9. Komplikacje.
ARCHER
Głosy zdają się przytłumione jakby dochodziły spod wody. Kolory zlewają się ze sobą w jeden konkretny. Czarny. Tylko czarny, zasłaniający biel, dostęp do światła. Wpadam w otchłań, brodząc po pas w bagnie, które wciąga mnie coraz bardziej. Z jednej strony dopadają mnie wspomnienia, które niczym zjawy nawiedzają mnie podczas snu składając zimny pocałunek. Ostatni pocałunek. Mając zamknięte oczy jestem gotowy... Na to aby wzięła mnie w objęcia i schowała mnie w ramionach na wieki. Nie będę wtedy niczego czuł.
Do moich nozdrzy dochodzi nieprzyjemny zapach środków dezynfekcyjnych. Coś błyska mi po oczach. Czy ktoś może wyłączyć to światło?
Miarowe pikanie aparatury powoli wybudza mnie. Nie jestem jednak w stanie otworzyć powiek. Czuję jakby były pozlepiane błotem. Są takie ciężkie. Jakieś niemiarowe, przerywane dźwięki dochodziły do mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to mój puls. Otwieram oczy. Na głowę spada mi sufit. A przynajmniej odnoszę takie wrażenie. Strach owija moja krtań. Poczucie samotności uderza niczym bicze wodne. Panicznie rozglądam się i natrafiam wzrokiem na mojego managera
– Archer? Słyszysz mnie?
Czułym gestem odgarnia mi z twarzy spocone kosmyki włosów. Przymykam powieki, czując rozchodzący się po całej czaszce ból. Ciepłą dłonią chwyta moją bezwładną, zimną. Zmuszam swoje palce do ruchu jednak z początku nic się nie dzieje.
– Archer, rozumiesz co do ciebie mówię?
Mrugam.
–Ściśnij mi dłoń, jeśli rozumiesz mnie.
Leniwie, zaciskam swoją dłoń wokół jego. Moje ciało tak jakby nie należy do mnie. Jest tak jakbym się oderwał. Był zawieszony gdzieś pomiędzy bytem.
Ulga jest widoczna na jego twarzy. Choć on sam wygląda na bardzo zmęczonego.
–Martwię się o ciebie. Coś ty zrobił, oj dzieciaku...
Co zrobiłem? Dlaczego się o mnie martwił?
Przecież byłem u Zayna, potem koncert... Jakim cudem jestem tutaj?
Otwieram usta, by go oto zapytać, ale nie wydobywam niczego ze strun głosowych, bo przerywa mi pojawienie się młodej dziewczyny w białym lekarskim kitlu. Wystarczy mi jedno przelotne zerknięcie na nią, by stwierdzić, że jest bardzo zaangażowana. Zerka na plik spiętych ze sobą kartek, marszczy czoło, po chwili patrzy na mnie. I przygląda mi się dosyć intensywnym spojrzeniem pięknych granatowych tęczówek. Wyjmuje z kieszeni fartucha medycznego mała latarkę, którą po chwili świeci mi w oczy.
– Podążaj za światłem.
Skupiam się na tyle ile mogę i wykonuję polecenie. Kiedy światło gaśnie, przymykam powieki. Jednak czuję potrząśnięcie na ramieniu.
– Sen za chwilę. Teraz postaraj się skupić i odpowiedzieć mi na kilka pytań. – Wiesz, dlaczego się tu znalazłeś?
Kręcę powoli głową, ale zaraz się krzywię. Czuje jakby ktoś przewiercał mi mózgoczaszkę. Ból jest dosyć silny.
– Przedawkowałeś alprazolam, który w połączeniu z inną substancją działającą depresyjnie na OUN, taką jak alkohol, mógł mieć tragiczny skutek.
Próbuję powiedzieć coś, zaprzeczyć, bo przecież nic nic z tego co mówi nie jest prawdą. Nie takiego nie pamiętam.
Corner przeciera ręką twarz, a ja marzę jedynie o śnie. Chce zamknąć swoje powieki, wyczekiwać tej ciszy, która mnie pochłonie. Kroplówka spływająca w dół jest jedynym elementem, na którym zawieszam swój wzrok w momencie odpłynięcia. Kap. Kap. Kap.
Odpływam.
Będzie dobrze.
Wszystko będzie dobrze.
Dasz radę.
Wytrwasz.
Woda z deszczownicy spływa po moim ciele. Stłumione westchnienia udręki, bólu, żalu odbijają się od kabiny prysznicowej, by zaraz znów powrócić do mnie. Zduszony krzyk chce wyrwać się z mojej krtani, ale oplatający szyję sznur na to nie pozwala. Ten sznur to moje ciernie. Wbijają się ostro, przypominając o każdym popełnionym grzechu. Zimna, wręcz lodowata woda pozwala mi uspokoić mój pędzący rytm serca. Nie czuję już szumu w uszach. Ani ich krzyków.
Archer zażywasz narkotyki?
Co dalej z Grantem?
Niezidentyfikowany dźwięk dobiega gdzieś z bliska. Coś jakby krople deszczu.
Oblewa mnie ciepło.
Już nie wytrzymam.
Wytrzymasz.
Smutek to tylko chwila słabości.
Ale ty jesteś silny.
Przemywam twarz zimną wodą. W środku czuję przejmujący chłód, który obejmuje moje całe ciało. Wstrząsają mną dreszcze. W ustach czuję wyraźny smak wymiocin. Podpieram się łokciem o ściankę prysznicową, wystawiam stopę na ręcznik, ale tracę na moment równowagę i omal nie uderzam głową w baterię od prysznica. Próbuję znowu. Używam całej swojej siły. To tylko jeden krok.
Dopinguję sam siebie.
Całe szczęście, że mam oddzielną salę i nikt nie słyszy moich stęków. Nie sądziłem, że to będzie tak trudne.
Wyglądam jak gówno. Podkrążone oczy, włosy na głowie poprzerzucane w różne strony, a przecież włosy, to moja świętość. Ale w sumie wyglądam adekwatnie do sytuacji, w której jestem. Bo moje życie właśnie je przypomina. Zaciskam palce na krawędzi umywalki i walczę z przepływem wspomnień.
Jesteś na szczycie.
Musisz się ogarnąć.
Przełykam ślinę, oblizuję swoje spierzchnięte wargi, biorę po raz kolejny głęboki wdech, a potem wydech. Powtarzam czynność kilka razy. Łapię za klamkę.
– Archer? – Zamiast odpowiedzieć, wychodzę ubrany w domowy strój, czyli joggery. Miałem już dość tej szpitalnej koszuli. Choć przez chwilę myślałem, że będę na nią wskazany, kiedy moje mięśnie nie chciały ze sobą współpracować. Kiedy mój ochroniarz mnie zauważa, podaje mi telefon. To nie tak, że stałem pod tym brodzikiem aż woda zrobiła się lodowata, żeby uniknąć jakikolwiek rozmów. Nie udało się.
– Halo? – Przykładam słuchawkę do ucha.
– Wchodzę.
I tyle. Mój manager jest naprawdę dosyć wylewny.
Rozumiem wszystko dwie minuty później. Bo oprócz Cornera, pojawia się też Cynthia–prezes ds. Muzyki. Siada, zakładając nogę na nogę, opiera łokcie na oparciu fotela i świdruje mnie przeszywającym spojrzeniem.
Uśmiecham się blado w odpowiedzi.
– Jest okej. To tylko chwila, która już minęła. Herbatki, ciasteczko?
Mój manager marszczy brwi, a po chwili przenosi spojrzenie ze mnie na Ricka.
– Wziąłeś prysznic?
– Sam? –dopytuje.
Wzruszam ramionami.
– Miałeś mnie zawołać. A gdybyś rozbił sobie głowę? Do wczoraj tylko leżałeś. A dzisiaj, co nagle dostałeś powera?
Podnosi dłoń do czoła i gestem pokazuje, żebym usiadł.
Oceniam odległość, wykonuje trzy kroki i już dotykam materaca, kiedy zahaczam nogą o szafkę na kółkach. Już upadam, ale czyjeś silne ramiona ciągną mnie w górę i sadzają na tyłku.
Jak zwykle Eric czuwa przy mnie.
Corner na szczęście tego nie komentuje.
– Jak byłeś jeszcze młodym dzieciakiem pozwalaliśmy ci na więcej. Młodość w końcu rządzi się swoimi prawami, a ty w wieku niespełna osiemnastu lat zacząłeś karierę. Szybko stałeś się sławny na cały świat. Przymykaliśmy oko na niektóre twoje wybryki, nie odzywaliśmy się ani słowem, nie krytykowaliśmy twoich wyborów, ale to... –zaznacza koło w powietrzu – to... zaczęło być za dużo.
Cynthia nie odzywa się ani słowem. Siedzi wyprostowana jak struna i tylko rusz stuka paznokciami o swoje kolano. Jej spokój, opanowanie przyprawia mnie o niepokój, bo zazwyczaj ma dużo do powiedzenia.
Zaczynam intensywnie myśleć nad tym co zrobiłem źle. Nie chciałem nikogo zawieść. Chwile, w których ktoś nie odpowiadał na moje wiadomości, powody, dla których ta osoba mogła mnie olać. Ludzie czując na twarzy promienie słońca, zapominają o deszczu. Doceniają go, gdy wokół jest susza, wtedy te pierwsze krople są dla nich niczym jak zbawienie. Byłem jak deszcz. Potrzebny, tylko wtedy, gdy była ze mnie jakaś korzyść. Potem wsiąkałem w ziemię.
Kiedy byłem dzieckiem za bardzo nie miałem możliwości decydowania o sobie. Stale byłem kontrolowany. Przez ojca, a teraz... tyłek truł mi mój menadżer.
– Widziałeś się w lustrze?
Kobieta dostrzega moją posępną minę, po czym wstaje.
– Mam nadzieję, że tak. Zobacz do jakiego stanu się doprowadziłeś. Tym właśnie się chcesz stać? Ćpunem, który skończy w jakiejś melinie? Twoje teksty piosenek opowiadają, aby doceniać życie, ale ty go nie szanujesz. Twoi fani na pewno byliby zasmuceni widząc cię teraz. Pomyślałeś o nich? Oni mają cię za wzór, a to co sobą teraz reprezentujesz to... w tej chwili przypominasz zdezelowanego fiata po nieudanym remoncie. – Przewracam oczami na to porównanie, ale to ja wyprowadza z równowagi. – Nie pozwolę na to. Od dzisiaj z tym kończysz.
Nie. Znowu się zaczyna.
– Archer, chcemy dla ciebie dobrze. Zrozum, że...
Wchodzę jej w słowo:
– Gdybym eksperymentował z koką, czy amfą albo innym świństwem, okej, moglibyście robić dym, ale to co się zdarzyło to był wypadek. Możecie być spokojni.
Cynthia wyrzuca ręce w górę. Z ich dwojga to ona zdecydowanie ma większe jaja. Manipulatorka, doskonała organizatorka, zawsze ustalała dokładny grafik, a jakakolwiek zmiana wywoływała w niej rozdrażnienie. Musiało być po jej myśli.
– Wyrzucisz dzisiaj to świństwo. Przy nas.
– Nie. Ja tego potrzebuję.
Agentka mruży swoje czarne oczy i prycha.
– O i to jest to dokładnie to, co powiedziałby człowiek uzależniony. Nie dostrzegasz tego jakim egoistycznym podejściem się wykazujesz? Dobrze wiesz jaki masz wpływ na swoich odbiorców. Ludzie cię słuchają.
No właśnie. Wypowiadam miliony słów i choć jestem słyszany – nikt nie stara się mnie zrozumieć. Oprócz jej. Mojej melodii.
Ona zawsze wiedziała, jak się czuję. A ja mogłem jej się zwierzyć z każdej dręczącej mnie myśli, zalać wypływającym ze mnie cierpieniem, wykrzyczeć każdą emocję. Przelewałem niewypowiedziane słowa na papier. Pisanie tekstów było moją terapią. Wiele z nich do dzisiaj nie ujrzało światła dziennego. Nie wpasowywały się w wymagania wytwórni. Miałem pisać coś, co uszczęśliwi ludzi, przecież każdy lubił wierzyć w piękny świat.
– Kochasz występować, prawda?
Nie odpowiadam nic, bo czuję, że za jej pytaniem kryje się drugie dno.
Pochyla się nade mną
–Znamy odpowiedz, dlatego przed każdym występem będziesz poddawany narkotestom.
Prycham.
– To nie jest potrzebne. Nie ma mowy. Nie zgadzam się.
– Dobrze. – Jej głos jednak nie jest przyjemny, wyczuwam nadchodzącą złość. Odsuwa się i splata ramiona na piersi. – W takim razie będziemy zmuszeni odwołać trasę.
Uchylam usta. Przełykam żółć w gardle.
– Nie. Nie zrobisz tego. – Staram się, aby mój głos nie zdradzał drżenia i tej niepewności, która zbiera swe żniwo.
– Jak na razie nie widzę innego wyjścia. Jeśli się nie ogarniesz, poniesiesz tego skutki. A my i twoi fani potrzebujemy cię zdrowego. Odwołaliśmy trzy koncerty zaplanowanych stu, ale jedno twoje przewinienie i trasa Faith się zakończy. Przemyśl to sobie.
Kurwa.
Przewracam szafkę z tak wielką siłą, że zarysowuje jej się bok od metalowych szczebli łóżka. Ochroniarz jest gotowy, aby zareagować, ale podnoszę rękę. Mój menadżer daje mu znak, że chce zostać ze mną sam na sam.
Jestem rozżalony, sfrustrowany, podenerwowany i przygnębiony. Nie trzymam się wcale, ale nie dopuszczę do odwołania trasy. Bo moi fani są jedynym powodem, dla którego wciąż wierzę w to, że po ciemności nastanie światło. A ja wkrótce napotkam je na swojej drodze.
Poradzę sobie z tymi chwilowymi komplikacjami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro