18
Śniadanie jadłem wściekły jak nigdy. Nie dość, że Bill dzielił ze mną łóżko i Mabel zaczęła się wydzierać, że nas shippuje to jeszcze słyszałem jak Megan powiedziała, że bylibyśmy słodką parą. Ja i Bill? Never! JESTEM HETERO! NIE HOMO! HE-TE-RO!!! Proszę, nawet przesylabizowałem.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi, które poszedłem otworzyć i mało brakowało, a krzyknąłbym z przerażenia.
- Pomocy... - wyszeptał cichutko zakrwawiony Will i padł bez przytomności w moje ramiona. Natychmiast zaniosłem błękitnego demona do salonu, ułożyłem na kanapie i sprawnie niczym ninja wykradłem z łazienki apteczkę. Uklęknąłem przed nieprzytomnym i zacząłem dezynfekować jego rany.
- Co robisz, bracik? - spytała Megan wchodząc do salonu. Spojrzałem na nią, a ona przyłożyła dłoń do ust. - O, mój... Co mu się stało?
- Zapewne Mabel Gleeful się z nim "bawiła" - mruknąłem i podniosłem delikatnie jego głowę, po czym ją obandażowałem. Megan uklęknęła obok mnie i zaczęła mi pomagać.
- Biedaczek... - szepnęła. - Wiem, że Gleeful'owie źle go traktują, ale nie wiedziałam, że aż tak.
Spojrzałem na siostrę, a ta wychwyciła moje spojrzenie i wymownie musnęła opuszkami palców swój naszyjnik. Tyle mi wystarczyło. Do pomieszczenia weszli Bill, Mabel i wujkowie. Akurat ja i Meg skończyliśmy opatrywać rany niebieskiego Ciphera, który nadal był nieprzytomny. Bill pstryknął palcami wyczarowując koc, którym przykrył brata i usiadł na fotelu, a Mabel z Megan pobiegły do kuchni pod pretekstem przygotowania dla niespodziewanego gościa czegoś ciepłego.
Time skip:
Will odzyskał przytomność po pół godzinie i zaczął nam wylewnie dziękować za pomoc.
- Nie dziękuj tylko powiedz kto cię tak urządził - odezwał się Bill łapiąc mnie za rękę i pociągając na swoje kolana za co skarciłem go wzrokiem.
- To nieważne, Bill. I tak mi nie pomożesz - Oczy Willa wypełniły się łzami. W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę! - zaproponowała Megan biegnąc do drzwi i po chwili... - Czego tu szukasz, ty zakało społeczeństwa?!
- Jest tu Will? - spytał Dipper Gleeful i po chwili pojawił się w salonie, a Will skulił się na kanapie. - Tu jesteś, błękitku. Wszędzie cię szukałem.
- Błękitku?!!! - Megan wydawała się być w ciężkim szoku, a Will zarumienił się i spuścił wzrok.
- Przepraszam, paniczu - mruknął, a Gleeful podszedł, uklęknął i pogłaskał Willa po głowie.
- Wybaczam, ale nie myśl sobie, że nagle będę dla ciebie miły! - warknął, a Meggy uśmiechnęła się iście szatańsko.
- Będziesz, Gleeful. W miłości liczy się delikatność - powiedziała, a Gleeful spojrzał na nią z chytrym błyskiem w oku.
- Doprawdy? Już rozumiem dlaczego mnie nie chcesz. Boisz się, że nie będę delikatny, prawda? - spytał, a moja siostra strzeliła facepalm'a.
- Nie, Gleeful. Nie chcę z tobą być, ponieważ cię NIENAWIDZĘ, rozumiesz? - odparła.
- Dlaczego? - spytał.
- Powiedzmy, że za bardzo kojarzysz mi się ze swoją siostrą - odparła i spojrzała na Willa. - Potrzeba ci czegoś, Willy?
- Płomienia Lizbeth - odparł tamten, a Megan zdjęła naszyjnik i złapała lewą ręką wyciągniętą dłoń Williama.
- Deal - powiedziała, a ich ręce spowił pomarańczowo-żółty płomień. Płomień ten szybko objął całą rękę niebieskiego Ciphera, zatańczył przez chwilę na jego policzku i znikł pod opaską na oko. Kątem oka zauważyłem, że wujek Ford wpatrywał się w to zjawisko z zafascynowaniem.
- Dziękuję - odparł Will i wstał z kanapy, po czym pstryknął palcami sprawiając, że opatrunki, które miał na sobie zniknęły. - Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiliście.
- Nie ma za co, Willy, ale nie zapominaj, że ta moc nie jest niewyczerpywalna, więc radzę korzystać z niej tylko w ostateczności - Meg założyła naszyjnik, oznajmiła, że wychodzi i już jej nie było.
- My też już pójdziemy - powiedział Gleeful, skinął na Willa i wyszli.
- Soseneczko... Pójdziemy na spacer? - spytał Bill i dopiero teraz zorientowałem się, że wciąż siedzę na jego kolanach.
- Chciałbyś! - warknąłem próbując się wyrwać, ale on tylko bardziej się we mnie wtulił kładąc podbródek na moim ramieniu.
- Soseneczko... Bądź dobrą soseneczką... Chodź na spacer... - wymruczał do mojego ucha, a ja wzdrygnąłem się i poczułem na policzkach palące rumieńce. Dlaczego życie mnie nie lubi i nie może uszanować faktu, że jestem hetero (bo nie jesteś, Dipper. Poza tym... Life is brutal - dop. aut.)?
- Nie mam wyjścia, prawda? - spytałem.
- Masz - odparł Bill. - Zawsze możemy siedzieć w Chacie, ty na moich kolanach, popijając gorącą czekoladę i...
- Dobra, zrozumiałem - przerwałem mu snucie tych jakże pięknych planów. - Chodźmy na ten spacer.
- Oczywiście, Soseneczko. Tylko nie zapomnij włożyć kurtki - Bill w podskokach ruszył w stronę drzwi, a ja z miną potępieńca ruszyłem za nim. Dlaczego ten głupi trójkąt musiał się uwziąć akurat na mnie? Dlaczego? Tyle jest ludzi na świecie, więc dlaczego ja (bo tak - dop. aut.)? Złapałem uradowanego Billa za dłoń i ruszyliśmy przez las. Życie naprawdę mnie nie lubi...
***
Witam serdecznie! Powróciłam! Cieszycie się, prawda?
Ech... Wiecie... Ostatnio mam wrażenie, że trochę już wyszłam z fandomu BillDipa i ogólnie Wodogrzmotów. I, że przez to psuję trochę to opowiadanie tracąc swój i (przede wszystkim) wasz czas. Naprawdę. Jak czytam to opko to mam wrażenie, że początkowe rozdziały są ciekawsze i po prostu lepsze od tych późniejszych, ale to tylko moja opinia. Dzisiaj postanowiłam się zmobilizować i coś wreszcie naskrobać, bo mam wrażenie, że jakbym jeszcze poczekała to byście mnie udusili, a potem wskrzesili i kazali pisać kolejny rozdział :) Jesteś naprawdę cudowni i lepszych czytelników nie mogłam sobie wymarzyć. Kocham was, kochani.
Żegnam się z wami i do następnego!
Wasza Lily
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro