Część 4
Dzień minął całkiem szybko i wieczorem wszyscy szykowali się na potańcówkę. Markus założył czerwoną koszulę, czarną skórzaną marynarkę i ciasne rurki w tym samym kolorze. Ciężkie buty średnio nadawały się do tańca, jednak nie pomyślał o tym, żeby wziąć ze sobą inne. Przejrzał się w lustrze i aż parsknął ze śmiechu. Osobiście uważał, że wygląda śmiesznie. Jednak impreza wymagała, by ubrał się w odpowiedni strój.
- Co myślisz? - spytał jedną z alf ze swojego stada.
- Jak tak na ciebie patrzę - zaśmiał się - to sam mam ochotę ci się wypiąć. - Cały pokój wybuchł gromkim śmiechem. Natomiast najbardziej dominujący wilk klepnął go po kumpelsku w plecy.
Niedługo potem wszyscy schodzili już po szerokich schodach do sali balowej.
Dominik, jak to w ciąży - wiecznie głodny, buszował już przy stoliku, na którym stał szwedzki bufet i z całkiem sporym zainteresowaniem rozmawiał z drobną alfą, która na swojej całkiem przystojnej twarzy miała potężne okulary, niczym wyjęte z Harrego Pottera.
Juliusz sporo spóźnił się na imprezę. Stanął z boku, chcąc jedynie wmieszać się w tłum i poobserwować ludzi. W końcu niektórzy z obecnych przejawiali nim wręcz chorą fascynację. Nie próbowali nawet kryć podniecenia, ciężko było nie zobaczyć tego namiotu w spodniach potężnego rudzielca, który, mimo że nawet się do niego nie odezwał, to podążał za nim jak cień, za każdym razem gdy próbował zmienić miejsce. Westchnął, kompletnie ignorując prężące się przed nim alfy i w ciszy zabrał się za jogurt mrożony z ciasteczkami. Żałował, że nie został w pokoju, by oddać się swojej pasji - malowaniu. Teraz zostało mu tylko szkicowanie na kolanie.
- Niezły cyrk - Markus stanął koło Juliana, wzdychając. - Nawet się po dupie nie mogę podrapać. To miło z ich strony, że są tak zainteresowani, ale jestem już zmęczony ciągłą adoracją. Przecież to alfa powinna zabiegać o względy omegi, a nie na odwrót. Cieszę się tylko z tego - wskazał na Dominika, do którego wdzięczył się okularnik.
- Mhm - mruknął Julian, tylko słysząc znajomy głos. Specjalnie się tym nie przejmował. Po prostu zamknął malutki zeszyt, chowając go do sporej kieszeni jeansowej kurtki i ignorując wszystko, powoli kończył swój deser.
- Mam propozycję - westchnął - nie wygląda, byś szukał tu alfy, ja nie szukam omegi - zawahał się na moment - Może poudajemy, że coś nas łączy i reszta da nam spokój, a potem każde z nas wróci spokojnie do swojego domu? - Markus mówił to naprawdę szczerze, bo już zdążył zauważyć, że chłopak nie jest zainteresowany tutejszą zabawą, a skoro nie bardzo mógł się teraz kręcić koło Dominika, to tylko on mógł mu zapewnić przykrywkę.
- No nie wiem... - Widać było, że omega poważnie to rozważa. Z jednej strony miałby spokój z innymi dominatami, a z drugiej z kolei wstydziły go takie relacje i nie był pewny czy umiałby udawać kwitnącą miłość jakiej nigdy nie zaznał. „W sumie raz kozie śmierć". - Chyba możemy spróbować - dodał po dłuższej chwili namysłu.
Markus siadł koło niego.
- Jeśli nie chcesz alfy, co cię tu przygnało? - położył swoją dłoń na jego i jak na zawołanie wszyscy zainteresowani, zarówno alfą jak i omegą, westchnęli, spuszczając głowy.
Po chwili jednak humory wróciły do normy i rozpoczęło się nowe polowanie na pozostałych wolnych osobników.
Albinos odruchowo odsunął swoją rękę, odwracając wzrok, poirytowany swoim speszeniem.
- Przedłużanie linii. No tak, zapomniałem ci się przestawić z nazwiska. Jestem Grimme - wymruczał. Była to bardzo rzadka rodzina wilków, na dodatek bogata, a do tego w tej chwili tylko on był żyjącym potomkiem w linii prostej.
- Uuuu... To ty może faktycznie kogoś poszukaj - wskazał ruchem głowy przystojniaka w drogich ciuchach. - Ten pochodzi od Blinonów, to francuska rodzina królewska. Jest piąty do tronu. Tamten - jego głowa powędrowała do około trzydziestoletniego rudzielca - to szkocki magnat, ma nawet własny zamek - kompletnie nie brał pod uwagę możliwości, by to on nadawał się na kandydata na jego partnera. - Jest jeszcze kilku gości z wyższych sfer. Jeśli chcesz, to cię przedstawię - faktycznie był zaskoczony, że poznał kogoś tak sławnego.
- Nudni są - przeciągnął się na krześle, niezainteresowanym spojrzeniem obdarzając wskazane mu osobniki. - Nie potrzebuję nadzianych kluch, skoro sam jedną jestem - sięgnął po drinka ze skrzywioną miną. Trochę procentów nikomu nie zaszkodziło... Drugą porcję podał Markusowi, uśmiechając się nieznacznie. Miał nadzieję, że jak się napiją rozmowa pójdzie lepiej, naturalniej.
- To wybierz kogoś ze wschodniej europy - zaproponował, chętnie biorąc napój. Wiedział, że nie łatwo go upić, a może chociaż trochę się rozluźni. - Na przykład tego z Rumuni - wskazał kolesia o wyglądzie wampira. - Nazywają go Hrabią Draculą, ale nie mów tak do niego, bo strasznie się o to wkurwia. Z drugiej strony, kto normalny latem nosi podbijany aksamitem płaszcz ze stójką? - zachichotał. - Oho... - do pomieszczenia właśnie weszły trzy potężne jak niedźwiedzie wilkołaki. - Od nich trzymaj się z daleka. To Dimitr Laszo i jego wesoła kompania. Ostatnią omegę, z którą się związał, znaleziono martwą w łazience jego posiadłości. Niby samobójstwo, ale osobiście uważam co innego. Już raz się z nim mierzyłem, żaden z nas nie wygrał, ale obaj wylądowaliśmy w szpitalu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro