28
Nigdy nie potrzebowałam wokół siebie zbyt wielu ludzi. Tak naprawdę jedyną osobą, którą uznawałam za przyjaciela, był Krzysiek.Do czasu, kiedy poznałam Alka. Co nie oznacza, że o Baczyńskim zapomniałam. Bo nie zapomniałam i nadal jest jedną z ważniejszych osób w moim życiu. Tyle że teraz mam z lekka inne priorytety niż, powiedzmy, rok temu. Mogę śmiało powiedzieć, że małżeństwo sporo mnie w te kilkanaście tygodni nauczyło. Między innymi tego,że warto podejmować spontaniczne decyzje, bo jak inaczej nazwać zorganizowanie ślubu i wesela w kilka dni? Albo tego,że warto doceniać wszystko, co się ma, bo można to z dnia na dzień stracić bez możliwości powrotu.
***
-Dawno o tym nie rozmawialiśmy, ale co z twoją maturą?-Alek swoim pytaniem wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknęłam na niego przelotnie.
-Matura nie zając, nie ucieknie- odparłam bez zastanowienia, wzruszając ramionami.
-Poważnie? Myślałem, że ci na tym zależy.
- A czy ja mówię, że mi nie zależy? Napiszę, ale później- obiecałam mu z uśmiechem.
-Pamiętaj, że nieważne, jak zdecydujesz. Ja będę cię w tym wspierać.
-Kochany jesteś.
***
Od jakiegoś czasu zdarzało mi się rozpłakać ot tak. Z byle powodu, którego czasem sama nie byłam w stanie określić. I tak było też teraz. Siedziałam na kanapie i tępo gapiłam się w ścianę, a z oczu strumieniem ciekły mi łzy, których pojawienia się nie umiałam wyjaśnić nawet samej sobie.
- Basia...co ci jest?
-I w tym jest właśnie, Aleczku, problem, bo... nie mam pojęcia.
-Czy ja dobrze rozumiem, że zalewasz się łzami, nie wiedząc, dlaczego?- zaśmiał się, delikatnie dotykając mojego ramienia.
-Dokładnie tak.
-Ty zwariowałaś, wiesz o tym, prawda?
-Powiedzmy, że mam taką świadomość.
***
Następnego dnia zdecydowałam się na odwiedzenie moich rodziców i babcię, żeby ich poinformować o tych wielkich zmianach mających w niezbyt długim czasie zajść w naszym życiu, jak i o tym, jaka tragedia nas dotknęła. To będzie cholernie ciężka rozmowa. Na to jedno jesteśmy stuprocentowo przygotowani. Pewnie będziemy płakać. Niby zdążyliśmy się po tym już pozbierać, ale ten temat nadal jest( i pewnie jeszcze przez jakiś czas będzie) dość trudny, ciężki i nierzadko bardzo bolesny.
-Damy radę, nie?-Alek przywołał na twarz coś w rodzaju smutnego półuśmiechu, który, jak zdołałam wydedukować, miał na celu choć trochę mnie uspokoić.
-Chciałabym w to wierzyć- westchnęłam ciężko.
-Boisz się?- zapytał, z nerwów chyba nie orientując się, że jest to pytanie czysto retoryczne.
-Nie, jestem zupełną oazą spokoju, wiesz?- rzuciłam ironicznie.- A ty?
-Gdyby nie ty, już bym się rozsypał.
-W takim razie, cieszę się, że mogę ci pomóc.
- Ty mi pomagasz samą swoją obecnością obok, wiesz?
- Teraz wiem- stwierdziłam.
-Byłaś kiedyś w górach?- zmienił temat.
- Tak. Ale byłam mała i niewiele z tego pamiętam.
-Kiedyś was tam zabiorę- obiecał, otaczając mnie opiekuńczo ramieniem.
-Nas, czyli...
-Ciebie i dzieciaki- uśmiechnął się.
***
-Mamy coś ważnego do powiedzenia- zaczęłam, biorąc głębszy oddech. - Jestem w ciąży, ale... nie jest to moja pierwsza.
-Co?- mama spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Pierwsze dziecko straciliśmy parę tygodni temu, a teraz...-urwałam, czując się już lekko przytłoczona- a teraz znowu się udało i tym razem będzie ich dwójka- uśmiechnęłam się.
-Boże, dziecko, czemu ty nam nic nie powiedziałaś? Pomoglibyśmy wam...
-Tu nie było w czym pomagać. Chcieliśmy sami to przepracować- wyjaśniłam.
-Ktoś wiedział?
-Nasz przyjaciel. Tak naprawdę poza nami tylko on. Nie wiedziała jego siostra,ojciec, a nawet jego dziewczyna, którą on bardzo kocha. Przez cały czas trzyma język za zębami. Tadeusz jest już taki, że niczego nie powie, jeśli nie zostanie o to poproszony- odpowiedziałam, czując na sobie pełne wściekłości spojrzenia mojej rodziny.
-Czy wy jesteście nienormalni?
-O co chodzi, babciu?-spytałam z przyklejonym do twarzy uśmiechem.
-No wiecie co?! Żeby przyjaciela przed rodzinę stawiać?!
-Traktujemy go jak brata...- szepnęłam, próbując obronić wyciągnięty przez siebie argument.
-Ale nim nie jest!
-Nie znacie go. Musielibyście go poznać, żeby zrozumieć, o co nam chodzi- przekonywałam, popijając herbatę.- To wspaniały człowiek. Urodzony dowódca...
-Taki z niego dowódca, że ludzie przy nim giną- mruknął mój ojciec.
-Tato!
-Przepraszam...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro