Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Śniadanie jadłem wściekły jak nigdy. Nie dość, że Bill dzielił ze mną łóżko i Mabel zaczęła się wydzierać, że nas shippuje to jeszcze słyszałem jak Megan powiedziała, że bylibyśmy słodką parą. Ja i Bill? Never! JESTEM HETERO! NIE HOMO! HE-TE-RO!!! Proszę, nawet przesylabizowałem.

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi, które poszedłem otworzyć i mało brakowało, a krzyknąłbym z przerażenia.

- Pomocy... - wyszeptał cichutko zakrwawiony Will i padł bez przytomności w moje ramiona. Natychmiast zaniosłem błękitnego demona do salonu, ułożyłem na kanapie i sprawnie niczym ninja wykradłem z łazienki apteczkę. Uklęknąłem przed nieprzytomnym i zacząłem dezynfekować jego rany.

- Co robisz, bracik? - spytała Megan wchodząc do salonu. Spojrzałem na nią, a ona przyłożyła dłoń do ust. - O, mój... Co mu się stało?

- Zapewne Mabel Gleeful się z nim "bawiła" - mruknąłem i podniosłem delikatnie jego głowę, po czym ją obandażowałem. Megan uklęknęła obok mnie i zaczęła mi pomagać.

- Biedaczek... - szepnęła. - Wiem, że Gleeful'owie źle go traktują, ale nie wiedziałam, że aż tak.

Spojrzałem na siostrę, a ta wychwyciła moje spojrzenie i wymownie musnęła opuszkami palców swój naszyjnik. Tyle mi wystarczyło. Do pomieszczenia weszli Bill, Mabel i wujkowie. Akurat ja i Meg skończyliśmy opatrywać rany niebieskiego Ciphera, który nadal był nieprzytomny. Bill pstryknął palcami wyczarowując koc, którym przykrył brata i usiadł na fotelu, a Mabel z Megan pobiegły do kuchni pod pretekstem przygotowania dla niespodziewanego gościa czegoś ciepłego.

Time skip:

Will odzyskał przytomność po pół godzinie i zaczął nam wylewnie dziękować za pomoc.

- Nie dziękuj tylko powiedz kto cię tak urządził - odezwał się Bill łapiąc mnie za rękę i pociągając na swoje kolana za co skarciłem go wzrokiem.

- To nieważne, Bill. I tak mi nie pomożesz - Oczy Willa wypełniły się łzami. W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.

- Otworzę! - zaproponowała Megan biegnąc do drzwi i po chwili... - Czego tu szukasz, ty zakało społeczeństwa?!

- Jest tu Will? - spytał Dipper Gleeful i po chwili pojawił się w salonie, a Will skulił się na kanapie. - Tu jesteś, błękitku. Wszędzie cię szukałem.

- Błękitku?!!! - Megan wydawała się być w ciężkim szoku, a Will zarumienił się i spuścił wzrok.

- Przepraszam, paniczu - mruknął, a Gleeful podszedł, uklęknął i pogłaskał Willa po głowie.

- Wybaczam, ale nie myśl sobie, że nagle będę dla ciebie miły! - warknął, a Meggy uśmiechnęła się iście szatańsko.

- Będziesz, Gleeful. W miłości liczy się delikatność - powiedziała, a Gleeful spojrzał na nią z chytrym błyskiem w oku.

- Doprawdy? Już rozumiem dlaczego mnie nie chcesz. Boisz się, że nie będę delikatny, prawda? - spytał, a moja siostra strzeliła facepalm'a.

- Nie, Gleeful. Nie chcę z tobą być, ponieważ cię NIENAWIDZĘ, rozumiesz? - odparła.

- Dlaczego? - spytał.

- Powiedzmy, że za bardzo kojarzysz mi się ze swoją siostrą - odparła i spojrzała na Willa. - Potrzeba ci czegoś, Willy?

- Płomienia Lizbeth - odparł tamten, a Megan zdjęła naszyjnik i złapała lewą ręką wyciągniętą dłoń Williama.

- Deal - powiedziała, a ich ręce spowił pomarańczowo-żółty płomień. Płomień ten szybko objął całą rękę niebieskiego Ciphera, zatańczył przez chwilę na jego policzku i znikł pod opaską na oko. Kątem oka zauważyłem, że wujek Ford wpatrywał się w to zjawisko z zafascynowaniem.

- Dziękuję - odparł Will i wstał z kanapy, po czym pstryknął palcami sprawiając, że opatrunki, które miał na sobie zniknęły. - Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiliście.

- Nie ma za co, Willy, ale nie zapominaj, że ta moc nie jest niewyczerpywalna, więc radzę korzystać z niej tylko w ostateczności - Meg założyła naszyjnik, oznajmiła, że wychodzi i już jej nie było.

- My też już pójdziemy - powiedział Gleeful, skinął na Willa i wyszli.

- Soseneczko... Pójdziemy na spacer? - spytał Bill i dopiero teraz zorientowałem się, że wciąż siedzę na jego kolanach.

- Chciałbyś! - warknąłem próbując się wyrwać, ale on tylko bardziej się we mnie wtulił kładąc podbródek na moim ramieniu.

- Soseneczko... Bądź dobrą soseneczką... Chodź na spacer... - wymruczał do mojego ucha, a ja wzdrygnąłem się i poczułem na policzkach palące rumieńce. Dlaczego życie mnie nie lubi i nie może uszanować faktu, że jestem hetero (bo nie jesteś, Dipper. Poza tym... Life is brutal - dop. aut.)?

- Nie mam wyjścia, prawda? - spytałem.

- Masz - odparł Bill. - Zawsze możemy siedzieć w Chacie, ty na moich kolanach, popijając gorącą czekoladę i...

- Dobra, zrozumiałem - przerwałem mu snucie tych jakże pięknych planów. - Chodźmy na ten spacer.

- Oczywiście, Soseneczko. Tylko nie zapomnij włożyć kurtki - Bill w podskokach ruszył w stronę drzwi, a ja z miną potępieńca ruszyłem za nim. Dlaczego ten głupi trójkąt musiał się uwziąć akurat na mnie? Dlaczego? Tyle jest ludzi na świecie, więc dlaczego ja (bo tak - dop. aut.)? Złapałem uradowanego Billa za dłoń i ruszyliśmy przez las. Życie naprawdę mnie nie lubi...

***

Witam serdecznie! Powróciłam! Cieszycie się, prawda?

Ech... Wiecie... Ostatnio mam wrażenie, że trochę już wyszłam z fandomu BillDipa i ogólnie Wodogrzmotów. I, że przez to psuję trochę to opowiadanie tracąc swój i (przede wszystkim) wasz czas. Naprawdę. Jak czytam to opko to mam wrażenie, że początkowe rozdziały są ciekawsze i po prostu lepsze od tych późniejszych, ale to tylko moja opinia. Dzisiaj postanowiłam się zmobilizować i coś wreszcie naskrobać, bo mam wrażenie, że jakbym jeszcze poczekała to byście mnie udusili, a potem wskrzesili i kazali pisać kolejny rozdział :) Jesteś naprawdę cudowni i lepszych czytelników nie mogłam sobie wymarzyć. Kocham was, kochani.

Żegnam się z wami i do następnego!

Wasza Lily

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro