4 | sabotage.
MODLISZKA, GDZIEŚ W NADPRZESTRZENI,
14BBY
─ Jestem naprawdę dumna. Z was oboje ─ przywitała nas ciepłym uśmiechem Cere.
Popatrzałam się niepoważnie na kobietę i zamrugałam kilka razy, upewniając się, że to nie żadna symulacja. Weszliśmy z powrotem do kokpitu, rozsiadając się wygodnie w fotelach jak we własnym domu. W końcu tak tu już zdążyłam się poczuć.
─ Tak, dobra robota, dzieciaki. Tylko pamiętajcie, nie wymachujcie teraz tymi waszymi zabawkami, zwłaszcza gdy znajdujemy się w nadprzestrzeni ─ mruknął nadąsany Greez. Mogłam jednak wyczuć po jego tonie głosu, że również był dumny. ─ Powiedzcie chociaż, że ta wizyta miała sens.
─ Znaleźliśmy grobowiec mędrca Zeffo. Na pewno używali Mocy.
─ Tajemnicza, zaginiona wielka cywilizacja władających Mocą ─ odezwała się Cere, a jej oczy aż się świeciły. ─ Nic dziwnego, że Cordova dostał takiej obsesji. Macie coś jeszcze?
─ Przed zniknięciem Zeffo udali się na planetę Kashyyyk ─ odparł. ─ Cordova znał się z wodzem Wookieech, Tarffulem. Może go znajdziemy?
─ Kashyyyk... y... wiesz, tam jest naprawdę źle. Imperium mocno przycisnęło biednych Wookieech.
─ I właśnie z tego powodu powinniśmy im pomóc, prawda, Cal?
─ Tak. Szykujmy się do walki ─ powiedział z determinacją, po czym wstał z fotela i stuknął pięścią ramię szaroskórego i zniknął w głębi statku. Oczywiście ruszyłam za nim. Cere siedziała niewyraźnie na pomarańczowej kanapie z przybitą miną. Coś ewidentnie chodziło jej po głowie.
Ja przeszłam dalej do kuchni, by nalać sobie szklankę wody.
─ Widzę, że pasuje wam to życie. Po akcji z maszyną kroczącą jesteście pewniejsi. No, jak tam? Trzymacie się?
─ Znaczy, z Mocą?
Ja tam nadal nad tym pracuję.
─ Tak jest, z Mocą. Mówiłeś, że czasem... przytłacza.
─ Jaki widać, jeszcze żyję. Nie chcę o tym gadać.
─ No cóż... rozumiem. I to doskonale.
─ Czemu przestałaś używać Mocy?
─ Gdy ruszyła Czystka i... gdy klony zaczęły zabijać, ukryłam się z padawanką i kilkoma adeptkami. Ale... to nic nie dało. Patrol imperialny już prawie odkrył naszą kryjówkę, więc... Chciałam odciągnąć go od mojej padawanki, Trilli. Została tam z najmłodszymi. A mnie złapali. No i... torturowali.
Odwróciłam wzrok. To, co jej się przytrafiło nie mogło się nawet równać temu, co przydarzyło się mi.
─ Chcieli wiedzieć wszystko o innych i... ilu zostało, ale najwięcej chcieli wiedzieć o... Cordovie. Gdzie go szukać.
─ Ale uciekłaś.
─ Tak. Podczas buntu w więzieniu. Była okazja, więc ją wykorzystałam. Prawie mnie złamali. I nie jestem taka, jak kiedyś.
─ Ta padawanka... przeżyła to? ─ zapytałam nieśmiało, biorąc kolejny łyk wody.
Minęło parę długich sekund, nim odważyła się odpowiedzieć, jakby hamowała ją ta przeszłość. Cóż mogę powiedzieć ─ doskonale ją rozumiałam.
─ Nie. ─ Wstała z kanapy, a mój wzrok za nią wędrował. ─ Dlatego nie możemy zawieść. Pozwolić, by poświęcenie naszych najbliższych... poszło na nic.
─ Dobra. Czyli teraz na Kashyyyk ─ zadecydował Cal, na co Greez natychmiast chwycił za stery.
─ Robi się.
^*ੈ✩‧₊˚
Planeta Kashyyyk wyglądała, jakby była w opałach. Z każdej strony otaczały nas statki Imperium. To nie wygląda dobrze.
─ Powiedz, że nie będziemy się przebijać ─ odezwał się Cal, badając sytuację przez przednią szybę.
─ Och, tylko w ostateczności ─ odparła od razu Cere, której powagą sytuacji chyba wcale tak nie ruszała. ─ Ustawiłam transponder tak, by nadawał imperialne sygnały. Hej, Greez?
─ Tak? ─ Zmrużył jedno oko.
─ Kontrolujmy sygnaturę energetyczną i się nie wychylajmy ─ poleciła, a Kapitan kiwnął zgodnie głową.
─ Jak na Bracce. Bez spiny ─ powiedział Greez, a chwilkę potem usłyszałam plask. Właśnie walnął Cala w rękę, bo ten chyba chciał wcisnąć jakiś guzik. Ach, ten mały zniecierpliwiony Jedi. Już mu się paluchy pchają nie tam gdzie trzeba. ─ Nie potrzeba mi dodatkowych rąk. Po prostu skup się na skanerze, dobrze? Poza tym, damy mają pierwszeństwo ─ spojrzał w moją stronę, a ja mimowolnie otworzyłam usta ze zdziwienia.
Kapitan Greez i dżentelmeństwo. To dopiero prawdziwy cud.
─ Racja ─ bąknął Cal, spoglądając na mnie, jakby doprawdy dopiero teraz zauważył, że należę do żeńskiej płci. Ależ spostrzegawczy.
Podeszłam do jego fotela, opierając na nim swoje ramię i zerknęłam na skanery.
─ Chyba skupili się na czymś na powierzchni. Droga wolna ─ stwierdziłam z uśmieszkiem.
Kapitan prawie od razu zareagował i zniżył lot, przez co na sekundę straciłam równowagę i poleciałam na Cala. Ale tylko dosłownie. Znaczy fizycznie. Nie... nie o to mi chodziło. Zresztą... nie ważne.
─ Kiepsko to wygląda ─ odezwał się wreszcie Kestis, gdy już się zdołałam ogarnąć i stanąć porządnie na moich nogach. Spojrzałam na lasy w dole. To było istne piekło.
─ Imperium niszczy Kashyyyk dla jego zasobów naturalnych ─ wtrąciła Cere. ─ Wookiech zniewolono... lub przesiedlono.
Nagle przed nami pojawiły się dwa statki, najwyraźniej ścigające się ze sobą, bo jeden ostrzeliwał drugi, ale równie szybko odleciały. Mieliśmy szczęście.
─ Mało brakowało, młody! ─ zawołał niezadowolony Greez, zwracając się do rudowłosego. ─ Nie miałeś przypadkiem pilnować monitorów?
Obruszył się tylko.
─ Tak to jest jak powierza się ważne zadanie płci męskiej ─ sarknęłam, na co dostałam lekkiego kuksańca od Cala. Tak się bawimy?
─ Ty nie jesteś lepsza. Miałaś mi pomóc, mądralo ─ odburknął prześmiewczym tonem.
Czułam, jak atmosfera się zagęszcza. Moje ciało oblała dziwna fala gorąca. Duszno tu jest.
─ Skończyliście już? ─ spytał obruszony Greez, niczym mediator pomiędzy skłóconymi kochankami. ─ Zbliżają się maszyny kroczące, a ten cały Tarfful może być wszędzie. Nawet w piachu. My też tak skończymy, jeśli wplączemy się w tę walkę tam na dole. ─ Splótł ramiona na piersi.
─ Nie mamy innego wyjścia, a oni...
─ Zginą bez naszej pomocy ─ dokończyłam za niego, powściągając swoją rację i zgodziłam się z tym wszystkim. ─ Jesteśmy ich najlepszą nadzieją. Jeśli nie jedyną.
─ Więc jaki macie plan, mądrale?
Odpowiedź była dziecinnie prosta.
─ Sabotaż ─ odezwaliśmy się w tym samym czasie, spoglądając na siebie chwilę później.
─ Znam maszyny kroczące z Brakki. ─ Cal wyskoczył z fotela i skierował się do metalowych zatrzaśniętych drzwi. Jak z automatu podążyłam za nim. ─ Możemy przechwycić jedną.
─ Ha! ─ prychnął Greez. ─ Patrzcie na niego, Wojny Klonów mu się przypomniały!
─ Kapitanie, podleć do tych maszyn ─ rozkazała Cere, również wstając. Zaśmiał się, ale zaraz potem dotarły do niego jej słowa.
─ Czekaj, co? ─ Greez brzmiał na zdezorientowanego. A to z niego tchórz.
─ Słuchaj... ─ też polazła za Calem, jakby się o niego martwiła w sposób, w który chyba ja nigdy nie zrozumiem. ─ Te maszyny transportują żołnierzy, więc jak dostaniecie się do środka... bądźcie ostrożni. ─ Spojrzała na nas oboje łagodnie.
Nie wiedziałam, co zrobić w tej sytuacji. Nikt nigdy wcześniej się o mnie nie martwił. Nawet rodzice.
Junda otworzyła drzwi jakimś zaworem, a mocny wiatr wdarł się do środka, rozwiewając moje ciemne włosy, sięgające do ramion.
─ Greez "Stalowe Nerwy" da wam mały pokaz...
─ Hej, mam prośbę ─ wyrwała jeszcze, kładąc delikatnie dłoń na moim ramieniu. Wbijała we mnie swój zmartwiony wzrok, jakby była moją matką. Może rzeczywiście była zżyta z moim bratem. ─ Nie daj się zabić.
Skinęłam jedynie głową, a usta zacisnęłam w cienką linię. Po chwili ustawiliśmy się tyłem do przestrzeni za drzwiami, rozkładając ręce na boki. Pęd wiatru jeszcze przez chwilę utrzymywał mnie na górze, ale w końcu odpuścił i polecieliśmy w dół.
Spadliśmy do zimnej wody. Wynurzyłam się prawie od razu, czując na sobie ciężar od mokrych ubrań. Wyplułam trochę cieczy z ust i natychmiast zaczęłam wodzić wzrokiem po okolicy, szukając Cala. Dopiero po chwili zorientowałam się, że "Pan Marchewka" znajduje się już dobre kilka metrów przede mną i nie ukrywa swojej zawziętości.
─ Ruszasz się, jak mucha w smole ─ zaśmiał się, a ja zaczęłam go doganiać. Jego niedoczekanie.
─ Już ja ci pokażę, panie marchewko! ─ wrzasnęłam, nabierając prędkości. Pływanie nie było mi obce. W końcu przez całe życie doskonaliłam się w przetrwaniu w niemal każdych warunkach.
Cal nie dawał za wygraną i nie odpuszczał aż do samego końca.
─ Kiedyś nastanie taki dzień, Kestis i wyprzedzi cię dziewczyna ─ parsknęłam pewnym siebie głosem.
Dopłynęliśmy do zanurzonych nóg AT-AT, łapiąc się zwisających pnączy i wspinając umiejętnie. Wleźliśmy na samą górę, a wtedy czyjeś działko laserowe strąciło szturmowca, który zdążył tylko dziko wrzasnąć przed śmiercią.
Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że los może jednak nam sprzyja, po czym weszłam włazem do środka, zeskakując na ugięte nogi. Potem dostaliśmy się przez szczelinę do ciemnego tunelu oświetlonego jedynie czerwonym światłem. Okej, to coraz bardziej mi się podobało, a chyba nie powinno, co nie? To przecież niebezpieczne, w każdej chwili możemy zginąć, prawda? To czemu to życie na krawędzi sprawia, że pragnę tego więcej? Jakbym dopiero teraz czuła, że żyję. To niezwykle satysfakcjonujące i zarazem wyzwalające uczucie.
─ Pani pozwoli ─ rzucił łagodnie, sięgając ręką do otwarcia kolejnego włazu. Tym razem prowadził do małej kabiny z trzema szturmowcami w środku. Gadali ze sobą luźno na temat poległych pobratymców. Szybko wywnioskowałam, że nie za bardzo za sobą przepadają i dbają jedynie o swoją dupę. Wspaniałych wartości uczą w tej Imperialnej Akademii.
─ A teraz pan pozwoli.
Rzuciłam mu uśmieszek i w sekundę dobyłam swojego miecza świetlnego, który rozświetlił na niebiesko niską kabinę. Pomyślałam, że więcej nie będzie tak idealnych warunków do mojego szybkiego przeszkolenia w używaniu miecza, jak teraz. Wymachiwałam zwinnie nadgarstkiem w tę i we wte, pozbywając się naszych wrogów. Nie wahałam się ani przez chwilę. Sama nawet byłam pod wrażeniem samej siebie. Cal niewzruszony otworzył przejście prowadzące dalej, wgłąb maszyny, przez które przeszłam zaraz po nim.
Ostatnią dwójką szturmowców, siedzących przy sterach tej wielkiej maszyny zajął się BD, wskakując pomiędzy nich, wprowadzając zamieszanie. Kestis wykorzystał to i zderzył ze sobą ich ciężkie hełmy, pozbawiając przytomności. To dopiero początek naszej misji tutaj, a już czuję ekscytację i adrenalinę krążącą w moich żyłach, niczym najszybszy w całej galaktyce ścigacz.
Wskoczyłam na fotel po prawej, a on na ten po lewej. BD-1 uciszył skutecznie hologram przywódcy szturmowców, który chciał wiedzieć, co się dzieje, miażdżąc sprzęt swoją drobną nóżką. Rozejrzałam się szybko po konsolecie, a Cal już zaczął coś wciskać.
─ Do dzieła ─ rzucił rudowłosy z szerokim uśmiechem i pewnym błyskiem w oku.
Moim zadaniem było ogarnianie działek. Cela miałam całkiem niezłego, więc obyło się bez narzekań. Cal zajął się sterami, a ja pozbywałam się z drogi wszelakich przeszkód. Wreszcie udało mi się zestrzelić inną maszynę kroczącą, gdy nasza ruszyła przed siebie, w stronę lądu. Zabawa była przednia.
Szturmowców trochę ubywało, choć nadlatujących pocisków nie było widać końca. Nagle z boku, tuż przed szybą pojawiła się tajemnicza postać w pelerynie. Spod kaptura wyłoniła się męska twarz. Zastukał blasterem w szkło.
─ Hej! Kim jesteście? ─ Niski, chropowaty głos przedarł się przez huki pobliskich wystrzałów.
─ Kimś, kto skołował wam AT-AT ─ odpowiedział zuchwale Cal. ─ A ty kim?
─ Kimś, kto robi Imperium na złość ─ odparł pewnie, a ja delikatnie uniosłam kąciki ust. No i takiego nastawienia nam właśnie potrzeba. Już go polubiłam. ─ Nacieramy na imperialne lądowisko, nie pogardzimy wsparciem.
─ No to idealnie się złożyło ─ Uśmiechnęłam się tylko, a tajemniczy mężczyzna zniknął.
Westchnęłam rozmarzona, bo szczerze? Zawsze pociągało mnie takie partyzanckie życie. Było zdecydowanie lepsze niż bycie poszukiwaną przez Imperium księżniczką o potencjalnym zagrożeniu przez powiązania z jakąś mistyczną Moc. Już nawet wyobraziłam sobie, jakbym wyglądała u boku tego nowo poznanego partyzanta, wspomagając go w misjach. Poczułam jednak nagle kłujące uczucie w sercu i pełne żalu spojrzenie Cala.
Poczułam wyrzuty sumienia o tej chwilowej zdradzie. Zresztą... nawet się długo nie znaliśmy. Czy będzie mi za czym tęsknić?
Wreszcie dostaliśmy się do bazy przypominającej miejsce spokojnego lądowania, ale oczywiście ten względny spokój zakłóciła niewielka armia szturmowców, ostrzeliwując nas. Radziłam sobie całkiem nieźle, bo nawet Cal poklepał mnie dumnie w ramię, na co mimowolnie poczułam w sobie rozsadzające ciepło. Miło tak dla odmiany poczuć prawdziwe wsparcie. Naprawdę nie wiem, co ja sobie myślałam, gdy w myślach obmyślałam już zdradę. Wystarczy jedno ciepłe spojrzenie tego chłopaka i od razu zaprzestaje się chcieć uciekać od niego. Wręcz odwrotnie. Powoduje, że pragnę tam już zawsze wracać.
Otrząsnęłam się szybko z tych zawiłych myśli, bo nie czas i miejsce na to, i zajęłam się dalszym strzelaniem do celów. W powietrzu przed nami zawisł obcy statek, próbujący zestrzelić nas z nieco większą skutecznością niż ci na ziemi, a ja wycelowałam i zaczęłam ładować w niego cięższą amunicję. Najpierw skrzydła, potem ewentualnie silniki, bo trochę za bardzo się ruszał, żeby trafić do celu. Po kilkunastu sekundach zajął się ogniem.
I jak na złość poleciał prosto na nas. Mój tępy wrzask został zagłuszony tym głośnym hukiem, a maszyna runęła na ziemię z naszą trójką w środku. Stłuczona szyba na szczęście nie była zagrożeniem dla naszych twarzy. Szarpało nami, aż wyleciałam ze swojego fotela prosto na stękającego z bólu Cala, przygniatając go. Potem role się odwróciły, bo polecieliśmy w drugą stronę. Moje żebra oberwały i to mocno.
Zatrzęsło jeszcze mocniej, a przód AT-AT zarył w ziemi, gdy nas wyrzuciło na tył kabiny. Roztrzaskałam sobie kilka kości i obiłam prawe biodro. Oprócz tego uderzyłam się w głowę, jęcząc głośno.
Rozejrzałam się w celu sprawdzenia stanu mojego towarzysza, a on zrobił dokładnie to samo, posyłając mi pocieszający uśmiech, że jest cały. Westchnęłam głośno i wstałam na nogi. Nie było wcale tak źle. Jeszcze potrafiłam złapać równowagę. Podeszłam więc do Kestisa i wyciągnęłam w jego stronę ramię, na które się wspiął.
─ Jak upadać to tylko razem, co? ─ zaśmiałam się. Nie wiem, skąd się wziął u mnie ten dobry humor w tak kryzysowej sytuacji, ale jakoś trzeba sobie radzić, by rozluźnić atmosferę. To w końcu nie jest koniec naszej roboty. Przylecieliśmy tu pomóc i samemu dowiedzieć się więcej.
Uśmiech Cala sprawiał, że jeszcze nie chciałam stchórzyć.
─ Prawda. Podobno ból rozkłada się wtedy pół na pół ─ zawtórował mi.
A więc kolegę również dopada poczucie humoru w takich warunkach. Dobrze wiedzieć, że dzielimy takie wspólne cechy.
Wkrótce udało nam się otworzyć górny właz zaraz po dotarciu do niego, a następnie wyskoczyć na zewnątrz, by podziwiać masę szkód, jakie odniosło to miejsce. Przeszliśmy kilka kroków ramię w ramię, po czym podszedł do nas ten tajemniczy partyzant z wcześniejszej akcji. Miał ciemną karnację i dziwny strój, składający się na długi płaszcz. Jego głowę odznaczała łysina, a na twarzy miał równiutki zarost.
─ Zniszczyliście całkiem dobrą maszynę ─ westchnął niepocieszony, opierając dłonie na biodrach. ─ Macie jakieś imiona?
─ Cal Kestis ─ odezwał się pierwszy rudzielec. ─ A to jest Leni Silcre. ─ Wskazał na mnie kciukiem. Skinęłam delikatnie głową z miłym uśmiechem.
─ Saw Gerrera. Co robicie na Kashyyyk? ─ Zaczął iść, więc podążyliśmy za nim.
─ Szukamy kogoś. A ty?
Minęliśmy jakąś młodą kobietę, za pewne partyzantkę, a dalej było ich jeszcze więcej. Uniosłam brwi na widok całej tej kawalerii.
─ Przybyliśmy na Kashyyyk, żeby przeszkodzić w dostawach dla Imperium.
I znowu się rozmarzyłam. Może mogłabym być jedną z tych ślicznych partyzantek.
─ Hej! ─ zawołał Kestis, machając w górę, gdzie znajdowała się lądująca Modliszka. Nawet stęskniłam się za naszą ekipą.
─ Więc kogo tu szukacie? ─ podpytał nas.
─ Wodza Wookieech, Tarffula ─ odparł Cal, podczas gdy ja rozglądałam się z zainteresowaniem na boki. Niech mnie oczy mylą, tam stał prawdziwy Wookiee! Odznaczał się nieludzkim wzrostem i gęstym, błyszczącym futrem.
─ Tarfful jest nie do znalezienia ─ stwierdził gorzko. Nie ma to jak optymistyczne podejście do sprawy. ─ Nie bez powodu Imperium szuka go tak długo.
No tak, ale myślałam, że dla nas zrobi wyjątek i sam się odnajdzie.
─ Jest bojownikiem?
─ Jest największym z nich. Symbolem oporu Wookieech. Atakuje Imperium z Krainy Cieni ─ oznajmił dumnie.
W końcu do naszej trójki, a raczej czwórki, licząc BD-1, dołączyli Cere i Greez, którzy wylądowali Modliszką bardzo blisko. Gdy Saw nas zostawił, kobieta spojrzała na nas, jak na swoje zguby.
─ Bądźcie ostrożni ─ rzuciła przyciszonym tonem. ─ Dobrze, że chcecie pomóc partyzantom, ale...
─ Ale co? ─ wyrwałam z niecierpliwością.
─ Nie bez powodu Saw wybrał Kashyyyk ─ odparła Cere tajemniczo. Coś mi tu śmierdzi. ─ Jego priorytety mogą się różnić od naszych. Miejcie to na uwadze, dobrze?
Oboje kiwnęliśmy głowami.
Być może jestem zbyt ufna, zbyt naiwna, ze względu na swój wiek i małe doświadczenie, ale dobrze wiem, kiedy nie należy ufać za bardzo.
^*ੈ✩‧₊˚
Zaczepiłam przypadkiem Cala w ramię, gdy próbowaliśmy przedrzeć się przez rafinerię. Rude, lekko zmierzwione włosy falowały na wietrze, wprowadzając mnie w klimacik. Tu było tak duszne i wilgotne powietrze, że ciężko mi było logicznie myśleć.
─ Coś chciałaś, Leni? ─ spytał, a w jego zielonych oczach odzwierciedlała się jego niespokojna dusza zbuntowanego Jedi. Tyle jeszcze przed nami nieodkrytych ścieżek.
Chrząknęłam delikatnie, przeczyszczając gardło, bo jakoś tak nagle mi trochę zaschło. O ironio.
─ Lepiej uważaj, bo lecę na ciebie ─ rzuciłam pewnym głosem, czując jak cała się czerwienię.
Brawo, Silcre. Odwrócona psychologia. Tego sposobu dogadywania się nauczyli mnie akurat rodzice. Jest mało prawdopodobne, że rozmówca to załapie, bo to zależy od jego poziomu inteligencji, ale przecież nie wątpię, że Calowi nie brakuje rozumu.
Kestis zaśmiał się krótko w odpowiedzi. Postąpił tak, jak przewidziałam.
Ruszyliśmy dalej. BD przeciążył system poruszający zawieszoną liną, po której najpierw zjechał Cal, a gdy zostałam sama po tej stronie, przełknęłam głośno ślinę i wzdrygnęłam się na samą myśl o przekroczeniu przepaści na samej linie. Sama się zaskoczyłam, że taki pierwotny lęk, jak lęk wysokości odezwał się w najmniej oczekiwanym momencie. Droid zapiszczał po swojemu i znów wskoczył na sznur. Jego towarzystwo dodało mi otuchy i razem z nim zjechałam na drugą stronę, prawie wpadając na chłopaka. Ten złapał mnie w pasie, przyciągając do siebie blisko.
─ Dzięki ─ wydusiłam z siebie, wpatrując się w niego z podziwem.
No, i tyle by było z naszego intymnego momentu, bo trzeba było ruszać dalej. Polecieliśmy przed siebie, przecinając rury i grube liany. Kolejną przeszkodą były ściany, po których trzeba było przebiec, by wskoczyć na coraz wyższe platformy, lecz dopiero kolejne przehuśtanie się na lianie sprawiło, że znów zamarłam. Lecz tym razem sama wzięłam się w garść i pokazałam Kestisowi, że nie zawsze trzęsę portkami. Potrafię być odważna. Chwyciłam się liany mocno i odepchnęłam od platformy. Drzewa zaczęły się oddalać i przybliżać. Świat wokół wydawał się być piękniejszy.
Następnie przebiegliśmy po kolejnych ścianach i na koniec chwyciłam się drabinki, gdzie na szczycie czekali już na nas partyzanci.
─ Rafineria żywicy Imperium na wprost ─ Saw podał Calowi lornetkę, a ten użył jej, pytając.
─ Po co Imperium potrzebuje tyle żywicy?
─ Po nic dobrego. Robią z niej groźną substancję i chcą szybko zwiększyć jej produkcję ─ stwierdził ponuro.
─ Zatrzymajmy ich ─ zadecydował chłopak, spoglądając na Gerrerę.
─ Taki jest plan.
BD-1 wyświetlił mapę całej placówki na hologramie, a Saw omówił plan dla poszczególnych grup. Po chwili wystrzelił metalową linką, zaczepiając gdzieś wysoko.
─ Uważaj tam na siebie ─ rzucił w stronę Kestisa, kiwając głową. ─ Ty również, Leni.
I zniknął. Widocznie na tym polegał jego wielki plan, na rozdzieleniu się, a ja musiałam po prostu mu zaufać.
^*ੈ✩‧₊˚
To co do tej pory przeżyliśmy to było nic w porównaniu z tym, co na nas czekało. Musieliśmy przedrzeć się przez armię szturmowców, napotkaliśmy również szturmowca w czarnej lśniącej zbroi. To ci dopiero. W ręku dzierżył elektryczną pałkę, którą dostałam w plecy, a prąd przeszedł moje ciało na wskroś. Uderzyłam nim o ścianę, a Kestis dokończył walkę, po czym Saw gdzieś z góry odblokował nam przejście w postaci małej szczeliny. Na szczęście nasza dwójka nie miała problemu z takimi przeszkodami.
Nasi kolejni przeciwnicy posiadali miotacze ognia, a ja wywijałam zwinnie ciałem, by nie zostać poparzona. Zabijali nadlatujące żuki, które wybuchały w powietrzu, tworząc spektakularne przedstawienie.
Po przedostaniu się do skrótu, który odblokował nam BD, wspięliśmy się po metalowych drutach, a Cal zatrzymał mocą kręcący się wentylator. Wreszcie wyłoniliśmy się z ciemnych tuneli i ujrzeliśmy kojącą dla naszych oczu zieleń.
Można by śmiało stwierdzić, że już gorszego nas nie może spotkać, ale... nigdy nie mów nigdy.
Wreszcie mój miecz na coś się przydał, gdy dzięki kilku wymachom odbiłam pociski blasterów, a te zraniły szturmowców. Cal obok używał z początku tej samej strategii, ale że jako był bardziej doświadczony w używaniu miecza świetlnego, podchodził bliżej, by rozprawić się z nimi własnoręcznie. Znacznie to przyspieszyło naszą potyczkę z nimi i mogliśmy iść dalej.
Przeszliśmy przez drzwi, które otworzył, a tam były te biedne Wookiee w zamknięciu, wołające do nas o pomoc. Podeszłam do panelu i rozpoczęłam plan "wolność", ale zanim kliknęłam kolejny guzik, coś załapało mnie za kołnierz kurtki i rzuciło mną o ziemię tak, że przeturlałam się parę metrów dalej. Poczułam ból w żebrach i w przetartym kolanie.
─ Odwiedziny niedozwolone. ─ Usłyszałam mechaniczny pogardliwy głos droida strażniczego, który wkurwiał jak nikt inny. Poczekałam aż chłopak go wykończy, ale nie szło mu to najlepiej.
Ruszyłam mu więc z odsieczą, rzucając mu swój miecz, a on przepołowił droida bez wahania. Cal zwrócił mi miecz, gdy było po sprawie i powróciliśmy do konsolety. Mechaniczny dźwięk oznaczał, że cele zostały otwarte, a po chwili na korytarzu zjawiło się kilkanaście Wookieech. Ich charakterystyczne ryki oznaczały w tym przypadku szczęście. Jeden z nich nawet uścisnął mnie z całej siły i podniósł do góry, obracając się wokół osi. Nawet miło, że zostałam doceniona.
─ Udało nam się ─ powiedziałam z uśmiechem, gdy Wookiee otworzyły wyjście i naszym oczom ukazali się partyzanci. ─ Już prawie koniec.
─ Kto chce walczyć z Imperium? ─ krzyknęła jedna z partyzantek, a odpowiedziały jej donośne ryki. ─ Dobra, pomóżmy Wookieem w walce. Świetnie, Jedi ─ zwróciła się jeszcze do nas i odeszła.
Mimowolnie poczułam zawstydzenie. Ja? Jedi?
─ No już, Leni. Wszystko okej? ─ spytał, kładąc rękę na moim ramieniu.
Kiwnęłam głową, zaciskając usta w cienką linię. Może i byłam cholernie obolała, ale wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.
─ Do dzieła.
^*ੈ✩‧₊˚
Gdy rozprawiliśmy się z niewielkim oddziałem szturmowców na jednym piętrze, to na kolejnym nie było łatwiej. I kolejny droid strażniczy. To była prawdziwa akcja do kwadratu. Jakby ktoś nam zestawił wszystkie poprzednie potyczki w jedną potężną, ostateczną bitwę. To czy w niej przeżyjemy... zależy od naszej wytrwałości. Jak w zegarku pojawiali się szturmowcy z blasterami, potem z miotaczami ognia i pałkami elektrycznymi, droid strażniczy, i jakby tego jeszcze było za mało, skądś przyleciał statek i postawił na nogi AT-ST.
Ogień. Wszędzie był ogień od walk. Nie potrafiłam zlokalizować Cala, choć doskonale słyszałam jego miecz świetlny i czułam w Mocy, że jeszcze mnie nie opuścił. Maszyna krocząca stanowiła dla mnie największe wyzwanie, dlatego nie można było jej olewać już od samego początku. Cały czas wyrzucała z siebie bomby i rakiety, utrudniając mi skupienie się na konkretnym przeciwniku. Kestis chyba w końcu powalił tego cholernego droida strażniczego, a ja poczułam kolejny przeszywający ból, tym razem w prawej kostce. Upadłam na ziemię, nie czując się najlepiej. Jak przez mgłę zauważyłam, jak Cal przybył z odsieczą z jakąś jeszcze tajemniczą postacią, lecz nie udało mi się jej do końca zidentyfikować, gdyż kolejny wybuch blisko mojej głowy, sprawił, że straciłam przytomność.
^*ੈ✩‧₊˚
Przebudził mnie donośny głos Sawa Gerrery. Otworzyłam szeroko oczy, rozglądając się po tłumie partyzantów i szczęśliwych Wookiee, którzy wreszcie byli wolni.
─ Słuchajcie! ─ przemówił, unosząc dłoń. ─ To były trudne lata. Oni zabrali nam bliskich, przyjaciół, rodziny... jednak ogień wciąż płonie. Nadzieja wciąż trwa. Jedi ─ wskazał prosto na naszą dwójkę. Dopiero w tym momencie rozczuliłam się na widok Cala, który asekuracyjnie wspierał moją nogę i dbał o to, aby była unieruchomiona. ─ Jeszcze nie przepadli. My nie przepadliśmy. Kashyyyk wciąż nie przepadł! Za sprawę! ─ Uderzył się w pierś, a pozostali również wykonali ten symbol.
Znów wszyscy zaczęli się cieszyć, wiwatować i powtarzać jego słowa. Nawet Cal był cały rozradowany, a przez to sama się uśmiechnęłam.
Udało się, to koniec. Byli wolni dzięki nam.
Jednak wciąż intrygowała mnie tajemnicza postać, która zjawiła się wtedy z odsieczą przy AT-ST.
─ Wiecie, co Imperium zrobiło z Kashyyyk ─ powiedział Saw, podchodząc do nas dumnym krokiem. ─ Takie historie dzieją się w całej galaktyce. Moja grupa chętnie przyjęłaby Jedi. Jeśli nie dwóch to choćby jednego.
Zmrużyłam oczy, poważniejąc. To była prawdziwa oferta.
─ To zaszczyt, ale... ─ Cal spojrzał na stojącego obok Wookiee, jakby jeszcze się wahał. Wreszcie jego oczy spoczęły na mnie. ─ Mamy misję, której nie możemy przerwać. Jeszcze nie.
Zgodziłam się z nim. Może i na początku tej przygody miałam pewne wątpliwości, ale Cal rozwiał je wszystkie w mgnieniu oka. Nie mogłam go zostawić. Nie teraz.
─ Moja oferta będzie cały czas aktualna, gdybyście zmienili zdanie.
Odszedł, zostawiając nas samych.
─ Chyba jestem ci winna podziękowania. Tobie i temu tajemniczemu... Kim on właściwie był, Cal? ─ spytałam zafascynowana.
Kestis podrapał się po karku.
─ Nie wiem. Chyba jedna z partyzantek ─ wydukał, na co zrobiłam wielkie oczy.
─ To była ona?!
Właściwie sama nie wiedziałam, czemu się tak uniosłam. Przecież to nie było moje miejsce, żeby go strofować z tego powodu. W końcu nie byłam z nim w żadnym bliższym związku.
Kestis roześmiał się tylko. Komuś tu dopisuje dobre poczucie humoru.
─ Tak. Chyba miała na imię Lexa, czy jakoś tak ─ przyznał.
Jeszcze zna jej imię. Niedoczekanie jego.
─ W takim razie dziękuję tobie i tej całej Lexie za ratunek ─ mruknęłam.
─ Dasz radę dalej iść sama? ─ spytał, zmieniając temat. No tak, czas wracać do naszych.
Sięgnęłam ręką do kostki i zaczęłam ruszać stopą w obie strony. Skrzywiłam się z bólu i syknęłam przez zaciśnięte zęby.
─ Nie bardzo. Jeszcze raz będę potrzebowała mojego wybawcy ─ rzekłam teatralnie, na co rudzielec ponownie się zaśmiał. Uwielbiałam sprawiać, że na jego bladej twarzy gościł uśmiech. To była moja ulubiona czynność.
Cal najpierw przytulił mnie do siebie mocno, po czym wstrzyknął stym leczący od BD-1, który trochę pomógł na uśmierzenie bólu. Dalej jednak bałam się stanąć na chorej nodze w obawie pogorszenia sytuacji, więc Kestis pozwolił, bym wsparła się o jego bark i tym sposobem doczłapaliśmy się razem do Modliszki.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele mu już do tej pory zawdzięczałam. Przez ten krótki czas stał się dla mnie wybawcą i wzorem do naśladowania, cudownym partnerem w walce i utalentowanym Jedi.
Tak bardzo chciałam się do niego zbliżyć... Więc to zrobiłam.
─ Cal... ─ szepnęłam, chwytając opuszkami palców za jego podbródek. Jego twarz była teraz tak blisko mojej.
Wszystko jednak zostało przerwane przez donośne chrząknięcie Greeza.
─ Kolejny grobowiec na Zeffo nie sprawdzi się sam, dzieciaki ─ rzucił w naszą stronę, wyglądając na lekko zakłopotanego. ─ No ruchy!
Gdy Laterończyk odszedł w stronę statku, Cal odsunął się kawałek, uśmiechając się przez zaciśnięte usta.
Chyba jemu też to przeszło przez myśl, a ja nie mogłam się doczekać, aż znajdziemy trochę więcej czasu dla nas samych, by móc zbadać te uczucia.
Czas wrócić do misji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro