Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

PROLOG

Victoria kilka dni temu zakradła się do powozu, a teraz zaczynała trochę tego żałować – wcześniej z łatwością wspięła się pomiędzy bagaże swojego ojca i straży, zadowolona z siebie, kryjąc się pomiędzy nimi, i nawet nie wzięła pod uwagę, jak niewygodna będzie to podróż. Upewniła się, że nikt jej nie zauważył i usiadła między kuframi, które wypełnione zostały po brzegi kosztownościami dla królewskiego rodu Arkanii. Ezreal Archanot, jako bliski kuzyn króla, dostąpił zaszczytu prowadzenia tej wyprawy, a to, że dostała zakaz jechania z nimi, niewiele ją obchodziło. Kochała przygody, magiczne artefakty, pragnęła mocy, a to wszystko znajdowało się właśnie w tym państwie. Nie zamierzała odpuszczać, nawet jeśli wiedziała, że to wizyta dyplomatyczna, mająca na celu przekazanie wiadomości i wzmocnienie więzi zaprzyjaźnionych od niedawna państw.

A teraz było zimno. W dodatku niespełna osiemnastolatce zaczęło brakować już jedzenia. Wydzielała sobie coraz mniejsze racje żywieniowe, jednak wiedziała, że i tak zaraz wszystko się skończy. Jedynie krótkie i sporadyczne postoje, jakie organizowali sobie podróżnicy, były okazją, aby rozprostowała nogi, czy też załatwiła inne potrzeby. Mogła się spodziewać, że wyszkolonych wojowników będzie dużo mniej męczyć ta droga.

– Idźcie do skrzyń! – krzyknął ojciec Archanot zachrypniętym głosem, a ona usłyszała metaliczne odgłosy wydawane przez ciężkie zbroje strażników. – Za niedługo przybędzie po nas Królewska Gwardia. Musimy się przygotować!

Wiedziała, że tym razem nie uniknie wykrycia, szczególnie że zaklęcie, którego używała, aby ukryć swoją aurę, było coraz słabsze. Do jej oczu dochodziło coraz więcej natrętnego światła, a odgłosy z zewnątrz, wcześniej tłumione przez gruby materiał, teraz stawały się coraz głośniejsze. Poczuła zimne, delikatnie szczypiące powietrze, a do uszu dotarły zdziwione głosy mężczyzn.

– Panie, musisz to zobaczyć – westchnął rozbawiony zastępca, Julien. – Ty naprawdę kochasz denerwować generała, co?

– Co ty tu robisz?! – krzyknął postawny mężczyzna, który po chwili dołączył do zebranej przed kuframi gromady. – Zabroniłem ci z nami jechać.

Victoria nie widziała ojca tak zdenerwowanego, od kiedy ukradła kowalowi miecz, który wykonał specjalnie dla niego, a który potem stępiła, ćwicząc walkę na mahoniowym konarze.

Twarz zazwyczaj spokojnego Ezreala pokrył szkarłat, który był prawie tak intensywny jak czerwień na jego płaszczu.

– Jak możesz mnie aż tak lekceważyć! Jak ty wyglądasz?!

– Wybacz? – Uśmiechnęła się niewinnie, poprawiając kołnierz czarnej lnianej koszuli. Gdy tylko wstała, podciągnęła do góry przylegające spodnie tego samego koloru i zapięła srebrne klamry w ciężkich, skórzanych butach. – Przecież nie poszłabym w sukience, są zbyt problematyczne – stwierdziła, na co mężczyzna złapał się zrezygnowany za głowę. – No przepraszam, tato, proszę...

Jej przeprosiny zostały przerwane przez melodyjne i donośne dźwięki rogów i głośny tętent końskich kopyt.

Widok dziewięciu majestatycznie wyglądających koni w lekkich, magicznych zbrojach sprawił, że Victoria aż usiadła z wrażenia. Mężczyźni opancerzeni w mieniące się, srebrne jak księżyc w pełni pancerze zatrzymali swoje wierzchowce kilka metrów przed nimi, tym samym płosząc ich rumaki.

Siwiejący mężczyzna z pokaźnym wąsem zsiadł z siodła i przytrzymał wodze, aby koń nigdzie nie odszedł. Ukłonił się nisko, po czym omiótł przybyszów badawczym wzrokiem, zatrzymując się dłużej na dziewczynie.

– Generał Heret – przedstawił się. – Nie spodziewaliśmy się tutaj także młodej panny, ale to nic... myślę, że moja córka ucieszy się z towarzystwa innej kobiety. – Uśmiechnął się do Victorii, po czym zwrócił się w stronę Ezreala. – Zgaduję... Pierwszy Generał Archanot?

– Tak. – Ukłonił się, a terrańscy strażnicy poszli w jego ślady i tylko Victoria patrzyła zaskoczona, z rozdziawionymi ustami; gdy jednak ojciec to zobaczył, podszedł do dziewczyny i zmusił do schylenia głowy.

– Proszę wybaczyć, moja córka jest trochę nieokrzesana.

– Nic się nie stało. – Do jej uszu dotarł starczy śmiech Hereta. – Jedźcie za mną.

Dziewczyna usiadła w końcu w wygodniejszej pozie na zdobionym dachu drewnianego powozu, aby poczuć wiatr we włosach. Po kilku dniach siedzenia w pozycji embrionalnej pragnęła w końcu rozprostować nogi.

Część Gwardii Królewskiej jechała za powozem, podczas gdy ich przywódca był przy ojcu Archanot i opowiadał o tym, co znajduje się w Arkanii. Pałac z archiwum pełnym magicznych ksiąg, potężnych artefaktów, zbrojownia pełna ostrej, zabójczej broni, bogato zdobione domy szlachty, zadowoleni, zamożni kupcy.

Widok niezwykle strzelistych, w dużej mierze przeszklonych, wież - nowoczesnych jak na te czasy - domy z czerwonych niczym kwiaty terrańskich róży cegieł i przyozdobiony niezwykle ciekawie metalowymi rzeźbami plac imponował przyjezdnym Terrańczykom, tak jak i historie opowiadane przez generała Hereta. Państwo, z którego przyjechali może i było dość dobrze rozwinięte, ale nie aż tak, jak Arkania. Cząstki potężnej magii unoszącej się w powietrzu dokładnie pokazywały, kto miał nad kim przewagę. Uwagę Archanot przyciągnęło jednak pewne drzewo, wysokie i grube niczym zamkowe wieże, z gęstą koroną o ciemnozielonych liściach. Zdawało się cicho do niej przemawiać.

Trzy głosy, które pojawiły się w młodzieńczej głowie, przywoływały dziewczynę do siebie z takim wdziękiem, że miała ochotę zeskoczyć z wozu i pobiec prosto do nich. Nie zwracała już uwagi na opowieści generała Hereta ani na malowniczy krajobraz.

Była tylko ona i drzewo.

– To Zaklęta Śliwa, kwitnie raz na sto lat, ale nigdy nie wydała żadnego owocu – powiedział w końcu wysoko postawiony arkańczyk, przyciągając jej uwagę. – Mówi się, że osoby, które mocno czegoś pragną, są w stanie wejść do jej środka, gdzie czeka na nich nagroda. Podobno weszły tam kiedyś trzy kobiety, które chciały posiąść mocy Śliwy, aby zabić swego pana. Drzewo je wpuściło, ale nigdy z niego nie wyszły. Opowieści głoszą, że spaczyły one magię, która w nim drzemie i je przeklęły, kiedy nie chciało spełnić ich makabrycznego życzenia, a przez to zostały uwięzione w środku.

– Brzmi ciekawie – stwierdziła i przestała patrzeć na rudą koronę.

Nagle konie zaczęły rżeć i wpadły w popłoch, stając dęba i zrzucając z siebie kilku jeźdźców. Niebo wydawało się być ciemniejsze niż w jakąkolwiek noc, mimo że było południe. Przerażeni ludzie wybiegli nagle ze znajdujących się w pobliżu domów, szukając żołnierzy, którzy mogliby im pomóc. Nawet zwierzęta zaczęły uciekać.

Wszystko stało się tak szybko.

Przez powietrze przedarł się bitewny okrzyk, a na placu zapanował chaos. Żołnierze zgubili się gdzieś w tłumie, po czym zaczęli mieszać się ze stworami i wrogimi magami, którzy pojawili się znikąd.

– Schowaj się. – Ton głosu jej ojca sprawił, że oprzytomniała.

Nie było jej jednak dane spełnić rozkazu. Trójka demonów okutych w kolczaste zbroje zaczęła biec w jej stronę, jednak Ezreal stanął na ich drodze.

– Biegnij, do cholery! Szukaj Juliena, on cię ochroni! – warknął jeszcze starszy, chcąc ochronić swoją córę.

Victoria zobaczyła kulę ognia lecącą w stronę swojego krewnego i atakujących go demonów.

Oni nawet nie myślą o tym, że zabiją w czasie walki swoich ludzi.

Płoń, piekielny ogniu! – krzyknęła rozpaczliwe.

Tylko nie tata! Proszę...

Rzuciła się w stronę mężczyzny, aby go obronić, a woda z pobliskiej studni podpłynęła do jej dłoni. Odepchnęła od siebie ręce, a ciecz rozprysnęła się w stronę lecącego pocisku, gasząc go.

Victoria z przerażeniem spostrzegła, że jeden z trzech demonów, którego nie pokonał Archanot, wysunął ostre pazury i już miał się na nią zamachnąć, gdy pojawił się przed nią ojciec. Dobiegł do niego i wbił w jego klatkę piersiową miecz. Nie zdążył się jednak obronić, przez co ostre jak sztylet szpony utkwiły w brzuchu.

– Ku chwale Legionu Erdala! – krzyknął zraniony stwór, w uśmiechu ukazując czerwone od krwi kły.

Kiedy Archanot usłyszała śmiech potwora, wyciągnęła z pochwy ukryty, mały sztylet. Prześlizgnęła się za niego i przejechała mu ostrzem po gardle.

– Miałaś iść – wychrypiał Archanot coraz słabszym głosem.

Czuła, jak jej głowa zaczęła pulsować. Znowu te hipnotyzujące szepty.

Czyżby Zaklęta Śliwa ją wzywała?

Drzewo spełniające życzenia.

Drzewo, które może zabijać.

Drzewo... które może uzdrawiać?

W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc – jeśli ktoś właśnie nie leżał na ziemi, wykrwawiając się i rzucając w agonii, to właśnie ze swoim przeciwnikiem. Zwykli ludzie, Arkańska straż i wojownicy jej ojca: wszyscy mieszali się i gubili w nawałnicy wrogów, rzucanych od czasu do czasu zaklęć i świszczących ostrzy mieczy. Nikt nie słyszał jej błagań, ponieważ każdy przeżywał własną tragedię.

Zarzuciła na plecy ciało nieprzytomnego ojca i z trudem podniosła je, mając nadzieję, że głosy mówiły prawdę. Nie chciała, żeby umarł. Jeżeli tak by się stało, do końca życia nie mogłaby sobie tego wybaczyć.

Po co zakradałam się do tego wozu? Gdyby nie próbował mnie ochronić...

Nie wiedziała, czy przez adrenalinę, czy to głosy w głowie dodawały jej sił, ale pokonała prawie półkilometrową trasę z dorosłym mężczyzną w lekkiej zbroi w kilkadziesiąt minut, które jednak zdawały się ciągnąć całą wieczność i przez które, chyba tylko cudem, nie została zauważona przez wroga i zabita. Prawie się rozpłakała, kiedy u podnóża pnia zobaczyła zarośnięte bluszczem przejście.

To była jej szansa.

Gdy weszła do środka, zauważyła, że Śliwa wydaje się żywa, ale nie w taki sposób jak inne rośliny. Miała wrażenie, że gdyby wbiła w drewno sztylet, zaczęłaby płynąć z niego krew.

Zielone pnącza układały się w schody, a że słuchała szeptów, które kazały jej tu przyjść, i tym razem poszła za ich wskazówkami, i wspięła się do góry. Nie zauważyła, że ciało, które niosła, zrobiło się lodowate, jakby na skutek jakiegoś zaklęcia. Targała zwłoki mężczyzny, modląc się o ratunek, ale nie czuła nic. Jej myśli były pełne nieznajomych głosów i nawet jeżeli z oczu leciały łzy, ona nie była smutna.

Pomieszczenie, które zobaczyła, gdy tylko dotarła na szczyt, sprawiło, że poczuła się jeszcze mniejsza niż zazwyczaj. Zdawało się być wykute w tym litym, śliwowym drewnie. Zrzuciła z pleców swojego ojca i padła na kolana pośrodku wielkiego, pustego pomieszczenia.

Czemu tutaj nic nie ma?!

– Witaj, ukochana córko Śliwy! – Jasnowłosa podniosła szybko głowę, kiedy tylko usłyszała kobiece głosy. – Jakie jest twoje życzenie?

Stały przed nią trzy, mieniące się, półprzezroczyste postacie, które lewitowały nad podłożem. Nie były one ani piękne, ani szkaradne, ale miały w sobie coś dziwnego. Coś, co sprawiało, że dziewczyna nie chciała podejść bliżej nich.

– Uratujcie mojego ojca, proszę was.

– To nic nie da – stwierdziły, po czym wskazały na ciało Ezreala. – Nie można uratować kogoś, kto już umarł. Przynajmniej nie tak.

Z przerażeniem popatrzyła na zwłoki mężczyzny. Zaczęła drżeć, a z jej ust nie mógł wydobyć się żaden dźwięk. Miała wrażenie, że kobiety uśmiechały się, widząc jej rozpacz i smutek.

– Jeżeli chcesz, możemy go ożywić, dziewczyno. – Ich głosy były głębsze i mroczniejsze niż wcześniej, a oczy zaczęły niebezpiecznie pobłyskiwać. – Jeżeli się zgodzisz, twój ojciec znowu będzie z tobą.

Kiwnęła głową na zgodę, jednak po chwili poczuła nieznośny ból, który zdawał się do niej napływać z każdej strony. Kiedy się zaśmiały i zaczęły recytować zaklęcie w nieznanym jej języku, dotarło do niej, że coś jest nie tak.

Trzy kobiety, które weszły do drzewa i nigdy z niego nie wyszły. Te, które spaczyły magię Śliwy. To nie może być przypadek.

Archanot niepewna cofnęła się do ściany, podczas gdy niezrozumiałe i niewyraźne dla niej słowa wypełniły wnętrze drzewa, jednak niepewny uśmiech pojawił się na młodzieńczej twarzy, kiedy usłyszała znajomy głos. Popatrzyła się w stronę ciała i gdy zobaczyła, że mężczyzna trochę nieporadnie usiadł, znowu poczuła napływające do oczu łzy, tym razem spowodowane szczęściem.

Przez chwilę zapomniała, że na zewnątrz szalał Legion Erdala, mordując mieszkańców Arkanii.

Jak na razie demonom nie udało się tutaj dostać... jeszcze im uciekniemy.

Podeszła do swojego ojca i już miała go przytulić, ale kiedy zobaczyła jego twarz i dłonie, szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Lico mężczyzny pokrył blady, w niektórych miejscach wręcz fioletowo-zielony kolor, a oczy były przekrwione.

Wyciągnął w jej stronę sine ręce i wskazał na nią wydłużonym, czarnym paznokciem. Uśmiechnął się, obnażając przy tym pożółkłe zęby. To nie był jej ojciec.

– Co mu zrobiłyście?! – krzyknęła hardo, jakby miała nadzieję, że wystraszy tym przeklęte kobiety, a przynajmniej to, co z nich zostało.

To ty mu to zrobiłaś, bo choć ta dusza już umarła... – Jedna z czarownic zbliżyła się do niej, a reszta poszła za jej śladem.

Skazałaś to ciało na wieczne życie, wiecznie gnicie, wieczną śmierć... – Druga wyciągnęła ku niej ręce, a po chwili przeciągnęła palcem po jej policzku. Jej dotyk był niczym lodowata woda.

– Kto zechce igrać ze Światem Nieżywych i Boginią Losu, ten musi zapłacić cenę. – Trzecia chwyciła ją za włosy, wyrywając ich garść i tym samym przewracając Victorię na podłogę. – Przywitaj się z nim.

Kobiety popchnęły ją w stronę zwłok Ezreala, które zaczynały się coraz sprawniej poruszać. Nie było w tym już bezmyślności ani bezwładności, ale agresja i brutalność. Mężczyzna przyszpilił ją do podłogi, sprawiając, że nie mogła się poruszyć. Jego ślina kapała na szyję Archanot, wywołując u niej obrzydzenie.

Wśród wstrętnego śmiechu czarownic, gdzieś między pogrążaniem się w swojej niemocy i wyrzutach sumienia, do głowy wpadła jej jedna myśl. Dalej miała przy sobie sztylet, który dał jej ojciec, a którym podcięła wcześniej demonowi gardło. W przypływie pewności siebie, szybko wyjęła go ze skórzanej, ukrytej pochwy i wbiła w klatkę piersiową potwora.

Przepraszam.

Czuła jak jej oczy zachodzą łzami.

Przez chwilę zdrętwiała, słysząc, że usta nie tylko potwora, a i kobiet zaczęły opuszczać nienaturalne, zwierzęce wręcz krzyki. To tylko bardziej zachęciło ją do zadawania kolejnych ciosów. Uniosła sztylet i zaczęła powtarzać poprzednią czynność. Sześć cięć, szesnaście czy sześćdziesiąt. Kogo to obchodziło?

Na pewno nie Archanot.

Zapłacą za to wszystko.

Oprzytomniała jednak po chwili, gdy przestała patrzeć się na zjawy i zobaczyła zmasakrowaną klatkę piersiową Ezreala.

– Przepraszam, ojcze – powiedziała tylko i pobiegła.

Muszę się wydostać z tego drzewa.

W akompaniamencie jęków przeklętych stworzeń pokonała schody, które wydawały się być coraz mniej stabilne. Wybiegła z pnia Zaklętej Śliwy, mając wrażenie, że zaraz zostanie w niej uwięziona, po czym, gdy zobaczyła trawę, uklęknęła na niej, czując palący ból w każdym możliwym mięśniu.

Jednak zatrzymanie się właśnie tam, pośrodku pola bitwy, nie mogło skończyć się dobrze. Dotarło do niej, że gdy ona przeżywała swój koszmar, mieszkańcy Arkanii walczyli o życie właśnie tutaj.

Zrozumiała to zdecydowanie za późno.

Właśnie wtedy, kiedy przez jej szyję gładko przeszedł topór jednego z żołnierzy Legionu Erdala. Właśnie wtedy, kiedy jej głowa oddzieliła się od ciała pośród tryskającej krwi.

***

Jak to się mogło stać? Dlaczego wszystko poszło źle?

Czuła, jak jej głowa nieznośnie pulsowała, przepuszczając tylko niektóre zagmatwane i szczątkowe myśli. W tym ciemnym miejscu choć przez chwilę mogła o wszystkim zapomnieć – nie widziała już martwych ludzi, nie myślała o wszechobecnym, metalicznym zapachu krwi. Czuła spokój.

Jednak mimo wszystko wiedziała, że coś jest nie tak.

Czego pragniesz? – usłyszała cichy szept. Nie wiedziała, skąd pochodził. Może to był tylko jej wymysł?

Czy właśnie tak wygląda umieranie?

Czego pragniesz? – Pytanie powtórzyło się, było jednak bardziej donośne.

Ktoś żądał od Archanot odpowiedzi.

– Chcę żyć! – krzyknęła, jednak nikt jej nie odpowiedział.

Kto zechce igrać ze Światem Nieżywych i Boginią Losu, ten musi zapłacić cenę. Oto twoje przeznaczenie. Nie ma już powrotu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro