Rozdział 14
***
-Christie-
Po zajęciach szkolnych wróciłam do domu o piętnastej. Jedząc obiad przygotowany przez moją mamę przeglądałam Facebooka. Natrafiłam na zdjęcie Matthew na motocyklu.
- Ponoć każdy motocyklista jest przystojny, dopóki nie zdejmie kasku- rozmyślałam uśmiechając się.
Widząc, że jest godzina szesnasta czułam przygotowywać się do wyjścia. Ubrałam czarne leginsy i błękitną koszulkę. Rozczesałam włosy po czym związałam je w luźnego koka. Przed wyjściem z domu ubrałam skurzaną kurtkę oraz nike'i. Wzięłam także ze sobą podręczniki do francuskiego. Po połowie godziny byłam już przed domem Matthew. Zadzwoniłam do drzwi. Gdy otworzono je bardzo się zdziwiłam. Matt trzymał na rękach małe dziecko. Widać było, że darzy je szczególnym uczuciem.
- Cześć- przywitał mnie otwierając szeroko drzwi abym mogła wejść.
- Hej- zaniemówiłam ze zdziwienia- To twoje dzie...? - zapytałam lekko się jąkając.
- Nie- zaśmiał się subtelnie - to mój siostrzeniec Max.
- Cześć Max- pogładziłam malucha w jego malutką rączkę.
- Napijesz się może soku? - zapał zamykając drzwi.
- Tak, dziękuje- usiadłam na kanapie biorąc do ręki zabawkę chłopca.
- Przepraszam, że pokrzyżowałem nasze plany. Siostra musiała z naszą babcią pojechać do lekarza, nie miała z kim małego zostawić- wyjaśnił wyjmując sok z lodówki.
- Nic się nie stało.
- Cass powinna za chwilę wrócić. Jeszcze raz przepraszam- położył na stolik kawowy szklanki oraz dzbanek z sokiem pomarańczowym.
Siedząc na kanapie w towarzystwie Matthew oraz Maxa przyglądałam się im. Byli do siebie podobni. Tak samo się uśmiechali.
- Masz z nim wspaniały kontakt- powiedziałam do Matthew po tym jak napiłam się soku z szklanki.
- Tylko tak ci się wydaje- popatrzył się mi prosto w oczy.
- Och- skrzywił się- grubsza sprawa. Muszę go przewinąć.
- Chodź Max wujek cię przewinie - powiedział do chłopca podchodząc z nim do wózka.
- Pampersy, a gdzie... chusteczki? - zapytał sam siebie.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Matthew poprosił mnie abym, otworzyła drzwi, a on w tym czasie przewinie Maxa. Po tym jak je otworzyłam zobaczyłam szczupłą dwudziestoparo latkę o lekko kręconych brązowych włosach. Była ona bardzo podobna do Matthew. Miała ten sam uśmiech.
- Cześć. Ty pewnie jesteś Christie? - powiedziała wchodząc do środka.
- Tak. Miło mi cię poznać- podałam rękę na przywitanie.
- Cassandra, mów mi Cass. Przyszłam po synka- powiedziała wchodząc do salonu.
- Matt właśnie go przewija.
- Czyli wujek się spisuje- zaśmiała się pod nosem stawiając torebkę na szafce w salonie- Jak tam braciszku, nie sprawił wam wielu kłopotów?
- Nie- pogładził go po główce- Był grzeczny jak aniołek.
- To co ja już go zabieram. Nie chce wam już przeszkadzać. Dziękuje, za pomoc w opiece. Nie wiem co bym bez was zrobiła- powiedziała Cass wkładając dziecko do wózka.
- Dobra. Już nie dziękuj, tylko powiedz co z babcią.
- Z babcią wszystko w porządku. Nic poważnego się nie dzieje. To my już lecimy. Jeszcze raz dzięki- skierowała się z dzieckiem w stronę drzwi.
- Pa- pocałował siostrę w policzek na pożegnanie.
- Do zobaczenia- pożegnałam Cass odprowadzając ją razem z Matthew.
- To co? Zostaliśmy sami. Możemy się wsiąść teraz za naukę. Od czego zaczynamy?
- Może od... gramatyki- odpowiedziałam.
Matt jest wspaniałym nauczycielem. Nie powiem, że jestem łatwą uczennicą, ale jak ma się takiego nauczyciela to można wszystko zrozumieć. Począwszy od gramatyki do odmiany czasowników.
- Muszę przyznać, że całkiem sprawnie nam poszło- powiedział, gdy skończyliśmy naukę.
- Dziękuje.
- Nie ma za co. A teraz proszę cię chodź za mną- prowadził mnie na taras.
- Usiądź tu i zaczekaj na mnie- nakazał wskazując na fotel bujany.
Siedziałam na fotelu, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków w ogrodzie Matthew. Usłyszawszy kroki blisko mnie otworzyłam szybko oczy i ujrzałam Matthew wymierzającego w moim kierunku z dwoma salaterkami.
- Należy ci się nagroda- wręczył mi salaterkę z lodami siadając jednocześnie obok mnie na fotelu.
- Normalnie rozpieszczasz mnie.
- Ja bym tak tego nie nazwał- powiedział po tym jak zjadł łyżeczkę lodów.
- Skąd wiedziałaś, że lubię takie lody? - zapytałam jedząc waniliowo-czekoladowe lody z orzechową posypką.
- Nie wiedziałem. Wybierałem według własnych upodobań. Z resztą lodów mojej babci nie można nie lubić- rozkoszował się smakiem deseru.
Matt przez jakiś czas przyglądał mi się bez słowa jednocześnie szeroko się uśmiechał w moją stronę.
- Dlaczego się tak na mnie patrzysz? - zapytałam dalej jedząc przysmak przygotowany przez Matthew, a raczej jego babcię.
- Szkoda, że siebie nie widzisz- śmiał się ze mnie.
- Coś jest nie tak w moim wyglądzie? - nie rozumiałam o co mu chodzi.
- Ubrudziłaś się- mówił ścierając mi lody z czubku nosa czym wywołam lekki uśmiech na moich ustach.
- Masz śliczny uśmiech.
Patrzyliśmy sobie w oczy szeroko się uśmiechając. Ta chwila trwała krótko, ponieważ z pracy wrócili rodzice Matthew.
- Matt- zawołała pani Jasmin- Jesteś w domu?
- Tak. Jestem na tarasie- odpowiedział zerkając w moją stronę.
- Matt, mamy gości? - zapytała stając w drzwiach od tarasu.
- Tak. Poznaj Christie- prowadził mnie w stronę rodzicielki gładząc ręką mnie po plecach.
- Dzień dobry- przywitałam się z rodzicami Matthew.
- Witaj. Jestem Jasmin, a to jest mój mąż Josef- powiedziała wskazując na mężczyznę po czterdziestce stojącego obok.
- Miło mi państwa poznać- uścisnęłam ręce państwu Conors.
- Zostaniesz na kolacji? - zapytała ciepło.
- Nie chce państwu robić kłopoty- odpowiedziałam zabierając swoje książki ze stolika.
- Ależ kochana ty nam nie robisz kłopotu. Tak bardzo chcielibyśmy cię poznać. Matt nam o tobie dużo opowiadał.
- Niestety nie mogę zostać. Obiecałam, że pomogę dzisiaj mamie.
- No szkoda, ale mam nadzieję, że za niedługo się spotkamy.
- Oczywiście. Ja już niestety muszę lecieć. Do zobaczenia- pożegnałam się.
- Odprowadzę cię- oznajmił Matthew
- Dziękuje- wyszliśmy z domu chłopaka.
- Podwiózłbym cię motocyklem, ale zostawiłem go u Luisa. Jego ojciec, pan Gregory jest mechanikiem i dokonuje drobnych napraw w moim pojeździe.
- A co się stało? - zapytałam.
- Od jakiegoś czasu zacina mi się stacyjka w Kawie.
- Christie? - zapytał nieśmiało.
- Chciałabyś może pojechać ze mną na zlot motocyklowy do Filadelfii za tydzień w sobotę? - zaproponował patrząc się na mnie jednocześnie oczekując podjęcia przeze mnie decyzji.
- Na pewno byłoby to miłe przeżycie. Nigdy na takim zlocie nie byłam- odpowiedziałam nieco wymijająco.
- To co dasz się namówić? - zapytał wykonując jego charakterystyczny gest brwiami.
- No dobrze- zgodziłam się choć nie byłam przekonana do końca.
- Dziękuje.
- Za co dziękujesz? - zapytał nie rozumiejąc.
- Za to, że mi pomogłeś. Nie dałabym sobie rady bez ciebie - odpowiedziałam, gdy staliśmy już pod moim domem.
Matthew czule mnie przytulił nie mówiąc przy tym ani słowa. Czułam się przy nim taka bezpieczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro