Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. (+12)

Pov. Felix

Wracałem w milczeniu do domu. Z jednej strony byłem uradowany, bo w końcu ktoś prócz mnie zobaczył prawdziwe oblicze Martina Rotha. Zwłaszcza Alya była zszokowana, bo do tej pory, jak sama przyznała, była przez niego manipulowana.

Ale z drugiej strony nie wiem czemu, ale  poczułem potworne wyrzuty sumienia. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że teraz swoich przyjaciół wciągnąłem w poważne tarapaty. Gdyby Martin się tylko dowiedział o prowokacji, to pewnie oboje policjantów wyleciałoby z roboty. A z jego kontaktami, wcale nie było to trudne. 

Zacząłem się niepokoić. 

- Felix! Wszystko w porządku? - spytała Margaretka.

Dzisiaj to ona wyjątkowo po mnie przyjechała, bo mój tata musiał dłużej zostać w pracy. Wyrwała mnie tym samym z moich zamyśleń.

- Tak, ale jestem strasznie zmęczony. Głowa mnie boli.

- Zażyłeś insulinę?

- Pewnie. Nie rozstaję się z glukometrem na krok. Niedawno mierzyłem poziom cukru we krwi. Jest w normie.

Margaretka zamilkła. Jechaliśmy przez chwilę w milczeniu. Ale korki były niemiłosierne i wkrótce nas dopadły nad Bulwarami Sekwańskimi. Były godziny szczytu, ludzie w dużej mierze wracali z pracy do domu, toteż nie dziwiłem się, że staliśmy. Margaretka chyba zauważyła mój paskudny nastrój, bo niespodziewanie dla mnie zajechała pod.... piekarnię Dupain-Chengów. 

Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Nie miałem ochoty teraz na konfrontację z Marinette Dupain-Cheng, przynajmniej nie po tym, co się wydarzyło. Byłem zmęczony prowokacją i mocno się zestresowałem, ale postanowiłem robić dobrą minę do złej gry. Szczerze w duchu modliłem się, aby dziewczyny tutaj nie było. 

- Chodź Felix, wybierzesz, to co lubisz, aby zmazać z twarzy tą smutną minkę - odparła z radością. 

- Dobrze. 

Wyszła z samochodu, a następnie otworzyła mi drzwi od strony pasażera. Razem weszliśmy do piekarni. 

Szczerze, byłem tutaj po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Nigdy bowiem nie odwiedzałem swojej koleżanki z klasy, a zazwyczaj zakupy mój tata i jego nowa dziewczyna robili sami, bez mojej obecności. Toteż zdziwiłem się, jak przez tyle lat wiele rzeczy się pozmieniało. Zarówno sam outfit pomieszczenia, jak i umieszczeniu kilku stolików, aby spokojnie móc wypić jakąś kawę i zjeść ciasteczko. 

Podeszliśmy bliżej wystawy. Za kasą stała matka Marinette, pani Sabine Cheng. Na mój widok zareagowała pozytywnie i się uśmiechnęła. 

- Witam ciebie Felix! I Panią również- rzekła do nas. 

- Dzień dobry, pani Cheng - odparłem z grzecznością.

- Dzień dobry - powiedziała Margaretka. 

- Czego sobie życzycie? - zapytała kasjerka, prywatnie mama mojej koleżanki z klasy.

- Poprosimy.... - zaczęła opiekunka - dwa croisssanty oraz dwie kawy. 

- Jaką kawę życzy sobie pani?

- Ja poproszę kawę parzoną. Nie słodzić. 

- A ty Felix?

- A ja cappuccino. Słodzone dwie łyżeczki. 

- Dobrze. To wszystko?

- Tak - potwierdziła niania.

Przez chwilę sprzedawczyni wprowadzała do kasy fiskalnej dane i kody z czytników, podliczając tym samym nasze zamówienie. 

- Wychodzi razem 7,78 euro. - powiedziała. 

- Zapłacę kartą. 

Moja opiekunka wyjęła z swojego portfela plastikowy kartonik z cyferkami, za pomocą którego mogliśmy zapłacić bez posiadania gotówki. Przyłożyła ją do czytnika, wpisała kod i po chwili, transakcja zakończyła się pozytywnie. Z kasy wydrukował się paragon, który został nam wręczony.

Margaretka uznała, że możemy w sumie kawę oraz przekąskę zjeść na miejscu, gdyż korki dalej były niemiłosierne, a Bulwary tak zapchane, że bardzo trudno byłoby wyjechać z miasta. Zgodziłem się z nią, ale ciągle obawiałem się spotkania z dziewczyną, która ciągle nie wiedziała o tym, co odkryłem. Mimo tego starałem się odgonić te myśli i skupić się nad czymś innym.

***

Pov. Marinette

- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś Marinette! - odparł w moim kierunku Mistrz. 

- Na pewno jeszcze w czymś nie potrzebujesz pomocy? - postanowiłam go zapytać. 

- Nie. Bardzo mi pomogłaś. Ty też masz swoje życie, a póki nie ma zagrożenia, korzystaj z niego, ile możesz. Już wkrótce pokonamy Władcę Ciem. 

- Na pewno. Dziękuje ci za wszystko. 

Ubrałam się i wyszłam. Coraz bardziej rozkwitała wiosna. Drzewa obradzały w pęki różnorakich kwiatów. Kostrzewy kwitły. Kiełkowały kwiaty. 

Wiosna była moją ulubioną porą roku, która dawała  wiele radości i pociechy. Mogłam wręcz rozkoszować się panującym klimatem. 

Wracałam się do domu, przygotowując oczywiście wymówkę, którą musiałam wcisnąć swoim rodzicom, ażeby usprawiedliwić tak późny powrót do domu. 

Kiedy tak szłam przez Most Aleksandra III, niespodziewanie zadzwonił mój telefon. Na początku myślałam, że to moi rodzice próbowali się dobijać. Zaczęłam grzebać po torebce, jak oszalała, próbując wyciągnąć telefon. 

Nie było to proste. Miałem torebkę tak zawaloną różnymi przedmiotami, że kilkanaście sekund się z tym guzdrałam. Kiedy jednak odnalazłam telefon i go wyciągnęłam, całą moją twarz zalał naprawdę miły uśmiech.

Dzwonił mój chłopak, Martin. 

- Witaj Księżniczko - odparł rozpoczynając rozmowę.

- Witaj, mój Księciu. 

- Co tam u ciebie, duszyczko? Już nie boli cię brzuch?

- Nie. Wszystko w porządku. Na szczęście zażyłam tabletki przeciwbólowe. 

- To dobrze. Pomyślałem sobie, że możemy jutro wybrać się na randkę. Będzie ładna pogoda. A wiem, że bardzo kochasz wiosnę. 

- Dziękuje ci Martin. Pewnie, że przyjdę. 

- O której możemy się umówić? 

- Wiesz co... - zaczęłam - jutro zajęcia mamy do godziny 14:45. Jeżeli zdołam odrobić lekcje,  to jutro możemy się spotkać o 17. I posiedzimy dwie, trzy godziny. 

- Dobrze, królewno z moich snów. Zatem do jutra. Bardzo cię kocham. 

- Ja też cię kocham. Do jutra. 

- Do jutra.

Usłyszałam buziaka w słuchawce, który jeszcze bardziej spowodował, że moja twarz się zarumieniła. Uśmiechnęłam się i powoli zmierzałam w kierunku piekarni, którą widziałem już na wyciągnięcie ręki. 

***

Pov. Narrator

- Bleee.... - splunął pogardliwie Martin, kiedy wreszcie skończył, przynajmniej jego zdaniem to żałosną pogadankę. 

Rozłączył się. Popatrzył na swoich kolegów, będąc samozadowolonym z siebie. 

- Hah. Kolejna bezmózga szmata, której wystarczy kilka uśmieszków i trzymania za rączkę, a już jest moja. Wszystkie są takie same. Żałosne i naiwne ścierwa. - zaczął śmiać się parszywie. 

Jego koledzy również nie szczędzili pikantnych stwierdzeń i śmiali się do rozpuku. Jednak jeden z nich wydawał się być niezbyt zadowolony ich zachowaniem, co widocznie pokazywał milczeniem. 

-  Co tak milczysz, Hugo? - zagadał Martin - Zapomniałeś języka w gębie?

- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, Martin- zaczął chłopak - Po co ty to właściwie robisz? 

Na twarzy Martina pojawił się niewielki, lecz widoczny grymas. A jego przyjaciele... Zaczęli się nabijać z Huga. 

- Co cię tak nagle sumienie ruszyło? - spytał jeden z oprawców- wcale nie jesteś lepszy. Myślisz, że jak katowałeś z nami tego śmiecia (dop. aut mowa tutaj jest o Felixie) to możesz czynić jakieś aluzje?

- Nie o to mi chodzi. Ale wszyscy znamy Marinette. Jest taka dobra, miła i pomocna. 

- I co z tego? - wtrącił Martin.

- Chodzi o to, że jest mi jej szkoda.

- Słuchaj, a może sam się w niej zakochałeś? Dlatego tak zmiękłeś i śmiesz nas pouczać. 

- Nie o to mi chodzi - mówił dalej nastolatek - jednak moim zdaniem ta dziewczyna na to po prostu nie zasłużyła. 

Na te słowa Martin parsknął śmiechem wraz z swoją ekipą. 

- Słuchaj cieniasie - powiedział, ocierając łzy nagromadzone z śmiechu - Ja gdzieś mam uczucia tej dziewczyny. Wszystkie są takie same. Naiwne i łatwe do manipulacji.

- Kto ci to powiedział? Twój ojciec?

Na te słowa chłopak zareagował bardzo impulsywnie. Podszedł do Hugo, chwycił go za kołnierz i przycisnął do ściany.

- Nawet nie śmiej nic o nim mówić. - wycedził przez zęby - To nie jest twoja sprawa... 

Najwidoczniej nastolatek się przestraszył i zamilkł. Przez jego twarz przepływała strużka zimnego potu. Bał się. 

Już od dawna wszyscy w grupie wiedzieli, że temat rodziny Martina był w swoistym tabu. Sam chłopak często przechwalał się co prawda, jakie wpływy ma, ale kiedy ktoś tylko coś próbował zarzucać jego rodzinie , kończyło się na tym, że nastolatek wpadał w straszny gniew. 

Nikt nie wiedział, dlaczego dla Martina ten temat był szczególnie drażliwy i szczerze woleli tego nie wiedzieć. 

- Spadaj cieniasie! - zerknął w jego kierunku. Puścił go. 

***

Pov. Felix

Przesiedzieliśmy u państwa Chengów przez pół godziny, rozmawiając z Margaretką o wielu problemach. Bardzo miło spędziliśmy czas, a ja mogłem na chwilę dzięki mojej wspaniałej niani zapomnieć o wszystkich troskach, jakie mnie prześladowały. 

W mojej opiekunce było coś magicznego, niezwykłego. Coś, co mnie fascynowało. Od początku swojej pracy u moich pożal się Boże dziadków, biło od niej prawdziwą matczyną miłością/ Sam fakt, że nie chciała brać żadnych pieniędzy za pomoc nam, był dla mnie i mojego ojca naprawdę czymś zaskakującym. Czułem po jej gestach, głaskaniu mnie po głowie, że nie robiła tego dla pieniędzy i z przymusu. Jej naprawdę na mnie zależało. 

- Nie dziwię się, że mój ojciec ciebie pokochał - powiedziałem prosto do niej.

Jej twarz zalał ogromny rumieniec. 

- A dlaczego tak myślisz?

- Bo widzę, że jesteś troskliwa dla ludzi. Troskliwa dla naszej rodziny. Jesteś naszym największym skarbem, Margaretko. 

- Ehh... Są lepsze, ładniejsze i piękniejsze dziewczyny ode mnie. - powiedziała.

- Może i są, ale nie znam nikogo, kto by oprócz piękna fizycznego, posiadałby piękno również wewnątrz swego ciała. Bo kobieta to nie tylko ciało, lecz także moim zdaniem dusza. - odpowiedziałem. 

Sytuacja zaczęła starać się trochę niezręczna, więc oboje zamilkliśmy. Dopijaliśmy już na spokojnie kawę. 

Z tego co widziałem, ulice powoli zaczęły się odkorkowywać i teraz o wiele sprawniej można było przejechać przez miasto. Toteż postanowiliśmy to wykorzystać, aby jak najszybciej móc dotrzeć do domu. 

Podeszliśmy zatem do lady, odnosząc brudne naczynia. Mama Marinette wzięła je i przekazała je do zmywarki. Grzecznie się ukłoniliśmy. Kierowaliśmy się do wyjścia.

Niespodziewanie, drzwi wejściowe do samej piekarni się uchyliły. Do środka z całym impetem wpadła Marinette, po części obładowana zakupami. Wpadła prosto na mnie i się wywróciła. Z siatek powypadały opakowania z mąką, drożdżami, solą.

- Ojej, przepraszam cię Felix- wystękała cichutko. 

Popatrzyłem na nią. Złe mary i myśli zaczęły powracać. Przez chwilę stałem osłupiały, ale na moje szczęście oprzytomniałem i postanowiłem podnieść dziewczynę z podłogi. 

- Wstawaj! - rzekłem przyjaźnie i podałem jej dłoń. 

Ona tylko z wdzięczności kiwnęła głową i wysunęła swoją delikatną niczym jedwab rączkę. Kiedy tylko mnie chwyciła za wysuniętą rękę, poczułem przyjemny prąd, jaki omiótł moje ciało. Wyglądało to tak, jakby ta dziewczyna naładowała we mnie jakąś pozytywną energię. Tyle, ile miałem sił, podniosłem ją z parkietu, na co ta z wdzięczności nieśmiało się uśmiechnęła.

Musiałem przyznać, wyglądała zjawiskowo. Podobnie jak Biedronka, kiedy uratowała mnie podczas pierwszej akcji w postaci Czarnego Kota.

- Dziękuje ci Felix. Co tutaj robisz? - zapytała. 

Odparłem:

- Staliśmy w korkach, więc postanowiliśmy skorzystać z waszej piekarni. Chcieliśmy przeczekać utrudnienia.

- Rozumiem. Już wychodzicie?

- Tak. - rzekłem - ale najpewniej jeszcze kiedyś przyjdziemy was odwiedzić. 

- Zapraszamy. Jeszcze raz dziękuje ci za pomoc. 

I niespodziewanie objęła mnie bardzo mocno, a ja odwzajemniłem uścisk.  

Poczułem się głupio. Moja głowa zaczęła się bić z myślami. Chciałem powiedzieć jej prawdę. Ale coś blokowało mnie. Poza tym, pewnie by mi nawet nie uwierzyła....

Znowu to zrobiłem. Znowu zataiłem prawdę....

Było mi głupio. Przez cały powrót do domu zmizerniałem, choć starałem się na dawać po sobie oznak, że coś było nie tak..... 

***

Pov. Narrator

Martin wracał do domu w towarzystwie swojego ochroniarza. Chłopak z tyłu samochodu gorączkowo myślał.

Dzisiaj po części ujawnił swój słaby punkt, jakim była jego rodzina. Ta jego agresywna reakcja na zachowanie Hugo, mocno go zdołowała. Na szczęście oni nie pytali co jest grane i szczerze, nastolatek chciał, aby tak to zostało. 

Jego ojciec, mimo, że na wszystko mu pozwalał, to tak naprawdę miał go gdzieś. Nie traktował go z wielkim szacunkiem, choć doceniał, że krył mu cztery litery i, że dzięki niemu wszystko łatwo można było zamieść pod dywan. 

Jednak pieniądze i sława to nie wszystko...

***

Alya wróciła do domu. Zdołała pożegnać się wcześniej z swoim chłopakiem w okolicy Łuku Triumfalnego, słynnego miejsca upamiętniający ofiary wojen napoleońskich. 

Była sama. Jej starszej siostry oraz rodziców nie było w domu. Poszła zatem, czym prędzej na górę do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Nie miała ochoty na jedzenie ani picie po tym wszystkim, co widziała. 

Położyła się i zaczęła rozmyślać, co ma teraz począć. Była pewna, że chciała ostrzec swoją najlepszą przyjaciółkę Marinette, i to jak najszybciej.  Jednak dalej nie wiedziała, jak ma to zrobić. 

Nie było innego wyjścia niż konfrontacja bezpośrednia i pokazanie jej, co Martin kombinuje. Aluzje i niedopowiedzenia już nie pomogą. Musiała to wyjaśnić w prywatnej rozmowie w cztery oczy, najlepiej w przyjemnej atmosferze.

Wtedy nastolatka przypomniała sobie o kawiarni położonej niedaleko College Francois Dupont. Kiedyś bardzo często tam uczęszczały, gdy czekały na rozpoczęcie zajęć w szkole, żeby jakoś "zabić" czas. 

Może dzięki temu Marinette jej uwierzy? Miała nadzieję, że tak będzie. 

Wyjęła telefon i go odblokowała. Następnie przeszła do listy kontaktów i palcem wybrała odpowiedni numer, po czym przyłożyła słuchawkę do ucha i nasłuchiwała. 

Przez kilka sekund słyszała piski w słuchawce. Po chwili odebrała jej przyjaciółka. W przeciwieństwie do Alyi była w zupełnie innym nastroju. 

- Hejka Alya! - zawołała przez telefon.

- Cześć Marinette - odpowiedziała z sztuczną radością nastolatka - Z czego tak się cieszysz? Już cię brzuch nie boli?

- Nie. Zażyłam tabletki przeciwbólowe. To pewnie ze stresu po ataku Mechanixa. - kłamała Marinette, o czym rozmówczyni nie wiedziała - A cieszyłam się, bo wiosna, życie się odradza, wspaniały chłopak itd.

- Rozumiem - wtrąciła Alya. 

- A coś chciałaś ode mnie, że dzwonisz?

- Tak. Pomyślałam, że w sumie tak ostatnio nie było czasu, aby pogadać, bo tyle było różnych kartkówek, sprawdzianów,  a póki co na razie nauczyciele nie cisną z żadnego przedmiotu. Moglibyśmy się spotkać jutro po szkole, ewentualnie wieczorem w tej kawiarence, gdzie często bywaliśmy w zeszłym roku. Wypilibyśmy kawę, pogadalibyśmy, powspominalibyśmy stare czasy. 

- To dobry pomysł Alya - odparła Marinette - ale jutro niestety nie dam rady.... Jestem już umówiona na randkę z Martinem. 

Dla partnerki Nina Lahiffe było to jak uderzeniem biczem w twarz. 

- Jak kto? - nie mogła powstrzymać ciekawości- Kiedy?

Marinette była trochę zdziwiona nietypową reakcją swojej przyjaciółki. Zazwyczaj do tej pory taka dociekliwa nie była. Ale odpowiedziała:

- Dzisiaj do mnie dzwonił i mnie zaprosił. To jest taki kochany człowiek. Najlepszy chłopak na świecie- krzyknęła śpiewająco. 

- Gdybyś tylko wiedziała, co on ci robi - pomyślała Alya w reakcji na jej entuzjazm.

- Spokojnie Alya, nie musisz być taka zazdrosna - dodała złośliwie córka piekarza -  Spotkamy się w najbliższym czasie. Jest wiele do poplotkowania. 

- Dobrze.

- Widzimy się jutro w szkole. Musisz mi pomóc wybrać najlepszy strój. Nigdy ci nie zapomnę tego, że dzięki tobie Martin jest moim chłopakiem. 

- Nie musisz mi przypominać - odparła nastolatka z prawdziwym wstydem i zażenowaniem. 

- Muszę. Kiedyś ci się za to odwdzięczę. Do jutra Alya.

- Do jutra - odpowiedziała ciężko.

Dziewczyna się rozłączyła. Alya popatrzyła na siebie i zaczęła płakać. Bo w istocie jej najlepsza przyjaciółka miała rację. To ona zbliżyła ją z Martinem, a teraz nie mogła znieść faktu, że już wkrótce z tego powodu jej przyjaciółka może zacząć cierpieć. Jej ciepłe łzy kapały na poduszkę. Musiała się jednak opanować. Bo Władca Ciem niestety nie zasypiał i w każdej chwili mógł wykryć jej emocje.....


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro