Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

6 stycznia 1900r.

"Anno
chciałam ci to wcześniej powiedzieć, ale nie wiedziałam jak. Uwierz mi, naprawdę ciężko jest mi mówić o swojej przeszłości. Jesteś jedyną osobą, która o tym wie, poza nim...
Przepraszam, że dowiedziałaś się tego w taki sposób. On tego nie chciał.
Twoja Rose."

Pod spodem było napisane coś jeszcze, innym pismem. Jakby odpowiedź Anny na list Rose, która nigdy nie została wysłana.

"Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. Ufałam ci, mówiłam o wszystkim, a ty? Ty cały czas go broniłaś, nawet nie chciałaś mi zaufać..."

Przyglądałam się jeszcze temu listowi,  w poszukiwaniu jakieś wzkazówki. Przewróciłam kartkę na drugą stronę i zauważyłam, że w górnym prawym rogu był napisany rok 1898. Czy Rose przypadkiem nie zginęła dwa lata temu? Coś mi tu nie pasowało. Postanowiłam dowiedzieć się czegoś o śmierci Rose, może dzięki temu dowiemy się czegoś jeszcze. I ta róża, o co z nią chodzi? Morderca zostawiał je przy ofiarach, na wspólnym zdjęciu Rose i Anny też znajdowały się płatki tego kwiata. Trzeba też będzie sprawdzić wszystkie kwiaciarnie w mieście. Może ta osoba kupowała wszystkie róże u jednej osoby?
Z rozmyśleń wyrwał mnie dzwonek drzwi. Spojrzałam na zegar który wskazywał godzinę 19.
Kto przychodzi o tak późnej porze?
Otworzyłam drzwi a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Pan Charles Baker.

[S] - Nie dość, że godziny Panu się pomyliły to jeszcze dni. Miał być pan jutro.
[CH] - Niech pani oszczędza te złośliwe uwagi bo jutro pani ich zabraknie. - widać było że był mocno podirytowany.
[S] - O to niech Pan się nie martwi. Mam cały zeszyt złośliwych uwag.
[CH] - Może pani by mnie wpuściła? Pragnę zauważyć, że na dworze trochę zimno.
[S] - Proszę. - przepuściłam go w drzwiach a od razu skierował się w stronę salonu i usiadł na kanapie - Moge widzieć co Pana do mnie sprowadza?
[CH] - Sprawa. Ta sprawa nie daje mi spokoju - zamyślił się lekko po czym dodał - wczoraj Barkley, dziś Anna, kto będzie jutro? I dlaczego wszystko kręci się wokół tych cholernych róż?!
[S]- Pamięta Pan to zdjęcie z domu Anny? - zapytałam ignorując jego wcześniejszą wypowiedź.
[CH] - Trudno jej nie zapomnieć.
[S] - A więc, przyjrzałam się temu zdjęciu trochę bardziej i w antyramie znalazłam to. - podałam mu list oraz platek róży które znajdowały się na stole.
[CH] - O co w tym chodzi? Kim jest ten on?
[S] - Nie wiem, ale musimy ustalić czy w jakiejś kwiaciarni ktoś hurtowo nie kupuje róż, trzeba też się czegoś dowiedzieć o Rose.
[CH] - Czyli jutro będzie bardzo pracowity dzień...
[S] - Coś Pana gryzie i to chyba nie tylko sprawa.
[CH] - Widzę że pani detektyw jest zbyt spostrzegawcza. - przewrócił oczami i bardziej rozłożył się na kanapie.
[S] - Sarkazm i ironia to moja rola w naszym duecie.
[CH] - Doprawdy? To w takim razie jaką ja mam rolę?
[S] - Daje Panu przyzwolenie na to, żeby Pan sam sobie wybrał.
[CH] - Jaka pani jest dobroduszna.
[S] - A tak już na serio, skoro mamy razem pracować nad tą sprawą to musimy oboje sobie ufać. Więc jeśli coś Pana gnębi może mi Pan powiedzieć.
[CH] - Dobrze, późno już jest. Pójdę już i pani też radzę odpocząć. Będę po Panią o 8. - wstał i skierował się w stronę drzwi.
[S] - To się nazywa ucieczka przed problemami, panie Baker! - krzyknęłam z salony gdy wychodził.

Cóż, w jednym miał rację, jest późno a mi zaczyna chcieć się spać. Więc wykonałam wieczorną toaletę i skierowałam się do sypialni.

7 stycznia 1900r

Popijając poranną kawe, zaczęłam pisac ogłoszenie. Patrząc na chaos który panuje w mieszkaniu, i moje lenistwo przyda mi się ktoś kto ogarnie mój dom i mnie. Dopiłam kawę i przed domem zaczęłam wieszać ogłoszenie.

[CH] - Szuka pani gosposi domowej? - usłyszałam głos Pana Charlesa za moimi plecami
[S] - Dzień dobry Panie Charles, Pana też miło widzieć. - odpowiedziałam mu dalej stojąc tyłem do niego i kończąc wieszać ogłoszenie.
[CH] - Kolejne morderstwo. - gdy to powiedział automatycznie się do niego odwróciłam tak że byliśmy blisko siebie, za blisko.
[S]- Jak to? - odsuneliśmy się od siebie.
[CH] - Tym razem to nie jedna osoba tylko dwie. Ofiarami jest dwójka młodych ludzi. Najprawdopodobniej małżeństwo.
[S] - Czyli nasz morderca musiał to planować od dłuższego czasu. Inaczej nie byłby w stanie zabić czterech  osób w trzy dni.
[CH] - Lepiej już jedzmy. - pokiwałam mu i wsiadłam z nim do samochodu.

***
Miejsce zbrodni. Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego. Jak można zabic dwie osoby, i to w miejscu gdzie bawią się małe dzieci. A następnie posadzic je na huśtawkach i powiesić do metalowego prętu, żeby ciała się trzymały i nie spadły. Nie chciałam więcej o tym myśleć, więc razem z Panem Charlsem poszliśmy porozmawiać z Andrew a następnie przesłuchać świadków.

***
Przepraszam za wszystkie błędy.
Ignis.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro