Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 | welcome on board.


LENI'S POV


☆ Moja rodzina nigdy nie popełniała żadnych większych błędów w swoim życiu

Dopóki nie narodziłam się ja. Ludzie na mojej rodzimej planecie ─ Centurii należeli do spokojnego ludu, więc ja i mój toporny charakterek stanowiliśmy wyjątek. Byłam niespokojna i wiecznie żywa do tego stopnia, że obawiali się najgorszego. Gdy miałam zaledwie dziesięć lat i w pełni świadoma swoich czynów zrozumiałam, że to nie mojego charakteru się obawiali, a czegoś znacznie potężniejszego i nieokiełznanego. To był sekret skrywany daleko od ludu naszej planety. Nikt tak naprawdę nie wiedział czemu zostaliśmy wybrani jako władcy, ale chyba wtedy właśnie odkryłam pewną część tej tajemnicy, która najwyraźniej nigdy nie miała zostać wydana i zostałam za to ukarana.

Rodzice byli święcie przekonani, że nie odziedziczyłam po nich tej więzi ze światem i instynktu do korzystania z Mocy jak mój starszy brat - Devlin. Po prostu tego nie czułam. Wszyscy się dziwili i przez to traktowali jak odmienną, jakbym nie należała do tej rodziny. Czasem słyszałam po nocach płacz mojej matki, mówiła, że się mnie wstydziła. Nie wiedziała, co złego ze mną było.

Nie zamierzałam więc dłużej robić jej ani całej rodzinie przykrości, więc tak po prostu wkradłam się do jakiegoś statku. Oczywiście kompletnie wypadło mi z głowy, że nie miałam jeszcze pojęcia jak się tym steruje, więc szybko zostałam złapana na gorącym uczynku, a ja po raz kolejny zawiodłam swoją rodzinę na tyle, że mieli mnie już dość. Najwyraźniej przekroczyłam ich granicę i straciłam ich zaufanie.

Zostałam odesłana na zupełnie obcą mi planetę ─ Syrion, na której na nowo miałam wszystkiego się nauczyć, włącznie z tajemniczą Mocą. Czemu nie mogli tego zrozumieć i po prostu się pogodzić, że nie byłam taka, jaką chcieli, żebym była? Naprawdę trudno było sprostać oczekiwaniom moich rodziców. Pomimo iż ich nienawidziłam, wciąż liczyłam na to, że kiedyś po mnie wrócą i wreszcie usłyszę te dwa upragnione słowa, lecz tak się nigdy nie stało. Zostałam sama w tej ogromnej i przerażającej galaktyce, która kryła przede mną niezliczoną ilość sekretów, które pragnęłam poznać.

─ Masz zamiar tak stać cały dzień i się opierdalać czy sama mam cię przywlec za te kłaki? ─ zapytałam zirytowana podejściem i obijaniem się mojego towarzysza, który należał do dość włochatej rasy o niskim wzroście. Jego oczy jednak były dość urocze i to jeszcze dzięki nim w głównej mierze nie straciłam do niego cierpliwości.

Nie zawsze byłam taka wyszczekana. Problem z tym miejscem był taki, że nikogo nie obchodziły twoje ckliwe historyjki, tylko to ile przydatnych rzeczy możesz zrobić, by zarobić na błoto z papką, co miało robić tu za lokalne jedzenie. Mm, palce lizać. Zdążyłam się już przyzwyczaić do chłodu ludzi. Większość z nich była nieprzyjemna i nie miała żadnych pohamować, jeśli chodziło o naruszenie czyjejś strefy komfortu. Ja takowe jednak posiadałam i potrafiłam komuś przywalić, jeśli ktoś by je przekroczył choćby małym paluszkiem.

Zbyt wiele razy dostałam już po mordzie, by nie wyciągnąć z tego nauczki. Dlatego, ostatecznie przeżycie na tej planecie nie było takie trudne dla takich jak ja, co przeszli już swoje. Nauczyłam się w końcu żyć z przekonaniem, że byłam samowystarczalna. Pracowałam na własne utrzymanie jako mechanik, jako że posiadałam analityczny umysł i bardzo szybko łapałam pewne nowinki technologiczne znałam się też na pilotowaniu kilka mniejszych transportowców, które przemieszczały się po planecie. W ostatnim tygodniu załapałam się nawet na awans, dzięki któremu jeszcze nie oszalałam, a no i zyskałam pod sobą ludzi, na których mogłam drzeć japę, gdy było trzeba rozładować emocje.

─ W porządku, ale żeby nie było żadnego narzekania, gdy powiem: "a nie mówiłam?" ─ westchnęłam, podnosząc się niechętnie ze średnio wygodnego i tak metalowego siedzenia i już miałam sięgnąć ręką za ramię mojego towarzysza, gdy tuż nad naszymi głowami przeleciał ślimaczym tempem potężny krążownik. To oznaczało tylko kłopoty. ─ Takich to dawno tu nie było ─ szepnęłam z lekkim przerażeniem. Z zewnątrz może i mogłam zgrywać twardzielkę, ale istniały w galaktyce takie potworne rzeczy, które lepiej było omijać szerokim łukiem. Jedną z nich było wojsko Imperium, które narodziło się na zgliszczach starej Republiki. Jakieś pięć lat temu, zaraz gdy zostałam porzucona przez własnych rodziców na tej planecie sądziłam, że już nic gorszego mi się nie przytrafi ─ ale, że jako mam to szczęście przyciągać takiego pecha niczym magnez, wykrakałam chyba najgorsze z najgorszych okrucieństw, jakie miało miejsce w całej historii galaktyki.

Czystka czy raczej Rozkaz 66, przez który każdy, kto miał jakikolwiek kontakt z Mocą lub należał do Zakonu rycerzy Jedi kończył swój żywot bardzo szybko. Na całe szczęście nie należałam do żadnej z tych grup, więc czułam się bezpieczna, a przynajmniej tak do tej pory sądziłam.

─ Musimy wiać, Tux ─ poleciłam droidowi, który również robił za mechanika i często gęsto ratował mi tyłek, gdy nie mogłam się rozdzielić, by pomóc w kilku miejscach naraz. W każdym razie ─ tym razem to ja chwyciłam go pod rękę, jako że był lekki i niewielki i ruszyłam biegiem do najbliższego schronienia w gęstwinie grubych kabli zniszczonego wraku statku, nad którym pracowałam przez ostatnie kilka dni. Było cholernie ciemno, ale przynajmniej przez chwilę nastąpił spokój i mogłam przez chwilę odetchnąć. ─ Myśl, T3. Podobno jesteś w końcu najmądrzejszym droidem w tej części dżungli. Wykombinuj jak nas stąd wydostać!

No pięknie. Zaczęłam wrzeszczeć na biednego droida, który nie był niczemu winny. Jego głowa, która przypominała spłaszczony talerz przechyliła się lekko na bok, a jego czerwona dioda pośrodku przybrała lekko niebieskawej barwy. Jeszcze go zasmuciłam na dodatek, świetna robota, Leni! Musiałam jednak na szybkości skołować nam transport, by się stąd zwinąć, zanim zaczną nas ostrzeliwać, lecz znowu wykrakałam, gdyż podłoga stała się mniej stabilna i powoli zaczęliśmy wraz z wrakiem statku staczać się do pobliskiego krateru. Oh, zapomniałam wspomnieć, że na tej urokliwej planecie znajdowały się liczne aktywne wulkany! Doprawdy, moja rodzinka wiedziała, gdzie mnie zostawić, bym miała trudniej w życiu. Ale, co mnie nie zabije to mnie wzmocni, co nie? I właśnie tego zamierzałam się trzymać.

Droid wyrzucił linkę i zaczepił się nią o jedyny stabilny fragment, dzięki czemu nie wypadłam wraz z innymi częściami w przepaść. Przełknęłam ciężką gulę w gardle, siląc się na podziękowania, gdy w okolicy rozległy się głośne wystrzały. To jeszcze nie koniec, pomyślałam, podciągając się na lince wyżej, by złapać równowagę. Statkiem ponownie wstrząsnęło, a T3 zapiszczał długo podekscytowany, jakby znalazł wyjście z tego tonącego wraku. Nie było chwili do stracenia i natychmiast podążyłam jego ścieżką, co chwilę łapiąc się czy to zwisających kabli, czy metalowych belek konstrukcyjnych, bo ─ uwaga ─ nie wszyscy posiadają antygrawitacyjne pola pod swoimi stopami. Gdy wreszcie dojrzałam przysłowiowe "światełko w tunelu", choć w tym przypadku było ono całkiem dosłowne, przyspieszyłam kroku w jego kierunku i wyskoczyłam efektownie, podciągając się na wystającym grubszym drucie, który przy okazji drasnął mnie w ramię. Cicho syknęłam z bólu i szybko wstałam, by się rozejrzeć. Cały dystopijny krajobraz przeistoczył się w te kilka minut w pole bitwy. Niebo przybrało bardziej szarej barwy niż wcześniej, na którego tle pojawiła się cała armia takich krążowników, po kolei niszcząc wszystko, co popadnie. Ta planeta zaraz zostanie zrównana z ziemią, więc po jaką cholerę ja się jeszcze tu nad nią tak użalam i stoję jak słup soli?

To był jeden z tych głupich momentów, gdy mój własny instynkt samozachowawczy zawodził, a moje serce podpowiadało mi najgorsze porady i zamiast uciekać dokładnie w przeciwną stronę wyrwałam do przodu z niczym poza elektryczną pałką, którą zabuliłam ze statku. T3 zaćwierkał za mną, jakby bał się, że go zostawię samego.

─ Nie martw się, mały. Nie jestem jak moja rodzina. Ja nikogo nie porzucę ─ stwierdziłam, unosząc krótko kąciki ust, nim rzuciłam się w wir wojny. Pierwszymi przeciwnikami, z jakimi przyszło mi stawić czoło była dwójka szturmowców, którzy stali na szczęście tyłem, więc miałam nad nimi przewagę w postaci efektu zaskoczenia. To jednak nie poszło mi za dobrze, gdyż nie byłam zbyt dobra w zakradaniu się, a dyskrecja nie należała do moich mocnych stron i szybko się zorientowali, że z nimi próbuję coś ugrać.

─ Nie ruszaj się! Prędko, powiadom Inkwizytorkę, że znaleźliśmy dziewczynę! ─ krzyknął jeden z nich przez komunikator, po czym oboje wyjęli blastery i zaczęli z nich strzelać. Nie mieli jednak za dobrego cela, więc większość z nich zdołałam uniknąć, biegając na boki i korzystając z otoczenia, kryłam się za różnymi skrzyniami. Tak się złożyło, że broń jednego z nich nagle się zacięła, co przykuło uwagę również tego drugiego i dało mi szansę na podejście ich z bliska, by przywalić ich w głowy z mojej pałki, która poraziła ich prądem i oboje padli raczej nieprzytomni na podłogę. Pierwsze zwycięstwo!

Nie było mi dane jednak nacieszyć się nim za długo, gdyż z ukrycia wyszli kolejni i przyprowadzili swoich znajomych. No to byłam w szambie.

─ To kto pierwszy? ─ rzuciłam zachęcająco w ich stronę, stojąc gotowa do boju.

─ Łapać ją! ─ krzyknął najodważniejszy z nich, bo wybiegł jako pierwszy w moim kierunku. Co było najdziwniejsze - nie próbowali zrobić mi krzywdy, a przynajmniej nie tak poważnej. Z jakiegoś powodu chcieli mnie jedynie schwytać i przyprowadzić do tej wcześniej wspomnianej Inkwizytorki, o której pierwsze słyszałam, ale musiała robić furorę w ich szeregach. Szturmowiec próbował przełamać moją obronę, napierając na mnie swoim ciężarem, lecz nie tak łatwo dało się mnie przewrócić, gdy już się odpowiednio zaparłam stopami o podłoże. Próbowałam sięgnąć pałką jego zbroi, ale ten był znacznie ciężej opancerzony i takie wyładowania elektromagnetyczne nie robiły na nim wrażenia. Coś jednak sprawiło, że nagle się cofnął, jakby ujrzał ducha.

─ Ktoś tu chciał odsapnąć, kolego? ─ rzuciłam w jego stronę drwiąco, gdy nie kwapił się do walki ze mną i tylko stęknął głośno.

─ Mamy twojego droida ─ odezwał się oby kobiecy głos, który kompletnie zbił mnie z tropu. Sądziłam, że do takiej roboty kobiety się nie trudniły, ale się pomyliłam. ─ Nie zrobimy mu krzywdy, chyba że będziesz dalej stawiała opór, co byłoby bardzo nierozsądne z twojej strony ─ ciągnęła dalej, a ja poczułam mocny powiew wiatru na plecach, więc się odwróciłam. Przede mną prezentował się niewielki statek z wysuniętą rampą, na której stała zamaskowana postać w czarnych szatach. Była owiana tajemniczą aurą, a jej metalowa rękojeść miecza przypięta na wysokości biodra mnie znacząco niepokoiła.

Prychnęłam kpiąco, wywracając oczami, lecz gdy tylko obok jej nogi pojawił się T3 z tą swoją smutną niebieską diodą moje serce było bliskie rozerwania się na drobne kawałeczki, więc musiałam się wstrzymać z dalszą reakcją na zaistniałą sytuację.

─ Czemu ci tak na mnie zależy? Zostałaś zatrudniona przez moich rodziców, bo w końcu odezwało się w nich poczucie winy za porzucenie mnie tutaj?! ─ spytałam.

─ Nie ─ rzuciła gburowatym tonem głosu. ─ Mogę pokazać ci drugą stronę tego konfliktu. Mogę wskazać ci drogę, która od zawsze była ci pisana, jeśli tylko ze mną polecisz ─ zaproponowała już spokojniejszym głosem, wyciągając w moją stronę wyprostowaną dłoń. Zamarłam na moment w bezruchu, przerzucając wzrok z zamaskowanej kobiety na T3. Moje oczy momentalnie stanęły w łzach, gdy nie pozostał mi żaden inny wybór niż jak uciekać, więc tak zrobiłam. Wyrwałam do przodu, spychając po drodze paru szturmowców z platformy nad kraterem pobliskiego wulkanu, słysząc tylko okrzyki ich agonii, gdy tonęli we wrzącej lawie i nie oglądałam się wstecz. Miałam plan. Musiałam dobiec do bezpiecznego miejsca, lecz w tej sytuacji na tej planecie takie miejsce już nie istniało.

Wciąż biegłam w stronę gęstej dżungli, która zaczynała się u podnóży wulkanu i prowadziła na niewyeksploatowane tereny południowej części kontynentu, gdzie zdołałam złapać oddech na momencik. Tu mnie nie znajdą, pomyślałam, chowając się w wydrążonej szparze w szerokim pniu drzewa. Moje serce biło jak oszalałe, reagując na zbliżające się zagrożenie z każdej strony. Zacisnęłam dłoń w pięść i liczyłam na łut szczęścia, że jakoś to przetrwam.

Po pewnym czasie, gdy się uciszyło wyszłam na zewnątrz, wciąż mając się na baczności i rozejrzałam się dookoła. Oczywiście musiałam nadepnąć butem na jakąś gałąź, która zrobiła taki hałas w całej dżungli, że sama się wystraszyłam, a gdy odwróciłam się napięcie w drugą stronę wpadłam oko w oko z kolejną kobietą o ciemnej skórze i przerażającym wytrzeszczu oczu.

─ Jeśli szukasz sposobu, by wydostać się z tej planety, chodź za mną ─ powiedziała łagodnie. W jej brązowych oczach było jednak coś, co nakazało mi natychmiast zaufać tej kobiecie, mimo że dopiero ją poznałam. ─ Nie zrobię ci krzywdy, drogie dziecko. Po prostu, czasem trzeba wiedzieć, kiedy należy się wycofać z pola bitwy, by nabrać sił przed następną.

─ Zostawiłam w tyle kogoś. Powinnam zawrócić ─ rzuciłam, zaglądając przez ramię do tyłu z obawą w oczach. Brakowało mi tego małego robocika, który nie stronił od dobrego humoru i często podnosił mnie na duchu, gdy tego potrzebowałam.

─ Jeśli zawrócisz, szansa na odratowanie nadziei przepadnie. Poszukiwałam kogoś jak ty już od dłuższego czasu. Twoja pomoc przyda się w walce z nowo utworzonym Imperium.

─ Ale ja nie... ─ wyrwałam, lecz kobieta z wytrzeszczem oczu ponownie mi przerwała.

─ Tak, posiadasz Moc. Od zawsze ją posiadałaś. Czuję to, Leni ─ wypowiedziała, akcentując ostatnie słowo, jakby mnie znała. Przyjrzałam jej się uważniej, ale nie, nie kojarzyłam babki, a wyglądała całkiem przyjaźnie.

─ Zaraz. Skąd ty znasz moje imię? ─ spytałam, wyraźnie zdezorientowana.

─ Znałam twojego brata, Devlina ─ odparła z oczywistością. Brzmiała, jakby się rozmarzyła, wspominając jej znajomość z moim starszym bratem. Czyżby ich coś kiedyś łączyło? Ta myśl tylko mi obrzydziła to. ─ Obiecałam mu, że się odwdzięczę. Potrzebuję również twojej pomocy, Leni. Jesteś gotowa się tego podjąć?

─ Czego właściwie?

─ Zamierzam odbudować na nowo Zakon Jedi ─ odparła z oczywistością, a kąciki moich ust automatycznie się uniosły. Od kiedy na świecie zaczęło się dziać tyle zła, postanowiłam, że nie będę dłużej stać i się temu przyglądać.

─ Praktycznie od zawsze chciałam spróbować swoich sił i coś zdziałać, wprowadzić jakąś zmianę, ale ciągle powtarzano mi, że nie byłam wystarczająco silna. Wszyscy w rodzinie powtarzali mi tylko, że czegoś nie mogę, nie potrafię. Byłam za słaba na pojęcie tej całej Mocy, ale tu się mylili, bo spójrz na mnie teraz ─ mogę im się zaśmiać w twarz, co?

─ Tak od razu bym się nie zapędzała, ale jesteś na dobrej drodze, Leni. To się liczy, a teraz chodź już, nie mamy dużo czasu zanim nas wytropią ─ powiedziała, wskazując ręką na drogę przed nami, która prowadziła na moje oko w stronę kolejnego krateru. Po kilku minutach dobiegłyśmy na miejsce i jeśli mnie oczy nie mylą, to...

─ Na wszystkie gwiazdy, wylądowałaś tym czymś pośrodku krateru wulkanicznego!? A co jeśli wybuchnie? ─ wrzasnęłam z niedowierzaniem, że ta kobieta aż prosiła się o śmierć. Zwłaszcza, jeśli już zdążyłam się do niej przywiązać, mimo tego wytrzeszczu, ale już nie chciałam jej robić przykrości.

─ Po pierwsze, to mój znajomy pilot tym wylądował i czeka na nas w środku. Po drugie ─ z danych w naszej bazie wynika, że ten wulkan jest akurat uśpiony ─ wyjaśniła, przez co natychmiast poczułam się głupio i spuściłam zawstydzony wzrok.

Wbiegłam po nieco stromym stożku wulkanicznym, uważając, by nie zjechać z powrotem na sam dół, bo nie uśmiechało mi się, by znów tu się wdrapywać, gdy już zużyłam większość moich sił podczas dzisiejszej intensywnej potyczki. Gdy już byłam bliska wdrapania się na sam szczyt, ujrzałam nad głową pomocną dłoń odmiennego koloru, a wręcz cztery pomocne dłonie, na których się wciągnęłam i stanęłam przed nowym znajomym z gburowatym wyrazem twarzy.

Świetnie, kolejna pokrewna dusza na tym padole łez.

Statek miał trzy osobne części na zewnątrz. Przód i tył zostały podzielone na części obrotowe, w których mieścił się główny silnik wysięgnika i duża pionowa płetwa. Podobała mi się stylówa i już byłam bardzo chętna do zajrzenia do środka, jednak zostałam na moment zatrzymana przez podejrzliwe spojrzenie pana kapitana.

─ To jest mój statek, więc panują na nim moje zasady. Jeśli go nie zdemolujesz, to się dogadamy, panienko ─ mruknął. ─ A tak poza tym, jestem Greez Dritus, do usług ─ dodał, siląc się na uśmiech i wyciągnął w moją stronę wszystkie cztery ręce, a ja stałam tak chwilę w zawieszeniu, nie wiedząc którą z jego dłoni uścisnąć. ─ Żartuję, witamy na Modliszce, młoda.

Żarty żartami, ale musiałam przyznać, że ten mu się wyjątkowo udał, bo już zyskałam do niego sympatię.

─ Ja nazywam się Leni Silcre ─ odparłam, bo chyba wypadało się przedstawić. Kapitan skinął głową.

Weszłam w końcu do środka, stawiając ostrożnie pierwsze kroki na pokładzie, by móc się uważnie przyjrzeć. Modliszka miała ten swój klimacik, trochę rupieci, trochę fajnych ulepszeń technologicznych, co stwarzało względny porządek. Zaczynając od kokpitu, podłoga została częściowo zbudowana ze szkła, a wraz z podniesionymi siedzeniami w kokpicie stworzyły pilotowi duży obszar widzenia. Dwa miejsca działały jako pilot i drugi pilot, a trzecie miejsce po prawej stronie pełniło funkcję stacji łączności. Za kokpitem znajdował się holotyczny pokój. Stół umieszczony pośrodku miał otaczający go okrągły układ siedzeń. Za nim znajdowały się dwie rampy wejściowe usytuowane po obu stronach statku. Dalej, w części wspólnej, znajdowała się duża część wypoczynkowa. Układy siedzeń otaczały różne elementy dekoracyjne. Obok znajdował się zestaw schodów prowadzących do podwyższonej kuchni. W kambuzie stał stół z boku różnych półek do przechowywania, wzdłuż kolejnego dużego terrarium. Przez otwór z tyłu znajdował się główny korytarz z trzema osobnymi drzwiami, które prowadziły do innych różnych pomieszczeń na statku, a na samiuśkim końcu znajdowały się pomieszczenia techniczne wraz z silnikiem. Gdy już zakończyłam swoją wycieczkę, odnalazłam drogę powrotną do kokpitu, gdzie czekali na mnie moi nowi znajomi.

─ Nic tak nie zbliża jak nieszczęście, co? Mam nadzieję, że zasmakują ci moje specjały, bo to jedyna rzecz, która będzie ci służyła za jedzenie przez najbliższy czas ─ rzucił Greez, siadając za sterami, po czym zamknął właz. Szybko usiadłam w fotelu obok, zapinając pasy i jęknęłam, wzdychając. Mam nadzieję, że on tak nie mówi, bo sam się mianował szefem kuchni.

─ Nic się nie martw, zaręczam Greeza, że spisuje się całkiem nieźle ─ skomentowała ze śmiechem Cere, co nie do końca wiedziałam, jak odebrać. Jeszcze nie potrafiłam wyczuć czy mówiła szczerze, czy sarkastycznie.

─ Nieźle? ─ uniósł się jakby niedoceniony. ─ Jestem tak samo świetnym kucharzem co pilotem, kobieto. ─ Okej, lepiej nie podważać kuchennych zdolności Greeza, zanotowane.

─ Jak sobie chcesz ─ rzuciła od niechcenia Cere, wzdychając. Mogę się już założyć, że z tą dwójką nie uschnę tu z nudów, a na to szczerze liczyłam.

─ To dokąd lecimy, drużyno? ─ zapytałam ciekawsko. Dritus wychylił się ze swojego siedzenia i spojrzał znacząco na Cere, która siedziała za nami.

─ Kurs na Braccę ─ oznajmiła stanowczo, a mojej głowie już rozbrzmiewały bębny zachęcające do rzucenia się ku kolejnej przygodzie. Bo z taką drużyną kto wie, co nas czeka choćby na kolejnym kroku. ─ Wszystko w porządku? ─ zapytała.

Spuściłam wzrok, próbując zapomnieć już o tamtej planecie i wszystkim, co mnie na niej spotkało, choć było naprawdę trudno. Czasem przeszłość daje o sobie przypomnieć.

─ Skąd właściwie wiedziałaś gdzie mnie znaleźć? ─ zdobyłam się w końcu na pytanie w jej kierunku.

─ Cere i ja trochę już podróżujemy w poszukiwaniu takich, jak ty. Chyba już trochę nabraliśmy w tym wprawy ─ odpowiedział kapitan statku, trzymając za stery. Już za jakiś czas weszliśmy w nadświetlną, a ja siedziałam zachwycona widokiem gwiazd, jakby przed nami uciekały.

Wreszcie postanowiłam, że zmienię miejscówkę i usadowiłam się szybko na fotelu drugiego pilota tuż obok Greeza. To jednak nie był taki dobry pomysł, gdyż natychmiast dostałam od niego reprymendę i skwaszony wyraz twarzy. Zaraz, to on nie ma takiej cały czas?

─ Chyba zwariowałaś, młoda. Wracaj na swoje miejsce, jeszcze tu coś popsujesz ─ mruknął Greez.

─ Z całym szacunkiem, ale trochę się na tym znam. Spędziłam większość życia na naprawianiu statków na Syrionie ─ odpowiedziałam.

─ O czyli doskonale wiesz jak się lata dokładnie tym modelem statku, jakim jest Modliszka? ─ warknął nieustępliwie.

─ Szybko się uczę ─ odparłam sprytnie, ale tym razem w odpowiedzi dostałam jedynie długie westchnienie.

─ Niczego nie dotykasz, tylko obserwujesz ─ odparł po chwili Greez, a na mojej twarzy pojawił się zaciesz, o jaki trudno było ostatnimi czasy. Powinien czuć się z tego dumny, a nie robić mi łaskę, wielce kapitan.

Wkrótce miałam opanowane już parę myków i parę przycisków, które różniły się od tych w większości statków, na których pracowałam.

─ Opowiedz mi coś jeszcze o Mocy. I skąd tak właściwie tak sporo o niej wiesz? ─ spytałam, obróciwszy się w stronę czarnoskórej kobiety, która udawała zajętą przy złączu komunikacyjnym. Cere nie wydawała się już tak gadatliwa, więc to ja musiałam coś z niej wyciągnąć, by zrozumieć sens tej całej wyprawy.

─ Dowiesz się w swoim czasie. Tymczasem wiem, gdzie znajdziemy kogoś, kto może nam się przydać ─ odparła, gdy wyszliśmy już z nadświetlnej i wpadliśmy w jakąś gęstą chmurę na kolejnej planecie.

─ Kogoś jeszcze? To ja wam nie wystarczam do tej waszej krucjaty? ─ Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, nieusatysfakcjonowana.

─ Jest silny w Mocy. Czuję to ─ rzuciła Cere stanowczo, wstając z fotela i chwytając za jakiś blaster, na co od razu się poruszyłam. ─ Potrzebuje naszej pomocy, a my jego.

─ To będzie on? ─ zdołałam spytać w tym całym amoku. Nie no, tego już za wiele. Myślałam, że wszyscy z załogi będą na równi na tym statku, ale najwyraźniej się pomyliłam, bo każdy kto chociażby stał przez sekundę obok Cere, wiedział, że to ona robi tu za przywódcę.

─ Otwórz właz, Greez! Teraz! ─ krzyknęła do kapitana, gdy podchodziliśmy bliżej do lądu. Szaroskóre stworzenie o mocno owłosionych bokobrodach poruszył uszami, mrucząc coś pod nosem (założę się, że coś mało pochlebnego) i wreszcie po dłuższym westchnieniu zaciągnął dźwignię, która uruchomiła mechanizm otwierania wysuwanej rampy, na którą wyszła Cere.

Przyglądałam się temu wszystkiemu, siedząc na fotelu z tyłu, gdy na pokład wskoczył nasz nowy znajomy. Co najbardziej przykuło moją uwagę w jego wyglądzie były marchewkowe włosy i typowy dla złomiarza strój. Ja chyba naprawdę musiałam być głodna i zdesperowana, skoro już mi tylko marchewki w głowie. Może pora przetestować kuchnię Greeza, z którą się tak afiszował.

─ O, o, jejku, prawdziwy Jedi ─ wysapałam nieumyślnie, przyglądając się mieczowi świetlnemu, który trzymał w ręku.

Tymczasem kapitan wykonał skok w nadświetlną i tak szybko jak się tu pojawiliśmy, tak szybko zniknęliśmy, opuszczając Braccę.

─ Dobra, ale więcej dzieciaków na pokład nie przyjmujemy ─ stęknął Greez, a ja rzuciłam mu przeszywające spojrzenie. Że niby ja jestem dzieckiem? Przeżyłam już w swoim życiu naprawdę wystarczająco, ale to właśnie takie zdania wyprowadzały mnie z równowagi najbardziej. Znów poczułam się niedoceniona. Znów na nic się nikomu nie przydam i zostanę porzucona. No bo, ja i Moc? To chyba jakieś nieporozumienie.

─ Wszyscy czuli na Moc są mile widziani na naszym statku ─ oznajmiła Cere, a rudowłosy chłopak natychmiast powędrował na kanapę wokół okrągłego stołu, gdzie najwyraźniej potrzebował chwili by odsapnąć. W końcu jego zielone pełne tajemnicy oczy spotkały się z moimi, a ja czułam się zmuszona do prowadzenia z nim walki na to, kto dłużej wytrzyma bez mrugania. Chłopak odpadł na starcie, ale było to spowodowane raczej tym, że się nie domyślił, o co mi biega.

─ Dziękuję za pomoc, ale kim wy jesteście? ─ wysapał, ciężko dysząc.

─ Jestem Cere Junda, to Leni Silcre, a tamten to Greez Dritus, kapitan Modliszki ─ przedstawiła nas po kolei, lecz to przy mnie zrobiła największą pauzę. Ta kobieta coś do mnie ma, a ja już się dowiem co.

─ Tak, Modliszka to moja łajba, ale radzę słuchać się tej babki ─ sprostował Greez. Ta, dałeś to do zrozumienia już wcześniej.

Wciąż jednak nie poznałam imienia chłopaka, co mnie dręczyło w niewyjaśniony sposób. Nie lubiłam sekretów i tajemnic, a ten rudzielec zdecydowanie był największą z nich.

─ A ty to? ─ zapytałam ciekawsko, podpierając się plecami o metalową ścianę, której chłód trzymał mnie na wodzy.

─ Cal Kestis ─ przedstawił się, rozglądając się nerwowo. ─ Co to za kobieta? ─ spytał, wskazując palcem na drzwi. Tyle z tego zrozumiałam, że przeszłość również go dopadła, ale na szczęście zjawiliśmy się w samą porę.

─ Inkwizytorka Imperium ─ wyjaśniła. ─ Posługuje się Mocą i poluje na Jedi. A teraz wie, kim jesteście...

Świetnie. Jakaś fanka?

─ No to mamy coś wspólnego, kolego. Goni nas ta sama babka. Może powinniśmy założyć jakiś klub? ─ palnęłam, parskając śmiechem i mogłabym przysiąc, że na tej bladej twarzy rudzielca na krótki moment wkradł się nieznaczny uśmiech.

─ ...I nie spocznie, dopóki was nie dopadnie ─ dodała poważnym tonem, aż przeszły mnie ciarki.

─ A ty skąd tyle wiesz? ─ zapytał z deka zdezorientowany.

Nie byłabym taka pewna, że mu odpowie. W końcu też próbowałam z niej coś wyciągnąć.

─ Podsłuchujemy łączność Imperium. Słyszeliśmy, że Inkwizytorzy tu lecą, więc wykonaliśmy ruch.

A więc temu odpowiedziała, a mi to już nie? Ktoś tu ma jakieś uprzedzenia.

─ Taa? A ile teraz dają za głowę Jedi? ─ Spuścił głowę. Ton jego głosu spoważniał. Co on, zamienił się w gbura Greeza? Z dwoma takimi to długo tu nie wytrzymam.

─ Też mi wdzięczność ─ zadrwił z niego Greez. A nie mówiłam.

─ Słuchaj, rozumiem. Tak długo sam walczyłeś o przetrwanie, że już nikomu nie umiesz zaufać. I dzięki temu wciąż żyjesz ─ powiedziała Cere, a ja na moment się zamyśliłam, spuszczając głowę. Może zbyt pospiesznie ją oceniłam. Wydawała się w porządku. A przy okazji rzucała mądrymi tekstami. Myślę, że warto się jej trzymać. Tylko jak tu teraz przekonać tego nowego, by również to zaakceptował? Było jasne, że dręczyła go przeszłość. Pobudka, koleś, każdego to dotyczy. Naszą galaktykę spotkało coś okropnego i każdy musi sobie z tym radzić, jak potrafi.

─ Hej, Cal, tak? ─ zapytałam, nieśmiało do niego podchodząc, aż wreszcie usiadłam na pomarańczowej skórzanej kanapie obok niego. Ten nieznacznie się poruszył, jakby bał się, że naruszę jego strefę komfortu czy coś w tym stylu. ─ Byłam na twoim miejscu, a właściwie to nadal jestem. W końcu wylądowaliśmy tu razem z jakiegoś powodu, prawda? Ale tu chodzi o coś więcej niż przetrwanie...

─ Niby co? ─ spytał, podnosząc na mnie wzrok. Był totalnie wyprany z nadziei. Czasem po prostu zapominałam, że nie każdemu trzymanie się ostatniej nadziei przychodzi tak łatwo.

─ O odbudowę Zakonu Jedi.

─ Wasza trójka? Ktoś jeszcze? ─ spytał nagle zainteresowany, jakby poczuł ulgę. Jego nadzieja na moment wzrosła, a w jego zielonych oczach pojawił się błysk.

─ Co, my ci nie wystarczymy? ─ rzucił Greez, rozkładając teatralnie ręce na boki.

─ A co z Radą Jedi? Ktoś przeżył? Ktokolwiek? ─ pytał roztrzęsiony, jak i zdeterminowany. Sądząc po posmutniałej minie Cere odpowiedź była negatywna.

─ Nie żyją ─ wydusiła z siebie ponuro.

─ Och ─ rzucił, wypuszczając powietrze. ─ Czyli mam tylko was.

─ Kapitanie. Kurs na Bogano ─ zarządziła kobieta.

─ Tak jest. ─ Greez nie wyglądał na zbyt przekonanego co do tego wszystkiego, ale najwyraźniej traktował Cere z szacunkiem, co mnie intrygowało. Tyle tajemnic, tyle niewiadomych...

─ A teraz... spróbujcie odpocząć. Nic wam nie grozi. Na razie ─ dodała z powiewem grozy, oddalając się, zostawiając naszą dwójkę samą. Dopiero teraz miałam szansę przyjrzeć się bliżej poharatanej i usianej bliznami twarzy młodego Kestisa. Pewnie to, przez co ja musiałam przejść było niczym w porównaniu z tym, co widział Cal.

─ Gdzie jest twój miecz świetlny, skoro jesteś Jedi? ─ zapytał zaciekawiony, jakby to było jego jedyne zmartwienie na ten moment. Wzruszyłam ramionami.

─ Nigdy nie powiedziałam, że jestem Jedi. Zgarnęli mnie na Syrionie, gdy uciekałam przed szaloną laską w czarnym wdzianku. Sama nie wiem, co robię na tym statku, a Cere zdaje się nie zdradzać za dużo ─ odparłam, zaciskając usta w cienką linię.

─ Może kiedyś się dowiemy ─ powiedział, uśmiechając się do mnie. Nie chciałam wyjść na nieuprzejmą, więc odwzajemniłam jego uśmiech, po czym wstałam, udając ziewnięcie.

─ Może. Teraz lepiej skorzystajmy z szansy na odpoczynek, bo coś czuję, że drugiej tak szybko nie będzie ─ rzuciłam na odchodne, kierując się w stronę kwater, mijając puste terrarium i kuchnię. Gdy położyłam się na prowizorycznym łóżku, składającym się z dość niewygodnego materaca, próbowałam znaleźć idealną pozycję do zaśnięcia. Przez dobrą godzinę nie mogłam jeszcze zmrużyć oka, rozmyślając nad wszystkim, co mi się dzisiaj przytrafiło, włącznie z poznaniem rudowłosego chłopaka i zyskaniem nowej nadziei, nim wreszcie zmorzył mnie sen, a śniłam o wszystkim, co wszechświat mógł mi jeszcze oferować, a nawet więcej.

Sięgałam tam, gdzie w rzeczywistości nie było mi dane. Wreszcie miałam szansę na stanie się czymś więcej niż gwiezdny pyłek, w który kiedyś wszyscy nieuchronnie i tak się zmienimy. Ale przed tym miałam nadzieję, że jeszcze długa droga.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro