14
Kolejne dni u mojej rodziny upłynęły nam dość szybko. Ledwie zdołaliśmy się, a już mogliśmy wrócić do Warszawy. Niby się cieszyłam, bo w końcu mieliśmy wrócić do rodziców i znajomych, ale jednocześnie coś nie pozwalało mi się rozstać z miejscem, w którym jednak spędziliśmy ponad dwa tygodnie. Było tak...spokojnie. Jestem nawet skłonna pokusić się o stwierdzenie, że na chwilę udało mi się zapomnieć o wojnie. Nie odpoczywałam fizycznie prawie wcale. Za to psychicznie nigdy nie było ze mną lepiej. Może było to podyktowane tym, że po prostu spędziłam czas z osobą, którą kochałam? I z którą miałam niedługo związać się na resztę życia? Tak. Chyba dlatego. Praktycznie zawsze wieczorem rozkładaliśmy na podłodze planszówki i potrafiliśmy przesiedzieć nad nimi praktycznie do rana. Tak było i tej nocy. Nie wiedząc, kiedy, zasnęliśmy w trakcie gry w szachy. Co z tego, że zarwaliśmy prawie całą noc, skoro i tak wstałam przed dziewiątą. Z trudem otworzyłam jedno oko, słysząc:
- Dzień dobry, księżniczko!- Alek zaśmiał się pod nosem, napotykając moje półprzytomne spojrzenie.
- Człowieku, litości- jęknęłam, mrużąc oczy, kiedy otworzył okno, a oślepiające promienie słońca wlały się do zajmowanego przeze mnie pokoju.- To,że ty się na tych swoich obozach zrywałeś o piątej, nie znaczy, ja też muszę- dodałam, starając się skleić w miarę logiczne zdanie.
- Jest dziewiąta, a na obozach wstawaliśmy o szóstej- poprawił mnie.
- Zajebista różnica- mruknęłam.
- No wstawaj! Życia ci nie szkoda?
- Na życie z tobą? Nie szkoda mi ani sekundy- zadeklarowałam i, podrywając się z łóżka,stanęłam na palcach, żeby móc pocałować go w usta.
- Wracamy do domu?- upewnił się.
-Wypadałoby się tam pokazać- stwierdziłam ironicznie.
***
- Świadkowa wybrana?- zagaił w drodze, jednocześnie nie odrywając wzroku od ulicy.
- A co cię tak wzięło na gadanie o ślubie?- zainteresowałam się.
-Świadek jest dosyć ważną osobą w takim momencie. Chyba powinnaś się cieszyć, że nie mam w to wywalone- orzekł, udając powagę.
- Owszem, cieszę się, ale... czemu aż tak się tym interesujesz?
- Wiesz... ktoś mi jakiś czas temu powiedział, że lepiej jest więcej zrobić niż zanadto się nad czymś zastanawiać...
-Czekaj, czekaj...co ty mi chcesz powiedzieć?- przerwałam mu.
- Pomyślałem sobie, że...-zaczął, a ja słyszałam,jak słowa więzną mu w gardle.
- Że co? Do cholery, Alek, powiedz to wreszcie!
-Jeszcze zanim wyjechaliśmy, pomyślałem sobie, że...może lepiej byłoby, gdybyśmy wzięli ten ślub jakoś teraz? - wypalił, zerkając na mnie ukradkiem. Pewnie po to, żeby ocenić moją reakcję.
- Dobra...- pokiwałam głową, zastanawiając się, co więcej mogłabym mu na to odpowiedzieć. - Co masz na myśli, mówiąc,,teraz"?
-Jakieś najbliższe kilka tygodni. Dwa, może trzy...
-Ty na głowę upadłeś? Jak chcesz niby zorganizować nam ślub w dwa tygodnie? Tak się nie da, Aluś - roześmiałam się.
***
- Panowie, sprawa jest-powiedział, otaczając mnie opiekuńczo ramieniem.
- Aż się boję- Zośka udał przerażenie i zrobił krok do tyłu.
- Zośka, spokojnie, jeszcze nic nie powiedziałem.
- Dla ciebie podchorąży Zawadzki, jeśli już- zastrzegł.
-W porządku, panie podchorąży. sprawa jest taka,że...żenię się i potrzebuję świadka. Chętny któryś?
Nic nie powiedzieli. Wybuchnęli tylko śmiechem.
- Glizda się żeni, ja nie mogę, trzymajcie mnie!- zawołał Rudy
-Mogę wiedzieć, co w tym takiego zabawnego?
- Nic, nic. Mogę się nawet wciągnąć w to świadkowanie, ale nie nastawiaj się na to, że będę cię zbierał z podłogi, jak zaliczysz zgon przed północą.
-Serio, Zocha?
- Zwariowałeś? Przecież ja ściany podpieram.
- Przynajmniej wtedy będę miał pewność,że się żadna nie zawali.
- Dobra, uratuję honor naszej trójki i zostanę twoim świadkiem, pasuje?- spytał Janek z nadzieją.
- Dzięki, Jasiu!- wrzasnął zadowolony.
- Nie ma sprawy.
Hej!
Kochani, mam pytanie. Czy chcecie jutro rozdział z przygotowaniami do ślubu, czy rozdział z ceremonią? Od razu mówię, że ten drugi pewnie wyjdzie dłuższy niż zwykle.
Piszcie w komentarzach!
Do następnego!
P.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro