Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40

                -Christie-

- Matt wstawaj. Już siódma- budziłam go całując delikatnie w usta.

- Taka pobudkę mogłabyś robić mi codziennie- otworzył oczy i pogłaskał mnie po brzuchu.

- Nie za dobrze by ci było? - zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z pokoju.

- W sam raz- odpowiedział krótko.

Siedziałam przy wyspie kuchennej jedząc śniadanie. Matt w tym czasie brał prysznic. W radiu jak zwykle lektor przedstawiał prognozę pogody na dzisiejszy dzień; gęste opady śniegu. Można to było zobaczyć za oknem. Zapatrzona w aurę za szybą nie zauważyłam Matthew który usiadł obok mnie z zainteresowaniem przyglądał się mojemu punktowi obserwacji.

- Pada śnieg w lutym. Naprawdę fascynujące- wzdychał zaczynając jeść tosty które dla niego przygotowałam.

- Nie lubię śniegu- stwierdziłam po czym zrobiłam łyk herbaty z miodem.

- Ehh- wzdychał- Też nie lubię zimy. Szczególnie dlatego, że sezon dobiegł końca. Jedyną pocieszającą rzeczą w tym wszystkim jest to że po każdej zimie nastaje wiosna z nią nowy sezon.

Zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Ja zakładałam botki, a Matt w tym czasie robił dla mnie kanapki do szkoły jak co dzień. Mówił, że musi dbać o to jak się odżywiam. Odkąd okazało się, że jestem w stanie błogosławionym zaczął się o mnie szczególnie troszczyć. Czasami nawet wydawał się być nawet nadopiekuńczy, lecz mi to nie przeszkadzało, ponieważ wiedziałem, że wszystko to robi dla mojego dobra.

- No nie mów, że masz zamiar tak wyjść z domu- popatrzył na moją koszule z lekkim dekoltem- Gdzie masz jeszcze jakiś sweter na to? Ubierz jakiś.

- Jest mi wystarczająco ciepło- odpowiedziałam.

- Nie ma mowy, że tak pójdziesz do szkoły. Poszukam ci coś odpowiedniego- powiedział idąc na piętro.

Gdy Matt szukał dla mnie "coś odpowiedniego" do ubrania udałam się do kuchni i wpakowałam do plecaka kanapki oraz termos z gorącą herbatą. Nim tylko się obejrzałam Matthew wrócił z piętra trzymając w ręce bluzę z kapturem.

- Masz. Ubieraj- powiedział stanowczo.

Popatrzyłam na niego krzywo biorąc od niego bluzę.

- Już. Bez gadania.

Dochodziła ósma. Wysiadałam z auta Matthew dając mu całusa. Idąc w stronę wejścia do szkoły zobaczyłam obok mnie Miriam która szła do szkoły razem z Olivierem trzymając się za ręce. Przywitaliśmy się po czym rozmawiając udaliśmy się do szkoły.

- Ubrałaś bluzę z kapturem na koszulę? - zapytała Miriam przyglądając się mi po tym jak włożyłam bluzę i kurtkę, którą miałam na sobie do szafki szkolnej - Czyżbyś zmieniła styl ubierania? - śmiała się.

- Matt kazał mi to ubrać. Uznał, że ubrałam się nieodpowiednio. Sam mi ją przyniósł i kazał ubrać- wyjaśniłam.

- No co? Dba o ciebie - przyglądał się mi Olivier z założonymi rękami.

- Mam jeszcze to - pokazałam kanapki oraz herbatę w termosie po czym włożyłam do szafki - Co dzień rano mi robi.

- Taki facet to prawdziwy skarb - mówiła Miriam wzdychając.

- No to chyba od dzisiaj ja zacznę ci robić kanapki do szkoły Miriam - Olivier mówił śmiejąc się.

- Nie musisz kocham cię nawet bez kanapek i gorącego napoju w termosie - stojąc na palcach złożyła mu czuły pocałunek na ustach w chwili, gdy zadzwonił dzwonek.

Udaliśmy się na lekcje. Czekały nas dwie godziny matematyki, lekcje języka francuskiego, historia, biologia oraz chemia oraz zajęcia na sali gimnastycznej. W przerwie na lunch tak jak zazwyczaj wspólnie graliśmy w Remika.

- Olivier jak ty to robisz, że cały czas wygrywasz? - zapytałam popijając herbatę z termosu.

- Ja po prostu potrafię grać - odpowiedział obejmując Miriam ramieniem.

- A może to fart się nazywa? - spojrzała mu w oczy przekrzywiając głowę.

- Ja bym tak tego nie nazwał - pocałował Miriam w czoło.

Tuż przed piętnastą skończyłam lekcje. Żegnając się przed szkołą z przyjaciółmi zaczęłam iść w stronę miejsca zatrudnienie Matthew. Mieliśmy tego dnia wspólnie wybrać prezent urodzinowy dla Miriam. Poruszając się spokojnym krokiem włączyłam muzykę na telefonie. Czując zimno na swych dłoniach założyłam rękawiczki które zawsze miałam przy sobie. Były one podarunkiem od pani Helen, która swoją drogą ostatnimi czasy nalega żebym mówiła do niej tak po prostu babciu. Będąc w jej towarzystwie czuję się jakbym naprawdę miała przy sobie babcie którą pamiętam z wczesnych lat swojego dzieciństwa, miałam zaledwie cztery lata jak odeszła.

Czekając na ukochanego pod restauracją oparłam się o jego samochód. Nie wiedział, że mam do niego przyjść. Byliśmy umówieni, że będę czekać na niego w domu, lecz mi zależało by go jak najszybciej zobaczyć, a poza tym spacer nigdy nie zaszkodzi.

- Hej- pocałował mnie lekko w usta- Miałaś czekać na mnie w domu. A poza tym, ile ty tu już stoisz?

- No wiem, że inaczej się umówiliśmy, ale postanowiłam się przespacerować. Czekałam może dziesięć minut.

- To było wejść do środka, a nie marznąć- powiedział otwierając mi drzwi od auta.

- Nie pomyślałam o tym- mówiłam wsiadając.

Do przejechania mieliśmy tylko kilka mil. Matt kierując co jakiś czas spoglądał na mnie z zaciekawieniem, jednakże nie tracąc koncentracji.

- Masz jakiś konkretny pomysł na prezent? Czy nadal szukasz inspiracji? - podkreślił słowo inspiracja.

- Przeglądałam kilka stron w Internecie. Teraz wiem, gdzie i czego mniej więcej szukać.

- Co masz konkretnego na myśli? - zapytał, gdy stanęliśmy na światłach.

- Jakąś ładną szkatułkę na biżuterię - zrobiłam przerwę w mówieniu - Miriam wspominała, że nie ma gdzie trzymać łańcuszków i bransoletek.

Będąc w centrum handlowym odwiedziliśmy wiele sklepów w poszukiwanie prezentu, który spodobał by się Miriam. Dopiero w którymś z kolei na dziale z dekoracjami znaleźliśmy coś ciekawego. Był to czarny stojak w kształcie drzewa na biżuterię. Z racji tego, że Miriam w wolnych chwilach tak samo jak ja lubi sięgnąć do jakiejś lektury nie mogło także zabraknąć zakładki do książki. Jej wyjątkowość stanowiło to że była ona piórkiem na rzemyku z podoczepianymi koralikami.

Korzystając z okazji zadzwoniliśmy do pani Jasmin, aby zapytać czy coś nie jest potrzebne w domu. Kończąc rozmawiać przez telefon udaliśmy się do warzywniaka po to, aby kupić czerwoną paprykę, ogórka oraz kilka pomidorów.

Po tym jak zapakowaliśmy zakupy do samochodu odjechaliśmy. Widząc wskaźnik stanu paliwa udaliśmy się na stację benzynową. Mając chwilę, gdy Matt tankował udałam się do kas na stacji, gdzie kupiłam kilka słodyczy; czekoladę, ciastka, żelki. W chwili, gdy płaciłam podszedł do mnie Matthew, który również chciał uregulować należności.

- Znowu cię na słodycze wzięło - zadał pytanie wyciągając banknoty z portfela.

- No tak jakoś - powiedziałam delikatnie się śmiejąc pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro