Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Zmarzłaś.

PINK

Wiem, że już nie zasnę. Przewracam się z boku na bok. Liczenie przeskakujących przez zagrodę baranów mi nie pomaga. TAK TO JEST, GDY PRZESTAWI SIĘ SWÓJ ZEGAR BIOLOGICZNY. Było od razu się położyć, gdy tylko poczuło się zmęczenie, teraz się męcz–zadrwiła moja podświadomość.

Dzwonek telefonu wyrywa mnie z marnych podejmowanych prób dotyczących zaśnięcia.

Mr. Goggo

– Jeśli dzwonisz w środku nocy, żeby powiedzieć mi, że ktoś cię porwał i potrzebujesz pomocy, to daj słuchawkę porywaczowi, chcę mu pogratulować pomysłu, ponieważ ty jedna to jak sto gladiatorów razem wziętych.

Marszczę brwi, odkładam na chwilę słuchawkę upewniając się co do wyświetlającej się nazwy kontaktu, po czym mówię:

– Ale to ty dzwonisz.

Słyszę westchnięcie i niski pomruk.

–Sorry. Nie będę ci zakłócał snu. Śnij dalej –mówi dosyć przygnębionym tonem głosu.

Odkrywam się cała i wyskakuję z pościeli.

– Wszystko w porządku?

– Taa. Oczywiście. Nie chciałem cię obudzić. – brzmi na wyjątkowo strapionego.

O co chodzi?

– Włączył mi się tryb łazik i nie mogę usiedzieć na miejscu. Zastanawiałem się, czy mogłabyś...

– Połazikuję z tobą. Bądź u mnie...

Przerywa mi.

Czekam przed klatką.

– Czy ty wiesz, która jest godzina?

– Wpół do komina. –odpowiadam.

– Naprawdę chcę ci się ze mną pójść na spacer?

– Tak. Muszę przecież wyprowadzić psa.

–Nie masz przecież psa. Jesteś nienormalna – stwierdza cicho, ale słyszę, jak się śmieje. To dobrze.

– Zdefiniuj, proszę to pojęcie. Poza tym znamy się już tyle czasu, że co do takich spraw nie powinieneś mieć nawet wątpliwości. Wiesz, że bywam nieco nieprzewidywalna.

– Nieco nawet tego nie oddaje.

Rzucam ostatnie słowo do słuchawki i po omacku nakładam bluzkę. To czasami duży plus, gdy mam blisko siebie ciuchy, choć gdybym kogoś tutaj wpuściła tutaj, najprawdopodobniej przeraziłby się tym, co by zobaczył.

Sięgam po różowe dresy, zahaczam stopą o czarny lakier do paznokci i prostownicę oraz kupkę ubrań leżących na podłodze. Rano wypadłam w takim pędzie, że zostawiłam po sobie ten cyrk na kółkach. A po powrocie z pracy byłam tak przemarznięta, że udałam się pod prysznic, a następnie wskoczyłam pod ciepłą pierzynę.

Sięgam ręką w górę, by wziąć puchową czapkę, ciągnę za pompon, a wraz z nim na podłogę spada różowy notes, przewiązany fioletową wstążką. Mój wzrok natrafia na okładkę, gdzie widnieje zdjęcie rąk skierowanych ku niebu usianemu gwiazdami. Większa z nich splata najmniejszy palec mniejszej. Pod nim jest cytat.

„Jak pewni jesteśmy gwiazd na niebie, tak pewni bądźmy, że mamy siebie".

Napisany równym, odręcznym chłopięcym pismem.

Ściska mnie w sercu.

Jego kroki są zdecydowane, a cień jaki rzuca na chodnik, skąpany blaskiem latarni jest ogromny. Kiedy staje obok mnie zerkam na niego.

– No czekam na ciebie pod blokiem, to nie było.

– To dlatego, bo wracałam się do samochodu po termos z czekoladą.

–Przygotować termos z czekoladą? – Powtarzam za nim. Moje oczy błyszczą, gdy podaje mi hermetyczny termos.

–Wiem, że to nie Starbucks, ale... –Drapie się zakłopotany po karku, ale dotykam jego dłoni z wdzięcznością

– Dziękuję – mówię ciepło.

– Na zdrowie.

Kiwa mi głową w odpowiedzi.

Idziemy ramię w ramię, równo wymierzamy swoje kroki. Śnieg skrzypi pod naszymi adidasami. To niesamowite, że mamy podobny kod ubraniowy z Davidem. Widzi mój wzrok, bo podnosi swój lekko przykryty ciemnym zarostem podbródek. Jego brązowe tęczówki są dzisiaj przygaszone.  

– No dobra, to mów.

– Niby co? –gra głupiego.

– Nie ściągnąłeś mnie w środku nocy tylko po to, by zachwycać się zimą, przecież, wiesz, że Zima jest tylko jedna – mówię aluzyjnie.

Dochodzimy do parku miejskiego Hurt Park, gdzie nie ma żadnej żywej duszy. W sumie nie dziwię się. Tylko my wybraliśmy taką niecodzienną godzinę na spacer. David zajmuje pierwszą z brzegu ławkę. Ja wolę postać. Brunet klepie zachęcająco swoje kolana.

– Chodź do mnie.

– Podziękuję.

Opiera się plecami o tył drewnianej ławki, Kolano jednej nogi kładzie na drogą, a łokcie trzyma na oparciu ławki. Tęczówki tak zielone jak trawa latem uważnie mi się przypatrują. Jabłko Adama porusza się nerwowo pod grdyką. Cokolwiek go trapi sprawia mu ogromny ciężar na sercu. Czekam wiedząc dobrze, że jeśli będzie chciał mówić, to odezwie się sam.

Ciszę przerywa odgłos odkręcanego termosu. Rozkoszuję się gorącą czekoladą, która przyjemnie grzeje od środka.

– Dzisiaj nadrabiałeś za szefa warczeniem na mnie, a jednak... siedzisz tutaj ze mną, trwamy w milczeniu i kurde absolutnie ci to nie przeszkadza, że odmrozisz sobie tyłek... –Rzucam aby rozluźnić atmosferę.

– Wyrobiłem dzisiaj cierpliwość przy tobie, choć przyznaję, że rządzisz się za bardzo, a co do mojego tyłka to ma się dobrze. Chcesz sprawdzić?

Patrzę na niego spod byka na co posyła mi niewinne spojrzenie.

– Był taki wieczór jak dzisiaj, choć wtedy zdecydowanie więcej padało śniegu, na drogach było ślisko, więc trzeba było zwracać szczególną ostrożność. Urządziłem w moim domu imprezę, na którą wpadł mój kumpel razem ze swoją dziewczyną. Niezbyt za nią przepadałem, bo kiedy nikt nie patrzył to piła za dużo i śmiała się za dużo. Ale to był taki śmiech hieny. Poszedłem po schłodzone piwo dla Zacka...i wtedy napatoczyła się prosto na mnie. Próbowała ze mną flirtować, ale nie okazywałem zainteresowania. Wpadła na mnie pomiędzy zlewem, a kredensem i złapała mnie za kark. A wtedy zjawił się jej chłopak. Przyjaciel błędnie wszystko zinterpretował, ale scena wyglądała dwuznacznie. Pozwoliłem na to, aby mnie uderzył w twarz. Należało mi się.

Splata ze sobą palce obu rąk i pociera nimi w nerwowym geście. Głośno przełyka ślinę i milczy.

Dolatuje mnie zimny, prawie arktyczny powiew.

– Zobaczyłem w jego oczach wściekłość. Dopadłem go za kołnierz kurtki i wywrzeszczałem mu, że równie dobrze może mnie zabić, jeśli uważa, że spierdoliłbym naszą relację przez jakaś durną laskę. Widziałem, że szykował się, aby kolejny raz mi przypierdolić, ale kiedy nadstawiłem swój policzek odsunął się jakby ze wstrętem. Powiedział, że musi ochłonąć, ale zadzwoni do mnie.

David wpatruje się pustym wzrokiem przed siebie. Zaciska mocno szczękę

– I zadzwonił?

Obserwuję jego mimikę twarzy, ale jakby zastygł niczym kamienny posąg.

–Tak, cholera... tak. Przeprosił mnie, oznajmił, że ma zamiar opić ze swoim kumplem rozstanie z kłamliwą, dziewczyną, o której nie warto już wspominać. Dodał, że kupił też mrożony groszek na wszelki wypadek, gdybym rano szukał swojej mordki. – śmieje się totalnie bezdusznym i cierpkim śmiechem. –To były jego ostatnie słowa. Usłyszałem w słuchawce pisk opon i ten głośny dźwięk rozbijającego się szkła. Potem zdałem sobie sprawę, że to moje serce, które porozpierdalało się na kawałki na części nie do pozlepiania.

Milczę, a potem tak po prostu chwytam jego dłoń i splatam nasze palce ze sobą. Różnica jest wyczuwalna. Jego duża dłoń jest taka ciepła, moja zimna, jakbym ją wyjęła z zamrażalnika.

– Dzisiaj jest rocznica jego śmierci – bierze głęboki wdech i lekko pociąga nosem.

Zerkam na niego, mruga powiekami

–Pieprzony śnieg wpadł mi do oka – usprawiedliwia chwile swojej naturalnej słabości.

–Śnieg? A myślałam, że to ja wpadłam ci w oko –pytam niemal oburzona, a po chwili dodaję już poważnie.– Łzy są naszym krzykiem bez dźwięku. Symbolem tęsknoty albo boleścią nad czymś utraconym. Mogą przynosić oczyszczenie. Więc płacz. I nie wstydź się tego.

W jego oczach błyska wdzięczność.

–Jakiś mężczyzna już przy tobie płakał?

–Nie. Ale chłopiec już tak.

– To oznacza, że ufał ci nade wszystko, skoro pozwolił sobie na takie obnażenie. Co teraz robi?

– Podbija cały świat. Jest bardzo sławnym artystą.

– Czekaj? Dlaczego nic o nim nie wspomniałaś? Masz do niego jakiś kontakt?

–Nie.

– Tęsknisz za nim?

Przy każdej mojej myśli i biciu mojego serca.

Męskie palce dotykają ciepłego napoju, a potem mi go odbierają. Wstaję z ławki.

–Hej, to moje! – oburzam się i wyciągam ręce do góry, podskakując nieco, by dosięgnąć celu. Brunet śmieje się i upija sporo czekolady obserwując moje starania. Niestety jego metr osiemdziesiąt sześć, a moje metr, sześćdziesiąt siedem robi różnicę.

– Hmm, niezła – komentuje, mając w nosie moje słowa. Oblizuje swoje pełne wargi i wybucha śmiechem, kiedy widzi moją minę.

Staję w miejscu przytupując nogą.

David łapie mnie pod boki, pochyla swą twarz i zarostem drażni moją skórę. To mnie gilgocze, więc staram się odsunąć. Ale jest uparty. Trzyma mnie mocno, nie ma mowy, że się odsunę. Przejeżdża brodą po moim karku, na co reaguję mimowolnym skrętem ciała i chichotem. Dźwięk z mojej piersi jest tak dziwny i inny, że go nie poznaję. Nie poznaję własnego śmiechu, bo rzadko sobie na niego pozwalam,.

Mój towarzysz oddaje mi po chwili termos, a potem chwyta za moją dłoń.

– Zmarzłaś – mówi z niezadowoleniem.

– Jak co noc, David – odpowiadam cicho.

– Wracamy?

– Wracamy.

Zachęcam do obserwacji: na tik tok:alexamrorers,

 będę wstawiała tam dużo fajnych rzeczy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro