Rozdział 26
-Matt-
*Po tygodniu*
Nastał dzień wyjazdu do Bostonu. Wszystko co ze sobą zabieraliśmy było już popakowane do aut. Chwilę po godzinie dziewiątej ruszyliśmy. Czekała nas długa droga, bo aż prawie sześć godzin. Ustaliliśmy, że jedno auto prowadzę ja, a drugie Luis. Olivier i Miriam siedzieli z tyłu, Christie siedziała z przodu dzięki czemu mogłem mieć ją blisko siebie.
Jechaliśmy spokojnie. Nie śpieszyło się nam, najważniejsze było to abyśmy dojechali bezpiecznie na miejsce. Prowadząc snułem plany o organizowanych w tajemnicy urodzin dla Tysi. Mieliśmy zamówiony tort, przygotowane prezenty i wszystkie inne rzeczy. Mieliśmy nadzieję, że Christie będzie zadowolona. W końcu były to jej osiemnaste urodziny i chcieliśmy zorganizować dla niej zorganizować coś specjalnego.
W czasie drogi zrobiliśmy sobie przerwę na kawę. Wstąpiliśmy do pobliskiej stacji benzynowej. Zjedliśmy przy okazji tam pyszną szarlotkę. W międzyczasie Luis zadzwonił do właściciela hotelu w sprawie dopięcia ostatnich formalności związanych z naszym przybyciem. Nie było go dziesięć minut, aby nie skłonić naszej jubilatki do podejrzeń wszyscy zgodnie powiedzieliśmy, że poszedł zadzwonić w ważnej sprawie do rodziców. Na szczęście nie zadawała zbędnych pytań. Ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przejechaliśmy dwieście mil i byliśmy na miejscu. Wnieśliśmy walizki do wynajętego apartamentu. Mieliśmy do dyspozycji trzy pokoje, aneks kuchenny, łazienkę i salon, który od tej nocy stanie się również miejscem naszego snu.
- Zobaczcie! - zawołała Miriam po tym jak wyszła na balkon i ujrzała widok z niego.
Po zobaczeniu na własne oczy tego co widać z balkonu, byłam tak samo zachwycony jak Miriam, a sądząc po wzroku i uśmiechu Christie była podobnego zdania. Przed nami widać było widać ogromną plażę przy których było widać pojedyncze drzewa oraz opalających się ludzi. W oddali płynął statek pasażerski, którym i tak mieliśmy kiedyś w planach udać się na krótki rejs. Takie mieliśmy wyobrażenie naszych wakacji.
- Masz rację. Jest pięknie- Olivier objął od tyłu Miriam przez co ona spojrzała na niego z uśmiechem delikatnie obracając głowę.
- To co robimy? - zapytałem.
- Jak to co? Idziemy na plażę- odpowiedziała Tysia.
- Kupujemy sobie piwo- powiedział Luis co było dla niego typowe.
- Dla nas bezalkoholowe, najlepiej owocowe- dodały dziewczyny.
- Dla Matthew też- oznajmił Dan.
- Ja nie jestem babą- wywołałem śmiech w gronie przyjaciół.
- No, ale normalnego nie tchniesz, czyż to nie prawda?
- Prawda- powiedziałem wypuszczając powietrze z ust patrząc jednocześnie na Christie, która podeszła do mnie i złapała mnie za rękę.
Chcąc jak najszybciej dołączyć do grona ludzi spędzających czas nad wodą przebraliśmy się oraz zabraliśmy ze sobą ręczniki oraz piłkę, do siatkówki której nie mogło zabraknąć. Wyszliśmy zamykając drzwi po czym oddaliśmy klucze do recepcji. Po drodze odwiedziliśmy mały sklepik, w którym kupiliśmy trzy normalne napoje chmielowe, oraz pięć bezalkoholowych. Zaopatrzyliśmy się także w przekąski; orzeszki oraz chipsy. Znajdując się już na plaży rozłożyliśmy ręczniki na piasku, zostawiliśmy torby po czym wszyscy poszliśmy do wody z piłką, aby ją poodbijać. Graliśmy około godzinę po czym poszliśmy poleżeć na ręczniki. Około godziny siedemnastej zrobiliśmy się głodni, dlatego postanowiliśmy odnieść nasze torby do hotelu, a następnie pójść na obiad do restauracji.
Siedząc przy stoliku przeglądaliśmy menu. Zgodnie stwierdziliśmy, że wszyscy zamawiamy to samo, czyli pieczeń w sosie fasolowym, która swoją drogą była specjałem tego lokalu. Czekając na zamówienie trzymałem ukochaną za rękę. Pomyślałem wtedy, iż dobrym pomysłem nie byłoby abym wieczorem zabrał Christie na spacer. Chciałem pokazać jej jak bardzo mi na niej zależy, ale w głębi serca wiedziałem, że ona to wie i że nie muszę jej tego udowadniać. Pragnąłem jedynie, aby poczuła moją szczególną bliskość oraz ciepło.
Najedzeni postanowiliśmy przejść się po okolicy. Luis rozglądał się za klubami które moglibyśmy odwiedzić, a ja wciąż myślałem o wieczornym spacerze. Szukałam jakiegoś romantycznego miejsca choć nie wiedziałem jak takie miejsce mogłoby wyglądać; co sprawia, że jest ono takim.
Wróciliśmy do apartamentu. Nic nie mówiłem Christie o moich planach względem niej tego wieczoru. Jedynie co to porozmawiałem z Luisem, który postanowił namówić resztę, aby razem z nim poszli do kluby. Dzięki czemu mieliśmy wieczór tylko dla siebie. Widząc, że Christie jest zajęta postanowiłem wymknąć się, aby wszystko przygotować. Pojechałam na miejsce autem, aby zajęło mi to mniej czasu.
Około dziewiętnastej oznajmiłem Tysi, że wychodzimy. Kazałem jej wsiąść jakiś ciepły sweter i nie zadawać zbędnych pytań, bo wszystkiego dowie się na miejscu. Przedtem zapakowałem do plecaka ciepłą herbatę, słodkie bułki oraz koce. Prowadziłem ją za rękę. Wyczuwałem, że miała ochotę o wszystko mnie wypytać, ale powstrzymywała się. Jedyne co robiła to patrzyła się na zmianę to na mnie to na otocznie. Wyglądała na nieco zdezorientowana tą całą sytuacją.
- Pewnie zastanawiasz się co ja kombinuję. Otóż to niespodzianka- zasłoniłem jej oczy chustką, skierowałem ją przodem do drzewa, żeby mieć pewność, że nie podgląda.
- Byłaś już wcześniej w Bostonie? - zagadywałem ją.
- Tak. Ostatni raz byłam jak miałam pięć lat. Mój tata pracował kiedyś w firmie pośredniczącej przy sprzedaży nieruchomości mającej siedzibę nieopodal. Zabrał wtedy mnie i mamę na weekend. Odwiedziliśmy wtedy zoo. To najmilej wspominam- odpowiedziała na moje pytanie.
Christie wylewnie wspominała swoje dzieciństwo dzięki czemu zdążyłem pościelić koc na trawniku. Podszedłem do niej, obróciłem ją przodem do miejsca które przygotowałem i delikatnie zdjąłem jej chustkę, którą miała przewiązane oczy. Usiedliśmy na kocu i wspólnie oglądaliśmy gwiazdy owinięci nakryciem.
- Zastanawiam się- rzekła- czy gwiazdy świecą po to by każdy pewnego dnia mógł znaleźć swoją? - zacytowała patrząc mi w oczy.
- Ja już znalazłam swoją gwiazdkę. Siedzi obok mnie i wpatruje się w moje oczy jakby zaczarowana. Jest drogą do szczęścia, jak i twórcą wielu wspomnień, czarodziejką potrafiącą jak od dotknięcia różdżki poprawić mój nastrój- po tym jak wyraziłem swoje uczucia pocałowałem ją delikatnie w czoło.
Wróciliśmy do apartamentu. Udaliśmy się do naszej sypialny, szybko odrzuciłem plecak i przytuliłem ukochaną. Uczucia nami zawładnęły do tego stopnia, że odważyliśmy się na ten krok. Całowałem Tusię w szyję, chwytając jednocześnie od tyłu jej koszulkę. Delikatnie zacząłem ją jej ściągać po czym złożyłem pocałunek na jej ustach. Chwyciła zapięcie od moich jeansów, po czym rozpięła je rozpinać.
- Zobacz co wziąłem od Luisa- z delikatnym śmiechem chwyciłem za kosmetyczkę, w której znajdowały się prezerwatywy.
- Przygotowani- wyjęła jedną po czym objęła moją szyję.
Pociągnąłem nas do tyłu. Położyłem brunetkę delikatnie na łóżku, po czym zdjąłem szybko koszulkę. Moje ręce znalazły się na jej biodrach, a składane pocałunki na jej brzuchu.
- Naprawdę tego chcesz? Jesteś na to gotowa? - chwyciłem za jej leginsy jednocześnie dopytywałem chcąc mieć pewność, że do niczego nawet nieświadomie jej nie zmuszam.
Potwierdziła kiwając głową z zagryzioną wargą. Jej dłoń znalazła się na mojej ręce. Po chwili pamiętając o zabezpieczeniu przeszliśmy do sedna. Starałem się być jak najbardziej delikatny. Nie chciałem, aby poczuła się niekomfortowo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro