6 | stars fall too.
╭─────────────────╮
𝚂𝚃𝙰𝚁𝙳𝚄𝚂𝚃.☆
𝘫𝘦𝘥𝘪: 𝘧𝘢𝘭𝘭𝘦𝘯 𝘰𝘳𝘥𝘦𝘳 ───────
╰─────────────────╯
'Gwiazdy też czasem spadają.'
. ⋆ . . ˚ ˚ . ·
. * ⋆ *
* . ˚ · ⋆
. ˚ · .
SYRION,
20BBY
Całe moje dzieciństwo myślałam, że moje życie polega na nie oglądaniu się wstecz, lecz dopiero teraz zrozumiałam, jak na ironię losu, że tylko dzięki wspominaniu przeszłości będę mogła ruszyć dalej.
Już się praktycznie zadomowiłam w tym nowym miejscu, znalazłam przydatne kryjówki i zgromadziłam zapasy jedzenia i wody. Żyło mi się całkiem dobrze, pomijając cholerną tęsknotę za moją rodziną, która tuż przed moim wyjazdem została powiększona o nowego członka rodziny ─ małą Celię. Miałam do nich żal, że mi to zrobili, choć to nawet w połowie nie opisuje wszystkiego, przez co musiałam przejść, by w końcu się pogodzić z tym stanem rzeczy. Sądzę, że wydoroślałam i stałam się samodzielna.
Za oknem wraku, z którego zrobiłam sobie prowizoryczny dom, na tle jasnego błękitu, przepłynął oddział droidów naprawczych, holujących jakieś szczątki i długą czarną tubę kryjącą aparat do spawania.
Głęboko nabrałam powietrza, przysłuchując się odgłosom z otoczenia. Do mojej nogi przywarł Tux ─ mój uroczy kompan, który czasem bywał też bardzo przydatny. To dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam z tej samotności i miałam z kim pogadać.
─ Hej, mały, co jest? Słyszysz coś? ─ Rozejrzałam się nerwowo i chwyciłam starą elektropałkę, za pewne jeszcze z czasów Wojen Klonów. To tu w końcu lądowały największe skarby, wystarczyło w nich tylko trochę poszperać, a na tym znałam się jak nikt inny. ─ Ktoś się zbliża! Chodu!
Ruszyłam do biegu, szukając na szybko w głowie idealnej drogi na ucieczkę. Obejrzałam się dosłownie na sekundę, by sprawdzić czy Tux za mną nadąża, nie zdając sobie sprawy, że mnie to zgubi. Gdy się odwróciłam, natknęłam się na wysokiego opancerzonego nieprzyjaciela, który rąbnął mnie w łeb jakimś dużym metalowym przedmiotem, że zaczęłam tracić świadomość. Moje nogi stały się miękki niczym z waty, pod którymi zaczynałam się uginać i zbliżać do ziemi. Poczułam mdłości, ale od tego uratował mnie głęboki sen.
Odzyskałam świadomość dopiero, gdy znalazłam się w obcym miejscu. Przejechałam ręką po bolącym miejscu na czubku głowy i poczułam coś mokrego. Na moich palcach znalazła się świeża krew. Gdy próbowałam się podnieść, znów dostałam zawrotów, więc byłam zmuszona przeczołgać się do krat. Pręty jednak były na tyle stabilne, że nie byłam w stanie ich ruszyć. Nagle do ciemnego pomieszczenia weszła tajemnicza wysoka postać. Po sposobie jego życia wywnioskowałam, że musiał należeć do łowców nagród, a ci tak łatwo nie odpuszczają.
─ Ty... ty nie wiesz, z kim masz do czynienia! ─ warknęłam, szukając na szybko wzrokiem czegoś, czym mogłabym się obronić, jednak nie znalazłam niczego przydatnego poza cienką gałązką. Łowca nagród szczerze się roześmiał i zapalił jakąś słabą lampkę na suficie. Znajdowałam się w klatce na pokładzie prawdopodobnie jego statku.
─ Jesteś Leni Silcre, zbiegła księżniczka z Centuriona. Za twoje życie jest wyznaczona nagroda ─ powiedział zarozumiale, szczerząc zęby (taki szczegół ─ nie wszystkie były równiutkie i białe).
─ Dobra, pomyliłam się. Najwyraźniej wiesz kim jestem ─ odburknęłam, przełykając narastającą gulę w gardle, która w pewnym momencie stała się dla mnie bardziej uciążliwa.
W mojej głowie kłębiło się tylko jedno pytanie: jak ja się, do cholery, stąd wydostanę?
‧͙⁺˚*・༓☾
ORDO EBIS,
14BBY
Byłam gotowa na własny pogrzeb. Miałam szczerą nadzieję, że BD się mną zajmie, jak należy, a wspomnienie szczerego uśmiechu Cala nadal będzie ostatnim miłym widokiem, jaki zapamiętam do końca życia.
Ja naprawdę byłam gotowa, czemu więc tak to odwlekali?
Nagle rozległ się szczęk i metalowe drzwi podniosły się, ukazując drogę na zewnątrz. Zdezorientowana wybiegłam na korytarz, w którym panował półmrok i się rozejrzałam, co było tego przyczyną, a raczej kto.
─ Cal! Nie wierzę, mój rudzielec-wybawca!
Odwzajemniłam pełne ulgi spojrzenie zielonych oczu i objęłam jego szyję z całej siły, odrywając na moment swoje stopy od podłoża, gdy ten raczył mnie wreszcie objąć w talii. Ceniłam ten moment najbardziej, zdecydowanie należał do moich najmilszych wspomnień do tej pory, choć nie było ich tak znowu sporo.
─ Cieszę się, że nic wam nie jest. Obu ─ przyznał, nie przestając się uśmiechać. Dopiero po upływie paru sekund, byliśmy zmuszeni powrócić do szarej, niebezpiecznej rzeczywistości.
─ Jakieś pomysły, gdzie mogliśmy wylądować?
─ Nie zaszkodzi się trochę rozejrzeć ─ powiedział, układając ręce na biodrach, jak to często miał w zwyczaju. BD-1 automatycznie wskoczył na ramię Cala, jakby to była jego już stała miejscówka specjalnie zarezerwowana wyłącznie dla niego, a ja odgoniłam niepotrzebnie kłębiące się myśli i uczucia, by skupić się na akcji.
Zwiedzaliśmy kolejny system korytarzy, gdy Kestis pomachał ręką, bym do niego dołączyła przy jakimś wąskim przejściu.
─ Tutaj! Chyba coś słyszę... ─ rzucił, przeciskając się pomiędzy ścianami, a ja ruszyłam dalej. Słyszałam coraz mocniejszy stukot, który przerodził się w odgłosy bębnów. W krótce pojawiła się również melodia, a nawet wiwaty. Trafiliśmy wreszcie do większego przejścia, które prowadziło na rozjaśnione pomieszczenie, z którego dobiegała natężająca się melodia.
─ Hej, poznaję ten zespół! ─ krzyknął podekscytowany. Buhu, jak ta informacja ma nam niby pomóc?
─ Poważnie? Ty i ja musimy odbyć poważną rozmowę na temat naszych gustów muzycznych, jak już się z tego wyplączemy.
─ Jak dobrze, że użyłaś słowa „jak" zamiast „jeśli". Pozytywne myślenie naprawdę nikomu jeszcze nie zaszkodziło, ale cieszę się, że idzie ci z tym coraz lepiej ─ rzucił prześmiewczo, na co wystawiłam mu język.
─ Co to, do cholery, jest? ─ spytałam, czując jak paraliżuje mnie strach i stanęłam w miejscu. Dosłownie, moje nogi przestały mi być posłuszne. Cal również się zatrzymał, a jego czoło okropnie się zmarszczyło. Muzyka grała coraz głośniej, a z wielkiej sali przed nami wydobywały się również krzyki ludzi. Ja naprawdę nie chciałam wiedzieć, co tam na nas czeka.
─ Leni? Co jest? ─ Jego brwi ściągnęły się i podszedł parę kroków bliżej. Moje serce galopowało coraz prędzej, jakby miało mi zaraz wypaść z piersi. Przełknęłam ślinę, wyglądając zza jego ramienia na czekające nas kłopoty. Świetnie, akurat teraz musiałam dostać tego przeklętego ataku lękowego. Po raz kolejny udowodniłam mu, że nie nadaję się na rycerza Jedi ani tym bardziej na żadną bohaterkę, skoro sama teraz potrzebowałam ratunku.
─ Nie powinniśmy... ─ wymamrotałam, gubiąc gdzieś po drodze resztki rozsądku, gdy wpatrywałam się w jego piękne zielone oczy.
─ No co ty, nie pękaj, Leni. No dalej, nic złego nam nie będzie ─ zapewnił, chwytając mnie za rękę, a wtedy mnie przeszył prąd. ─ Nie uda ci się mnie zatrzymać...
I właśnie tu się mylisz.
Najwyraźniej moje ciało przestało się mnie słuchać i poszło za głosem serca zamiast rozumu, a moje wargi przyległy do jego. Nawet się nad tym długo nie zastanawiałam i działałam na żywca, bo kompletnie nie miałam pojęcia, co robię.
Oddech. Pamiętaj o oddychaniu!
Muszę przyznać, że nie wyszło wcale najgorzej, bo nawet odwzajemnił ten pocałunek, ale po sekundzie oderwał się speszony, jakby właśnie do niego dotarło, co zrobił. Szczerze, nie liczyłam na cokolwiek więcej, bo A ─ znajdowaliśmy się w dość niebezpiecznym miejscu i B ─ po prostu to wszystko działo się za szybko. Ledwo weszliśmy w fazę przyjaźni i zapoznawania się i nie było tu miejsca na pocałunek! Czy ja w ogóle myślę?
Cal jeszcze przez moment wpatrywał się we mnie, a na po jego twarzy przebiegły liczne emocje, zaczynając od dyskomfortu, kończąc na zawstydzeniu. To nie było dobre dla żadnego z nas.
W pewnym momencie rudzielec tak po prostu wyrwał do przodu, a moje usilne próby zatrzymania go straciły najmniejszy sens.
─ Cal! Czekaj! ─ zawołałam, biegnąc za nim.
Gdy wbiegliśmy na arenę, a publiczność zlokalizowana na trybunach przywitała nas gromkimi oklaskami i wiwatami, przez moment mogłam się poczuć, jakbym naprawdę miała znaczenie, jakbym nareszcie znalazła się w czyimś centrum zainteresowania. Kestis stał jakieś dobre parę metrów dalej, udając, że mnie nie widzi. Co za ignorant.
Jak wpadliśmy w bagno, to razem, ja nie zamierzam się potem tłumaczyć.
Najwyraźniej jego nie bardzo to obchodziło, lecz to nie był czas ani zdecydowanie nie miejsce na to, by to roztrzęsywać, gdyż po środku areny pojawił się gigantyczny hologram jakiegoś mężczyzny.
─ Ha! No wreszcie przybyli! I to razem! ─ krzyknął z odrazą najwidoczniej gospodarz tego przedstawienia. ─ Mieliśmy zakład o to, kiedy się tu zjawicie.
─ Coś ty za jeden?
Rozległ się śmiech. Wątpię, żeby ten koleś zdołał go usłyszeć z tej odległości i w tym chaosie wrzasków i okrzyków, ale najwyraźniej słuch miał doskonały.
─ Kim ja jestem? Sorc Tormo, mały! To JA tu wszystkim rządzę ─ ogłosił, rozprostowując teatralnym gestem ręce na boki, wskazując na arenę. Dobrze wiedzieć, koleś jest dziany i ma poprzestawiane w głowie. Możemy już stąd spadać? ─ Możecie podziękować za to spotkanie „Czterorękiemu Greezy'emu".
Nie gadaj.
Akurat to było do przewidzenia. Kapitan Modliszki tak wiele razy wspominał o hazardzie i tych całych Pomiotach Haxionu, że mogliśmy tu wylądować prędzej czy później. Cholera, inaczej sobie pogadamy, jak tylko go tu gdzieś spotkam, bo na pewno tu jest. Nie ma opcji, by ta szara kupa sierści wywinęła się z tego cało.
─ Dobrze. Jak tylko stąd pójdziemy ─ oznajmił stanowczo Cal. Zupełnie jakby go to w ogóle nie ruszało. Ten to dopiero ma stalowe nerwy. Podoba mi się jego nastawienie do tej sytuacji. Ja już bym wymiękła na starcie.
─ Mamy tu dziś wyjątkowych uczestników. Wojowników z minionych czasów. To Jedi! ─ Zawołał donośnie, wskazując na nas. Widocznie wzięto mnie za ten gatunek na wymarciu. ─ Zobaczmy, na co ich stać! Och, dajcie im te ich zabawki.
Hologram ogromnego faceta zniknął, a wrzask publiczności zrobił się głośniejszy.
─ Chcecie widowiska? Dam wam widowisko! ─ wydał z siebie okrzyk bojowy, po czym spojrzał na mnie. ─ Spokojnie, wiem co robię. Zaufaj mi.
─ Oh, Greezy'emu to się dostanie.
Ku naszemu uradowaniu nasze miecze świetlne zostały zwrócone.
No. Niech prawdziwa walka się zaczyna!
Na arenę zostały wprowadzone żuki ogniowe i wielkie ropuchy, z którymi zaczęliśmy się rozprawiać. Bułka z masłem. To, co nadeszło dalej natomiast... pozwoliłam, by Cal sam ich pokonał. Ten wcale nie protestował. Wyglądał na bardzo skupionego.
─ Zrobiłaś sobie przerwę? ─ spytał w krótkiej przerwie między jednym przeciwnikiem, a kolejnym.
─ Zostawiłam walkę najlepszemu. Niech ten cały Wielki Sorc Tormo ma to swoje widowisko ─ rzuciłam, wskazując rękami na wiwatującą publiczność.
Jego sposób walki był godny podziwu, mogłabym się nauczyć od niego parę sztuczek, na przykład tego używania Mocy. Naprawdę przydatna rzecz. Cal zacięcie atakował i przedarł się już przez naprawdę sporą liczbę napastników, gdy nadeszła ostateczna walka. Na arenę wkroczył jeden z Łowców Nagród.
Okej, powtórka z rozrywki widzę. Tylko raz w moim siedemnastoletnim życiu miałam do czynienia z Łowcą Nagród i to spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych.
SYRION,
20BBY
Siedziałam w zamknięciu już chyba od dobrej godziny bez dostępu do jedzenia czy picia. Znając mnie już dawno bym zdążyła coś upolować, gdyby nie ten mały problem. No dobra, całkiem spory problem, bo lada moment tamten Łowca Nagród miał wrócić i odlecieć stąd w siną dal. Jedynym plusem tego było to, że wreszcie uwolniłabym się z tego miejsca, ale jednocześnie nie chciałam pozwolić mu, by dostał za mnie kasę. Musiałam coś z tym zrobić.
Wtedy usłyszałam znajome popiskiwanie i mechaniczne kroki.
─ Tux! ─ wyszeptałam gorączkowo na widok mojego przyjaciela i od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. ─ Przybyłeś mi na ratunek!
─ Nie ─ odezwał się niski głos, dobiegający z zacienionego miejsca. ─ Posłał mnie na pomoc.
─ Myślałam, że miałeś się już więcej nie wtrącać, Zeke.
Zeke był złomiarzem, niewiele starszym ode mnie i jedynym człowiekiem, który znał moją słodką tajemnicę o moim pochodzeniu. Po prostu musiałam się komuś wygadać, a Zeke wydawał się naprawdę porządnym gościem, dopóki nie zaczął się ze mnie nabijać i doprowadzać do szału, traktując mnie jak bym była z porcelany. Ratował mi tyłek, mimo że mówiłam mu już wiele razy, by tego nie robił, bo poradzę sobie sama. Ten nie za bardzo lubił słuchać rozkazów.
─ Co ja poradzę. Widocznie lubisz wpadać w tarapaty, żebym mógł cię znowu uratować ─ rzucił z uśmieszkiem, podchodząc do mojej klatki. W jego ręku znajdował się wytrych, którym po chwili zaczął grzebać w kłódce. ─ Masz szczęście, że nie zdążył cię zamrozić w karbonicie ─ mruknął, wskazując wzrokiem na jakiegoś kolesia, który zastygł z przerażoną miną i rozwartymi szeroko ustami. Po moich plecach przebiegł dreszcz i oblał mnie pot.
─ Mógłbyś się pospieszyć.
─ Niecierpliwa jesteś, księżniczko ─ zacmokał, gdy nagle usłyszałam charakterystyczne kliknięcie. Zrobił to.
Wpadłam mu w ramiona, obejmując jego szyję, ale ten natychmiast się odsunął, jakbyśmy zrobili to po raz pierwszy. Fakt, że ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy.
─ Później się poprzytulamy, musimy lecieć, wasza wysokość ─ wydukał nerwowo. Podniosłam Tuxa, a ten wesoło zaklekotał.
─ No popatrz, kto tu się teraz spieszy ─ rzuciłam z lekkim uśmieszkiem i oboje rzuciliśmy się do biegu. Po drodze jednak spotkaliśmy tego Łowcę Nagród.
─ Dokąd się wybierasz? Sprowadziłaś przyjaciela, co? Może za niego też jest jakaś nagroda ─ gorzko stwierdził, dobywając swojej elektropałki. Zeke natomiast wyciągnął blaster i wycelował prosto w jego głowę.
─ Zeke, czekaj! ─ zawołałam pospiesznie, a moje serce niespokojnie zatrzepotało w mojej piersi. Było jednak za późno. Wystrzał błyskawicy nadał ciszy nowe znaczenie. W mojej głowie rozległo się echo mechanicznego dźwięku, a Łowca Nagród padł martwy na ziemię. Przymknęłam na moment powieki, próbując zapomnieć o tym okropnym widoku.
─ Co chciałaś mu zrobić? Zrobił ci krzywdę, zamierzał cię sprzedać i wydać twój sekret. Co innego chciałaś mu zrobić? Pozwolić mu żyć?! ─ wydarł się na mnie, choć nie miał takiej potrzeby. Nie zrobiłam przecież nic źle, jak już to na siebie powinien teraz być wściekły, bo zabił kogoś. Pozbawił go życia. A co jeśli miał rodzinę? Nigdy nie dostanie szansy, by się z nimi pożegnać. Została mu odebrana.
Poczułam jak chłopak powoli dotyka mojego policzka, by wytrzeć moje łzy, po czym mnie przytulił.
─ To jest nasza szansa, Leni. Możemy wreszcie wyrwać się z tej dziury i zamieszkać gdzieś razem ─ wyrwał nagle, spoglądając to na mnie to na statek martwego łowcy. Cała się trzęsłam. Nie mogłam tak po prostu o tym zapomnieć. I choć ta wizja naprawdę wydawała się piękna...
─ Nie mogę ─ odparłam, spuszczając wzrok. ─ Ty leć. To było twoje marzenie. Ja tylko chciałam znowu poczuć się jak w domu, ale dopóki go nie znajdę, nie mogę opuścić tej planety.
Choć ton mojego głosu wydawał się chłodny, to jednak Zeke doskonale wiedział, że mówię całkiem szczerze i z głębi mojego serca. Tylko on ze wszystkich osób wiedział tak wiele o mnie.
─ W porządku ─ powiedział łagodnie, po czym nachylił się nad moją głową i złożył czuły pocałunek na moim czole. ─ Będę za tobą tęsknić, księżniczko.
─ Ja za tobą też, Zeke ─ wypowiedziałam w lekkim chaosie przez te wszystkie łzy. Blondyn spojrzał jeszcze na mnie, jakby próbował zapamiętać sobie ten obrazek na zawsze, po czym zniknął w środku statku.
I odleciał.
‧͙⁺˚*・༓☾
─ Teraz przydałaby mi się twoja pomoc, Leni ─ rzucił Cal, machając do mnie ręką.
Potrzebowałam jeszcze chwili, by oprzytomnieć po tamtym wspomnieniu, ale nie mogłam go zawieźć. Tylko czy byłam gotowa dla niego zabić, jak Zeke zrobił to dla mnie?
Cal nie różnił się od niego za wiele. Głównie z tego powodu tak łatwo było mi się z nim zaprzyjaźnić i zyskać do niego sympatię. Przypominał mi kogoś naprawdę bliskiego, kogo utraciłam. A przynajmniej tak myślałam.
─ Nareszcie jakaś rozgrzewka.
Jego głos rozpoznałabym wszędzie.
Nie, to nie może być prawda.
─ Zeke?!
Moje zakłopotanie najwyraźniej go zdezorientowało, przez co zdołał oberwać od Cala, który na niego niespodziewanie się rzucił z mieczem.
To ci dopiero ironia.
─ Wy się znacie?! ─ Nikt nie był jednak bardziej zakłopotany od Kestisa. Zaczął po prostu robić uniki, jakby nie wiedział po czyjej stronie stać.
Ja wciąż próbowałam sobie przetrawić w jaki sposób taki zwykły złomiarz i okazjonalnie kretyn jak Zeke został Łowcą Nagród i wylądował tutaj na arenie z nami.
─ Nie zamierzam z tobą walczyć, Leni ─ rzucił Zeke, zdejmując swój hełm, a tłum na widowni oburzył się. ─ Możecie mnie pokonać. Proszę, śmiało.
Nie miałam w planach zabijać przyjaciela i dałam to do zrozumienia również Calowi, by go zostawił. W końcu oboje schowaliśmy swoje miecze świetlne.
─ No co jest!? Walczcie, idioci! ─ krzyknął wściekle Sorc Tormo. ─ Co znaczy „nadciąga"? To Modliszka! ─ Nie chciało mi się wierzyć, ale gdy podniosłam wzrok, na arenę rzeczywiście wbił nasz ratunek. ─ Rozwalić ją!
Oboje z Calem wyrwaliśmy do biegu, ale coś mnie zatrzymało, a raczej ktoś. Spojrzałam pospiesznie w kierunku Zeke'a , który bezbronnie padł na kolana. Jego smutne spojrzenie mówiło wszystko.
─ Biegnij, księżniczko! Nie zatrzymaj się ze względu na mnie! Wreszcie mogę ci się odpłacić. Dziękuję ─ powiedział, nie powstrzymując swoich łez. Byłam w okropnym stanie. Kąciki moich ust nieznacznie się uniosły, mimowolnie akceptując kolej rzeczy.
Nagle poczułam rękę Cala na swojej, ciągnącej mnie w stronę Modliszki. Już nie było odwrotu. Dałam mu się prowadzić, bo inaczej prawdopodobnie bym tu została. Nie mogłam go tak przecież zostawić. Poświęcił się dla mnie, a ja znowu musiałam go opuścić. Widocznie to było w mojej krwi.
Wpadliśmy na pokład zziajani, a kapitan natychmiast poderwał nas z ziemi. Niedługo potem znaleźliśmy się z dala od tych całych Pomiotów Haxionu, ciesząc się, że byliśmy cali. Cal wreszcie puścił moją rękę i cofnął się jakby speszony. Wtedy przypomniałam sobie o naszym krótkim, acz pamiętnym pocałunku. Tak, to na pewno było powodem tego dziwnego zachowania. Świetnie, ja to umiem psuć relacje.
Ale jak to kiedyś Zeke ładnie ujął, jesteśmy jak gwiazdy, a gwiazdy też czasem spadają, nawet te najjaśniejsze.
‧͙⁺˚*・༓☾
─ Kurna, lepiej późno niż wcale! ─ wrzasnęłam na cały statek, który właśnie wszedł w nadświetlną.
─ Hej, Greez, jesteś tam sławny ─ rzucił prześmiewczo Cal, wchodząc luźno do kokpitu. Był podejrzanie spokojny. Albo po prostu było mu łatwiej z ukrywaniem emocji. Naprawdę powinnam się od niego sporo nauczyć. Przy okazji, gdzie jest moja obiecana lekcja „jak być Jedi"?
─ Taa, to... wredna banda, co? ─ odparł Greez, truchlejąc. Ej, on na serio wyglądał i brzmiał na zmartwionego. Może jeszcze poczucie winy się w nim obudziło? ─ Cuchną zużytym smarem, he, he. Dobrze, że zwialiście.
─ Tak, komplikacja, której mogliśmy uniknąć ─ wtrąciła Cere, rzucając aluzję do kapitana. Siedziała z boku panelu kontrolnego, przechwytując różne fale radiowe. Odwróciła się idealnie w moją stronę. ─ Ale znaleźliśmy was.
Musiałam sobie przypomnieć to wszystko, przez co musieliśmy przez nią przejść. Całe to kłamstwo... urządziła nam niezłe przedstawienie. Jak mam jej ufać, jeśli ona okłamała nas w tak ważnej kwestii?
─ Mamy kolejną komplikację. Imperium wie o holokronie ─ wycedził Cal, podnosząc głos.
─ To niedobrze ─ powiedziała znacznie ciszej Cere, spuszczając wzrok. ─ Cała misja jest teraz zagrożona. ─ I pogawędziłem sobie z Drugą Siostrą ─ dodał, zaciskając szczękę.
O, to będzie dobre.
─ Trillą.
Kobieta zmierzyła nas rozczarowanym wzrokiem, po czym się odwróciła.
─ Co wam powiedziała?
─ Powiedziała... ─ zawahał się, by zmienić ton. ─ Powiedziała, że wydałaś ją Imperium ─ rzucił oskarżycielsko. Aż Greez na moment spuścił spojrzenie ze sterów i obrócił się w naszą stronę. ─ To prawda?
─ Powie wszystko, by zaszkodzić tej misji ─ sprostowała Cere, jakby się zaklinała, że dokładnie tak zaszło.
Patrzcie, jak się wykręca.
─ To prawda?!
─ Uuuu ─ bąknęłam pod nosem, przygryzając policzki od wewnątrz. Ton, jakim przed chwilą posłużył się Cal nawet mnie zdziwił. Nie spodziewałam się go takiego. Zapadła cisza, tak długa i pełna napięcia, że aż przeszły mnie ciarki.
─ Była moją uczennicą ─ odparła spokojnym głosem, choć jej mocno rozszerzone gałki oczne mówiły co innego. ─ Przed Czystką.
─ Mieliśmy prawo wiedzieć! ─ uniósł się gwałtownie z rozczarowaniem w oczach.
─ Przyszła szyfrowana wiadomość z Kashyyyka ─ oznajmił pilot, dając nam chwilę wytchnienia i wymówkę, by zmienić temat rozmowy.
─ Idealne wyczucie czasu, Greez. Choć, Cal, wyluzuj trochę ─ zaproponowałam, muskając jego ramię, gdy chłopak nagle wyrwał do przodu, prychając pod nosem poirytowany. ─ Hej! ─ Pobiegłam za nim. Rudzielec przyłożył swoją rękę do holostołu, próbując odebrać sygnał.
─ Mari!
─ Cal, Leni... znaleźliśmy Tarffula i chce się z wami spotkać. To nie wszystko... ─ oznajmiła tajemniczo, po czym kontynuowała: ─ Imperium wyparło nas z rafinerii. Saw wycofał się z planety. Część z nas dołączyła do Wookieech w lasach. Bądźcie ostrożni.
─ Ty też.
Rozłączyła się, a Cal nerwowo odszedł ze stołu, napotykając na swojej drodze Cere. Nawet BD zauważyła, że atmosfera nadal nie opadała i kręcił się niespokojnie na plecach chłopaka.
─ Później.
─ Później ─ zgodził się. ─ Mamy trop.
─ Dobra, jest dobrze. Wszystko będzie dobrze. ─ Usłyszałam zapewniający siebie samego głos Greeza, który już udawał się do kokpitu, zostawiając nas z tym bałaganem. Musiałam pogadać i wszystko wyjaśnić z Calem. Oby nie było za późno.
Czekało nas jeszcze parę godzin podróży, więc nie zamierzałam marnować więcej czasu i po prostu udałam się do kajuty Kestisa. Zatrzymałam się przed pancernymi drzwiami, którymi jeszcze niecałą minutę temu trzasnął niemiłosiernie głośno, dając wszystkim jasno do zrozumienia, że woli zostać sam. Ja jednakże miałam na ten temat odmienne zdanie.
Zanim zdążyłam się wycofać jak ostatni tchórz, zapukałam parę razy, czekając na jakikolwiek odzew. Po długiej ciszy ponowiłam tę czynność i wtedy moja dłoń zamiast spotkać chłodnego metalu natrafiła na jego tors.
─ Możemy pogadać? ─ spytałam, zabierając speszona rękę, a ten tylko westchnął ponuro.
─ Cere cię do tego namówiła? ─ mruknął, kiwając głową. Widziałam po jego minie, że był gotowy na rozmowę.
─ Szalony koncept, ale spróbuj być milszy dla innych?
W zasadzie, sama nie wiedziałam, czemu to powiedziałam. Przecież Cere również mnie zdradziła i okłamała. Byłam na nią wściekła, ale jednocześnie wiem, że sama przed nią utrzymywałam sekret dotyczący tej samej osoby. Niegdyś jej Padawanki, z którą była bliżej ode mnie, a za przyjaciół jestem w stanie nawet skoczyć w przepaść i postrącać parę kozłów z góry.
─ Naprawdę się staram... ─ odparł smutno, po czym wpuścił mnie do środka gestem ręki. Drzwi za mną zostały zamknięte. W pomieszczeniu atmosfera pomiędzy nami zdawała się robić coraz gęstsza. Czułam na sobie spojrzenie Cala, gdy nagle podłoga wydała mi się bardzo ciekawa. Zrezygnowany chłopak usiadł na łóżku, wzdychając ciężko. ─ Wiesz, co? Czasem naprawdę trudno cię rozgryźć.
Przejechałam językiem po wnętrzu policzka.
─ Wiem, że nie wyjawiam o sobie za dużo, ale... tak jest lepiej. Moja przeszłość... mnie nie określa, tylko to, kim jestem w tej chwili ─ odpowiedziałam zdecydowanie. Aż sama się zaskoczyłam, że było mnie stać na tak mądre słowa.
─ A propos teraz... może powinniśmy porozmawiać o tym, co się wydarzyło zanim weszliśmy na arenę?
Nie podoba mi się, gdzie z tym zmierza.
─ Ale o czym ty mówisz? ─ Najbezpieczniej było udawać, że o tym zapomniałam. ─ Przecież nic się takiego nie wydarzyło... ja... ─ zaczęłam już powoli się mącić we własnych myślach, cofając się aż napotkałam drzwi. Cal z niewiadomych przyczyn wstał z łóżka i wykonał parę kroków w moją stronę jakby w zwolnionym tempie, w przeciwieństwie do mojego serca, które najwyraźniej pragnęło mi się wyrwać z piersi.
─ Wiesz doskonale o czym mówię, Leni ─ wyszeptał, a z każdym słowem znajdował się coraz bliżej.
O mamuniu. On jest coraz bliżej, co robić? Chyba na moment zapomniałam jak się oddycha. Okej, w porządku. Policzę do trzech i wezmę głęboki oddech i wtedy się zobaczy.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Spanikowałam. Chwyciłam za klamkę i wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o nie plecami, upewniając się, że Cal nagle nie wyjdzie.
Jestem tchórzem.
Poprawiłam się, gdy na korytarz wkroczył Greez.
─ Młody w środku? Mam do niego sprawę ─ rzucił pilot, zerkając to na mnie to na drzwi, od których się odsunęłam, robiąc mu miejsce. ─ Wyglądasz nieswojo. Między wami wszystko okej?
Prychnęłam nerwowo, zaciskając palce we włosach.
─ Dlaczego miałoby nie być? Ja i Cal? Pff! Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Dlaczego między nami miałoby być coś więcej? ─ pytałam, cała się trzęsąc.
─ Ja tego nie powiedziałem ─ wydukał Greez, kręcąc głową. Dopiero po chwili zorientowałam się, jakie ja głupstwo palnęłam. Zatkałam usta dłonią, wydając z siebie cichy jęk. ─ Mamy jeszcze trochę czasu do lądowania. Myślałem, że przydałby ci się odpoczynek.
Dobra, pomyliłam się co do niego. Greez Dritus należał zdecydowanie do troskliwych przyjaciół. Zbyt pochopnie oceniłam jego charakter. Możliwe, że należały mu się nawet przeprosiny z mojej strony, ale w tej jakże niezręcznej sytuacji, w której się znaleźliśmy, było łatwiej zostawić go w ciszy i umrzeć z zażenowania w innym pokoju.
Zniknęłam za drzwiami w swojej kajucie, identycznej jak tej Kestisa, więc logiczne było, że zaczęłam odtwarzać wydarzenia, które miały przed chwilą miejsce. Czułam to dziwne łaskotanie w podbrzuszu i oblał mnie zimny pot. Czy to było możliwe? Czyżbym była... zakochana?
Położyłam się w końcu na łóżku, starając się jak najszybciej zasnąć, by choć na moment móc się uwolnić od tych wszystkich emocji. Może tam czekał na mnie błogi spokój. Może wreszcie byłabym szczęśliwa.
ミ☆
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro