21. Bo dźwięku własnego serca nic ani nikt nie uciszy.
MELODY
Kiedy Archer opuszcza łazienkę dla personelu ruszam za nim. Muszę go dogonić i upewnić się, że w rzeczywistości czuje się lepiej niż wygląda. Bo kiedy go zobaczyłam w tak fatalnym stanie, zakuło mnie serce. Nie przypominał tamtego roześmianego chłopaka, optymistycznie nastawionego do życia, skorego do robienia żartów. Teraz patrzyłam na jego cień, który gdzieś za nim podążał.
Teraz to ja musiałam go dogonić. Musiałam z nim porozmawiać, po prostu zrozumieć, dlaczego tak zareagował utwierdzić go w tym, że nie bałam się jego, tylko tego, co zrobił z nim ten świetlisty blask sławy. Bo naprawdę przestraszyłam się o wiele bardziej jego wyglądu fizycznego niż wybuchu jego agresji.
Muszę go o tym uświadomić, bo wiem, że będzie się zadręczał.
A nie chcę, żeby myślał o sobie w negatywny sposób.
Wychodzę na dwór, mróz szczypie mnie w policzki i muszę uważać, bo jest ślisko. Zamarznięty chodnik iskrzy się w blasku latarni, którą oświetla panująca wokół ciemność. Śnieg skrzypi pod moimi stopami, a szpilka zapada się w niedawno utworzoną wysoką wyrwę. O mało nie skręcam sobie kostki, ale idę dalej.
Bo muszę go znaleźć zanim zrobią to jego szalone fanki.
Cholera, gdzie on mógł pójść?
Przecież nie znam tu ulic i w końcu wyjdzie tak, że sama się zgubię, do czego jestem wyjątkowo zdolna.
Obyś nie oddalił się za daleko.
Zauważam faceta leżącego w puchowej, białej warstwie.
Porusza się, ale nie reaguje, kiedy do niego podchodzę.
Oglądam się do tyłu, ale oczywiście jak potrzeba jest pomoc, co za niespodzianka nikogo nie ma.
Serce tłucze się o żebra, gdy rozpoznaję to charakterystyczne przebranie.
To nie jakiś przypadkowy mężczyzna, to Archer. Pędzę w jego kierunku i po sekundzie już przy nim jestem.
- Celebryta światowej sławy, leży być może naćpany na śniegu, kompletnie nie ogarniający rzeczywistości. Media szukają brudów, nieważne z jakiej ręki, a ty nie korzystasz z okazji? Wiesz, ile miałabyś za to kasy?
Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.
- Co? Nie uwierzę, że nie jesteś z plotkami na mój temat na bieżąco. Niby dlaczego pojawiłaś się w tym samym miejscu, co ja?
- Słyszysz jakie brednie wygadujesz? Ja to ja, Archer. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. I do cholery, jeśli już tak bardzo szukasz brudu, zostań kominiarzem. Czarny gwarantowany - odpowiadam, kompletnie ignorując jego słowa. Choć w środku czuję ogień. Bezlitosne płomienie podpalają mnie.
Wszyscy, tylko nie on.
Przecież on zna mnie najlepiej.
Jak mógł pomyśleć o mnie w tak okrutny sposób?
- Natychmiast mnie puść! Wstawaj, człowieku! - Próbuję go z siebie zepchnąć, ale nie mam na to szans. Wpadam na diabelski pomysł. Zgarniam ręką kupkę śniegu, macam jego spodnie, wsuwam swoją dłoń pod nie i przykładam ją nad jego linią V. To działa.
Wzdryga się i przypatruje mi się spod przymrużonych powiek.
A następnie obejmuje jeszcze mocniej, kiedy staram się uwolnić z jego uścisku.
- Nie bądź na mnie zła, bo nigdy nie chciałem cię zranić. Wiesz o tym, prawda? - Wpatruje się gdzieś ponad moim dekoltem, domyślam się jak może wyglądać moja szyja.
- Wiem o tym, ale kiedy mówisz do mnie w taki sposób... Po prostu pomimo twoich zapewnień, odbieram twoje słowa negatywnie. To jest czysty przypadek, że tu jestem. Rozumiesz?
Musi to wiedzieć, choć niekoniecznie to zrozumie.
Ale ja też tego nie rozumiem.
- To w sumie dobrze się składa, bo mam do ciebie pytanie. Dlaczego skreśliłaś naszą przyjaźń?
Przełykam ciężko i wzdrygam się z powodu panującego na dworze mrozu. Jemu jednak zdaje się to kompletnie nie przeszkadzać. Płatki śniegu padają z większą intensywnością na chodniki, tworzy się grubsza warstwa, w którą zapadamy się coraz bardziej. Podpieram się dłońmi o jego klatkę piersiową, czuję szybsze bicie jego serca.
Nauczyłam się, żeby nie pokazywać po sobie, czegoś co druga osoba może wykorzystać. Przywiązanie do kogoś pod względem emocjonalnym spaliło moje serce na wiór. Nauczyłam się być Zimą. Po prostu. Bo przez lód nic ani nikt nie jest w stanie się przebić. Tak sądziłam i tego się twardo trzymałam, ale on sprawia, że coś we mnie pęka.
- To nie tak. To kompletnie nie tak. Ja zrobiłam to, bo to było najlepsze wyjście dla nas.
Twardy mur jeszcze mnie otacza, a ja z całych sił trzymam się, dopóki nie zadaje mi kolejnego pytania.
- Zostawiłaś mnie, bo uznałaś, że tak będzie lepiej? Dla kogo? Dla ciebie? Jesteś tak cholerną egoistką. - Kręci z rozczarowaniem głową. - Tak właśnie okazujesz komuś uczucia? Świadomie zadając ból?! A może właśnie do tego dążyłaś? Odpowiedz mi, Melody.
Jego ton głosu był prawie beznamiętny, ale to jego wzrok mówił wszystko.
- Musisz wstać. No dalej. I jazda- dopinguje samą siebie, używając całej swojej siły i podnoszę go. Tylko, że ma masę większą od mojej i siła nacisku jego ciała sprawia, że po chwili lecę z nim do tyłu. Prosto na śnieg. Jego ramiona mnie oplatają niczym bluszcz, a podbródkiem dotyka mojego czoła.
- Odebrałem ci tą możliwość -szepcze, a ja wpatruję się w niego nie mogąc odetchnąć. Nie, kiedy jest blisko, że czuję go niemal przez warstwę ubrań. - Nie możesz mi teraz uciec, bo trzymam cię przy sobie.
-Nie uciekałam, Archer.
Nasze oddechy unoszą się w górę, parują. Jego miesza się z moim, starając się przywrócić mi dawno utracony sposób wentylacji. Płuca jakby się skurczyły do mikroskopijnych rozmiarów. Jego oddech wypełnia mnie, dłonie trzymają, nie chcąc wcale puścić. Jakby wiedział, że kiedy tylko poluźni je o milimetr, spróbuję się wydostać.
Nie mogłam zostać, ponieważ twój widok bolał tak bardzo, bo nie mogłam oddychać pełną piersią, kiedy serce tak niewyobrażalnie mocno cierpiało.
Bo zobaczenie ciebie po takim czasie było moim marzeniem, a kiedy przyszło jego spełnienie, przeraziłam się tej ściskającej mnie gamy emocji, które wywołałeś. Bo jak można w jednej sekundzie napełniać serce życiem, a w drugiej obserwować, jak pęka od środka?
Potrząsa mną, choć jego wzrok pozostaje chłodny w stosunku do jego gwałtownych ruchów.
-- Archer... ja... nigdy. Nie chciałam cię zranić.
Prycha, a potem wybucha śmiechem tak bezdusznym, że mam ciarki na całym ciele.
- No zajebiście ci to wyszło. Wcale mnie nie zraniłaś.
Podciąga się na łokciach ze mną, ale przytrzymuje mnie tak, żebym czasem nie poleciała do tyłu. Nie mogę znieść tej naszej bliskości, więc zdejmuję jego ręce ze swojego pasa i wstaję na nogi.
Patrzę na niego niepewnie i zauważam, że on również wstał, a teraz otrzepuje śnieg z siebie.
Robię krok do tyłu, dając sobie przestrzeń, bo wydaje mi się, że między nami jest tak gęste i zanieczyszczone powietrze od skrywanych urazów, nieporozumień, wyciszenia własnych uczuć, które krzyczą w nas najgłośniej.
Bo dźwięku własnego serca nic ani nikt nie uciszy.
- Ty tylko zostawiłaś mnie ze złamanym sercem. - Ból w jego głosie jest tak namacalny. - Odejdź. Zostaw mnie.
Patrzę na niego i niepewnie robię krok.
Nie wiem co mam odpowiedzieć. Ale on chyba wcale tego nie oczekuje. Mimo to muszę spróbować z powiedzeniem mu czegoś więcej niż tylko" przepraszam"
- Proszę, chcę ci wszystko wytłumaczyć.
- Czekaj... może możemy się spotkać.
Zerkam na niego z nadzieją, która szybko ulatuje po następnych słowach padających z jego ust.
-Niech się zastanowię. Włączę tylko inEwi i dostosuję swój grafik do ciebi...- Klika coś w ekranie i po chwili zerka na mnie. - Przykro mi, ale dla dawnych znajomych nie znajdę miejsca w plenerze. Jesteś tylko przeszłością.
Niemal topię się w tych słowach i zapadam niczym kamień w wodzie, bo na tafli bezlitośnie odbijają się jego chłodne, lodowate tęczówki. Przeszywa mnie jego chłodne spojrzenie.
I już wiem, że nie zniosę więcej.
Bo nie mogę z siebie nic wykrztusić. Opatulam się dłońmi i wysuwam podbródek do przodu, dzielnie walcząc z napływającymi łzami.
Usuwam się z jego pola widzenia, kiedy tylko słyszę podjeżdżający samochód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro