Prolog 2.0
Liście szeleściły radośnie podwiewane w górę przez kapryśny wiatr. Młode grzybki wystawiały swoje kapelusze ponad jeszcze zieloną trawę, a ciepłe, poranne słońce wznosiło się coraz wyżej. Był spokojny, jesienny poranek. Lato przeminęło dopiero niedawno, słońce wciąż jeszcze przyjemnie grzało, ale w powietrzu dawało się wyczuć subtelną różnicę. To była już jesień. A to oznaczało zbliżanie się Święta Nowego Pędu.
Las nie był jednak wbrew pozorom cichy. Ptaki głośno ćwierkały wśród koron drzew, wszędzie dało się słyszeć szum skrzydeł. Tegoroczne młode, właśnie przestawały być młode. Ptaki odlatujące na zimę szykowały się już do długiego lotu, drapieżniki doskonaliły ostatecznie swoje łowieckie zdolności, a pośród krzaków przemykały wiewiórki, niosąc wynalezione skądś orzechy. Las żył.
Jednak nie tylko odgłosy zwierząt przerywały ciszę. Dało się słyszeć także melodyjny śmiech i szum cichej rozmowy. Oto bowiem przez Brzozowy Gaj przechodziły dwie kapłanki, a liście i trawy zdawały się lekko uginać, kłaniając się tym wybrankom najwyższej bogini przyrody.
Gdyby ktoś stanął wtedy za którymś z pobielonych pni, mógłby je dobrze widzieć. Obie kapłanki były bardzo piękne, jednocześnie podobne i zupełnie inne. Obie miały szpiczaste uszy, jasną cerę i niezwykle długie, białe włosy. Na tym jednak podobieństwo ich się kończyło. Żadna z dziewcząt nie była specjalnie wysoka, ale jedna była od drugiej nieco wyższa. Miała na twarzy szeroki uśmiech a w jej lodowo niebieskich oczach dawało się spostrzec psotne iskierki. Ubrana była w błękitną suknię obszywaną srebrną nitką a na jej odsłoniętych ramionach widać było blado srebrne runy.
Z kolei niższa, prócz spiczastych uszu, miała też ciemno brązowe, niemal czarne, smocze rogi, lekko rzeźbione i przyprószone złotem. Jej oczy były jasno zielone i kryła się w nich, prócz radości wywołanej rozmową, także pewna delikatna melancholia, jakby wspomnienie. Wydawała się też delikatnie młodsza, jakby dopiero wyrosła z lat dziecięcych. Jej paznokcie były czarne, identycznego odcienia co rogi, a usta malinowe. Kapłanka ubrana była w jasno zieloną suknię, niemal identycznego koloru co jej oczy, wyszywaną złotą nicią, a na ramionach widniały blado złote runy, odrobinę różniące się od tych na ramionach pierwszej.
Niebieskooka nazywała się Miriel, a zielonooka, Ilien.
Idąc wtedy przez las nie wiedziały jeszcze, że dane im będzie wziąć udział w najdonioślejszych wydarzeniach tej ery.
///Przysięgam to już ostatni prolog! Po prostu tak jakoś wyszło, że prócz wprowadzenia potrzebne były jeszcze dwa prologi. No co ja zrobię? To nie fanfik! Więcej trzeba wytłumaczyć!
Chcę jeszcze jedną rzecz wyjaśnić, żeby nie było nieporozumień.
Główną bohaterką jest Ilien - smocza elfka, lat około 1000, czyli już dorosła, ale jeszcze bardzo młoda (takie 21 w latach ludzkich bym powiedziała)
A Miriel jest jej najlepszą przyjaciółką - elfka (ale nie smocza), około 3000 lat (czyli takie 25/27)
To tyle wam chciałam powiedzieć.
Tia, przydadzą się jeszcze kiedyś poprawki
Ale na razie jest tylko to co jest
Obiecuję że od następnego rozdziału zaczynam akcję!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro