2.
Nastał kolejny wspaniały, można wręcz powiedzieć słoneczny dzień w francuskiej stolicy. Paryż, miasto romantyzmu i miłości, słynnej wieży Eiffla, kolebka kultury i historii, oświecały promienie słoneczne. Budzące się do dnia ptaki, ćwierkały niczym grajkowie, albo nawet i więcej, niosąc swoją melodię po całym mieście.
Ludzie wstawali już do pracy, a dzieci do szkoły. Na wielu kluczowych ulicach zaczęły się tworzyć korki, co nie było niczym nadzwyczajnym. Miasto tętniło życiem, zwłaszcza o poranku.
Dochodziła godzina 9:50. Na całym placyku, znajdującego się koło szkoły, rozpoczęli gromadzić się uczniowie, którzy mieli wziąć udział w wycieczce. Były cztery klasy, IIDF, IIIC, IA i IVG, które miały wyznaczone sektory do gromadzenia się. Panował niewielki zamęt oraz mieszanina wielu uczuć, od radości do zadowolenia.
Klasa 2DF, czyli klasa Marinette miała gromadzić się na południowo-zachodnim skrzydle placu i to też z radością. Najpierw na miejsce przybył Nino, potem w kolejności Martin, Chloe, Alya, Nathaniel, Marc, Ivan, Juleka i reszta uczniów. Na miejsce wkrótce przybyła również ich wychowawczyni Caline Bustier.
Dalej brakowało jej jeszcze dwóch osób: Marinette i Felixa. I o ile spóźnienie Felixa, było motywowane jego problemami z sprawnością, to o tyle spóźnienie dziewczyny bardziej jej pechem.
Marinette przed wyjściem najpierw zapomniała torebki, potem nie mogła znaleźć swojej kurtki, a na koniec gdzieś zagubiła pieniądze. Potem z prędkością wielkiego wichru biegła do szkoły i ledwo zdążyła.
Natomiast Felix miał, jak podkreślałem wcześniej, problemy z dojściem. Jego ojciec nie mógł bowiem wjechać na sam plac, więc zaparkował na parkingu przed samą szkołą, a potem doprowadzić Felixa na miejsce zbiórki. Wszyscy już byli obecni.
Nauczycielka rozkazała ustawić się w dwóch szeregach, bo musiała zliczyć wszystkich uczniów. Odpowiadała za ich bezpieczeństwo i nie mogła dopuścić do sytuacji, że ktoś zaginie. Gdy upewniła się, że wszyscy uczniowie są, poinformowała innych opiekunów o frekwencji i po uzgodnieniach wszyscy wyruszyli.
Każdy z uczniów miał parę, prócz Felixa, który miał problemy z niepełnosprawnością. Szedł z samego przodu, obok nauczycielki. Na razie nikt go nie zaczepiał, choć Martin Roth patrzył na niego tak, jakby chciał tego dokonać.
Uczniowie mieli mieć do przejścia 2 km, dlatego, aby nie przynudzać potencjalnych czytelników, opowiem coś więcej o opiekunkach.
Wszystkie z nich byli wychowawcami. Klasą IA opiekowała się nauczycielka mgr Amelie Barbier, która na co dzień uczyła języka angielskiego. Mężczyzna, który był wychowawcą klasy IIIC był Igor Droit, nauczyciel historii, a klasą IVG opiekowała się i tutaj powinno być spore zaskoczenie dla czytelników: Diane Mendeleiev, słynna, ostra nauczycielka przedmiotów ścisłych. Pomimo, że w innych klasach nie cieszyła się jakimś szczególnym zainteresowaniem, to jej uczniowie ją bardzo lubili, bo pod tą mocną płachtą kryło się troskliwe serce, które chce tylko dbać o dobro jej podopiecznych. Był to dowód na to, że swoje wychowawstwo traktowała bardzo poważnie. I chciała, żeby ktoś to docenił.
Po jakiś 20 minutach, wszyscy dotarli do Luwru, ogromnego kompleksu zamkowego, dawniej siedziba królów, a dzisiaj ogromnej sztuki. Zjeżdżali się tutaj turyści z całej Europy, albo można powiedzieć, nawet świata. Dalej to muzeum było wielkim przykładem oraz zbiorowiskiem ogromnej ilości eksponatów, zwłaszcza z epoki renesansu, baroku, czy popularnego oświecenia.
Przed wejściem do kas biletowych znajdował się ogromny baner reklamowy "Historia spod ziemi-Starożytny Tybet", na którym był widoczny słynny klejnot, którego tak wychwalali w telewizji od rana do wieczora. Masa turystów głównie dla tego celu zjechali się i czekali cierpliwie w kolejce.
W tym miejscu nauczyciele rozdali wychowankom swoich klas bilety. I nawiązała się z tego powodu bardzo nieprzyjemna dla Felixa sytuacja, ktoś ukradł mu bilet. I tak! Zgadliście, winowajcą znowu był Martin Roth, któremu tak dokuczała obecność chłopaka, że szkoda mówić. Po krótkiej chwili oddał mu bilet i ustawił się w kolejce.
Musieli przejść przez bramki, gdzie kasjerki dziurkowały bilety. W ten sposób kontrolowali, czy ktoś niepowołany wchodzi na teren muzeum. Cała młodzież z czterech klas przeszła przez kontrolę, bez żadnych problemów, po czym dostali się na teren obiektu.
Był to ogromny kompleks, otoczony prawie z każdej strony budynkami, że aż uczestnicy wycieczki wyobrażali sobie wizję Trzech Muszkieterów. Minęli pomnik kardynała Armanda de Richerieu, zwycięzcy spod La Rochelle, pierwszego ministra Ludwika XIII, zwany inaczej Czerwonym Księciem. Obok pomnika znajdowała się piramida z szkła, która została wniesiona z inicjatywy prezydenta Françoisa Mitterranda. Miała zbudowane korytarze prowadzące do podziemi zamkowych, a na jej ścianach wisiała ogromna ilość dzieł.
Grupy ustawiły się przed pomnikiem Czerwonego Księcia, gdzie czekało dwóch przewodników. Pierwsza w oczy uczniów rzuciła się szczupła, młoda, atrakcyjna kobieta, mającą blond włosy, zielone oczy, małe dołeczki na policzkach, podczas uśmiechu. Nazywała się Cornelia Bellefleur czyli piękny kwiat. Natomiast mężczyzna, drugi przewodnik nazywał się Wilson Makuszyński*. Był z pochodzenia Polakiem na emigracji, żonaty od dziesięciu lat, który w młodości wraz z rodzicami, musiał uchodzić z kraju po stanie wojennym, był niezbyt wysoki i raczej szczupły.
Przewodnicy uśmiechnęli się do grupki młodzieży, którzy się zebrali pod pomnikiem. Wyposażeni byli w mikrofon oraz mały zestaw nagłaśniający, aby wszyscy uczestnicy wycieczki doskonale ich słyszeli.
Pierwsza grupa młodzieży, czyli klasy starsze (IIIC I IVG) miały udać się z tą "pięknością", co ich wyraźnie podekscytowało, a klasy młodsze (IA i 2DF) z panem Wilsonem. Pierwsza grupa ruszyła pędem o godz. 11:30, a druga 15 minut później, o wiele spokojniej. Zanim jednak wystartowali z zwiedzaniem, przewodnik postanowił się im przedstawić.
- Witajcie, droga młodzieży! Nazywam się Wilson Makuszyński i będę dzisiaj wam opowiadać o sekretach tego muzeum. Udamy się w podróż po różnych epokach, ale największą skupimy na nowej, świetnej wręcz wystawie o Starożytnych Tybetańczykach i zobaczycie słynny klejnot, o którym jest ostatnio mowa. Czy jesteście gotowi na tą ekscytującą przygodę?
Grupa mruknęła niechętnie, że tak.
- Słychać po waszym głosie, że wydaję się to wam nudne, ale spokojnie. Nie jestem typem sztywniaka i o wszystkim będę wam na spokojnie i mam nadzieję ciekawie opowiadać. Zapraszam za mną!
Mówiąc to, znowu się uśmiechnął do grupy i ruszyli do szklanej piramidy. Weszli do jej środka, a wiele uczestników wycieczki była mocno zaskoczona, oczywiście pozytywnie. Konstrukcja budziła ogromne wrażenie, że aż nawet ci najbardziej rozleniwieni, zaczęli słuchać, co się dzieje wokół nich.
- Ta wspaniała konstrukcja, jaką teraz widzicie, to Piramida Luwru, która wykonana jest ze szkła i stali. W wysokości liczy 21,65 m, a w szerokości 35,42 m. Wzniesiona została w latach 80 ubiegłego wieku.
- W ubiegłym wieku?- zdziwili się uczestnicy.
- Tak. W ubiegłym wieku- powtórzył pan Wilson- Pod tą piramidką znajdują się jej podziemne korytarze prowadzącą do zamkowych piwnic. Na terenie Luwru często znajdowały się wiele ogromnych przejść, głównie w celach defensywnych. Chodźmy dalej!
Znowu przeszli przez bramki, gdzie kasjerki ponownie sprawdziły bilety. Weszli do jednego z korytarzy, które były pokryte białymi kafelkami, zarówno znajdowały się one na ścianie, jak i na podłodze. Skręcili w lewo, weszli na niewielkie schodki, po czym dostali się do pierwszej sali. Uczestnicy ustawili się naprzeciwko kolejnej, a pan Wilson znowu zaczął opowiadać.
- Historia zaczęła się od powstania ludzkości. Pierwszym istniejącym na świecie człowiekiem, według naukowców, była Lucy, której szkielet znaleziono w Afryce. Każde społeczeństwo, jakie powstało, żyło koczowniczo w tamtych czasach i przenosili się z miejsca na miejsce, jednak do pewnego momentu. Sumerowie, 6 tysięcy lat wcześniej, na terenach starożytnej Mezopotamii, przy rzekach Tygrys i Eufrat, założyli pierwszą cywilizację, od której jej powstania, rozpoczęła się epoka starożytności. Kto wie, za jaką przyczyną doszło do zakończenia pewnego okresu?
Zgłosiła się Marinette.
- Proszę odpowiedz- zachęcił.
- Wymyślono pierwsze pismo na świecie, pismo klinowe!
- Zgadza się. Brawo!- pochwalił ją Wilson- jak masz na imię?
- Marinette.
- Marinette słusznie wspomniała. Było to pierwsze pismo, gdzie były spisywane dzieje danej cywilizacji.
- Jaki związek ma to ze starożytnymi Tybetańczykami?- zapytał się jakiś chłopak z 1A.
- Tamte wydarzenia, jak powstawanie pierwszych cywilizacji ma ogromne znaczenie dla rozwoju kolejnych siedzib ludzkich. Potem powstały przecież takie cywilizacje jak Greków, Egipcjan, Indian, Chin, czy wspomnianych już Tybetańczyków. Każda cywilizacja, miała inne kultury i wierzenia, żeby jednak to zobaczyć, zapraszam do następnej sali.
Uczniowie zaczęli powoli podążać za przewodnikiem. Przechodząc koło zabytków danej kultury, pan Wilson coś o nich dodawał. I tak przebrnęli się przez starożytnych Indian, dziejów Egipcjan i trzech epok ich kraju, Greków wraz z Trojanami, Indian i Chin z wierzeniami, aż dotarli do ważnego elementu tej wycieczki.
Opiekun zwiedzających zaczął opowiadać od początku.
- Według legendy i miejscowych wierzeń, od początku świata, aż do VI wieku rządziło aż 27 królów. I pewnie zastanawiacie się, dlaczego ich liczba wynosi 27? Według legendy, między niebem, a wyżyną znajdowała się lina. Na początku świata z nieba zstąpił Niatri Cenpo, budowniczy twierdzy Jumbulagang. Kiedy jego syn osiągnął pełnoletność, on sam wrócił do nieba, po wspomnianej linie i tak było przez następnych 6 następców. Ósmy król Tybetu był jednak pierwszym śmiertelnym królem. Przez zamordowanie go przez dworzanina, lina między niebem, a Tybetem została zerwana. I od tej pory królowie rodzili się na ziemi, i na niej umierali. Tutaj możecie zobaczyć znalezione w czasie prac wykopaliskowych w 2017 r. garnki.
Uczniowie zerknęli na nie bez entuzjazmu. Zaczęli się powoli nudzić. A dalsza część monologu pana Wilsona zdawała się coraz bardziej odległa. Gdy wycieczkowicze, prawie usnęli na stojąco, przewodnik przeszedł się do najciekawszego zabytku znajdującego się w muzeum.
- Przejdźmy teraz do kamienia ametystowego, znaleziono nie tak dawno temu.
Młodzież zaraz się ocknęła, jakby ktoś wylał na nich wiadro zimnej wody. Głównie przecież po to przyszli!
- Musicie jednak uważać. Turystów jest dosyć dużo, więc dla bezpieczeństwa, podchodźcie parami do eksponatu, po kolei. Dobierzcie się w dwójki.
Felix długo nie mógł znaleźć pary, ale ostatecznie Nino mu zaproponował, że pójdzie z nim. Natomiast Marinette dobrała się z Alyą. Po kolei podchodzili do eksponatu, który podejrzanie od czasu do czasu błyszczał. Marinette na odchodnym od wystawy, dostrzegła podejrzanego chłopaka, który nie należał do żadnej klas. Gapił się jak zaczarowany w ten klejnot, rozglądał się dookoła, jakby kogoś lub czegoś wypatrywał. Po chwili zaczął rozmawiać z ochroniarzem, co trochę uspokoiło jej przeczucia. Odwróciła się do Alyi, i dołączyła do reszty grupy.
Dalsza część była też w miarę równie ciekawa, byli w antyku, średniowieczu, renesansie, baroku, romantyzmie, pozytywizmie. Widzieli słynną Mona Lisę, autorstwa Leonarda da Vinci, spacerowali po korytarzach, gdzie spacerowali królowie francuscy, zobaczyli salę tronowej, piękne klejnoty królewskie i wiele, wiele, wiele innych arcydzieł.
Pod sam koniec wycieczki, gdy Alya rozmawiała z Nino, Marinette niefortunnie poślizgnęła się na dopiero umytej podłodze w holu głównym. Gdy leżała na zimnej podłodze, słyszała śmiech tej jędzy, Chloe Bourgeois, a na dodatek kręciło się w jej głowie i była poobijana. Felix widząc to, chciał jej pomóc, ale Martin był szybszy. W sumie nie powinno to nikogo dziwić. Martin, niczym dżentelmen (którym nie był), podszedł z godnością, pomógł jej wstać i podnieść upuszczony plecak. Następnie zwrócił się do Chloe i powiedział jej kilka dosadnie mocnych słów.
Marinette po raz pierwszy poczuła dziwne uczucie... Czyżby zakochanie, czy może zauroczenie? Próbowała odpychać od siebie, takie myśli, przecież on jej tylko pomógł, nic to niej nigdy nie powiedział, jednak teraz, gdy jej pomógł, pocałował ją w rękę i się przestawił. Felix stojąc z boku, patrzył z zaciekawieniem, ale jednocześnie czuł się nieswojo. Tak sobie słodko rozmawiali, Martin prawił jej ogromne komplementy, a widać było po niej, że się rumieni. Chłopak znał przecież tego typa. Wiedział, jaki on był naprawdę, jednak nie miał z nim szans. Pomyślał sobie, że może tak naprawdę, to jest tylko jego wina. On był niepełnosprawny, a Marinette zdrowa, silna i pomocna oraz też w pewnym stopniu piękna. I może Martin nienawidzi takich osób?
To wszystko zdawało się być prawdą, bo ledwie Marinette opuściła pomieszczenie, a Martin widząc Felixa, zaczął się z niego nabijać.
- Co tak patrzysz, inwalido? Zazdrosny?
- Nie, nie....- próbował się tłumaczyć, ale przerwano mu.
- Taki śmieć jak ty, nie ma prawa głosu! Przecież widziałem, ale możesz mi wierzyć na słowo. Ona będzie moja, a ty nic z tym nie zrobisz!
- Nawet nie próbuje. U niej- zaczął smutno- i tak nie mam żadnych szans.
- Śmiecie nigdy szansy nie będą mieć. A teraz, kończąc naszą rozmowę, pokaż co masz w plecaku, natychmiast!
Martin Roth z czterema kolegami podszedł do niego. Jeden chwycił go za kule i wywalił go na ziemię. Następnie drugi z nich zabrał jego plecak.
- Oddajcie mi plecak!- krzyczał Felix.
Nic, oprócz protestów, nie mógł zrobić. Martin Roth wziął jego plecak i wywalił całą jego zawartość na podłogę. Nie było w nim nic specjalnego, tylko kilka zeszytów i trochę jedzenia.
- Popatrzcie, jaki śmieć z tego kaleki!- powiedział jeden z napastników- nawet niczego drogiego nie ma, same g.....
- Serio, Felix- zaczął Martin- po co dalej ciągnąć te swoje bezwartościowe życie? Nie masz nic, nawet pieniędzy, nie masz zdrowia, nigdy nie będziesz miał kobiety, ani nic nie zrobisz dla świata. Naprawdę sugeruję ci zażyć jakieś tabletki.
Dalej chcieli się nad nim pastwić, ale nie potrwało to długo, bo usłyszeli kroki pana Wilsona, który chciał zebrać do kupy grupę, która się rozpierzchła w ramach przerwy. Szybko uciekli, pozostawiając wywalony plecak z całą jego zawartością, oraz zrozpaczonego Felixa, który leżał na ziemi. Nie mógł z niej powstać. Wkrótce zobaczył Makuszyńskiego, który widząc go, podbiegł do niego.
- Chłopcze! Co się stało?- zapytał przestraszony, nie na żarty.
On miał wielką ochotę mu powiedzieć całą prawdę, jednak przypomniał sobie groźby kolegów i bał się, żeby go nie zlinczowali. Dyrektor i tak by ich nie ukarał, więc po co to zgłaszać?- pomyślał sobie.
Nie mógł jednak zwlekać z odpowiedzią, toteż wymyślił jakieś kłamstwo na poczekaniu.
- Miałem rozsunięty plecak i się poślizgnąłem na mokrej podłodze. Cała zawartość wyleciała z plecaka przy upadku. Bardzo przepraszam!- powiedział z strachem.
- Nie masz się czego bać!- odrzekł- potrzebujesz pomocy, aby wstać?
- Tak.
- Nie ma problemu.
Wilson Makuszyński wziął Felixa za ręce, po czym na 3,4 podniósł go z posadzki. Następnie odprowadził do reszty grupy, gdzie przygotowywali się do wyjścia z muzeum. Mieli już wracać do domów. Pani Caline Bustier zobaczyła, że Felix miał podkrążone oczy, jakby płakał przed chwilą, a starał się to nieudolnie zasłaniać swoim pięknymi uśmiechem. Wychowawczyni już chciała się go zapytać, dlaczego płakał, jednak, gdy zauważyła Martina Rotha, musiała zrezygnować. Nie chciała zaszkodzić Felixowi, bo wiedziała, że najwięksi zbójnicy w klasie, uprawiali doktrynę śmierci konfidentom. Dla nich zgłaszanie nawet dręczenia było przykładem tzw. "konfidencenia", za co potem mogliby go zlinczować. A tego pani Caline chciała uniknąć. Musiałą jednak przerwać swoje rozmyślania, bo przewodnik chciał się pożegnać z uczestnikami wycieczki.
- Dziękuje wam za udział w tej ciekawej wyprawie! Mam nadzieję, że się wam podobało, wyprawa po epokach naszej historii!
- Bardzo się nam podobała- odpowiedział jeden z uczniów- bardzo ciekawie pan opowiadał.
- Niezmiernie mi miło. Życzę wam, abyście jeszcze kiedyś wpadli do Luwru, zabrali ze sobą swoje rodziny. A takie ostatnie pytanie na koniec? Co was fascynowało najbardziej?
- Ten klejnot z Tybetu- powiedzieli wszyscy.
- Spodziewałem się tej odpowiedzi. Mimo tego, dziękuje za szczerość- odrzekł pan Wilson- W każdym bądź razie jeszcze raz dziękuje wam za udział w wyprawie, mam nadzieję, że coś z tego zapamiętacie. Do widzenia!
- Do widzenia!- odrzekła cała klasa i wraz z nauczycielką wyszli z muzeum. Felix szedł jako ostatni, ledwo ukrywając swoje łzy. Pierwszy raz ktoś zasugerował mu coś strasznego. Nie mógł się otrząsnąć, z tego co Martin powiedział. W jego sercu tkwiła ogromna złość i nienawiść, która trawiła go.
Po niego pod muzeum miał przyjechać ojciec. Gdy wyszli z ogromnego kompleksu, jego tata podbiegł do niego i go uściskał. Jego syn próbował tuszować swój humor, jednak były tylko z tego nici, bo i tak ojciec dostrzegł jego smutek. Próbował w drodze powrotnej do domu czegoś się dowiedzieć, lecz jego syn milczał.
***
W pewnym domu, ogromnej posiadłości, przyszła osoba, która została wynajęta do zdobycia jak najwięcej informacji o klejnocie. Była zadowolona, że jego misja zakończyła się sukcesem i zdobył łatwe pieniądze. Podszedł do ogrodzenia z zainstalowanymi kamerami i nacisnął domofon. Z ściany wysunęło się urządzenie, coś w rodzaju wizjera, ale w wersji elektronicznej.
- Czego pan chcę?- usłyszał głos ochroniarza.
- Moc- odpowiedział.
Po tym słowie, brama się otworzyła, a mężczyzna wszedł do środka.
To słowo było hasłem, jakie zostało ustalone wcześniej przez zleceniodawcę i wykonawcę. Miał je wypowiedzieć wtedy, gdy jego misja zakończyłaby się sukcesem. Wszedł do środka budynku, gdzie znowu ochroniarze założyli jakąś opaskę i zaprowadzili do tego samego ciemnego pomieszczenia. Człowiek w mroku był wściekły, na młodzieńca, miał się pojawić kilka minut wcześniej.
- Na przyszłość się nie spóźniaj- syknął- bo wtedy za takie coś nikt nie będzie cię chciał brać do roboty.
- Bardzo przepraszam- powiedział pokornie- już nie będę. Mam jednak informację, które mogą się panu przydać.
- Co udało ci się ustalić?- zadał pytanie.
- Klejnot znajduję się w sali nr 9 w skrzydle Denon. Jest on otoczony szybą pancerną, którą ciężko jest przebić. Z tego co widziałem w sali znajdują się cztery kamery, każda w jednym rogu, obiektu pilnuje jeden ochroniarz. Bardzo duża ilość turystów jest nim zainteresowana.
- W co jest uzbrojony?
- Z tego, co zauważyłem, posiada normalny pistolet, pałkę teleskopową, gaz pieprzowy i kajdanki. Nie ma paralizatora.
- A jakieś inne wejścia?
- Istnieją jeszcze trzy wejścia służbowe, monitorowane. Więc raczej trzeba byłoby się za kogoś przebrać i zadbać o ochronę twarzy.
- Nie dawaj nam porad!- krzyknął facet- tylko gadaj, bo po to jesteś zatrudniony. Do kiedy ten klejnot będzie w muzeum?
- Do 5 września. Specjalnie się pytałem. Potem zostanie przewieziony do muzeum w Troyes.
- I to jest robota! Masz jakieś zdjęcia?
- Owszem. Cyknąłem kilka fotek zarówno samemu klejnotowi, jak i układu kamer.
Położył swój telefon na stole. Zleceniodawca poprosił ochroniarza, aby pokazał mu te zdjęcia. Podszedł on do nich, założył rękawiczki i włączył galerię, gdzie zgromadzone były wszystkie fotografie.
- Dobrze ci poszło- pochwalił go mężczyzna- twoim ostatnim zadaniem jest przesłanie zdjęć z numeru na kartę, jaką ci podarowaliśmy, a następnie jej zniszczenie. Oto numer na który masz przesłać te zdjęcia.
Rzucił młodemu przestępcy kartkę z cyframi. On delikatnie ją wziął i zwijając w niewielki rulonik, wsadził ją do kieszeni i podniósł się z krzesła. Podszedł do niego ochroniarz.
- Ale chwilka, gdzie są pieniądze?- zapytał.
W odpowiedzi na to pytanie, został trafiony pieniędzmi, których było jakieś 10 tysięcy euro. Wyraźnie uradowany tą kwotą, młody człowiek został wyprowadzony przez ochroniarzy. Tajemniczy człowiek znowu tak się roześmiał, że echo roznosiło się po sali.
- Jestem coraz bliżej celu- szepnął uradowany.
***
Na prawym brzegu Sekwany znajdował się malutki, pokryty odpadającym tynkiem, czerwony domek, w którym mieszkał pewien stary człowiek. Miał on ponoć 125 lat, jednak nie każdy temu dowierzał. Ten stary, można powiedzieć na pozór człowiek, był strażnikiem szkatułki, w której znajdowały się najważniejsze, magiczne biżuterię, w tym dwa najpotężniejsze. Miraculum Biedronki i Czarnego Kota.
Dla bezpieczeństwa szkatułki, Wang Fu, bo tak się nazywał, musiał używać fałszywego imienia, Chen. Był on z pochodzenia Chińczykiem, jednak jak dostał się do Francji?
Dawno temu był uczniem zakonu, jednak kiedyś popełnił wielki błąd, w wyniku którego doprowadził do zniszczenia świątyni. Wszyscy opiekunowie zginęli, ale jeden, chcąc ratować towarzyszy zdołał podarować szkatułę swojemu uczniowi. W czasie ucieczki Mistrz Fu zgubił jedno miraculum oraz pewną księgę zaklęć.
Nie uwielbiał wracać do swojej przeszłości, była jego wręcz magicznym koszmarem, a jedynym oderwaniem się od niej były jakiekolwiek zajęcia dodatkowe, jakich się podejmował.
Tego dnia, akurat troszeczkę się przeziębił, więc pozostał w domu i postanowił włączyć telewizję. Wertował po kanałach, nic ciekawego nie było. Już miał wyłączyć to "stare pudło", jednak przewinęło się mu na ekranie coś znajomego. Natychmiast się cofnął na kanał TF1, gdzie nadawali wiadomości i doznał ogromnego zaskoczenia.
Rozpoznał znajdujące się w pokazanych serwisach klejnot w gablotce. To było miraculum Motyla!
Z początku nie mógł w to uwierzyć, lecz gdy ponownie się przyjrzał, miał coraz mniej wątpliwości.
- Ej, ja to kojarzę- powiedział Wayzz- to nie jest miraculum?
- Tak- powiedział Mistrz Fu- wydaję się mi, że jest to zaginiona biżuteria sprzed laty. Zachowała się na szczęście.
- I co teraz z tym zrobimy?- zapytało kwami- jak mamy to odzyskać?
- Póki nikt nie rozpoznał w tym przedmiotu złej mocy, jesteśmy bezpieczni- odrzekł Wang- jednak nie ukrywam, najbezpieczniejszy będzie w szkatułce. Powiem szczerze nie wiem, co mam robić. Jedyny ruch to pójść jutro do Luwru i się upewnić w 100%.
- Mogę iść z tobą?
- Absolutnie, Wayzz- zaprotestował staruszek- to jest mega niebezpieczne. Nie mogę dopuścić do kolejnego błędu. Zostaniesz w szkatułce, gdzieś ją ukryję. Ktoś musi nad nią czuwać.
- Dobrze, mistrzu.
- Zadzwonię jeszcze dzisiaj i zamówię rezerwację- powiedział Mistrz. Podszedł do telefonu i wykręcił numer na infolinię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro