Białe rękawiczki
***
Królowa zaraz po jutrzni chciała wyruszyć w drogę.
- We mszy św. wezmę udział w Kolegiacie Najświętszej Maryi Panny i tam komunię przyjmę. Chciałbym pomodlić się do Najświętszej Panienki.
Przeor rozumiał. Królowa w swoim życiu zmuszona do pertraktacji z mężczyznami, musząca ich przekonywać, z nimi działająca, ich prosząca o pomoc, potrzebowała teraz wsparcia kobiety - Matki Boga. Jej zrozumienia i wstawiennictwa. Tak jak obiecał, wręczył Jadwidze wstążkę Św. Dominika.
- Nie musisz, królowo jej nosić, jeśli nie chcesz. Wystarczy, że będzie ci przypominać, jak bardzo wszyscy cię wspieramy w modlitwach i nie ustajemy w błaganiach o dziedzica polskiego tronu... To znak Opatrzności Bożej nad twoim życiem i przypomnienie ufności w Bożą moc.
Przez chwilę trzymała w dłoniach białą tasiemkę i przesuwała ją w palcach. Spojrzała na inskrypcję po łacinie: „O spem miram..."
O nadziejo przedziwna, którąś dał opłakującym Cię, kiedy przybliżał się Twój zgon: że będziesz po swej śmierci pomocny swoim braciom, skoro stawisz się przed Wszechmocnego Boga tron. Spełń, Ojcze, to coś przyrzekł w ostatnią godzinę, i nam Twoim sługom okaż swą przyczynę. Ty, coś tyloma cudy swe imię wsławił, gdyś leczył ciała chore i kalekie, przyjdź do nas z łaską Pana Chrystusową i uzdrów dusze tą niebiańską mocą! Niech Ojcu chwała wiecznie brzmi, Synowi i Duchowi po wszystkie dni.
- Dziękuję, ojcze, jeszcze raz - skłoniła się starcowi. Za jego plecami zobaczyła brata Stanisława. Bibliotekarz był najwyraźniej wzruszony, bo ocierał oczy rękawem habitu. Jadwiga podeszła do niego z uśmiechem i rękę położyła na ramieniu.
- Przyjadę wkrótce ponownie. Może mój małżonek przyjedzie ze mną, zwłaszcza, jeśli będziemy mieli za co dziękować...
- Czy król, pani, miłuje księgi tak jak ty?
Królowa uśmiechnęła się.
- Jego ukochany brat twierdzi, że boi się ich jak diabeł święconej wody, ale ja wiem, że ktoś, kto tak bardzo szanuje światłych i uczonych, nie może nie lubić ksiąg.
Przeor odprowadzał królową do sań, przy których już stali Śmichna i woźnica.
- Czy to rozsądne, królowo, byście jechali bez orszaku?
- Nie wiem, ojcze, ile zajmie wizyta w kolegiacie, a chciałabym by do Klimontowa słudzy dotarli przed nami i przygotowali wszystko na nocleg. Gdym zmierzała do Sandomierza, w karczmie nie było miejsca dla nas wszystkich i narobiliśmy jej właścicielom kłopotu... Poza tym lepiej żeby orszak zajechał przed zmrokiem.
Spojrzała na zatroskaną twarz zakonnika.
- Nie martw się, ojcze. Bóg nad pielgrzymami czuwa i św. Jakub zapewne też. W końcu zmierzamy jego drogą wiodącą do Santiago de Compostela...
- Tak, pani, ale chyba nikt jeszcze nie przemierzał tego szlaku zimą...
***
Jadwiga klęczała po komunii w ławce przed ołtarzem swej imienniczki i patronki - św. Jadwigi Śląskiej. Liczyła również na jej wsparcie w sprawie Bogu wiadomej. W końcu święta urodziła siedmioro dzieci... Jadwiga westchnęła. Nie śmiała mierzyć aż tak wysoko. Wystarczy jedno dziecię, które mogłoby przejąć tron po swym ojcu Władysławie. Prawdę rzekła staremu zakonnikowi - małżonek nigdy nie czynił jej wyrzutów z powodu braku potomka, ona sama zaś uczepiła się nadziei, że jej matka też późno urodziła pierwszą córkę, zresztą siostra Maria także wciąż nie miała potomka, no i jeszcze nadzieję dawał horoskop Szczekny... Tak bardzo się cieszyła, że przepowiedział jej macierzyństwo, choć musiała przyznać, że zaniepokoiła ją wtedy twarz mnicha. Nie był tak uradowany jak ona. Jakby coś ukrywał. Nie interesowało jej to jednak. Najważniejsze było, że zostanie matką, że da następcę Władysławowi. Św. Jadwigo, patronko małżeństw, wyproś u Boga dla mnie jak najszybciej stan błogosławiony. Nie pozwól żyć dłużej w hańbie niepłodności i ześlij szczęście ojcostwa na mojego męża. I bądź też przychylna mej siostrze Marii, bo wiem, jak marzy o dziedzicu tronu...
Gdy po dłuższej chwili wstała z klęczek i poszła w stronę wyjścia, nie uszło jej uwadze, że Śmichna najwyraźniej uważała przeciągające się modły za nazbyt długie. Nie zdając sobie sprawy ze wzroku królowej - przewróciła oczami znacząco.
- Pani, już późno. Nie zdążymy przed zmrokiem. Ojciec Jan miał rację, że stracisz poczucie czasu. Dlatego chciał z nami zostać, żeby Cię przypilnować...
- Sanie są dwuosobowe, Śmichno... Uważasz, że trzeba mnie pilnować?
- Mógł zostać zamiast mnie...
Jadwiga uśmiechnęła się.
- Wiem, moja droga, że chciałabyś już siedzieć w ciepłej karczmie i napić się grzanego piwa, ale taki los dwórki. Pójdziesz po śmierci za te niedogodności prosto do nieba.
- Ale mam nadzieję, że to jeszcze nie będzie dzisiaj... - mruknęła dwórka pod nosem.
***
Gdy woźnica popędzał konie, chyba podobnie jak Śmichna zaniepokojony późnym wyjazdem z Sandomierza, pogoda była słoneczna. Chociaż mróz wciąż był duży, Jadwiga miała wrażenie, że zelżał nieco. A może ogrzewał ją dobry nastrój i wiara w to, że wszystko będzie dobrze. Uśmiechała się do siebie na myśl, co powie Władysław, kiedy zobaczy ją nagusieńką z białą tasiemką przewiązaną w pasie. Rozbawiła ją ta wizja. Pewnie będzie przede wszystkim zaskoczony, a potem wyśmieje chrześcijańskie przesądy. Jadwiga wiedziała, że jej mąż nadal wróży sobie z kłosów, czasem, by nie sprowadzać na siebie pecha, po wstaniu z łoża rzuca na ziemię słomkę złamaną na trzy... Robi to, oczywiście, myśląc, że Jadwiga niczego nie widzi, bo nie chciałby jej w jakikolwiek sposób sprawić przykrości, a ona z kolei dostrzegając te dziwactwa, pobłaża im, bo to według niej jedyna słabość ukochanego małżonka. Przymknęła oczy. Stęskniła się już za królem. I to bardzo. To było dziwne, bo im rzadziej się widzieli, a ich rozłąka trwała dłużej, tym szybciej tęsknota zanikała. Jadwiga przyzwyczajała się, że nie ma go przy sobie. Co prawda, gdy podejmowała jakąś decyzję, zastanawiała się, czy nie będzie zły, kiedy wróci albo gdy realizowała jakiś pomysł, dumała, co on by zrobił, ale - tak jak kiedyś przepowiedziała jej to matka - była sama i przyzwyczaiła się do tej myśli. Jednak gdy Władysław powracał na Wawel częściej i na dłużej zostawał, czasami nawet pół dnia bez niego dłużyło jej się w nieskończoność więc wykorzystywała każdą sposobność by z nim pobyć. Ważne też były dla niej wspólne noce. Wmawiała sobie, że to ze względu na konieczność poczęcia dziedzica, ale prawda była taka, że tęskniła za tą bliskością - nie tylko fizyczną, ale i duchową, bo był dla niej nie jedynie mężem ale też przyjacielem i bratnią duszą.
***
Siedziała w łódce na rozległym jeziorze. Miała wrażenie, że jest na samym jego środku. Zieloność rozciągająca się wokół, zabarwiała gładkie lustro wody. Pomimo słonecznego dnia czuła przenikający chłód. Od lewej strony jeziora, tuż nad jego powierzchnią, powoli wpełzała niska mgła. Zakłóciła jego zieleń. Na brzegu zobaczyła stojącego nieruchomo mężczyznę. Wytężała wzrok, bo nie mogła rozpoznać twarzy. Mgła była coraz wyżej i za chwilę całkowicie już zasłoniła jego sylwetkę. Nagle zerwał się wiatr, szumiąc głośno w koronach drzew, zmarszczył taflę wody i przegonił siwe opary. Łódka zaczęła chybotać się niebezpiecznie. Poczuła łomot serca w piersi. Chwyciła się brzegów łodzi, widząc, że niebo nad nią pociemniało i zmieniło dzień w noc. Złapała wiosła, ale nie wiedziała, w którą stronę płynąć. Nagle zobaczyła światło pochodni. Trzymał ją mężczyzna na brzegu jeziora. Nawoływał ją głosem Władysława: „Królowo"...
Ocknęła się pod wpływem ścisku dłoni Śmichny.
- Królowo...
Jadwiga zauważyła, że suną saniami bardzo szybko. Wzdrygnęła się, bo poczuła przejmujące zimno.
- Zasnęłam... Coś się stało?
Zanim Śmichna odpowiedziała, władczyni spojrzała przez przednią szybę powozu. Było prawie całkiem ciemno. Między wąziutkimi szczelinami w drzwiach sań gwizdał głośno wiatr.
- Już zmierzcha? Jak długo spałam?
- Jeszcze nie, pani. Rozpętała się śnieżna burza i dlatego pociemniało.
Śmichna wyglądała na przerażoną.
- Nie martw się, kochana. Na pewno woźnica wie, co robi, a burze mają to do siebie, że nie trwają zbyt długo.
Jadwiga próbowała uspokoić dwórkę, ale ta przestraszonymi oczyma patrzyła na swoją królową z powątpiewaniem.
Wiatr wiał jak oszalały, słychać było końskie uprzęże, ale coraz głębszy śnieg tłumił dźwięk końskich kopyt, skórzane pasy przymocowane do sztab żelaznych, na których wisiało pudło sań, trzeszczały i brzmiały jak ludzki jęk. Jadwiga, choć dzielnego serca, obawiała się coraz bardziej. W pewnym momencie woźnica zatrzymał sanie. Królowa z dwórką przestraszone spojrzały po sobie. Jeszcze przez chwilę oczekiwały na reakcję woźnicy, zanim Jadwiga chwyciła za drzwi pudła. Śmichna złapała ją za rękę.
- Co robisz, pani?
- Dowiem się, co się stało...
- Nie wychodź na tę śnieżycę!
- Ktoś musi, ty tego nie zrobisz, prawda?
Dwórka zawstydziła się swej płochliwości, ale królowa z uśmiechem pogłaskała ją po policzku. Ledwie mogła pchnąć drzwi powozu, tak porywiście wiało. Kiedy w końcu udało się je otworzyć, biały żywioł wtargnął do wnętrza pojazdu. Woźnica, który zeskoczył z kozła, pomógł Jadwidze zamknąć drzwi. Wirujący śnieg smagał twarz królowej i kłuł niczym maleńkimi igłami. Wdzierał się do ust i nosa, aż nie mogła złapać oddechu. Z trudem przyszło jej mówić, a że wiatr gnący drzewa dookoła niczym kłosy zboża, czynił potworny hałas, musiała krzyczeć do woźnicy.
- Gdzie jesteśmy? Dalej do Sandomierza czy Klimontowa?
- Nie wiem, najjaśniejsza pani, dokładnie gdzie jesteśmy, ale sądząc po upływie czasu, mniej więcej w połowie drogi do noclegu.
- Co więc robimy?
- Musimy przeczekać, królowo, konie nie chcą dalej iść, okładałem je batem, ale na nic to..., jeszcze pudło sań tak się chybocze, że może nie utrzymać się na sztabach...
- Przecież nas zasypie...
- Nic innego nie możemy, pani, zrobić, żeby chociaż można się było gdzie schronić... A nie widać żywego ducha..., żadnych zabudowań, gospodarstw... Może burza przejdzie zaraz...
Jadwiga nie chciała wracać do środka, bała się, jak Śmichna przyjmie wiadomość, że czeka ich niechybna śmierć. Oparła się o sanie i zaczęła cicho modlić. Opadający powoli na wszystko mrok sprawiał, że śnieżyca zlała wszystko w jedną szarość. Zamknęła powieki. Czuła jak palące łzy płyną jej po zmarzniętych policzkach. Panie... Wybacz mi..., ale nie chcę jeszcze umierać. Nie, póki nie pożegnam się z mężem. Prosił, żebym nie jechała... Ześlij ratunek, jeśli taka Twoja wola... Ale jeśli nie... przyjmij moją duszę do siebie. Opiekuj się królem i daj mu dziedzica. Niech nie pogrąża się w rozpaczy...
Otwierała oczy powoli, bo wiatr smagał niemiłosiernie. Nagle dostrzegła nikłe światełko w oddali. Może to przerażony umysł płatał jej figle, ale... przypomniała sobie mężczyznę trzymającego pochodnię w jej śnie. Mężczyznę o głosie Władysława... Zawołała woźnicę.
- Popatrz! Widzisz to światło? Tam w dali?
Woźnica próbował, przysłaniając ręką oczy, patrzeć w stronę, którą wskazała Jadwiga.
- To chyba nawet nie jest daleko, najjaśniejsza pani, tylko przez ten śnieg tak się zdaje. Zmuszę konie...
- Poczekaj, jeśli to niedaleko, poprowadzimy je, Śmichna wyjdzie z sań, będzie lżej. I zestaw skrzynie przymocowane z tyłu - kiedy spojrzał zdziwiony, dodała - na nic umarłym się zdadzą...
***
Śmichna trzymała Jadwigę pod rękę i ściskała ją za ramię z całych sił. Jadwigę chlipania dwórki zawsze irytowały, ale dziś, zwłaszcza, że czuła się winna tak późnego wyjazdu z Sandomierza, uspokajała ją kojącym głosem.
- Nie płacz, kochana. Już niedaleko...
Zapadały się po kolana w białym puchu. Królowa pomyślała, że trudniej byłoby iść po zmarzniętych czapach. Widocznie szli jakimś zasypanym traktem, bo pod puszystą śnieżną kołdrą trzewiki nie grzęzły we wcześniej zlodowaciałej pokrywie. Woźnica szedł przed nimi niejednokrotnie mocując się z opierającymi się końmi. Krzyczał na nie, smagał batem i szarpał lejcami. Jadwiga zauważyła to i wyswobadzając rękę z uścisku dwórki, podeszła do nich z przodu. Pogłaskała strzałki na pysku, powiedziała coś do nich uspokajającym tonem, pocałowała obydwa w chrapy i zwróciła się do woźnicy.
- Wiem, że nie mamy dużo czasu, ale łagodnością więcej wskórasz niż gwałtownością.
Ku jego zdziwieniu konie ruszyły i równym krokiem szły przed siebie.
Światło było coraz bliżej. Teraz już, gdy mocno wytężyło się wzrok, można było zobaczyć zarys ubogiej chaty, z której to ledwo migające światełko nadziei pochodziło. Gdy byli już bardzo blisko, woźnica rzekł:
- Pani, poszukajmy innego schronienia. Na pewno jest gdzieś w pobliżu jakieś domostwo. To taka nędzna chata... Miast szyb - jelita, a w oknie jeno świeca. Nie uchodzi, żeby król Polski...
- Zamilcz, człowieku - zdenerwowała się Jadwiga - właśnie światło tej świecy ocaliło nam życie. Dla ciebie to tylko nędzna chata, a dla jej mieszkańców- dom i schronienie, a jedyne, co nie uchodzi to gardzić dobytkiem drugiego człowieka. Nie będziemy szukać niczego innego, zwłaszcza że moja dwórka już ledwo idzie...
Woźnica nic nie rzekł i zawstydzony spuścił głowę. Podszedł bliżej do chaty.
- Hej, ludziska! - zastukał kułakiem w drzwi.
Drzwi otworzył starszy, nieco zbyt szczupły mężczyzna. Siwe jego włosy z rzadka pokrywały głowę, a w twarzy błyszczały pełne dobroci oczy, układ wąsów pod nosem świadczył, że uśmiechnął się do przybysza szczerze.
- Któż to woła o zmroku?
- Przyjmiecie zagubionych w śnieżycy podróżnych?
Mężczyzna nic nie mówiąc, otworzył szerzej drzwi. Jakież było jego zdziwienie, gdy za plecami pukającego dojrzał dwie bogato odziane niewiasty, a za nimi piękne, niezwykle zdobne sanie, ciągnione przez najpiękniejsze konie, jakie w całym swoim życiu widział. Domyślił się, że jacyś wielmożni państwo zagubili ścieżkę w tej burzy śnieżnej.
- Wejdźcie, dobrzy ludzie. Nie zostawimy was na tej śnieżycy. Pogoda taka, że psa litość każe wziąć do chałupy, to i wy u nas przenocować możecie. Jeno bida u nas straszna, ale podzielim się tym, co mamy.
Kiedy odsunął się od drzwi, żeby zrobić miejsce wchodzącym, usłyszał, jak proszący o pomoc mężczyzna zwraca się do jednej z kobiet słowami „jaśnie pani", za chwilę ta druga niewiasta rzekła „królowo" i chociaż tamta zganiła ją wzrokiem i położyła palec na ustach, zrozumiał, że gości króla Polski - piękną i dobrą królową Jadwigę, o której słyszał wiele opowieści.
***
Chata była uboga, ale nadspodziewanie czysta. Gospodarz przejęty, że królową samą przyszło mu gościć, miotał się po izbie i wszystkim wydawał gorączkowe dyspozycje. Synowi polecił zająć się końmi, córkom przynieść ze spiżarni żywność na wieczerzę. Nawet kazał antałek z winem, które chciał zachować na Wielkanoc, otworzyć. Królowa prosiła, żeby się nie kłopotał, bo jej wystarczy kawałek chleba i kubek mleka, ale Śmichna chrząknęła znacząco, bo zgłodniała jak wilcy. Woźnica pomógł synowi wprowadzić konie wraz z saniami do niewielkiej stodółki, a potem naznosili koców i kożuchów, żeby Jadwidze wygodniej było na drewnianej ławie.
Siedzieli, jedli i pili wesoło, żartowali z królową, aż dziwiła się, że tyle radości w ubogiej chacie można spotkać. Jednak gdy na głos wyraziła tę uwagę, rodzina posmutniała. Gospodarzowi - nie wiadomo, czy pod wpływem słodkiego wina, czy z powodu życzliwości i uśmiechu królowej - język się rozwiązał i zaczął się żalić. Na Możnego, który był właścicielem ich wioski. Że bezduszny, że nad miarę surowy, że karze ich srogo za każde najmniejsze przewinienie i zmusza do pracy w nieludzkich warunkach. Jadwiga, choć zmęczona, słuchała z uwagą. Serce jej krwawiło przy słuchaniu tych wszystkich opowieści. Prawie zapomniała, jakie ciężkie życie czasem mają jej poddani. Gdy patrzyła na tego mężczyznę, który rąbkiem koszuli ociera łzy, samej jej się płakać zachciało. Słuchałaby jeszcze pewnie do później nocy tych skarg, ale żona gospodarza kazała mu zamilknąć, bo przecież królowa musi odpocząć. Przygotowała dla Jadwigi i Śmichny posłanie w drugiej izbie i zaprowadziła je tam, przepraszając, że jest tylko jedno łóżko. Jadwiga porozumiewawczo spojrzała na dwórkę i pomyślała, jak to dobrze, że woźnicy nie próbują jeszcze położyć razem z nimi. W głębi ducha była jej bardzo wdzięczna, bo fala senności tak gwałtownie na nią spłynęła, że siłą powstrzymywała się przed ziewaniem, a nie chciała, żeby gospodarz podejrzewał ją o znudzenie.
***
Nie spała dobrze, ale nie z powodu niewygodnego łoża, bo u Dominikanów było daleko mniej wygodnie. Najpierw Śmichna przez pół nocy wierciła się strasznie i wzdychała. Zaproponowała, że prześpi się na siedząco na ławie w rogu izby, ale Jadwiga nie chciała o tym słyszeć. Kiedy potem w środku nocy żałowała swojej dobroduszności, przypominała sobie opowieść wieśniaka i wstyd jej się robiło. Kiedy w końcu zauważyła, że dwórka zasnęła, nie mogła zmrużyć oka, bo zastanawiała się, co zrobić, żeby ulżyć tym biednym ludziom. Sen przyszedł dopiero przed świtem więc kiedy Śmichna ją budziła, miała wrażenie, że spała tylko małą chwilkę.
***
Wszystko już było gotowe do podróży. Woźnicy nawet udało się znaleźć pozostawione poprzedniego dnia skrzynie, które teraz przymocowywał z tyłu sań. Pogoda była przepiękna. Słońce wzeszło na niemal bezchmurnym niebie. Śnieg skrzył się na mrozie. Gdyby nie zaspy i niemal całkowicie pokryte śniegowymi czapami drzewa, można by było zapomnieć, że jeszcze wczoraj świata przez tę śnieżycę nie było widać. Kiedy po skromnym śniadaniu Jadwiga szykowała się do odjazdu, jej wzrok padł na białe rękawiczki z koźlęcej skórki, które zdawały się nierealnie delikatne, a jednocześnie mocne, bo skóra z koźlęcia była bardzo wytrzymała. Niemal tak białe jak śnieg w czystym słońcu. Kazała je uszyć na poprzednie Święta Bożego Narodzenia. W miejscu, gdzie powinno się włożyć kciuk, była dziura. Jadwiga chciała błogosławić z okazji narodzenia Pana swoich poddanych poprzez czynienie znaku krzyża na czole, a uważała, że przez rękawiczkę byłoby to niemal bluźnierstwem. Chwyciła je i podeszła do gospodarzy.
- Dziękuję wam z całego serca, dobrzy ludzie. Nie zapomniałam ani słowa z tego, co mi wczoraj opowiedzieliście. Obiecuję, że postaram się pomóc. Wymyślę sposób, żeby uwolnić was od tego złego człowieka, który was gnębi... Jako gwarancję mojej obietnicy daję wam te rękawiczki. Niech świadczą o tym, że będę pamiętać o waszych dobrych sercach i wkrótce wywiążę się z mojego przyrzeczenia.
Przyklęknęli przed nią, nie bacząc na śnieg. Mieli pochylone głowy, gdy wsiadała do sań.
Potem długo jeszcze patrzyli w stronę odjeżdżających i gdyby nie białe rękawiczki pozostawione przez królową, pewnie pomyśleliby, że wczorajszy wieczór po prostu im się przyśnił.
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro