2
Od dwóch tygodni Alek próbuje nauczyć mnie matematyki, żebym napisała maturę na przynajmniej trzydzieści procent. Nie spodziewałam się,że to powiem, ale nauka z młodym Dawidowskim sprawia mi niemałą przyjemność. Mamy o czym porozmawiać w przerwach między zadaniami, znajdujemy chwilę, żeby się pośmiać. Alek to chodzący uśmiech i gdzie się nie pojawi, tam razem z nim przychodziło światło. Może nie powinnam tego mówić, bo nie wypada, ale coraz częściej myślę, że cudownie byłoby mieć takiego brata. Ja rodzeństwa nie mam, więc po cichu zazdrościłam Marylce tego, że ma obok siebie tak świetnego człowieka jak on. Dziś znowu szłam na korepetycje, tradycyjnie z uśmiechem na ustach i z obowiązkowo dobrym nastawieniem, bo według mojego nauczyciela nastawienie jest połową sukcesu.Przechadzałam się po mieście w płaszczu w odcieniu jasnego różu i z niskimi czółenkami na nogach. Moje rozmyślania przerwał hałas.
-Łapanka!- krzyknął ktoś, a mnie momentalnie ogarnęło śmiertelne przerażenie.
- Kurwa- zaklęłam pod nosem.Z reguły rzadko zdarzało mi się przeklnąć, chyba że coś lub ktoś wyprowadził mnie z równowagi, co też nie zdarzało się często.. Biegłam przed siebie, nie przejmując się ewentualnym zniszczeniem butów, które założyłam drugi raz w życiu.. Po kilu minutach niemalże maratońskiego biegu, znalazłam się przy jego domu na Żoliborzu .
- Co jest? Szkopom uciekłaś?- Alek spojrzał na mnie z politowaniem.
- Skąd wiesz?- spytałam, ciężko łapiąc powietrze.
- Nietrudno się domyślić. Nie chce mi się wierzyć, że biegłabyś tu, bo tak ci zależy na matmie- odparł z szerokim uśmiechem.
***
- Jesteś harcerzem, tak?- zapytałam, unosząc głowę znad trzymanej przed twarzą książki.
- Tak. Szczerze? Nie zrezygnowałbym z tego za żadne pieniądze ani za nic innego na świecie- westchnął.
- Aż tak?
- Z harcerstwem jest jak z rodzynkami. Albo się kocha, albo się nienawidzi. Przynajmniej dla mnie.
- Ja się nijak na harcerkę nie nadaję- wyznałam.
- Poważnie?
- Tak. Kiedyś poszłam do lasu i abstrahując już od kleszcza we włosach, wracając do domu wdepnęłam w pokrzywy.
- Faktycznie, nie najlepiej, ale wytłumacz mi, jakim cudem dorobiłaś się kleszcza...we włosach?
- Wygłupiałam się. Szłam tyłem i o coś się potknęłam.
- Jak już jesteśmy przy obciachowych historiach o harcerstwie i pokrzywach, z ręką na sercu przyznam, że nie potrafię gotować. Za to mój przyjaciel robi, za przeproszeniem, zajebistą zupę z pokrzyw. Mówię ci, musisz kiedyś spróbować.
- Jak już mówiłam, mam złe wspomnienia z pokrzywami w roli głównej- przypomniałam mu, na moment odwracając głowę. Przed oczami mignęło mi oprawione w beżową ramkę zdjęcie Alka i dwóch innych chłopaków, plus minus w jego wieku.
- To ten od pokrzyw?- wskazałam chłopaka stojącego po lewej. Miał bardzo delikatną urodę, idealnie białe zęby i dość regularne rysy twarzy. Podejrzewam, że gdybym bliżej mu się nie przyjrzała, wzięłabym go za dziewczynę.
- Nie. To Zośka. Mózg i serce każdej akcji Małego Sabotażu. To on wymyślił, żebyśmy zrywali flagi hitlerowców i zamiast tego wieszali polskie.
- Zaraz, zaraz...czemu Zośka?
- Bo wygląda jak dziewczyna. Nie zauważyłaś? - zaśmiał się cicho.
- Jak naprawdę się nazywa?-
- Tadeusz Leon Józef Zawadzki - odparł z grobowym wyrazem twarzy.
- Matko... po co mu tyle imion?
- Jak mam być szczery, to nawet on nie wie.Dla nas to Zośka i koniec. Ewentualnie, jeśli chcemy go wkurzyć, zostaje Zochą.
- A ten drugi? Też ma jakąś ksywę ?
- To Rudy, który w dowodzie ma na imię Janek i wcale nie jest rudy.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale ja za tydzień mam próbną maturę, między innymi z matematyki. Czy wobec tego możemy przestać obrabiać dupę twoim znajomym i zrobić coś jeszcze w kierunku mojego egzaminu?- zadałam mu to pytanie, siląc się na w miarę wiarygodną powagę.
- Dziewczyno, zrobiliśmy dwadzieścia zadań, przystopuj troszkę. Nie próbuj robić z siebie drugiego Pitagorasa. Nie warto. Tylko się będziesz codziennie zajeżdżać.Po co ci to? Nie mówię, że masz się w ogóle nie uczyć- ciągnął- Ale daj sobie też chwilę na odpoczynek.
-Dzięki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro