Rozdział 45
-Matt-
Mijał kolejny miesiąc a nasza miłość wciąż narastała. Byliśmy szczęśliwi z mając siebie. A to że już za niedługo mieliśmy zostać rodzicami dodatkowo napełniało nas radością. Czułem się odpowiedzialny za moją rodzinę, dobro Tysi i dziecka było dla mnie najważniejsze. Z myślą o niej postanowiłem tego poranka zrobić jej śniadanie i podać prosto do łóżka, a szczególnie że miałem wolny dzień od pracy, a Christie zaczynała lekcje dopiero o dziesiątej. Aby zrobić Tysi przyjemność wstałem przed siódmą, ubrałem się, ogarnąłem włosy po czym wyszedłem do pobliskiego sklepu, aby kupić składniki potrzebne na naleśniki. Wracając do domu z siatką zakupów zobaczyłem kwiaciarnie do której wstąpiłem nie trzeba tłumaczyć po co. Będąc w domu odłożyłem zakupy na blat kuchenny a kwiat włożyłem do małego wazonika napełnionego wodą.
Do miski nalałem odpowiedzią ilość mleka, dodałem odrobinę oleju. Zaczęłam dodawać mąką jednocześnie mieszając. Mając już gotową masę na naleśniki zacząłem smażyć je na przeznaczonej do tego patelni. Mając już gotowych kilka naleśników zacząłem smarować je nutellą oraz układać na nie plasterki bananów.
Gdy śniadanie dla Christie było już gotowe ułożyłem je na tacce i udałem się do pokoju starając się to zrobić najciszej jak się da. Będąc przy łóżku położyłem przygotowane przeze mnie naleśniki i kawę zbożową na biurku po czym schylony pocałowałem ukochaną przez co ją obudziłem. Patrzyła się na mnie z wielkim uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry. Przygotowałem dla ciebie śniadanie, prosto do łóżka - powiedziałem radośnie podając jej to co powiedziałem.
- Ooo. Kochany jesteś. Dziękuje - była zaskoczona.
Jej nieułożone włosy, brak makijażu dodawały jej uroku. Brązowe tęczówki. nie mogłem oderwać wzroku. Każdy jej dotyk wywoływał u mnie przyjemny dreszcz. Oczarowała mnie swoim wdziękiem, głosem, spojrzeniem pełnym miłości.
- Pięknie dziś wyglądasz - powiedziałem następnie pocałowałem ją w czoło głaszcząc po brzuchu.
- Hmm. Troszkę to podejrzane wygląda; śniadanie do łóżka, komplementy - popatrzyła się na mnie krzywo śmiejąc się.
- Dobrze, przyznam się - powiedziałem udając smutek - Dzwoniła Cass. Zostawia u nas Maxa tak jak wcześniej mówiła. Będzie tutaj za chwilkę. Gniewasz się? - zapytałem nieco ciszej z udawanym smutkiem.
- Oczywiście, że się nie gniewam. Uwielbiam Maxa. Tylko pytanie, czy dacie sobie radę sami beze mnie? - mówiła jedząc naleśniki które najwyraźniej jej smakowały.
- Damy sobie radę razem. Pierwszym co zrobimy to razem z Maxem odprowadzimy cię do szkoły - uprzedziłem ją o swoich planach.
- Bardzo się z tego powodu cieszę - przerwał jej dzwonek do drzwi.
Zeszedłem na dół, aby otworzyć drzwi siostrze, która tak jak się spodziewaliśmy zawitała u nas wraz ze swoim szesnastomiesięcznym synem. Zaraz tylko jak przekroczyli drzwi przejąłem torbę od Cassandry, były w niej potrzebne rzeczy dla małego; pampersy, butelka, mleko w proszku.
- Christie w domu? - zapytała wyciągając malucha z wózka.
- Tak. Leży jeszcze w łóżku. Je śniadanie.
- Śniadanie do łóżka? Postarałem się - zaczęła się śmiać - Gdyby Rafii się tak starał.
- Muszę o nią dbać. W końcu za niedługo będziemy rodziną - pogłaskałem Maxa po głowie - Muszę sobie porozmawiać z Rafim - śmiałem się z reakcji siostry.
Cassandra miała coś do załatwienia więc szybko nas opuściła. Razem z Maxem dołączyliśmy do Tysi; wygłupialiśmy się leżąc na łóżku, a w czasie, gdy Christie szykowała się do wyjścia do szkoły ja nakarmiłem siostrzeńca i zmieniłem mu pieluchę. Znalazł się także czas na to abym mógł chwilę porozmawiać z Luisem przez telefon, choć z Maxem krzyczącym do telefonu to utrudnione, a chwilami wprost komiczne.
- No Max, chwilę sobie poczekamy na ciocię - stwierdziłem zerkając do łazienki, w której była ukochana.
- Ciocia jest już prawie gotowa - zaczęła go łaskotać po brzuszku po tym jak wszyła z łazienki, szybko udałą się na piętro.
- Ach ta ciocia i jej ruchy - zacząłem podrzucać małego przez co on się śmiał - Tysia! Bo się spóźnisz - poganiałem.
- Jestem już gotowa, możemy już iść - zeszła po schodach trzymając w ręce plecak.
Wyszliśmy z domu. Christie zamykała dom a ja w tym czasie włożyłem małego do wózka. Wziąwszy jej plecak na swoje plecy zacząłem pchać wózek jednocześnie obejmując Christie ręką.
Idąc ludzie patrzyli się na nas uśmiechając się. Nawet jedno starsze małżeństwo pogratulowało nam rodziny. Spoglądaliśmy to na siebie to na małego.
- Za niedługo będziemy tak spacerować z naszym dzieckiem - zatrzymał się i położył rękę na moim brzuchu.
- Musimy poczekać do września - pocałowała mnie czule w usta, trzymając swoją dłoń na mojej żuchwie.
Spacerowaliśmy dalej z małym w wózku wtuleni w siebie. Snuliśmy marzenia o naszym dziecku; wspólnych spacerach, zabawach, o tym jak będzie rosło. Co chwilę spoglądałem na jej brzuch, który był już widoczny, był piękny. Idąc co jakiś czas całowałem Tysię w bok czoła przez co ona za każdym razem patrzyła na mnie z czułością. Nasza chwila romantycznego spaceru nie trwała długo, ponieważ pojawił się Olivier wraz z Miriam.
- Ooo widzę, że już się po mału wcielacie w rolę rodziców - nieco zażartował szatyn.
- Cass zostawiła nam go u nas pod opieką - odpowiedziała ukochana zauważając, że mały zasnął.
- Ile on już ma? - Miriam spoglądała na Maxa.
- Szesnaście miesięcy? - odpowiedziała Christie jednocześnie upewniając się, przytaknąłem jej.
- Fajny bobas - stwierdził Olivier.
- Wiecie już co wy będziecie mieli? - zapytała rudowłosa.
- Jeszcze nie wiemy. Nie widać - udzieliłem odpowiedzi spoglądając na przyjaciół, którzy bardzo nas od początku wspierali.
Odprowadziłem dziewczynę oraz przyjaciół do szkoły w wyniku czego zostałem sam z siostrzeńcem. Korzystając z togo, że on grzecznie śpi w wózku wracając już z nim do domu wstąpiłem do sklepu, aby zrobić drobne zakupy, nic nadzwyczajnego; ziemniaki, kilka warzyw na sałatkę do obiadu. Będąc już w domu pozostawiłem małego w wózku, aby spokojnie spał, nie chciałem go obudzić. Zająłem się przeglądaniem internetu, szukaniem jakiegoś ciekawego filmu do obejrzenia wieczorem, lecz słysząc, że dzieciaczek pozostawiony pod moją opieką właśnie się obudził.
Dochodziła godzina pierwsza. Nasza zabawa na kanapie trwała już ponad godzinę. Jako opiekun czułem się bardzo dobrze. Na pewno się nie nudziłem, przy nim nie da rady. W chwili, gdy go karmiłem jedzeniem ze słoiczka usłyszałem dzwonek do drzwi a za chwilę, że ktoś je otwiera.
- Cześć Matt. Wpadłem po mojego szkraba - powiedział Rafael, mój szwagier.
- Hej. Nie myślałem, że będziesz tak szybko - dałem małemu do buzi kolejną łyżeczkę przecieru z jabłek.
- No dzisiaj trochę szybciej się uwinąłem. A co? Spodobało ci się spędzanie czasu z moim szkrabem? Nie martw się. Za niedługo będziesz miał to samo - zaczął się ze mnie śmiać i jednocześnie wyręczył mnie w karmieniu.
- No czekam na to z niecierpliwością.
Rozmawialiśmy z szwagrem jeszcze chwilę po czym on razem z synem opuścili mnie wiec zająłem się przygotowywaniem obiadu. Czekałem, aż Tysia wróci ze szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro