Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 | sword of destiny.




'miecz przeznaczenia.'


ZEFFO,

14BBY


Jedną z rzeczy, których się ostatnio nauczyłam, jest cierpliwość. Bo wiecie - do Greeza, a zwłaszcza Cere trzeba mieć cholerne pokłady cierpliwości, żeby jakoś przeżyć dzień bez dramy i niepotrzebnych nerwów. W tym byłam wyjątkowo do bani, ale starałam się, jak mogłam.

─ Szykuje się niezła burza. To niezbyt dobry moment na lądowanie ─ mruknął Greez, zgrabnie wymijając skalne zbocza i nie zabijając nas przy tym jednocześnie.

─ Tak, to dziwne. Wiatr zakłóca naszą komunikację ─ wtrąciła zaniepokojonym głosem Cere, wciskając coś na bocznym panelu, co ewidentnie nie poskutkowało.

─ No co wy, nie słyszeliście, że najlepiej ląduje się w czasie burzy? ─ spytałam, jak kapitan próbował przedrzeć się przez gęste burzowe chmury. Lot w takich warunkach pogodowych to ja zjadałam na śniadanie jeszcze na Syrionie. I znowu głodna się zrobiłam, no co jest!

─ Hej! ─ powiedział błyskotliwie, zwracając na siebie uwagę, unosząc wskazujący palec, jakby wpadł na jakiś cudowny pomysł. ─ Cordova wspominał o "spokoju w oku cyklonu". Widzę osadę samym środku ─ dodał, nachylając się nad panelem, a na moje kolana wskoczył BD. Naprawdę nie wiedziałam, co w niego wstąpiło, bo wcześniej traktował mnie jak powietrze (zupełnie jak inni kompani tej misji), ale dopiero teraz zaczęło mi to poważnie przeszkadzać.

─ To musimy tam lecieć ─ poleciła stanowczo kobieta, z którą nawet sam Greez (o dziwo) nie zamierzał się kłócić o to.

─ Ugh, przyjąłem ─ bąknął kapitan, wciskając parę przycisków, gdy zdążyłam go wyprzedzić z jednym, a ten zmarszczył czoło i zrobił jeszcze gorszy wytrzeszcz swoimi oczami, niż udawało się to wcześniej Cere (o ile to było w ogóle możliwe). Widziałam jednak w jego oczach, że mu zaimponowałam swoim refleksem.

─ Mówiłam, że szybko się uczę ─ odpowiedziałam sprytnie, a na mojej twarzy rósł uśmieszek.

─ I tak ci nie oddam sterów Modliszki ─ burknął Greez.

─ Zrozumiano, kapitanie. ─ Zasalutowałam mu i już świerzbiły mnie rączki, by znów poczuć tę szaleńczą adrenalinę, gdy znajdowałam się za sterami. Oczywiście minie trochę czasu nim zdołam przekonać kapitana Dritusa, by mi choć na pięć minut oddał ster, ale małe kroczki.

Nagle wstrząs przeszył całym statkiem, a Cal jęknął. Ten mały niewdzięczny droidzik znów mnie porzucił na rzecz przewrażliwionego rudzielca. Byłam już całkiem przyzwyczajona do zajmowania drugiego miejsca, więc nie brałam tego aż tak do siebie.

─ Małe turbulencje cię nie zabiją, młody. Chyba że wiatr się nasili.

─ No to nas pocieszyłeś ─ mruknęłam, ściszając głos. Ja naprawdę proszę się o wyrzucenie z tego statku.

─ Biip biip buup biip! ─ wtrącił się BD-1.

─ Przekaż temu blaszakowi, że nikt go nie prosił o opinię. ─ Kapitan Dritus westchnął ostentacyjnie, wywracając oczami, gdy było naprawdę blisko od uderzenia o jakąś skałę, która o mały włos nie wbiła nam się w kokpit. Ale no musiałam przyznać, że z tego szaroskórego koleżki był naprawdę świetny pilot.

─ Jestem pewna, że masz wszystko pod kontrolą ─ prychnęłam, rozglądając się czy w razie czego była tu gdzieś ukryta awaryjna katapulta. Przezorności nigdy za wiele.

─ No pewnie, że mam. Tylko troszeczkę rzuca. ─ Przyznając to, mlasnął głośno i zapikowaliśmy mocno w dół, przez co myślałam, że prędzej śniadanie podejdzie mi do gardła, ale tak się nie stało, gdy szybko się ustabilizowaliśmy i jakimś cudem udało nam się wylądować na ziemi. ─ Dobra, trzymać się, trzymać! Ha! Idealne lądowanie, ha ha! Greezy rządzi, kotku.

─ Ty cały czas miałeś to zaplanowane, bo chciałeś się z nami droczyć czy serio igrałeś ze śmiercią? ─ spytałam w końcu, próbując uspokoić swój oddech.

─ Śmiesz wątpić w umiejętności kapitana tego statku, młoda? Ciesz się, że nie zrzuciliśmy cię po drodze ─ warknął Dritus.

─ Greez ─ upomniała go ostrym tonem Cere. Czyżby ich role się pozamieniały? Czyżby kobieta, której wciąż nie wiem, czy ufać stanęła po mojej stronie? Szkoda tylko, że Cal przez ten cały czas milczał. Gdybym tylko potrafiła zajrzeć do środka tej ślicznej główki i wiedzieć, o czym tak intensywnie cały czas myśli... ─ Ah, tylko że cały czas mamy zakłócenia łączności. Potrzebuję chwili, żeby to naprawić.

─ A ja poszukam śladów Cordovy ─ powiedział wreszcie Cal, zrywając się z fotela, a ja zrobiłam to samo. Zostałam jednak szybko zatrzymana przez wiecznie osądzający wzrok Jundy.

─ Dokąd to?

─ Pomogę mu ─ odpowiedziałam dumnie. Niech się nawet nie waży zatrzymywać mnie teraz. ─ Podjęłam decyzję.

─ Z całym szacunkiem, ale tu naprawdę może być niebezpiecznie.

To on jeszcze nie wie, że ryzyko to moje drugie imię?

─ Wow, nie poszłam z tobą na tamtej planecie, to myślałam, że chociaż tu oprzytomniejesz i uznasz, że przyda ci się pomoc, Cal. Po tym wszystkim, co każdy z nas musiał przejść, myślałam, że łączy nas wspólna sprawa i zrobimy to razem ─ powiedziałam z przejęciem, cały czas wpatrując się w jego drgającą powiekę. Cholercia, nie chciałam go denerwować.

─ Nie jesteś jeszcze gotowa, Leni ─ wtrąciła Cere 'wszystko wiedząca i traktująca mnie jakbym była z porcelany' Junda.

─ A ja myślę, że to ja zadecyduję, czy jestem gotowa. Chcę się podjąć tej próby ─ powiedziałam, po czym przypięłam z powrotem kaburę z blasterem do paska i wyszłam na zewnątrz, gdzie od razu dostałam mocnym wietrzyskiem w twarz. Po chwili wyszedł również rudzielec.

─ Naprawdę podziwiam twój zapał, Leni. Naprawdę ─ zaczął, również zakładając kaptur na swoją rudą czuprynę.

─ Czuję, że zbliża się jakieś "ale" na końcu tego zdania.

Cal westchnął przeciągle, a ja zacisnęłam mocniej szczękę, powoli żałując, że nie ubrałam się cieplej na tę lodową krainę.

─ Cere może mieć rację.

Wywróciłam oczami.

─ A ty wolisz się słuchać panny mądralińskiej zamiast głosu własnego rozsądku?

─ Osobiście wolę słuchać głosu serca.

Zatkało mnie, ale w pozytywnym sensie. Nie spodziewałam się po Calu, że z niego taki romantyk.

─ Czyli co, mogę z tobą iść? ─ spytałam po chwili, bo nie bardzo zrozumiałam jego poetycką sentencję, a ten w końcu kiwnął głową i ruszyliśmy.


☆☆☆


Wciąż próbowałam nadążyć za Calem. Rany, ten to ma tempo. Znaleźliśmy się już parę dobrych kilometrów od Modliszki, więc było już za późno, żeby się wycofać. No chciałam się ruszyć to teraz mam. Krajobraz stawał się coraz bardziej mglisty i wietrzny. Cały czas trzymałam się skalnego zbocza po prawej, by nie spaść w ogromną przepaść. Aż tak bardzo mi się nie spieszyło do grobu, choć, jak na ironię ─ nasza misja polegała na odnalezieniu grobowca jakiegoś starożytnego gościa, władającego Mocą. Ja to mam szczęście.

─ To jak, zabawimy się w pięćdziesiąt pytań, żeby się lepiej poznać? ─ spytałam, stawiając ostrożnie kroki na kamienistej ścieżce.

─ Nie powinniśmy wypominać przeszłości. Musimy skupić się na teraźniejszości, żeby odbudować Zakon ─ stwierdził.

─ Jasne ─ kiwnęłam głową. Rozumiem. Pan "wielce ważny Jedi" nie ma czasu na żadne pogaduszki podczas misji. Cal zniknął zaraz za ostrym zakrętem, za którym pojawili się szturmowcy. Moim automatycznym odruchem, oczywiście, była panika, przez którą wycofałam się prędko, pozwalając Calowi, by sam utorował nam drogę. Usłyszałam, jak klinga jego miecza świetlnego wydała charakterystyczny dźwięk. Obserwowałam go zza skalnej ściany, jak pełen pasji oddaje się walce z napastnikami. Nie było ich znowu tak dużo, więc nie martwiłam się, że sobie nie poradzi. Byłam bardziej pod wrażeniem jego techniki i zwinności. Można by nawet rzec, że to całe zabijanie było mu na rękę. Nie wahał się, cios podążał za ciosem.

Wtedy przez moją głową przebiegła mi jedna myśl, która prawdopodobnie już nigdy mi nie da spokoju.

Nigdy nie będę tak dobra jak on.

Uszliśmy raptem kilkanaście metrów, zanim zaatakowały nas jakieś gigantyczne szczury, które nie wyglądały przyjaźnie.

Rudzielec wiedział, co robić i ruszył na nich ze swoim mieczem świetlnym. Zaatakowało go trzech naraz, a czwarty zbliżał się od tyłu z tymi ostrymi zębiskami.

─ Cal, zrób unik! ─ krzyknęłam do niego, ale to nie podziałało. Byłam zła na siebie, że w takim momencie totalnie mnie sparaliżowało. Koleś sobie nie radził tak szybko, jakby chciał, więc musiałam być silniejsza i przezwyciężyć swój własny strach. Trzęsącą się prawą ręką sięgnęłam do kabury po blaster, który w ostatniej sekundzie wymierzyłam i strzeliłam do jednego z tych przebrzydłych szczurów w głowę. Zwierzę zapiszczało, po czym upadło na podłogę. Z pozostałymi Cal rozprawił się sam.

─ Dzięki.

─ No już, nie rób z tego wielkiej sprawy i idź dalej ─ rzuciłam, a gdy się odwrócił, na moment pozwoliłam sobie na krótki uśmiech.

Znaleźliśmy się chyba w porzuconej wiosce, sądząc po pustych kamiennych chatkach. No tutejsi mieszkańcy nie mieli lekko. Zatrzymałam się dopiero przed małym wiatrakiem, który w każdej chwili mógł mnie pociachać w drobne kawałki. W końcu Cal podszedł bliżej, po czym wyciągnął do przodu rękę. Nie byłam aż taka głupia ─ chłop zna się na rzeczy.

─ Dasz radę skoczyć? ─ zapytał, zerkając to na mnie to na tymczasowy mostek, który powstał przez zatrzymanie skrzydła wiatraka. Tu chyba nie było za dużo czasu na myślenie nad odpowiedzią, więc jedynie potrząsnęłam głową i oboje wykonaliśmy skok. Gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie już na ziemi, pozwoliłam sobie odsapnąć, ale najwyraźniej ten tutaj koleżka nie zamierzał się zatrzymywać i podążył dalej kamienistą ścieżką. Ku mojemu zdziwieniu ─ do mojej samotnej krucjaty dołączył droid, który wspiął się na moje ramię i już zaczął coś trajkotać o tym, że specjalnie zwolniłam.

─ Ej, nie każdy ma tak dobrą kondychę jak ten Jedi czy mechaniczne nóżki, które nigdy się nie męczą ─ odparłam z pretensją.

─ Buuip!

─ Tak zazdroszczę droidowi. Śmiej się dalej ─ prychnęłam, odwracając wzrok od BD-1, który swoim charakterem zaczął mi przypominać Tuxa. Oboje tak samo szczerzy do bólu i oboje tak samo odważni. No i wzięło mnie na sentymenty.

─ Same kłamstwa. Imperium po prostu chciało tych ziem ─ mruknął, zaciskając szczękę Cal, odchodząc już od drzwi, na których była zawieszona kartka z nakazem eksmisji.

─ To Jedi! Tam są! ─ krzyknął samotny szturmowiec w swojej białej lśniącej zbroi, sprowadzając na nas resztę swoim ziomków.

─ Hola, hola, ale ja nie latam ze świecącym kolorowym mieczem, więc nie wiem, skąd wyciągacie te pochopne wnioski, panowie ─ sprostowałam, choć to i tak nie miało najmniejszego znaczenia, gdyż parę sekund później zostali pozbawieni życia przez Kestisa.

Widok martwych szturmowców zmroził mi krew w żyłach. Cofnęłam się, potykając o jakiś kamień, jednak zdołałam utrzymać równowagę.

─ Wszystko w porządku? ─ spytał, wyciągając rękę w moją stronę. Musiałam się wziąć w garść i pokazać, że jeżeli on może zgrywać takiego twardziela to ja też.

─ T-ta ─ odparłam nieco pewniej, idąc dalej. Wszędzie roiło się od znaków ostrzegawczych, krzyczących: "Wstęp zabroniony. Kod Imperialny 94364. Zakaz handlu". Zaczęło robić się niemiło. Ale hej ─ sama się prosiłam, by za nim poleźć. Cóż mogę powiedzieć ─ ten wypad tak trochę przerósł moje oczekiwania, ale przynajmniej uczyłam się podczas niego całkiem sporo, obserwując młodego Kestisa. Jak łatwo mu przychodziło wybijanie żołnierzy Imperium. Myślałam, że Jedi są nastawieni pokojowo. Wojna jest okrutna, co tu dużo gadać. Istnieją jednak granice, czasem po prostu właściwe postępowanie w niewłaściwy sposób nie jest właściwe. Nieważne jak dobre są nasze intencje.

Wreszcie przedostaliśmy się do czegoś w rodzaju hangaru z dużą ilością żelastwa, lecz po krótkim rekonesansie stwierdziliśmy, że tu nie ma dla nas nic ciekawego i zawróciliśmy z powrotem na zewnątrz, skacząc między dachami w porzuconej wiosce. W oddali zauważyłam zapierający dech w piersiach wodospad. Szum wody działał na mnie kojąco. Być może za długo się w niego zapatrzyłam, gdy wpadłam na plecy rudzielca, wymuszając niezdarne: "przepraszam". Cal poświęcił być może trzy sekundki, by na mnie spojrzeć, ale ─ co mnie najbardziej zdziwiło ─ w jego zielonych tęczówkach wcale nie widziałam mordercy, a zagubionego chłopca, który przeszedł przez piekło, a teraz stara się po prostu przeżyć. Ta zmiana poglądu rzuciła mi nieco inne światło i ociepliła jego wizerunek. Bo mimo wszystko ─ oboje byliśmy tylko nastolatkami, którzy za wcześniej zostali wplątani w wojnę.

W dalszej drodze spotkaliśmy kolejną turę szturmowców, ale ci okazali się łatwiejszym celem dla Cala, gdyż wystarczyło, że strącił ich wszystkich Mocą w przepaść. W końcu BD-1 na coś się przydał i wskazał nam właściwą drogę do jakiejś jaskini, bo miałam wrażenie, że Cal prowadził nas na manowce. Z całym szacunkiem ─ ale na orientacji w terenie to on się nie znał.

Zapuszczając się w coraz to ciemniejsze zakamarki jaskini, odczuwałam ciarki przebiegające wzdłuż mojego kręgosłupa. Całe szczęście, że Cal miał ze sobą ten miecz, bo robił chociaż nam za jedyne źródło światła w tej ciemnicy. Zastygłam w totalnym bezruchu, niemal schodząc na zawał, gdy z małego droida odezwał się obcy męski głos:

─ Przyjacielu, po opuszczeniu Bogano dowiedziałem się o Zeffo więcej, niż mogłem się spodziewać ─ oznajmił. To musiał być ten cały Cordova, o którym opowiadała cała w skowronkach Cere. Musieli być naprawdę blisko. Ciekawe, co się z nim stało?

─ Nic tu po nas, zawracamy. ─ Westchnął.

─ Czyli jednak zniszczyłam swoje buty na nic? ─ Wskazałam z pretensją na swoje ubrudzone błotem i kto wie czym jeszcze buty za kostki.

─ Nie na nic, zyskaliśmy cenne informacje na temat Zeffo, które mogłyby być dalej zablokowane, gdybyśmy tu nie zerknęli ─ wyjaśnił. Miał jednak rację, a mi z trudem było to przyznać.

─ Co ty nie powiesz? ─ sarknęłam, czując jak niewielki uśmiech ciśnie mi się na usta, jednak w ostateczności go powstrzymałam i ku mojej uciesze opuściliśmy jaskinię.

Nagle tak znikąd zaskoczył nas szczur, na którego również zwrócił uwagę jeden szturmowiec, stojąc za nim na ścieżce pod górkę. Był jednak bardziej zainteresowany walką ze zwierzęciem, że nawet nie zareagował, jak młody Jedi zwinnie go podszedł, przeszywając mieczem jego ciało. Aż przeszył mnie dreszcz.

Następnym punktem atrakcji na tej wycieczce po wietrznej planecie był kozioł. I kiedy mówię kozioł ─ nie mam wcale na myśli tego uroczego, potulnego baranka z miękką wełną tylko złowrogo nastawioną, krwiożerczą bestię z ostrymi rogami, która nie miała zamiaru się zatrzymywać na nasz wzgląd.

─ To mi wygląda na problem ─ westchnął Cal, trzymając w gotowości miecz świetlny.

─ Chodź tu, koziołku! ─ zawołałam milutkim tonem, by odwrócić jego uwagę, a Cal zagonił kozła w róg, po czym zaatakował go serią zamachnięć, jednak to mój celny strzał z blastera go ugodził, kończąc jego żywot. BD-1 natychmiast go zeskanował, by na przyszłość lepiej się z nim obejść. Dowiedzieliśmy się też, że skurkowaniec to niejaki Fillak, który posiada kiepski wzrok, dzięki czemu ciężko zmienić mu kierunek biegu. Całkiem przydatna informacja, lepiej ją sobie zanotuję, jeśli przyjdzie nam jeszcze z nim walczyć.

─ Chciałaś go przyjąć na siebie? Zwariowałaś? ─ Kestis spojrzał na mnie z pretensją.

─ Może jakieś podziękowania? ─ bąknęłam pod nosem.

─ Dzięki ─ rzucił po chwili z ciepłym uśmiechem i ruszyliśmy dalej.

Wspinaliśmy się pod górę, a ja obserwowałam w tym czasie, jak BD siedząc na ramieniu Cala, zerka na mnie tajemniczo.

─ Czy mnie oczy nie mylą? Lodowa ślizgawka! ─ krzyknęłam z euforią, wskazując palcem na śliskie zbocze, prowadzące w dół.

Okej, ale zrozumcie ─ ja naprawdę za szybko dorosłam, przez co byłam pozbawiona tych z pozoru prostych, acz dających dużą radość rzeczy, na przykład taka zjeżdżalnia. Choć z początku trudno było mi utrzymać równowagę i zanosiło mnie lekko na boki, jednak z czasem stałam się w tym naprawdę dobra.

Na końcu ślizgawki powitali nas szturmowcy z elektro-pałkami i kanonierkami. Dla Kestisa to bułka z masłem.

Przedostaliśmy się na zwisającej z góry lianie na drugą stronę i szczerze ─ nigdy nie bałam się tak o życie jak właśnie w tamtej chwili, gdyż naprawdę miałam wrażenie, że momentalnie ześlizgnę się. To nie są żarty ─ wierzgałam nogami wystraszona, a Cal zupełnie sobie z tego nic nie robił i czekał na drugiej stronie z założonymi rękami. Dotarłam wreszcie do upragnionej ziemi, będąc gotowa ją nawet ucałować (ewentualnie Cala), ale ze względów czasowych zrezygnowałam z tego.

─ Podziwiam twoją odwagę. Na twoim miejscu już dawno bym zawrócił ─ powiedział, będąc pod wrażeniem. Czy właśnie doświadczyłam kolejnej niespodzianki w postaci komplementu ze strony Cala?

Pod wpływem jego słów musiałam się zarumienić, wnioskując po speszonej minie Kestisa, gdy wreszcie raczył zdjąć ze mnie swój wzrok i pobiegł przed siebie. Po paru minutach napotkaliśmy kolejnych szturmowców, którzy ─ no jak to szturmowcy ─ mieli marnego cela. Nawet mi szło znacznie lepiej, a nie byłam do tego jakoś specjalnie szkolona. Po prostu miałam sokoli wzrok i tę cholerną pewność siebie, gdy mierzyłam z blastera. Może jednak nie byłam wcale taką złą wojowniczką? Wychowując się praktycznie na wulkanicznej planecie pełnej imperialnych rupieci, to dużo mówi.

Wspięliśmy się po linie na kolejną skalną półkę, by dobiec do przewężenia. Jakiś czas biegliśmy tym wąwozem, aż zatrzymaliśmy się przed majestatycznym wejściem do ruin świątyni.

─ Cal, Imperium odkryło waszą pozycję. Musicie się zbierać ─ poinformowała nas z ostrożnością Cere.

─ Dobra, dzięki ─ odpowiedział Cal.

─ Buiip!

─ Damy radę, BD ─ zapewnił go.

─ Rany, ale tu widoki. ─ Zatrzymałam się na moment na brzegu góry, podziwiając przepiękny górzysty krajobraz Zeffo. Tu naprawdę nie było tak brzydko, a nawet zdumiewająco.

─ No świetne miejsce na wakacje, jeśli nie przeszkadzają ci spadające znienacka szczury i biegnące na oślep kozły ─ sarknął ze śmiechem.

Niech mnie ktoś trzyma. Czy to był żart? Cal Kestis właśnie użył sarkazmu i muszę przyznać, że mnie tym całkiem rozbawił. Miał u mnie punkt.

─ I kolejne liny! Tym razem podwójne! ─ zawołałam z fałszywym entuzjazmem, mając jednak niemałego cykora.

─ Uważaj na siebie ─ powiedział zaskakująco zmartwiony Cal. Dobra, to tylko liny nad dziką przepaścią. Co może pójść nie tak?

─ Ty też, rudzielcu ─ odpowiedziałam mu, żeby nie było mu przykro.

Doskoczyłam do jednej liny, na której mocno się rozbujałam i chwyciłam drugiej. Przełknęłam z trudem ślinę, starając się nie patrzeć w stronę przepaści i w końcu wylądowałam po drugiej stronie, robiąc całkiem zgrabnego fikołka, za którego dostałam nawet pochwałę od BD-1.

─ Co wiedzą? ─ wyrwała nas z zamyślenia Cere przez komunikator.

─ Ani słowa o Cordovie. Imperium chyba nie wie, że tutaj był ─ odpowiedział jej Kestis, idąc prężnie przed siebie.

─ A więc mamy przewagę... na razie ─ stwierdziła gorzko.

─ Na to wygląda ─ odparłam, gdy weszliśmy do kolejnej jaskini, w której było równie ciemno. ─ Cal, tutaj! To wygląda na...

─ Ruiny grobowca Zeffo ─ dokończył smętnie. ─ Ciekawe... jesteśmy na tropie.

Skręciliśmy w kręty korytarz za powiewem wiatru, aż wydostaliśmy się na zewnątrz i oto przed nami prezentowały się te słynne ruiny ─ inaczej zwane też wysokimi strzelistymi skałami, ale to już moja wersja.

─ Przed nami burza. Tak potężna, że wyłączyła sprzęt Imperium. Czuję, jak coś mnie przyciąga. Coś kryjącego się za burzą ─ odezwał się tajemniczo, nabierając dużego wdechu, po czym wypuścił powietrze ustami.

─ W sumie to dziwne, ale też coś czuję...

Czy właśnie Moc próbowała się ze mną skontaktować? Usłyszałam ciche szepty, a może to był zwykł szelest liści, tyle że tu nie było żadnych drzew.

─ Idźcie za tym. Niech Moc wyostrzy wasz instynkt ─ poleciła Cere, na co kiwnęłam głową.

─ Dobrze. Postaramy się ─ zapewnił ją rudowłosy chłopak, znikając zaraz za zakrętem. Gdy go dogoniłam, niemal nie wyszłam z zażenowania na widok tego piekielnego stworzenia z rogami. Plus był taki, że był praktycznie ślepy, co dawało nam przewagę.

─ Tam jest jakiś kolejny koziołek matołek. ─ Wskazałam palcem na zwierzę chodzące po dnie niewielkiej przepaści, do której po chwili zwinnie przeskoczyliśmy. Cal od razu naskoczył na niego z mieczem, a ja posłałam strzał, który przeszył nogę zwierzęcia i ten niedługo potem opadł bezsilny na ziemię.

Mogłam przysiąc, że Cal posłał mi lekki uśmiech, jakby w podzięce, ale przecież ja nic specjalnego nie zrobiłam.

Wkrótce przekroczyliśmy próg jakiejś kolejnej świątyni, która była w ruinie. Złote kolumny dumnie stały przed wejściem, prawdopodobnie jako jedne z ostatnich elementów budowli, które się ostały w swojej oryginalnej formie.

─ Nigdy w życiu nie widziałem takiej burzy ─ sapnęłam, wchodząc wgłąb ruin, odczuwając zbliżający się wiatr.

─ Biii! ─ zapiszczał z ekscytacją BD. Hej, przyszła mi taka myśl. Skoro ten droid tu już był i puszcza nam te losowe nagrania Cordovy to, czemu nie może od razu przejść do sedna i zdradzić nam koniec tej wycieczki? Nie byłoby prościej? Wtedy jednak przypomniałam sobie rozmowę Cala z Cere o tym, jakie to ważne, by praktycznie odwzorować całą wycieczkę Cordovy, by odkryć tajemnice Zeffo. Myślałam tylko, że zależy nam na czasie, a nie na wiedzy.

─ Ta... niesamowite ─ wydusił z siebie również Cal, przyglądając się tej burzy z fascynacją. Mnie jakoś tak specjalnie do niej nie ciągnęło. Może dlatego, że na Syrionie takie burze były na co dzień, a ich przetrwanie nie należało do prostych rzeczy.

Podeszliśmy bliżej tej jakże "niesamowitej" wichury, przez którą latały wokół niebezpieczne kamienie, tworząc jakby barierę. Cal na szczęście szybko myślał i dzięki Mocy spowolnił wiatr i przedostaliśmy się do centrum wydarzeń. Zaczęłam się przyglądać tajemniczo wyglądającej złotej kuli na jakimś wysuniętym podium. Nim się obejrzałam, Cal nacisnął jakieś kółko w podłodze, uruchamiając najwyraźniej jakiś mechanizm. Cała platforma, na której się znaleźliśmy, zaczęła powoli opadać.

─ Przyjacielu, to chyba najstarsze miejsce ze śladami Zeffo, jakie odkryliśmy ─ odezwał się nagle Cordova z zapisu BD-1. Ogólnie, fajnie, że odnosi się do Cala jako przyjaciela. Szkoda tylko, że nie przewidział, że będzie nas dwoje. ─ Mimo licznych zastrzeżeń, nie potrafię wyrzucić Sanktuarium Bogano z mojej głowy. Sprowadzane przez nie wizje ukształtowały kulturę tej cywilizacji. Muszę zrozumieć, jak to się stało.

─ Jesteśmy w środku. Jest olbrzymi ─ powiadomił Cal, kontaktując się ponownie z resztą załogi Modliszki.

─ A Imperium? ─ zapytała z nutą podejrzenia Cere. Ja tam byłam ciekawa, czy Greez już pichci dla nas coś smacznego w swojej kuchni, żeby było co jeść, gdy już wrócimy.

─ Nigdzie ich nie widać ─ skwitował.

─ To dobrze czy źle? ─ zapytałam zdezorientowana, jednak nikt nie kwapił się, by mi łaskawie odpowiedzieć. Przecież ja zadaję tu ważne pytania!

─ A co z Cordovą? ─ podpytała po dłuższej przerwie Junda.

─ Nadal nie wiemy, co mamy znaleźć. On jest trochę...

─ Ekscentryczny? ─ dokończyła za niego z wesołym tonem. ─ Coś o tym wiem. Ale nie wysłałby nas tu dla zabawy. Zachowajcie otwarty umysł i co najważniejsze ─ zaufajcie Mocy.

Ta, to chyba będzie trudniejsze niż bym się spodziewała, ale przecież ja uwielbiam wyzwania!

─ Dobra. Przyjrzałam się mapie BD-1 i z niej wynika, że dojdziemy do grobowca niejakiego Eilrama. Po drodze może nas czekać pełno pułapek. Wiesz, nie wyobrażam sobie tak ważnego i tajemniczego miejsca bez ukrytych zapadni albo wyskakujących kolców ─ powiedziałam, splatając ramiona na piersi i spuściłam wzrok.

─ Ty pękasz? ─ zdziwił się, a między jego brwiami pojawiła się podłużna zmarszczka, gdy znów na niego spojrzałam.

─ Wręcz przeciwnie. Chciałam cię tylko uświadomić, że to nie byle misja ─ odparłam pewnie.

─ Jestem tego świadomy ─ przyznał z oczywistością w głosie.

Gdy winda stanęła, wyrwaliśmy oboje z podobną prędkością po schodkach, przeciskając się między skalnymi ścianami. Teraz moja szczupła sylwetka się do czegoś nadaje.

─ Widzisz? Wyrabiasz się. Jeszcze parę godzin więcej takiego treningu i mi dorównasz kondycją.

Nie byłabym tego taka pewna. Jestem okropnym leniem, jeśli chodzi o ruch dla kondycji.

─ To tylko chwilowy przypływ adrenaliny ─ wyjaśniłam. ─ Nie bądź od razu taki pełen nadziei.

─ Nadzieja czy nie, zaczęłaś wierzyć sama w siebie. To krok w dobrą stronę.

Na moją twarz wkradł się pojedynczy uśmiech, który dodał mi otuchy.

Gdy przeszliśmy dalej tajemniczym korytarzem, mijaliśmy kolejne kule i specjalne tory do przetransportowania ich. W jednym rogu znajdowała się wielka dmuchawa z mechanizmem.

Cal i ja zaczęliśmy po mału rozwiązywać tę wietrzną zagadkę. Będzie co opowiadać potomnym, oj będzie. Chwila, o czym ja w ogóle gadam? Ja i dzieci? Ja nawet nie sądziłam, że czekała mnie jakakolwiek przyszłość po tym wszystkim, a co dopiero taka z dziećmi, a w ogóle z Calem. Według moich rodziców nie powinnam była się nigdy urodzić, jaka jest więc szansa, że sama nie będę okropną matką? I czemu takie myśli siedziały w mojej głowie w najmniej dogodnym momencie?

─ O czym tak intensywnie myślisz? ─ wyrwał mnie z mojej bezpiecznej bańki, a ja momentalnie się zapowietrzyłam.

─ O niczym ważnym ─ wybąkałam oschle, po czym się zreflektowałam: ─ O tym, jaka jest szansa, że wyjdę z tego żywa.

Zaciskałam za plecami kciuki, by mi uwierzył i wreszcie odpuścił, gdy ostatnia kula wskoczyła na swoje miejsce, otwierając nam nowe przejście.

─ Cholera, głęboki ten grobowiec ─ sapnęłam, przyglądając się jakimś starym ręcznie robionym naczyniom z gliny. Całe otoczenie w ogóle wprawiało w taką tajemniczą aurę, jakby tu naprawdę można było odczuć duszę tego miejsca i zgłębić życie tych mistycznych istot.

─ Zeffo chyba nie chcieli być znalezieni ─ stwierdził, gdy wdepnął w jakiś dzbanek, rozwalając go. A myślałam, że to ze mnie taka niezdara.

─ Ja bym się obraziła na ich miejscu, gdyby jakaś dwójka niedoszłych rycerzy Jedi przyszła zabawiać się z wiatrem i bezcześciła mój grób ─ przyznałam, na co Cal spuścił wzrok, przyznając mi rację. Wiedziałam jednak, że był to konieczny środek do celu. ─ Zaszliśmy już tak daleko, nie wycofamy się już.

─ Nie musisz dalej iść ─ nalegał.

─ Ale chcę, Cal ─ odparłam. ─ Ja się tak łatwo nie poddaję.

─ Zauważyłem. ─ Posłał mi lekki uśmiech, a ja pobiegłam za nim.


☆☆☆


Założyłam pasmo swoich długich lekko kręconych włosów za ucho, by nie zasłaniało mi widoku, gdy wdaliśmy się w potyczkę z jakimś strażnikiem grobowca w złotej zbroi, który co jakiś czas strzelał ze swojego brzucha niebezpiecznym laserem. Skakałam i robiłam zwinne uniki, zwabiając go do siebie, podczas gdy Cal wykorzystywał szansę, by go uszkodzić mieczem świetlnym. Musiałam przyznać, że razem tworzyliśmy całkiem zgraną drużynę. Cere będzie dumna.

Cal idąc dalej bezmyślnie, niemal nadepnął na tę wkurzającą roślinę, która wybuchała, robiąc niezły bałagan wokół. Była jednak bardzo skuteczna, jeśli w pobliżu kręciły się te szczury.

Po drodze podziwiałam płaskorzeźby w ścianach, przedstawiające Zeffo trzymających sfery, które z deka przypominały te same, zasilające ich grobowce. BD je zeskanował, a Cal poleciał dalej.

─ Niecierpliwy ten nasz rudzielec ─ mruknęłam pod nosem do droida, a ten przyznał mi rację.

Po raz nie zliczę już który raz byłam zmuszona do przeciskania się przez bardzo wąski przesmyk, wciągając specjalnie brzuch, by się przecisnąć. W końcu znaleźliśmy się w wielkiej komnacie, a BD-1 wydał ciche kliknięcie, po czym wyświetlił hologram Cordovy.

─ Przyjacielu, popatrz na detale na tej korze! ─ powiedział entuzjastycznie, wskazując palcem na zdobioną ścianę. ─ Misterne żłobienia. To może być tylko drzewo wroshyr z Kashyyyka. Czas odwiedzić starego druha. Jeśli Zeffo mieli łączność z Kashyyykiem... mamy duże szanse, że wódz Tarfful będzie o tym wiedział.

Już na Kashyyyk? Oni coś tu kręcą. Chyba będziemy się tak przemieszczać.

W drodze powrotnej do lądowiska spotkaliśmy jeszcze paru strażników grobowca i szczurów, ale nasz duet poradził sobie z nimi świetnie. No i nie zapominajmy o dzielnym BD-1, który nas wspomagał, rzucając nam stymy leczące. Gdy znaleźliśmy się w windzie, odezwała się Cere:

─ Co znaleźliście?

─ Zeffo byli na Kashyyyk. Cordova mówił o jakimś Tarffulu ─ odpowiedział Cal.

─ Wódz Wookieech. Byli starymi przyjaciółmi.

─ Poważnie? ─ spytałam niedowierzająco.

─ Może jeszcze żyje ─ powiedział z nadzieją.

─ Jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Musimy polecieć na Kashyyyk.

─ Jasna sprawa.

Sposób, w jaki Cal rozwalił cały oddział szturmowców, nieco mnie przeraził. Nie wiedziałam, że siedziało w nim tyle agresji i nienawiści. Rozumiem, Imperium jest złe, ale żeby od razu zabijać z zimną krwią?

─ Nie musisz się mnie bać.

─ Nie boję się.

─ Na pewno?

─ Na pewno. Wiesz, ja... jeszcze nigdy nikogo nie pozbawiłam życia. Nawet nie wiem, z jakiego powodu jeszcze mnie tu chcecie na tej misji, skoro ewidentnie w niej zawadzam.

─ Nie zawadzasz. Jest po prostu... niewinna i bardzo wrażliwa. Szkoda ci ludzi, pomimo że nie są po naszej stronie. To czyni cię wyjątkową.

No aż mi zmiękło serducho. Jakim cudem on zdołał się dowiedzieć o mnie więcej, niż ja o nim, podczas gdy nawet nie uchyliłam rąbka ze swojej przeszłości? To było bardziej zagmatwane, niż mój mózg potrafił to przetworzyć.

Uśmiechnęłam się, po czym ruszyliśmy dalej, nie pozwalając by żaden szturmowiec czy szczur, a już w żadnym wypadku kozioł nas zatrzymał na dłużej, niż to było potrzebne. Ja naprawdę bardzo chciałam wrócić do statku.

W ten sposób przedarliśmy się przez najtrudniejszą część planety, docierając do kwatery głównej Imperium. Zatrzymałam się na moment, czując lekkie zawroty głowy i usłyszałam znajomy kobiecy głos.

Tylko nie teraz!

Krajobraz wokół mnie już miał się zmienić, gdy zostałam przywrócona do rzeczywistości za sprawą dotyku Cala na swoim ramieniu, pod którego wpływem odskoczyłam do tyłu jak poparzona ze zdezorientowaniem.

─ Spokojnie, chyba wiem, co jest grane ─ powiedział tajemniczo, skręcając nagle w lewo, a przed nim otworzyły się drzwi, prowadzące do kolejnego korytarza.

─ Tak? ─ Przełknęłam głośno ślinę, czując, jak zjada mnie od wewnątrz stres. Jak ja mu to wytłumaczę, że od samego początku ich okłamuję o tym jak mam te dziwne wizje (cokolwiek to jest) o tamtej kobiecie ubranej na czarno, która pierw chciała zabić mnie i Cala, a potem zaczęła mnie zachęcać, bym do niej dołączyła?

─ Mam złe przeczucia ─ sapnął, gdy przed nami wyskoczył prawdziwy szturmowiec czystki. Znaczy, wnioskuję po tej czarnej lśniącej zbroi, przez którą wyglądał sto razy groźniej niż taki przeciętny szturmowiec.

Cal sam na niego ruszył i momentami czułam, że sobie poradzi. Wierzyłam w niego, ale gdy tamten użył nowego triku, którego rudzielec nie przewidział, znalazł się w niebezpieczeństwie i tylko ja mogłam mu jakoś pomóc. BD-1, który siedział na moim ramieniu, spojrzał po mnie smutno.

─ Buuuu-ip!

─ Tak, zamierzam zgrywać bohaterkę. No już, nie rób tej miny, mały ─ odpowiedziałam mu, odkładając droida na ziemię. ─ I zaczekaj tu na mnie ─ poleciłam, biorąc do ręki blaster i zaczęłam mierzyć do szturmowca, który odparł atak karabinem i już miał się zamachnąć nad Calem, gdy oddałam strzał. Charakterystyczny huk i stukot wbił się w mojej pamięci, gdy oglądałam, jak koleś w czarnym pada do przepaści, nad którą się znajdowaliśmy.

─ Dziękuję ─ wydusił z siebie wciąż w niemałym szoku, patrząc na mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała bardzo szybko.

─ Zabiłam go ─ wypowiedziałam pusto, puszczając blaster. Poczułam nagłą suchość w ustach.

─ Tego nie wiesz. Może po prostu się potknął, a ty go tylko zraniłaś ─ odrzekł pospiesznie z tą jego bezgraniczną nadzieją.

On naprawdę się starał mnie pocieszyć, ale było za późno. Co się stało, już się nie odstanie i będę zmuszona żyć z tym brzemieniem.

─ Cere, zabiliśmy szturmowca w czerwono-czarnym pancerzu. Takiego, jak na Bracce ─ wyjawił Cal, kontaktując się ponownie z Modliszką.

─ Szturmowiec Czystki. Ich jedynym celem jest polowanie na Jedi ─ oznajmiła kobieta.

─ Nadciągają Inkwizytorzy? ─ zapytał drżącym głosem. Tak, ja też się tego boję.

─ Możliwe, choć jesteśmy daleko od Brakki. Może stwierdzili, że wystarczą szturmowcy. Albo celowo grają na czas. Zachowajcie czujność ─ odparła, po czym się rozłączyła.

Przejechałam językiem po wnętrzu policzka.

─ Nie powiedziałeś jej, że ja go zabiłam ─ zauważyłam.

─ To bez znaczenia.

─ Bez znaczenia? Mam na rękach czyjąś krew, a ty mi mówisz, że to bez znaczenia? ─ Podniosłam głos, a moja szczęka zadrżała.

─ Oh, Leni... ─ zaczął, gdy nagle bez pytania się we mnie wtulił. Przez moment się wierciłam, nie dopuszczając do siebie tych pozytywnych uczuć, które zaczęły mi towarzyszyć wraz z jego dotykiem. Pomimo tylu rzeczy, które robił, mrok nie przejął władzy nad jego duszą. Jakimś cudem został oszczędzony tego brzemienia i szedł dalej z uniesioną głową. Blizny jednak pozostały, a w tej pozycji mogłam z łatwością przyjrzeć się im z bliska. Gdy w końcu zaakceptowałam jego uścisk, pozwoliłam sobie na ciche westchnięcie, poprzedzające oparcie głowy o jego ramię. To było naprawdę miłe uczucie.

─ Dzięki, potrzebowałam tego ─ odpowiedziałam, gdy już się odsunęliśmy.

Następne na naszej strasie były lodowe jaskinie, w których jak się okazało, znajdował się skrót do lądowiska w postaci windy. Nawet się dwa razy nie zastanawiałam, tylko od razu tam poleciałam. Byłam już naprawdę zmęczona. Cal jakoś nie dawał po sobie poznać, ale czułam, że też musiał być.

─ Jak już wrócimy na statek, poproszę Greeza, by upichcił nam coś na ciepło. Cholernie zmarzłam na tym całym Zeffo, a ty?

─ Ta, trochę zgłodniałem ─ przyznał ze śmiechem. W końcu dojechaliśmy na miejsce, a drzwi się rozsunęły, torując nam drogę do lądowiska.

─ Cal! Leni! Ostrzeliwuje nas maszyna krocząca! Nasza broń nie działa! ─ zawołała z przerażeniem Cere. Nie wygląda na taką, co się czegoś boi, więc to już dużo mówi.

Biegliśmy dalej.

─ To oni? Niech ruszą tutaj swoje ty... ─ wdarł się na łącze Greez z tym swoim zarozumiałym tonem głosu. Ah, jak ja się stęskniłam za tą dwójką.

Jego głos przerwały jednak strzały wysyłane przez maszynę w stronę Modliszki.

─ Już idziemy, trzymajcie się! ─ zapewnił go Cal.

Schowaliśmy się za stertą pudeł, by obmyślić na szybko strategię.

Nim się obejrzałam, rudzielec zaczął prowadzić samotną walkę z nogami, a ja sprawdzałam na siebie ogień maszyny, zwinnie robiąc uniki. Te machiny miały swoją wadę. Były okropnie powolne, a ich ostrzały można było łatwo przewidzieć. Dodatkowo dzięki tym swoim granatom i rakietom, które posyłała, maszyna stawała się jeszcze łatwiejszym celem. Już po paru minutach było po krzyku.

─ Byłaś niesamowita!

─ Jesteś niezwykły! ─ wykrzyknęłam w tym samym czasie, co Cal, przez co się zarumieniłam. Oboje mieliśmy tak samo podekscytowane wyrazy twarzy, że cała ta scenka musiała komicznie wyglądać z boku. Weszliśmy w końcu na pokład Modliszki, gdzie Cal streścił nasze przygody na Zeffo i to, czego się dowiedzieliśmy.

Cere stwierdziła, że dzięki nowym informacjom i zwiększonej pewności siebie, powinniśmy być w stanie odblokować coś nowego na Bogano, więc bez dłuższego zastanowienia wróciliśmy tam.

W czasie lotu udało nam się załapać na ciepłą zupę od kapitana, która może była zbyt mocno doprawiona, ale trzeba było przyznać punkt naszemu kucharzowi za starania. Po jedzonku od razu zyskałam siły na kolejną przygodę.

─ Dużo się już nauczyłam od naszej ostatniej wizyty tutaj ─ przyznałam, opuszczając pokład.

─ Pomyśl, ile jeszcze możesz się nauczyć ─ odparł, przyspieszając kroku. Znów napotkaliśmy po drodze te urocze stworzenia, które na nasz widok chowały się z powrotem do swoich norek. Śmieszne skoczne liski. A jakbym tak przemyciła jednego na pokład, to by się nikt nie skapnął, co?

Musiałam przyznać, że ponowna wizyta tu była całkiem dobrym pomysłem, gdyż jak tylko tu wylądowaliśmy, od razu poczułam się inaczej. Dojrzałam do tej całej misji i już nie byłam tą małą naiwną dziewczynką, która za grosz nie miała pojęcia o potencjale, jaki kryła w sobie. Musiałam tylko pozwolić, by się uwolniła.

Wspięliśmy się na coraz wyższe półki skalne, gdy BD-1 wskazał nam zupełnie nową ścieżkę, ale musieliśmy wskoczyć do wody, by dostać się głębiej w obszar.

Zatrzymaliśmy się dopiero przed zablokowanymi drzwiami, ale co to było dla naszego kumpla droida, który podczas wyprawy na Zeffo nauczył się nowej przydatnej umiejętności, jaką było hakowanie złącza komputerowego? Bułka z masłem orzechowym, mniam. (Ja to zawsze muszę wtrącić gdzieś te wstawki o jedzeniu, inaczej bym sobie tego nie wybaczyła).

Weszliśmy do okrągłego pomieszczenia, w którym panował półmrok. Jedynym źródłem światła były porozstawiane świeczki. Pod ścianą stał jakiś stół, na którym leżały jakieś narzędzia. Cal podszedł do niego bliżej.

─ Zestaw naprawczy Cordovy. Liczył, że ktoś trafi na jego ślady, ale... BD-1 miał pomóc. To chyba miecz świetlny Cordovy. Dziwnie mówić o kimś, kogo nie znałem, ale to podnosi na duchu.

─ Bi-Biip! Biip trill ─ odezwał się radośnie droid.

─ Zgadzam się. To wyjątkowe miejsce. A ta wyjątkowa broń powinna należeć do równie wyjątkowej osoby ─ powiedział, podając mi do ręki durastalową rękojeść. Nie byłam godna tego daru.

─ Dla mnie? No co ty... Cal, ja... ─ zamrugałam speszona.

─ Biip, buuip! ─ zaklekotał droid.

─ Widzisz? Nawet BD-1 uważa, że powinnaś go wziąć. To twoje przeznaczenie, Leni. Nie próbuj się zasłaniać tym, kim inni oczekują, żebyś była i wreszcie bądź kim sama chcesz być. Bo takiej wersji ciebie teraz potrzebuję. Przyszły Zakon potrzebuje.

Może trochę racji było w jego słowach, a może to przez sposób, w jaki się do mnie zwrócił, przekonał mnie, bym przechwyciła w końcu od niego ten "miecz przeznaczenia". Dotykając go, poczułam mrowienie w palcach, jakby coś przez nie przepływało. Jakaś fala prądu, a może nawet Moc?

Po chwili oswojenia się z ciężarem miecza wysunęłam niebieską klingę, która wydała charakterystyczny dźwięk. A liczyłam na jakiś fajniejszy kolorek, ale nic. Ktoś na Syrionie powiedział mi kiedyś, że w niebieskim mi do twarzy. Wykonałam parę wymachów w powietrzu, aż posypały się iskry.

─ No to teraz Cere dopiero będzie dumna. ─ Uśmiechnął się.

─ Jakoś mi na tym nie zależy ─ przyznałam szczerze, chowając już miecz i czując wewnętrzny spokój ducha.

─ Racja. Najbardziej zależy ci na tych wszystkich dzieciach wrażliwych na Moc, które możemy uratować ─ powiedział z nadzieją. A więc wciąż wierzył w to, że nam się uda. Że nie jest jeszcze za późno i nikogo nie zawiedziemy.

─ Zgadza się i możemy to zrobić, jeśli migiem wrócimy na statek. Ruchy, marchewko ─ ponagliłam go, a na moją twarz wkradł się uśmieszek.

Calowi najwyraźniej zdawała się nie przeszkadzać jego ksywka, a nawet ośmieliłabym się stwierdzić, że nawet polubił, a wskazywało na to jego głośne parsknięcie śmiechem. W końcu pokręcił głową, wciąż zduszając w sobie śmiech i razem wróciliśmy na Modliszkę.

Po ostatnich zdarzeniach mogłam śmiało stwierdzić, że byliśmy silniejsi niż na początku przydzielenia nam tej misji, w której nie miałam za dużego wyboru. Z czasem jednak przywykłam do szybkiego tempa i adrenaliny, a co najważniejsze ─ całkiem polubiłam tego rudowłosego dzieciaka, który miał równie wiele do zaoferowania temu światu, a ja nie mogłabym być bardziej szczęśliwa, gdyby było mi dane tylko się mu przyglądać, jak próbuje swoich wszystkich sił, by go naprawić.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro