otaczające nasze lądowisko świetnie oddawały klimat tego miejsca.

─ To co, wziął ktoś z was jakiś filtr na słońce? Nie? ─ pytałam, wstając z fotela i kierując się w stronę wyjścia. Sądząc po ich minach, nikt poza Greezem się tym nie przejął.

─ Mój statek, ja w środku. Mam ściany, mam Jedi. Wszystko gra. Tak... ─ powtarzał niczym jakąś magiczną mantrę drżącym głosem.

─ A tego co tak wystraszyło? ─ próbowałam chociaż wywołać jakąś reakcję u kobiety z wytrzeszczem, przy której stanęłam, ale na nic. Chyba jej tak szybko nie przejdzie.

W końcu straciłam cierpliwość, że którekolwiek z nich mi odpowie, więc udałam się za Calem, który już zdołał opuścić pokład Modliszki.

─ Hej, Cal ─ zaczęłam, wybiegając na kamienistą drogę, omal się nie potykając o własne nogi. Złapałam oddech i mówiłam dalej: ─ Wiem, że sporo się wydarzyło od Brakki i naszego pierwszego spotkania... ale coś czuję, że przed nami jeszcze daleka droga... której nie chcę przechodzić sama ─ wydusiłam w końcu z siebie.

─ Nie będziesz, Leni. Jestem tu z tobą ─ powiedział to, kładąc rękę na moim ramieniu, dodając mi otuchy.

Uśmiechnęłam się. Nawet nie miał pojęcia, ile dla mnie znaczyły te słowa.

─ Musisz jednak coś o mnie wiedzieć, zanim wejdziemy do królestwa tych wiedźm ─ wymamrotałam, gubiąc się w jego zielonych oczach. Jakby mi ufał w pełni, choć mnie do końca nie znał.

─ Cokolwiek to jest, myślę, że może zaczekać.

─ Nie, Cal. Ja już dłużej nie mogę cię okłamywać ─ wydusiłam z siebie, czując jak serce nagle mi przyspiesza. Chwyciłam go za dłonie, złączając nasze palce. Zamrugałam kilka razy. Czemu prawda była taka trudna? ─ Nie jestem tą, za którą mnie uważasz. Nie jestem dobrym człowiekiem. Jestem potworem.

─ O czym ty mówisz? ─ zdziwił się.

─ Ja taka się urodziłam. Zła do szpiku kości. Skrzywdziłam kiedyś swoją rodzinę, zdradziłam ich, a oni mnie odesłali na najdalszą planetę od domu. To nie wszystko. ─ Zrobiłam przerwę, by wziąć głęboki wdech, który mi pozwolił na kontynuowanie tej spowiedzi. ─ Nie ważne, do czego dojdzie pomiędzy nami, ja... nie mogę. Zostałam już skrzywdzona tak wiele razy, że nawet nie mam pojęcia, jak powinna wyglądać normalna więź. Będzie dla nas lepiej, jak zostaniemy po prostu przyjaciółmi ─ skwitowałam, czując jak część okropnego ciężaru, który dźwigałam do tej pory płynnie opuszcza moje ciało. Czułam się trochę lżej, mogąc mu wreszcie zdradzić swoją przeszłość i skrywane uczucia. Serce mi się jednak łamało na samą myśl, że musiałam go od siebie odsunąć. Nie chciałam go krzywdzić, a nikt w mojej obecności jeszcze nie był bezpieczny. Byłam zmuszona obserwować, jak każdy z nich po kolei tracił dla mnie swoje życie. Nie mogłam więc pozwolić, by ten sam los czekał Cala.

─ Tak, ja też ─ odsapnął, rozluźniając ramiona i wypuścił świst powietrza ustami. Zdziwiłam się.

─ Tylko tyle? Żadnego: „Zawiodłem się na tobie" czy „Już ci nie ufam"? ─ pytałam wysokim tonem. Poczułam, jak drgają mi wargi od tego całego stresu.

─ Bo to nieprawda ─ wyrwał niemal natychmiast. Teraz to mnie zaskoczył. Zamilkłam na moment, bo szczerze byłam ciekawa jak to rozwinie. ─ Nie zawiodłem się na tobie, bo niczego od ciebie nie oczekiwałem. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy mamy jakąś przeszłość. Wspólna sprawa nas połączyła i to jest najważniejsze. Poza tym, jesteś jedyną osobą, której najbardziej ufam. Nic tego nie zmieni.

─ Wow, ale wobec Cere już nie byłeś taki dobroduszny ─ użyłam sarkazmu, by ukryć swój gniew. Moim zdaniem Cal potraktował nas obie trochę niesprawiedliwie. Cere zbyt surowo, a mnie... zbyt łagodnie. Ktoś tu chyba jest stronniczy.

─ Powinniśmy iść dalej ─ rzucił stanowczo, zmieniając temat. Dobry jest.

─ Tak, zdecydowanie z takim nastawieniem uratujemy te biedne dzieci z Holokronu ─ mruknęłam chłodno.

Nie potrafiłam się wydobyć na żadne uczucia, nawet jeśli gdzieś tam głęboko w środku je skrywałam. Musiałam zwiększyć dystans, bo jeśli pozwolę sobie na odczuwanie emocji i dopuszczę do głosu to poczucie winy i złość na samą siebie z dzieciństwa... To nigdy się ich nie pozbędę, a ja naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić, zwłaszcza Cala. Uznałam więc, że tak będzie lepiej, a on nigdy nie może się dowiedzieć.

─ Na nic więcej nas nie stać. Pospieszmy się ─ uderzył w podobny ton, po czym rzucił się do biegu.


ミ☆


Przeskakiwaliśmy nad skalistą drogą otoczoną grubymi cierniami z każdej strony. Musiałam wyjątkowo pilnować dziś swojej równowagi, bo chyba nikt nie chciałby w to wpaść. Zeskoczyliśmy w końcu na ścianę, na której złapaliśmy się pnących się roślin niczym bluszcz na Kashyyyku. Na szczycie przywitał nas Pomniejszy Nydak, z którym walka nie była jakoś wielce trudna. Łatwo było go wybić z rytmu przez wielokrotne parowanie ataków, co zrobiliśmy. Szybko się uczyliśmy.

─ No ─ westchnęłam, chowając miecz. ─ Jeśli na tej planecie jest takich więcej, musimy się postarać, by nie umrzeć.

─ Damy radę. Wierzę w nas ─ odparł z zapewniającym uśmiechem i ruszyliśmy dalej.

Jak się później okazało na Dathomirze również żyły pająko-podobne stworzenia i kto by pomyślał – również nie są przyjaźnie nastawieni do nowych przybyszów. Te były inne, bo potrafiły rzucać na dystans trującą śliną. Jak dobrze, że Cal rozwalił tamtego zanim zdołał nas dotknąć. W dalszej drodze szukaliśmy jakiegoś wejścia do środka, ale napotkaliśmy tylko więcej pająków i wiszące dziwaczne kokony. Najdziwniejsze było jednak to, gdy Cal znalazł echo Mocy. Mówił, że musiał tu być jakiś obcy spoza tej planety. Nie chciałam mu wierzyć, ale skoro miał takie przeczucia...

Nagle BD zatrzymał nas przy pojedynczej skale, na której były wyryte jakieś symbole.

─ Czyli Zeffo tu byli ─ powiedział tajemniczo Cal, kucając przy droidzie, który skanował starożytne obrazki. ─ Dziwnie... ─ Podniósł się, rozglądając po okolicy. Znajdowaliśmy się niedaleko głównego wejścia do potężnej świątyni. ─ To miejsce jest opuszczone, ale...

Jak na zawołanie przed nami zmaterializowała się z zielonej mgły kobieta w czerwonym płaszczu z nałożonym kapturem. Jej twarz była koloru szarego i zdobiły ją różne tatuaże. Obdarowała nas morderczym spojrzeniem, co oznaczało tylko jedno. Nie byliśmy tu za mile widziani, a my właśnie wtargnęliśmy do jej domu.

─ Powinniście popracować nad lepszą reklamą tego miejsca. Nie słynie z gościnności ani ochrony przed poparzeniem słonecznym ─ mruknęłam, parskając. Dokazywał mi humor, gdy byłam zestresowana, a było czym.

─ Wynoście się, Jedi ─ odwarknęła, mierząc nas przenikliwym spojrzeniem.

─ Jesteś Siostrą Nocy ─ wypowiedział Cal z zafascynowaniem. Jesteś spostrzegawczy, Kestis, wszyscy to już wiemy. ─ Słyszałem, że zginęłyście ─ ciągnął dalej, wykonując niebezpieczny krok w jej stronę, a ta się cofnęła. Ja trzymałam rękę na pulsie, pilnując się, tak jak mówiła Cere. Może w końcu jej nauki nie pójdą w las.

─ Nie wszystkie ─ sprostowała. W jej dłoni rozjaśniała zielona kula, a za kobietą pojawili się Bracia Nocy. Ci to dopiero mieli paskudną gębę. I ostre bronie. ─ Odejdźcie stąd ─ rozkazała.

─ Przykro mi, nie możemy, ale... może sobie pomożemy. Szukamy... ─ zaczął spokojnym głosem Cal, a tamci stanęli w bojowej pozie, zawieszając bronie przy swoich głowach. Typowy Kestis, zawsze musi być tak naiwny i szukać dyplomatycznego rozwiązania sytuacji, podczas gdy widocznie nie było innego wyjścia jak konfrontacja z nimi. ─ Chwila, nie jesteśmy wrogami.

─ Wiecie, że popełniliście olbrzymi błąd? ─ spytałam, a tamci spojrzeli po sobie z pytającym wyrazem twarzy. ─ Nie powinno się przynosić noży na walkę z mieczami świetlnymi ─ sarknęłam, czując dreszczyk emocji.

─ Wasze czyny temu przeczą ─ odparła, zaciskając szczękę, a w jej dłoniach rozbłysła kolejna zielona magia.

─ Zaraz, nie jesteśmy tu, żeby... ─ urwał, gdy Siostra Nocy nagle się rozpłynęła, zostawiając nam tych dwóch Braci Nocy do rozprawienia się.

Byli szybcy i zwinni. Musiałam zachować uważną obronę i ostrożność przy kontratakach. Byli też przebiegli. Używali niemożliwych do zablokowania ataków znad głowy, ale i ja miałam na to sposób. Wykonałam unik, turlając się na kolanach po ziemi, po czym podcięłam mu nogi mieczem. Był bezbronny. W końcu znokautowałam go mocnym ciosem i teraz to on leżał na ziemi. Cal w tym czasie załatwił drugiego. Spojrzałam po nim automatycznie, by sprawdzić, czy nic sobie nie zrobił w czasie walki, ale ten nawet nie kwapił się, by na mnie zaczekać. Jemu naprawdę zależało na czasie.

─ Hej! Zaczekaj, Kestis!

Rudzielec zatrzymał się dopiero przy wysokich mosiężnych drzwiach. Byłam ciekawa, co znajduje się za nimi.

─ Zamknięte na dobre ─ skwitował ponuro.

─ A na złe? ─ Wiem, że to mało odpowiedni moment na żartowanie, ale musiałam w jakiś sposób wrzucić na luz. Wreszcie chłopak zrozumiał, że nawet dzięki Mocy ich nie otworzy i rzucił się dalej do biegu. Kolejna zagadka.

Na podwójnej lianie dostaliśmy się na drugą stronę kanionu, gdzie czekała na nas dalsza część komitetu powitalnego. Bracia Nocy zdawali się, jakby byli zobowiązani, by nas zabić. Jakby nie posiadali własnej wolnej woli. Cal przyciągnął jednego Mocą i przeszył jego ciało mieczem. Im głębiej wchodziliśmy w kamienne komnaty, tym więcej ich było. A ci kolejni mieli dodatkowo łuki, których nie wszystkie strzały były do zatrzymania na czas. Jedna z nich na przykład drasnęła mnie w ramię, przecinając wierzchnią warstwę skóry. Poczułam okropne pieczenie, ale walczyłam dalej.

Następne drzwi, jakie napotkaliśmy zostały otwarte, dzięki czemu znaleźliśmy brakujący skrót na drugą stronę tych ruin.

─ O, kolejni tułacze ─ zawołał nagle wesołym tonem mężczyzna w czarnej szacie z kapturem. Czy tu panuje taka moda na kaptury? Przynajmniej się chronią przed słońcem. ─ Widzę, że spotkaliście miejscową Siostrę Nocy, ale... Udało wam się przeżyć ─ zagadał dalej, a ja mu się uważnie przyjrzałam. Jego pomarszczoną twarz zdobiła długa siwa broda, a jego przenikliwe oczy spoglądały to na mnie to na Cala.

Spojrzeliśmy po sobie jednoznacznie, po czym sięgnęliśmy do broni przy pasku, by ją zasłonić przed tym nieznajomym staruszkiem. Nie wyglądał przyjaźnie.

─ Oo, miecz świetlny. Nie, nie. Nie chowajcie go. To wyjaśnia, jak przeżyliście ─ odparł zachrypniętym głosem.

─ Kim jesteś? ─ zapytał wreszcie Cal, zaciskając szczękę, stając w bojowej pozie.

─ Nie... nie, nie ma się czego bać. Nie. Tylko podróżnikiem. Badam naturę... wymarłych kultur i martwych filozofów ─ odpowiedział łagodnie, a my na moment mu uwierzyliśmy.

─ Badasz Siostry Nocy? ─ spytał Cal, podchodząc do niego pewniej. Ja wolałam trzymać się z tyłu, tak dla ubezpieczenia. Miałam ostatnio problem z zaufaniem do obcych, którzy zdają się mili.

─ Uuu... badam wiele rzeczy, ale tak, ta Siostra Nocy. Och ─ powiedział z fascynacją. Nie powiem, trochę mi przypominał Cordovę. Był tak samo szalony. ─ Była ledwie dzieckiem... gdy przyszła tu wojna. Patrzyła, jak ginie cała jej rodzina.

Zagryzłam policzki od wewnętrznej strony, spuszczając wzrok. Spotkał ją tak okropny los. Nie życzyłam tego nikomu, nawet swojemu wrogowi.

─ Co wiesz o tamtych ruinach? ─ Cal nagle wyrwał do przodu, wskazując na odległe miejsce po drugiej stronie przepaści, przez którą dopiero się przedostaliśmy.

─ Och. ─ Zaniósł się śmiechem. ─ Są niezwykle stare. Siostra Nocy i jej wojownicy... Ulegli... Czającej się tam potędze ─ skwitował ponuro. ─ Unikajcie ruin. Bo spotka was ten sam los.

─ Skąd tyle wiesz o Siostrze Nocy? ─ zapytałam, próbując skupić się na jego myślach, ale ten albo wydawał się ich nie posiadać albo był kimś więcej niż się wydawał.

─ Dzięki obserwacji ─ przyznał ze śmiechem. ─ Widziałem wiele rzeczy, odkąd tu przybyłem.

─ Co to znaczy? ─ wtrącił wyraźnie zdezorientowany Cal.

─ A czy to musi coś znaczyć? Zbyt wiele wielkich umysłów pobłądziło w poszukiwaniu... porządku.

Za wiele to nie wyjaśniło, ale zawsze coś.

─ Dzięki za ostrzeżenie, staruszku, ale my nie zbłądzimy. Damy sobie radę ─ odparłam zdecydowanie.

Oczywiście, że ruszyliśmy w kierunku ruin. Tam, gdzie największe niebezpieczeństwo, tam na pewno zagwarantowana świetna zabawa.

─ Coś mi w nim nie gra. Skąd się tu niby wziął? Jakie są jego prawdziwe intencje? ─ wyrwałam nerwowo, wciąż nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób potrafił odciąć swój umysł.

─ Skąd ci się to wzięło? ─ zapytał, marszcząc czoło. Ah, naiwna ta marchewka.

Wzruszyłam ramionami.

─ Wygląda na nieprzyjaznego i coś knuje. Mówię ci, Cal. Zaufaj mi ─ rzuciłam pewnie, zaciskając usta w cienką linię. Wciąż nie byłam pewna, co do swoich umiejętności, więc jakim prawem mogłam podważać jego wiarygodność? Czas załatwi sprawę i wkrótce Cal przejrzy na oczy, jaki potworny błąd zrobił, ufając mu.


ミ☆


Cal naprawdę rzadko się odzywał, a ja chyba się tym od niego zaraziłam. Było tak do czasu, gdy chcieliśmy się wspiąć po ścianie porośniętej jakimś podejrzanym żółtym bluszczem, gdy jeden z tych Braci Nocy zwalił na nas wielki głaz i ziemia pod nami się zapadła, a my polecieliśmy w dół. Minęło parę dobrych sekund nim odzyskałam grunt pod nogami, ale szybko się zorientowałam, że natrafiliśmy na zjeżdżalnię. Świetnie, jeszcze tego brakowało. Jak na początku traktowałam to jak zabawę, tak teraz mnie to już powoli nużyło. Chyba zaczęłam dorośleć. Co jakiś czas musieliśmy wykonać naprawdę całkiem spory skok nad ślizgawką, by wylądować bezpiecznie po drugiej stronie, a gdy nam się udało, wpadliśmy sobie w ramiona, tak na znak starych dobrych czasów, ale najwyraźniej się zapomnieliśmy.

─ Uff! Naprawdę to przeżyliśmy ─ wysapał Cal, zaciskając ramię na moich plecach.

─ Banda debili ─ mruknęłam pod nosem i wspięliśmy się na kolejną półkę skalną, by nadrobić wysokość, którą właśnie straciliśmy.

─ Hej, spokojnie, zawsze są jakieś pozytywy ─ odrzucił wesoło.

─ Tak? Niby jakie? ─ parsknęłam ze śmiechu, gdy Cal zatrzymał mnie, pociągając w ramię. Nad nami wisiały te same, co wcześniej przerażające kokony, ale co sprawiło, że zmroziło moją krew był widok Siostry Nocy na szczycie kamienistego wzniesienia.

─ Ani kroku dalej ─ ogłosiła stanowczo. Ej, ale poważnie, co ona do nas miała?

─ Zejdź nam z drogi ─ warknął Cal, gdy oboje wysunęliśmy nasze miecze świetlne.

─ Nie ─ zaprotestowała natychmiastowo Siostra Nocy. ─ Mówił o was prawdę.

─ Kto... Co?

─ Jedi to złodzieje i podli kłamcy, przynoszą tylko śmierć. ─ W jej oczach widziałam jedynie pustkę i mrok. Jakby nie widziała innej drogi niż walka i przemoc.

─ Słuchaj no, wiedźmo, nie wiem, od kogo usłyszałaś takie bzdury, ale my tacy nie jesteśmy. Nie wszyscy, w każdym razie ─ odpowiedziała jej, starając się zachować przyjazną atmosferę. Jeśli jest choć w połowie tak potężna, jak opowiadała wcześniej Cere oraz tamten wędrowiec, to wolę z nią nie zadzierać. ─ My tylko przyszliśmy w poszukiwaniu czegoś.

Siostra Nocy szczerze się roześmiała i zrobiła krok do przodu.

─ Rusz się w naszą stronę, a tego pożałujesz.

No brawa dla tego geniusza, Cala Kestisa, który jednym zdaniem w pięć sekund potrafił zniszczyć cały mój wysiłek, by rozwiązać to dyplomatycznie. Nie sądziłam, że nasze role tak szybko się odwrócą.

─ Och, nie tknę was ─ odparła stanowczo, a w jej dłoniach pojawiła się znowu ta tajemnicza zielona magiczna kula. ─ Ale me zabite siostry... One dokonają zemsty!

Nagle z tych kokonów zaczęły „wykluwać się" szkielety poległych Sióstr Nocy.

─ Mam złe przeczucia ─ wypowiedziałam drżącym głosem, wycofując się powoli. Kestis mi jednak na to nie pozwolił.

─ Walczymy razem, Leni ─ zapewnił mnie, a ja kiwnęłam głową i chwyciłam mocniej miecz za jego rękojeść. Nieumarłe Siostry Nocy rzuciły się na nas niezwykle agresywnie, zadając nam parę ciosów, ale z pomocą miecza rozprawiliśmy się z nimi dość szybko.

─ Coś czuję, że przyjdzie nam jeszcze nie raz z nimi walczyć ─ westchnęłam, chowając już miecz.

─ Tak, musimy zachować czujność ─ polecił Cal, biegnąc dalej przed siebie. ─ Więcej trupów ─ rzucił po chwili, gdy kolejne Nieumarłe Siostry Nocy nas zaatakowały. Cholery były szybkie.

─ Opuśćcie to miejsce ─ nakazała ostatnia żyjąca Siostra Nocy, gdzieś nad nami. Słyszałam tylko jej głos.

─ Nie, dopóki nie znajdziemy tego, po co tu przyszliśmy ─ odparł Cal, używając kontrataku na kolejnym umarlaku. ─ Jak ta Siostra Nocy za nami podąża? Cere mówiła, że władają Mocą, ale nigdy nie widziałem czegoś takiego.

─ Ta, ja też nie.

Nagle moje ciało przeszył dreszcz na widok dość sporego stworzenia latającego na horyzoncie ponad wznoszącymi się strzelistymi szczytami gór Dathomiry. Może i widok był niesamowity, ale równie tak samo przerażający.

─ Wiesz, co to za latające stworzenie? ─ zapytał Cal, przystając na moment.

─ Obyśmy się tego nie dowiedzieli ─ rzuciłam pod nosem, pospieszając go.

Natknęliśmy się dalej na kolejnych Braci Nocy.

─ Rany, więcej was matka nie miała? ─ prychnęłam, odparowując atak mieczem świetlnym, powalając go na kolana i uderzyłam z całej siły, by opadł nieprzytomny.

W dalszej drodze odnaleźliśmy dwie wielkie areny, gdzie czekały na nas potwory do zmierzenia się z nimi. Bracia Nocy mieli ciężko. Jeżeli ich treningi tak wyglądały... nic dziwnego, że walka z nimi to nie przelewki. Trzecia arena była inna niż pozostałe. Znajdowała się w zakrytej przestrzeni, w której panował półmrok. Nagle ku mojemu zaskoczeniu do przodu wyrwał BD-1 ze swoim piskliwym głosikiem.

─ Czekaj! To niebezpieczne! ─ zawołałam, ale widząc jego brak reakcji, pobiegliśmy z Calem za nim. Zatrzymał się dopiero przy tej samej ścianie z żółtym porostem, po której wcześniej nie mogliśmy się wspiąć. Zaraz obok jednak leżeli dwaj martwi Bracia Nocy, którzy mieli na sobie sprzęt do wspinaczki.

─ Wygląda na to, że tym razem szczęście nam dopisało.

─ Tak, ale jakim kosztem ─ westchnęłam, niechętnie wyrywając z rąk martwego tubylca pazury wspinaczkowe. Siłowałam się z jego ręką, ale na nic. ─ Pomógłbyś trochę, Cal. Cal?

─ Lepiej się odwróć ─ wypowiedział drżącym głosem, a ja poczułam ciarki na całym ciele. Zostawiłam te cholerne pazury wspinaczkowe w spokoju, by powoli się odwrócić w stronę niespodzianki. To był tamten latający stwór, który stanął pośrodku areny, jakby tylko czekał na naszą nieuniknioną walkę.

Potężny przeciwnik wydał z siebie donośny ryk, rozpoczynając nasze starcie, a my wysunęliśmy nasze miecze świetlne. Zanim zdołałam wykonać jakikolwiek ruch, Cal jako pierwszy rzucił się do ataku, gdy ten potwór zasygnalizował, że zaatakuje nas skrzydłami, co dało nam czas na zrobienie uniku. Gdy jego skrzydła utknęły na krótki moment w ziemi, mieliśmy chwilę na zaatakowanie go. Po wykonaniu serii ataków, latający stwór wystawił swoją głowę nisko przy ziemi, jakby się sam prosił o zaatakowanie go. Ten atak musiał go bardzo zaboleć, gdyż od razu się wycofał i zawył głośno. Co jakiś czas wzbijał się też w powietrze, co wybiło mnie z rytmu. Wreszcie zaatakował nas z dystansu czymś w rodzaju falami dźwiękowymi, przez co musiałam aż zakryć uszy. Przy lądowaniu, przeciwnik wywołał falę uderzeniową, nad którą w ostatnim momencie udało mi się przeskoczyć. Musieliśmy też uważać na szarże potwora, przed którymi odskakiwaliśmy po prostu na boki.

Po zadaniu przez dość sporej ilości ciosów mieczem, drapieżny ptak wzbił się w powietrze i uciekł z pola bitwy. Momentalnie schowałam swój miecz i dałam sobie chwilę, by odsapnąć. Cal w tym czasie podszedł do martwych Braci Nocy, od których podebrał pazury wspinaczkowe, potrzebne nam do dalszej drogi.

─ Następnym razem, przypomnij mi, żebym wzięła coś do picia. Jestem okropnie spragniona ─ wysapałam, oddychając ciężko, a nasz mały kolega zeskoczył z pleców Cala (co robił naprawdę rzadko) i podszedł do mnie, wysuwając ze swojego małego zbiornika jeden z naszych leczących stymów.

─ No weź, powinno ci trochę pomóc ─ rzucił Cal.

─ Dzięki. ─ Odebrałam od niego przedmiot, przygotowując skórę na wstrzyknięcie sobie dawki energii. Czułam się o wiele lepiej.

Wróciliśmy z powrotem do wspinania się po ścianie z charakterystycznymi żółtymi naroślami, które do tej pory były niedostępne. Dotarliśmy do najbliższej półki skalnej, gdzie szliśmy dalej w głąb tunelu, przeciskając się przez naprawdę wąskie przejścia. Na moment znaleźliśmy się na świeżym powietrzu, korzystając jeszcze z promieni słonecznych, gdy Cal dostrzegł kontynuację ściany wspinaczkowej z żółtym porostem. Natychmiast tam wbiegliśmy i wspinaliśmy się dalej, ale nie na długo, gdyż nasz poprzedni przeciwnik postanowił do nas dołączyć, wczepiając się w ścianę swoimi szponami parę metrów pod nami.

─ Nie daj się trafić! ─ zawołał Cal, a ja już miałam go spytać, o co mu chodziło, gdy z góry zaczęły sypać się kamienie i wszystko zrozumiałam. Miałam szczerą nadzieję, że chociaż kilka największych z nich trafią tamtego latającego stwora, bo nie miałam ochoty skończyć dziś jako jego obiad albo właściwie przystawka. Nawet wielkie odłamy skalne nie robiły na nim wrażenia. Robiło się coraz gorzej, a mój żołądek postanowił zrobić salto, gdy poczułam na sobie szpony potwora. Porwał nas oboje, wzbijając się w powietrze coraz wyżej i wyżej. Myślałam, że lada moment zemdleję, ale widok wciąż siłującego się z nim Cala dawał mi nadzieję. ─ Zaraz zginiemy!

─ To się tak nie wierć!

Wtedy Cal Kestis zrobił najgłupszą rzecz, jaką widziałam w całym swoim życiu. Odpalił swoją klingę, po czym wbił ją mocno w nogę stwora, a ten zawył głośno i nas wypuścił. Zraniony potwór zaczął spadać szybciej niż my przez swój ciężar, ale dzięki temu mieliśmy jeszcze szansę by go dogonić i na niego wskoczyć. Wylądowałam miękko na jego futrzastej głowie tuż obok Cala. Na całe szczęście droid również był cały i zdrowy.

─ No to jeszcze raz ─ krzyknął zadowolony z siebie Kestis. Ja mu dam „jeszcze raz". Podczas tego wyskoku najadłam się tyle strachu, ile jeszcze nigdy w życiu.

Długo jednak nie usiedzieliśmy mu na tym karku, gdyż zderzyliśmy się z wielką wystającą ze skały gałęzią, przez co ponownie spadliśmy.

─ Niech cię piekło pochłonie, Kestis! ─ krzyczałam wniebogłosy, rozstawiając wszystkie kończyny na boki, by jakoś spowolnić upadek. Wtedy rudowłosy chłopak zdołał w tym locie chwycić mnie za rękę, a ja zamknęłam oczy. Nawet nie zauważyłam kiedy ponownie udało nam się bezpiecznie wylądować na tym stworze.

─ Mówiłaś coś? ─ parsknął śmiechem, a ja zgromiłam go wzrokiem i dodatkowo pacnęłam go w ramię.

─ Jesteś niemożliwy! ─ wrzasnęłam nerwowo. Wciąż się cała trzęsłam, bo nasz lot wciąż trwał.

─ Nigdy ci nie pozwolę upaść, Leni.

Wreszcie potwór wyrównał lot, a gdy znalazł się na wysokości wysokiej skały, Cal przesunął się bliżej brzegu i kazał zeskoczyć. Nie widziałam innego wyjścia, więc zrobiłam to samo, trzymając się go blisko. Miałam nadzieję, że dotrzyma tej obietnicy z tym nieupadaniem. Niestety skała zaczęła się kruszyć i bardzo gwałtownie zjeżdżała w dół, a my wraz z nią.

─ Nie mam pojęcia, jak stąd zejść! Strasznie tu wysoko! ─ zawołał przerażony Cal, stając dosłownie nad przepaścią.

─ To wymyśl coś! ─ odkrzyknęłam mu, próbując złapać się ostatniej stabilnej rzeczy.

─ A myślisz, że co robię?!

No dobra, może krzyczenie na siebie w takiej sytuacji nam w niczym nie pomoże, ale musieliśmy jakoś pozbyć się tych nerwów, by zacząć myśleć strategicznie.

Rozejrzeliśmy się po okolicy, a tam w dole dostrzegliśmy krążącego ptaka. To już przestało być śmieszne.

─ Znowu skok? ─ zaproponował Cal, a ja westchnęłam przeciągle i tym razem to ja sięgnęłam po jego dłoń, by spleść razem nasze palce w mocnym uścisku.

─ Żyje się tylko raz ─ powiedziałam, po czym oboje rzuciliśmy się w przepaść.

W ostatniej chwili chwyciliśmy się futra potwora, by znowu nie wypaść, a ten wyfrunął idealnie pomiędzy odpadającymi odłamkami skalnymi i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. W pewnym momencie latający stwór wygiął dziwnie kręgosłup i zaczął spadać, wykonując salta w powietrzu. W zawrotnym tempie zbliżaliśmy się do kolizji ze skałami, więc przydałoby się coś wymyśleć. Tak na teraz. Kolejne zderzenie potwora z wieżami ze skał, spowodowało, że wylecieliśmy do przodu, lądując bezpiecznie na ziemi. Ah, jak się za nią stęskniłam, że mogłabym ją ucałować normalnie.

─ Jesteście cali? ─ zapytał wyraźnie zmartwiony Cal.

─ My tak, czego nie mogę powiedzieć o tym stworze.

Wkrótce zlokalizowaliśmy kolejną ścianę, po której wspięliśmy się na górze. Dostałam od razu zawrotów głowy. To będzie moja nowa trauma do końca życia, nie żartuję. Dalej przeskoczyliśmy na stały ląd z prawej strony i ruszyliśmy przed siebie. W pewnej chwili dotarliśmy do przepaści. Cal za pomocą przyciągnięcia zbliżył do nas drewnianą płytę, a następnie spowolnił ją, po czym szybko zdołaliśmy przebiec przez przepaść po ścianie. Cal był naprawdę ze mnie dumny, a pokazał to szczerym uśmiechem.

Po przejściu przez przepaść dotarliśmy do posterunku, gdzie od razu trafiliśmy na trwającą bitwę. Szybko załatwiliśmy paru Braci Nocy, a potem skręciliśmy od razu w lewo. Na miejscu chłopak przyciągnął Mocą drewnianą kratę, a kiedy trafiła na ścianę przebiegliśmy po niej, przeskoczyliśmy na kolejną, a potem na kamienną znajdującą się przed nami. Weszliśmy na górę i popędziliśmy dalej do przodu i przeszliśmy po kolejnej ścianie w lewo. Przeskoczyliśmy z kładki na belkę, pokonując w ten sposób przepaść. Znaleźliśmy się w korytarzach i zlokalizowaliśmy szczelinę przy ścianie z malowidłami, przez którą się przecisnęliśmy. Weszliśmy jeszcze wyżej po kolejnej ścianie, po czym przeszliśmy dalej po gałęzi. Wdrapaliśmy się do góry, by na moment zajrzeć do mapy BD-1. 

Znajdowaliśmy się w wiosce Braci Nocy. W końcu pobiegliśmy dalej, przeskakując po podestach z prawej, gdzie pozbyliśmy się z góry paru przeciwników. Po zejściu na dół, staraliśmy się walczyć z nimi pojedynczo, by nawet nie zdołali nas otoczyć. W pierwszej kolejności jednak odbijaliśmy strzały łuczników, eliminując ich w ten sposób. 

Po oczyszczeniu terenu, znaleźliśmy drewnianą klatkę, która posłużyła nam za podest. Wskoczyliśmy na klatkę, po czym na podwyższenie, gdzie znajdował się strzelec. 

Chyba się nie spodziewał tak szybkiego ataku, jakiego wykonał Cal swoim mieczem świetlnym. Przeszliśmy dalej przez korytarz, pozbywając się wrogów z naszej drogi. W końcu wróciliśmy do głównej części wioski, gdzie udaliśmy się na schody z prawej strony. Przeskoczyliśmy przez przepaść po linie i ruszyliśmy dalej, aż do kamiennych drzwi, które otworzyliśmy, odblokowując jakiś skrót. Następnie zlokalizowaliśmy miejsce z dwoma linami i przedostaliśmy się na drugą stronę. Wbiegliśmy na górę i skręciliśmy w prawo. Kontynuowaliśmy tak aż dotarliśmy do odwiedzonego wcześniej miejsca z kamiennymi platformami, gdzie spotkaliśmy wędrowca. Przeskakiwaliśmy nad przepaściami i kierowaliśmy się na wprost, aż do ściany, po której tym razem mogliśmy się wdrapać. Kiedy to nastąpiło, ruszyliśmy w stronę ruin i podeszliśmy do wielkich, kamiennych wrót.

Moje ciało przeszły ciarki. Miałam złe przeczucie.

Po drugiej stronie czekało nas starcie z demonami przyszłości, czy w moim przypadku – przyszłości. Bo to, co ujrzałam, zdecydowanie nie miało jeszcze miejsca.



GDZIEŚ W GALAKTYCE,

17 lat później (3ABY)...

Znalazłam się na pokładzie jakiegoś statku w bezkresie kosmosu. Nie potrafiłam rozpoznać dokładnej lokalizacji, ale wiedziałam jedno – nie był to taki zwykły statek. Byłam przekonana, że należał on do Imperium. Musiała to być jakaś naprawdę odległa przyszłość, bo nigdy nie sądziłam, że zdobędą nad nami taką przewagę. Myślałam, że nasza teraźniejsza walka coś zmieni, że nada potrzebną nadzieję galaktyce, która zdoła zdusić Imperium w zarodku. Coś ewidentnie musiało pójść nie tak.

Podeszłam do najbliższej szyby, za którą na czarnym tle znajdowała się cała masa imperialnych statków. To jest armia, którą gromadzi się latami. Jak wiele ich minęło od mojej wizyty na Dathomirze?

─ Wszystko idzie zgodnie z planem, Wielki Inkwizytorze. ─ Obróciłam się nagle na niski posępny głos nieopodal. Odruchowo podbiegłam do metalowego filara, podtrzymującego sufit, by schować się za nim i móc podsłuchać rozmowę. ─ Zniszczyliśmy ostatnią nadzieję Rebelii.

─ Pokazać mi tą dziewczynę ─ rozkazał wyniośle chłodnym tonem starszy mężczyzna w szarym mundurze ozdobionym licznymi kolorowymi przypinkami. Widocznie w ten sposób rozróżniali swoje rangi.

Po chwili do sali została wprowadzona przez dwóch innych dowódców tajemnicza blondynka, który ledwo szedł o własnych siłach, a jego twarz była cała w licznych świeżych ranach. Jedna z nich, znajdująca się na jego czole, przykuła jednak moją uwagę.

Tylko nie on. To nie może być prawda...

─ Elia Silcre. ─ Roześmiał się szczerze Wielki Inkwizytor na jego widok. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści. ─ Jeszcze okaże się, czy będziesz wytrwałym żołnierzem. Na razie okazałaś się świetnym podwójnym szpiegiem. Ciekawe, czy nadal będziesz tak chętnie stała za Rebelią, kiedy już z tobą skończymy ─ wycedził, podchodząc do niej coraz bliżej. 

Dziewczyna splunęła mu w twarz ostatkami sił, co okazało się bardzo idiotycznym pomysłem z jej strony, gdyż Inkwizytor nagle stanął jej na stopie i kopnął w kolano, na co syknęła z bólu. Widziałam jednak, jak się nie ugina, nie poddaje. Prawdziwa z niej wojowniczka. Może jeszcze istniała szansa na jej ratunek. Może właśnie po to został mi ten obraz ukazany? Czyżby Moc chciała mi w ten sposób przekazać, że to ja, jak na ironię, będę tą, która ją uratuje?

Cisza, która powstała, jak widać, nie tylko mnie zaczęła już niepokoić.

─ Zamierzacie mnie torturować? Proszę bardzo. Nigdy nie zdradzę wam ich kryjówki ─ warknęła, zaciskając szczęki i wpatrując się w Wielkiego Inkwizytora z nienawiścią.

─ W takim razie zginiesz ─ wypowiedział stanowczo, aktywując swój czerwony miecz świetlny, który szybkim ruchem wbił w ciało Eliany.

─ NIE!

Dzwoniło mi w uszach. Oglądanie jak ktoś bliski z rodziny, kogo już wcześniej skrzywdziłam, ginie na moich oczach... to była moja wina i nie mogłam temu zapobiec.

Wybiegłam w końcu ze swojej kryjówki, wysuwając swój niebieski miecz świetlny, będąc gotowa to zadania niespodziewanego ataku na Wielkiego Inkwizytora, lecz w jednej sekundzie całe otoczenie się rozpłynęło i zostało zastąpione nieco przyjemniejszym. Albo i niekoniecznie.


CENTURION,

3 lata wcześniej... (11BBY)


Znowu byłam w domu, a dokładniej na jednym z wielu korytarzu pałacu królewskiego.

Co się, do cholery, dzieje?

Nie potrafiłam zrozumieć, co Moc chce mi przekazać. Chciałam po prostu, żeby to się skończyło. Chciałam powrócić do Cala i wrócić na Modliszkę.

Wtedy usłyszałam wybuch z zewnątrz i po chwili zatrząsało całą posadzką. Przez pusty do tej pory korytarz przebiegła horda przerażonych ludzi. Nie wiedziałam, co się działo. Próbowałam zaczepić kogoś po drodze, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Dopiero, gdy na końcu tłumu pojawiła się moja bratowa - Kyra, uśmiechnęłam się w środku, mając nadzieję, że chociaż ona zlituje się nade mną i mi wyjaśni, co się, do licha ciężkiego, dzieje.

─ Co się stało? ─ spytałam niewinnie, gdy już do niej podbiegłam. Brunetka nie wyglądała na zadowoloną z tego spotkania, ale też jakby nie przejmowała się ucieczką z pałacu. Jakby jej ten czas również nie obchodził.

─ A jak myślisz? ─ sarknęła ze śmiechem. ─ Imperium się stało. Zdradziłaś nas, Leni. To twoja wina. Zawiodłaś nas ─ odparła bez uczuć, jakby była zupełnie wyprana z emocji. To nie była Kyra, którą znałam.

Zaczęłam się wycofywać, starając się nie potknąć. Wciąż wpatrywałam się w jej ciemne oczy, próbując zrozumieć, co się tak naprawdę wydarzyło.

─ Ten miecz? Niczego nie dowodzi. Nie jesteś bohaterką i nigdy nią nie będziesz. Nigdy nie posiadałaś tej więzi z Mocą, nigdy ci się nie uda ─ rzuciła oschle, zbliżając się coraz bardziej, aż nie było dokąd się cofać. Kyra zwinnym ruchem ręki wykradła mi miecz z paska i się mu przyjrzała, śmiejąc się przy tym kpiąco. ─ Nie jesteś Jedi. Zaakceptuj to wreszcie, młoda ─ wysyczała nieprzyjemnym odgłosem i zanim zdołałam odebrać jej swój miecz, zmiażdżyła go swoimi rękoma niczym tanią zabawkę i oddała mi go w moje ręce.

Po tej scenie wróciłam z powrotem do grobowca na Dathomirze, gdzie najwyraźniej Cal również odbył wycieczkę po swoim umyśle.

─ Twój miecz... ─ wyszeptałam niedowierzająco, przyglądając się rudzielcowi, który wyglądał na tak samo zdewastowanego i pogrążonego w smutku. Byłam ciekawa, co on takiego zobaczył.

Cal spuścił wzrok, nadymając policzki i po chwili wypuścił głośniej powietrze ustami.

─ Widzę, że nie tylko ja zawiodłem ─ rzucił z rozczarowaniem, a ja podeszłam do niego bliżej i położyłam rękę na jego ramieniu.

─ Cokolwiek tam widzieliśmy, nie możemy pozwolić, by nam to przeszkodziło w misji ─ odparłam zapewniająco, posyłając mu lekki uśmiech, który w końcu odwzajemnił. Ten moment, w którym spojrzał prosto w moje oczy doceniałam bardziej niż jakikolwiek pocałunek, bo właśnie w tym jednym momencie czułam się, jakbyśmy rozumieli się nawzajem i nie potrzebowaliśmy do tego żadnych słów. Być może nie potrafiłam dostrzec tego wcześniej, ale na jego usianej piegami twarzy pojawił się również cień nadziei. Dopóki byliśmy razem, istniała jeszcze szansa na odbudowanie tego. Z mieczem czy bez, byliśmy ocalałymi, którzy umknęli ze szpon żądnego krwi Imperium.

A w czym ocaleni byli najlepsi?

─ Przetrwamy to, Cal. Jesteśmy to winni tym, których zawiedliśmy lub zawiedziemy ─ stwierdziłam z zadziwiającym optymizmem. Moje myśli natychmiast zawędrowały w stronę mojej rodziny, którą tak bardzo skrzywdziłam, a skutki tego dopiero zaczną być widoczne.

─ Hej, wszystko okej? ─ spytał po chwili, próbując do mnie dotrzeć. Jego delikatny dotyk na mojej nagiej skórze jak zwykle przywoływał mnie do porządku. Koił mnie i rozpalał jednocześnie.

─ Nie, ale będzie, jak wrócimy na statek ─ zapewniłam go, układając usta w wątłym uśmiechu. Oboje w tym momencie byliśmy w rozsypce i bez żadnej broni, ale póki prowadziła nas Moc, wierzyłam, że damy radę. Po uzgodnieniu tego ze sobą i krótkim odsapnięciu, ruszyliśmy w drogę powrotną.

─ Nie udało wam się? ─ zagaił zaraz przy wyjściu tamten stary wędrowiec. Ton jego głosu wskazywał na to, jakby był co najmniej z tego zadowolony, że nam się nie powiodło. Zaraz, ale skąd on mógł o tym wiedzieć?

─ Daj nam spokój ─ wydusił z siebie Cal, idąc dalej przed siebie, a ja starałam się dotrzymać mu kroku.

─ Dać ci... spokój? ─ spytał kpiąco. ─ Wydać... na pastwę tego groźnego miejsca?

─ Bez urazy, ale nie wyglądasz, jakbyś miał nam zbyt wiele do zaoferowania, starcze ─ warknęłam w jego stronę.

─ Dobra, starczy już tego. Kim ty jesteś, co?! ─ Przejął inicjatywę Cal swoim stanowczym głosem i podszedł do niego z groźną miną.

Mężczyzna stanął w miejscu, po czym zrzucił z siebie szatę, pod którą ukrywał na torsie pełno blizn po ranach, które tworzyły pewne symbole.

─ Taron Malicos. Były Jedi ─ odpowiedział, rozkładając teatralnie ręce na boki. Uwielbiał dramat. ─ Tak jak ty ─ dodał, wpatrując się z pasją w rudzielca. ─ Mamy z sobą wiele wspólnego.

─ Nie sądzę ─ wtrąciłam, z politowaniem kręcąc głową.

─ Przetrwaliśmy Czystkę. Moi ludzie mnie zdradzili. Byłem zmuszony ich zabić i uciekłem ─ wyjawił. ─ W to... ─ Zaniósł się śmiechem, rozglądając się po okolicy. ─ Odludne miejsce. Tutejszy mrok... Niemal mnie pożarł ─ zrobił przerwę, by zbudować napięcie, odwracając się z powrotem do nas. ─ Ale pokonałem go.

─ Przewodzisz Braciom Nocy ─ wydedukował Cal. Taron się roześmiał.

─ Tak. Te dzikusy szanują tylko siłę. A wszyscy tutaj wiemy, że Moc... To nasz potężny sprzymierzeniec.

─ Nie ─ wyrwał natychmiast Cal. ─ Używasz Mocy, by zdobyć władzę. To... wbrew wartościom Jedi.

─ To są mroczne czasy! ─ tłumaczył się były Jedi. ─ One nas pochłoną, jeśli nie staniemy... Ramię w ramię.

Prychnęłam ze śmiechu.

─ Wolne żarty. My z tobą u boku? Pff! Prędzej wezmę sobie tamtą wiedźmę za partnerkę, wydawała się w porządku, tylko trochę niedoinformowana ─ rzuciłam.

─ Nie potrzebujemy cię ─ dodał również Cal, by go bardziej przekonać. Nie, to znaczy nie. W końcu zaczęliśmy znowu iść.

─ Ale wasze miecze świetlne... ─ zaczął, a chłopak zatrzymał się w miejscu, biorąc do ręki swoją zmiażdżoną rękojeść. ─ Mówią coś innego. Ujrzeliście tam coś, prawda? ─ spytał, obracając się w stronę grobowca. Przeklęte miejsce. ─ Coś strasznego... Jest wiele takich miejsc na Dathomirze. Dołączcie do mnie, a nauczę was kontroli nad tą siłą.

─ „Dołączcie do mnie"? ─ Obróciliśmy się wszyscy w jednym kierunku, skąd pochodził znajomy kobiecy głos. Ta wiedźma nas podsłuchiwała, nie ma innej opcji. ─ „A nauczę was kontroli nad tą siłą". Znajome słowa, Malicosie.

─ Siostra Merrin ─ zwrócił się do kobiety, która objawiła się na wzgórzu. ─ Mogłabyś się nie wtrącać?

O, ktoś tu za kimś nie przepada.

─ Od tylu lat mówiłeś, że Jedi stoją za masakrą, w której zginęły moje siostry ─ wyżaliła się. ─ Oto dwoje z nich, a ty chcesz, żeby do ciebie dołączyli?

─ Musisz się z tym pogodzić ─ warknął stanowczo Malicos. ─ Jesteś zbyt słaba, mała wiedźmo!

─ Słaba? ─ zapytała kpiąco, unosząc w dłoni kamień. ─ Oszalałeś, Malicosie. Dathomira cię zmieniła. A dzięki mojej lojalności udało ci się zawładnąć Braćmi Nocy. Nie jestem jak Jedi... Siostry Nocy z Dathomiry nie zdradzają swoich ─ rzuciła oskarżająco, a jej głos zdawał się wytwarzać pogłos o znacznie niższym tonie. Przerażało mnie to z deka. ─ Nasza więź jest wieczna.

─ Twoje siostry nie żyją! ─ wtrącił Malicos.

─ Tak ─ potwierdziła. ─ Otaczają cię ich groby ─ wypowiedziała złowieszczo, a my wraz z Calem obróciliśmy się, by faktycznie dojrzeć wiszące nad nami kokony.

─ Hej, Cal, mam bardzo złe przeczucia, co do tego.

─ Ta, ja też. Zwiewajmy! ─ zawołał Cal, gdy jakaś zielona magia zaczęła budzić Nieumarłe Siostry.

─ Kiedy walczysz z jedną Siostrą z Dathomiry... Walczysz ze wszystkimi! ─ krzyknęła wściekle Siostra Merrin, a z kokonów zaczęło wykluwać się coraz więcej chodzących trupów. Wycofałam się w stronę Cala, napotykając jego ramię.

─ Chyba go tak nie zostawimy? ─ spytałam, spoglądając na Malicosa, którego zaczęły otaczać nieumarlaki.

─ Musimy. Nie mamy innego wyboru ─ skwitował.

Biegliśmy ile mieliśmy sił w nogach, nie zwracając uwagi na atakujące nas stwory. W tej sytuacji ─ rzeczywiście nie mieliśmy innego wyjścia jak uciekać. Bez miecza to byliśmy jak bez ręki. W biegu Cal postanowił na szybko skontaktować się z Modliszką, by przygotowali statek do startu. Greez coś tam odbąknął, ale Cere go już pogoniła. Nim się obejrzeliśmy, wpadliśmy na pokład zziajani i natychmiast skierowaliśmy się do kokpitu.

─ Zabierz nas stąd! ─ nakazał Cal, a Greez, siedzący już za sterami, powciskał w pośpiechu parę guzików, lecz zapomniał o jednym i gdy już miał po niego sięgnąć, ja go w tym uprzedziłam.

─ To, że posiadasz cztery ręce, nie znaczy, że czasem przydałaby ci się pomocna dłoń ─ powiedziałam, uśmiechając się. W trakcie kilku kolejnych sekund statek został uniesiony i wzbił się wysoko w powietrze, opuszczając atmosferę planety. ─ Ej, stary, miałeś rację z tą planetą. To była epicka porażka ─ dodałam, przecierając czoło z potu i wróciłam do Cala, który zatrzymał się w przejściu z pustym wyrazem twarzy.

Ej, nie tak się umawialiśmy, żadnego poddawania się, słyszysz?

─ Co wyście zrobili? Martwe wiedźmy pełzają mi po statku! ─ wrzasnął kapitan, czując balast doczepiony do dolnej części Modliszki.

─ No już, nie marudź, tylko przyspiesz! ─ odkrzyknęłam mu i po chwili już było po krzyku. W ekspresowym tempie opuściliśmy Dathomirę na dobre, a Cal oparł się plecami o ścianę i powoli zsunął się na podłogę, spuszczając głowę. Już chciałam do niego podejść, ale Cere mnie w tym uprzedziła.

─ Co się stało? Co z grobowcem? ─ pytała namolnie, schodząc do pozycji siedzącej, by móc położyć rękę na jego kolanie. Chłopak cały się trząsł, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa. Szczerze, ja też się do tego nie kwapiłam. W końcu Kestis podał jej zmiażdżoną rękojeść. ─ Miecz twojego mistrza...

─ Widziałem... ─ zaczął drżącym głosem. Świetnie, teraz oboje będziemy mieli stan pourazowy do końca życia. ─ Mistrza Tapala... Widziałem, jak zginął. Wszystko moja wina. Wszystko przepadło. Nie ocaliłem go.

─ Cal ─ starała się do niego przemówić Cere, ale ja wiedziałam, że to nie będzie takie łatwe. Ten chłopak był inny. On lubił się dzielić swoimi emocjami, natomiast ja... niezbyt chętnie, dlatego było mi lepiej tam, gdzie siedziałam. ─ Cal, byłeś tylko dzieckiem.

─ Nie ─ odrzekł stanowczo. ─ Nie. Wiem, że mogłem mu pomóc, gdybym był silniejszy, odważniejszy. Gdybym go wtedy słuchał. Mogłem mu pomóc. Wiem to.

Serduszko mi się łamało, słysząc jego zduszony przez słowa płacz. Był roztrzęsiony, a ja sama nie potrafiłam go teraz pocieszyć w sposób, jaki tego potrzebował. Oboje byliśmy zepsuci.

─ Słuchajcie, czas bym powiedziała wam obojgu. ─ Obróciła się na moment w moją stronę. ─ Co się ze mną stało, kiedy uciekłam Imperium ─ skwitowała, siadając wygodniej po przeciwnej stronie chłopaka. ─ Przyprowadzili mi Trillę. Gdy spojrzałam jej w oczy... Zrozumiałam, co uczyniłam. Była Inkwizytorką. Coś we mnie umarło. Straciłam kontrolę. Sięgnęłam... ku ciemnej stronie ─ mówiła chaotycznie, kończąc swoją wypowiedź na smutnym westchnieniu i spuściła wzrok. ─ Zabiłam wszystkich. Co do ostatniego. Z wyjątkiem niej. Przez lata... Nie mogłam sobie wybaczyć. Byłam wrakiem. Miałam w sobie wściekłość. Próbowałam ją zdusić, ale nie mogłam uciec przed sobą. I chciałam już tylko umrzeć.

Tak, to jest na pewno ta zachęcająca i motywująca gadka, której oboje potrzebowaliśmy usłyszeć.

─ Ale wtedy dowiedziałam się o holokronie. Iskrze nadziei ─ kontynuowała z nowym optymizmem. Nie sądziłam, że tak prędko odmieni się jej humor. ─ Że jest jakaś przyszłość. Że to wcale nie koniec ─ mówiła z pasją i determinacją, jakiej jej zazdrościłam. Zostałam totalnie wyprana z emocji i nie mogłam już dłużej patrzeć, jak Cal sięga dna. Najwyraźniej panna Junda również nie i błyskawicznie podniosła się do pionu. ─ Wstawaj.

Cal o dziwo powstał, zaciskając szczelniej palce wokół rękojeści.

─ Ja nie zmienię swoich czynów, tak jak ty nie uratujesz swojego mistrza ─ powiedziała, po czym skierowała swój łagodny wzrok na mnie. ─ Nikt z nas nie potrafi zmienić przeszłości, ale możemy postanowić iść dalej ─ ciągnęła dalej, gdy nagle wyciągnęła w moją stronę rękę z otwartą dłonią, nakazując mi, bym ją chwyciła. Westchnęłam przeciągle, dając im do znaczenia, że dla mnie to nie ma sensu, ale im dłużej prowadziłam bitwę na to, która z nas wytrzyma dłużej bez mrugania, to wiedziałam, że z nią nie mam szans. W końcu pomagał jej ten cholerny wytrzeszcz oczu. Wywróciłam oczami i w końcu leniwie podniosłam się z fotela i podeszłam do nich. Cere przekierowała moją rękę na dłoń Cala, a ja znów spuściłam wzrok, czując się z deka niekomfortowo, będąc tak blisko niego. ─ Wasza dwójka musi iść dalej. Oboje jesteście wyjątkowi i jako jedyni jesteście w stanie to naprawić.

─ Jak? ─ wypowiedział Cal łamiącym się głosem.

─ Zaczynając od tego ─ odparła, wskazując na nasze zniszczone miecze świetlne. ─ Zbudujecie teraz nowy.

Po oznajmieniu nam tego jakże ekscytującego wydarzenia przez Cere, wcale nie czułam się lepiej. Każdy z nas dźwigał ze sobą jakiś bagaż, jeden był cięższy od drugiego. To jednak nie sprawiło, że byłam bardziej gotowa do zmierzenia się z ostatecznym przeciwnikiem. Wręcz przeciwnie ─ to tylko potęgowało mój strach. Wiedząc, ile przeszliśmy, ile już odnieśliśmy porażek, coraz bardziej wątpiłam, że nam się powiedzie.

Gdy zbliżaliśmy się po jakimś czasie do tajemniczej planety, stanęłam przed drzwiami, wykonując serię głębokich oddechów, tak dla uspokojenia, gdy zaraz obok mnie stanął Cal i bez wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku, powoli wsunął dłoń do mojej, splatając razem palce. Ten komfortowy gest od razu polepszył mi humor, ale nie na tyle, by stawić czoła tego, co tam na nas czekało. Po chwili romantyczny czar prysł, gdy dołączyła do nas Cere Junda.

─ Padawani... Czeka was próba ─ oznajmiła ostrzegawczo. Atmosfera między nami wciąż była ciężka i obawiałam się, że już nic tego nie zmieni.

─ Wiemy ─ odparł zdecydowanie Cal, zaciskając szczęki. ─ W porządku.

─ Ale nie tylko tutaj ─ powiedziała, a ja ściągnęłam brwi i spojrzałam się na nią pytająco. ─ Każdego Jedi kusi ciemna strona. I bardzo łatwo jej ulec.

─ Cały czas się z nią zmagasz ─ spostrzegł Cal. ─ Nawet po tym, jak odcięłaś się od Mocy.

─ To nigdy się nie kończy ─ przyznała, spuszczając na moment wzrok, gdy po chwili z powrotem go podniosła i spojrzała prosto na nas. ─ I to właśnie ta próba. Ta walka stanowi istotę tego, kim jesteśmy.

─ W takim razie pora dowiedzieć się, kim jesteśmy ─ powiedziałam zdecydowanie, czując jak wszystko powoli wraca na swoje miejsce. Spokój ducha, siła woli i co najważniejsze ─ nadzieja.

Pora zacząć od nowa. Może i mogło się wydawać, że upadliśmy bardzo nisko, sięgnęliśmy dna, ale dobra wiadomość była taka, że stąd jedyny kierunek prowadził już tylko w górę, do lepszego miejsca, a ja byłam gotowa, by wreszcie powrócić na dobrą ścieżkę.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro