Rozdział 3
5 stycznia 1900r.
Razem z Panem Bakerem dotarliśmy do prosektorium. Od razu po przekroczeniu drzwi można było wyczuć radosną aurę Andrew.
[A] - Sophia, witaj! Jak u ciebie? - Andrew jest niepoprawnym optymistą, zawsze uśmiechnięty. Czasami mam wrażenie, że zacznie rzygać tęczą od tej swojej radości. Najciekawsze jest zestawienie jego charakteru z jego pracą - bycie patologiem.
[S] - Witaj. Pracuje z panem Charlesem nad sprawą nieboszczyka, z którym mam nadzieję, że się już zapoznałeś.
[A] - Ach tak! O właśnie witaj Charles! Nie zauważyłem cię. - Jak zawsze uśmiechnięty.
[CH] - Ciebie też miło widzieć, cieszę się, że łaskawie zwróciłeś na mnie swoją uwagę. -dodał naburmuszony Charles, wyglądając jak mała dziewczynka której zabrano lizaka.
[S] - Dobra chłopaki, przestańcie już sobie wyznawać uczucia i wróćmy do sprawy.
[CH] - Ale my nie wyznajemy sobie uczuć! - oburzył się Charles a Andrew puścił do niego żartobliwie oczko.
[S] - Przypomnę wam że koło nas lężą zwłoki. Andrew ustaliłeś już coś?
[A] - Ach tak, nasz pan ładny został najprawdopodobniej otruty arszenikiem tuż przed śmiercią. Ale jeszcze muszę przeprowadzić parę badań.
[S] - A co z jego krwią?
[A] - Morderca musiał dokładnie przemyśleć zbrodnię. Najpierw otruł, najprawdopodobniej arszenikiem, później wypompował krew z ciała a na koniec zadał obrażenia. Ale na szczęście morderca nie wypompował wszystkiego, dzięki czemu mozemy zbadać czy krew na róży jest naszego nieboszczyka.
[CH] - Czyli zbrodnia w afekcie nam się trafiła.
[A] - Przyjdźcie jutro, powinienem więcej wiedzieć.
[S] - Czyli wygląda na to, że na dziś koniec, panie Charles. Odwiózłby mnie Pan do domu?
[CH] - Oczywiście.
[A]- No idźcie już, i dajcie człowiekowi pracować. Do jutra.- pożegnaliśmy się z naszym wesołym patologiem. I ruszyliśmy w stronę samochodu.
***
[CH] - Przyjadę po Panią jutro o ósmej.
[S] - Tak wcześnie? Pan litości nie ma!
[CH] - Litości to nie ma morderca.
[S] - No może masz rację. Do widzenia panie Baker.
[CH] - Do widzenia, panno Evans.
Posłał mi uśmiech, a ja wysiadłam z samochodu i zaczęłam kierować się w stronę domu. Od razu przywitały mnie bagaże i kartony, które tylko czekały na rozpakowanie. Nie wiele myśląc zaczęłam z nimi robić porządek. Po jakiejś godzinie stwierdziłam, że już dużo zrobiłam i resztę kartonów zostawię sobie na jutro, a teraz odpocznę. Wzięłam ręcznik oraz ubrania na zmianę i poszłam do łazienki wziąć kompiel. Od razu zaczęłam myśleć nad tą sprawą. Jak narazie jedynym podejrzanym była Kate Brown. Ale po co miałaby to robić? Zresztą tak drobna kobieta nie dała by rady sobie z takim mężczyzną. Coś mi tu nie pasowało. Morderca musiał być silnym mężczyzną, który wiedział, że Erick tam będzie. Musiał go znać, musiał mieć motyw, no chyba, że był psychopatą. Ale ta zbrodnia była zbyt dobrze zaplanowana. Brakuje tu jednego elementu układanki, żeby pójść dalej. Będzie trzeba porozmawiać z wszystkimi znajomymi Barkley'ów. Z tą myślą skończyłam kąpiel, ubrałam się i poszłam do sypialni. Położyłam się i zasnęłam.
***
6 stycznia 1900r.
Obudziłam się przed ósmą, ubrałam się i poszłam zaparzyć sobie kawy. Przydałaby mi się gosposia. Miałabym więcej czasu na pracę. Gdy skończyłam pić kawę i rozmyślać nad gosposią, usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam.
[CH] - Panno Evans, niech pani wsiada do samochodu. Już! - powiedział zdenerwowany i szybkim krokiem podszedł do samochodu, ja w tym czasie zamknęłam drzwi i poszłam w jego ślady.
[S] - Coś się stało?
[CH] - Mamy nowe morderstwo, najprawdopodobniej tego samego sprawcy. Panno Evans mamy doczynienia z seryjnym mordercą. - spojrzał na mnie poważnie, a ja już wiedziałam, że brakujący element układanki właśnie się znalazł.
***
Przepraszam za wszystkie błędy.
Ignis.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro